[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nigdy się to panu nie uda.Arona powinni byli posadzić na tymtakim krześle za to, co zrobił wtedy Anne i Siri.– Krześle? – Przez chwilę nie wiedziałem, o co jej chodzi, lecznagle skojarzyłem.– Krześle elektrycznym? Sądzi pani, że powinienzostać stracony? Nie mamy w Norwegii kary śmierci.Wzruszyła ramionami.– Ten skurwiel na to zasłużył.– Uważa pani, że jest winny?– No pewnie, że jest.Skazali go przecież i w ogóle.I sampowiedział, że to zrobił.– A co jeśli to nieprawda? Co jeśli jest niewinny, a jakiś innyzabójca chodzi wolno po Vestøy? Myślała pani o tym?Posłała mi przerażone spojrzenie i rozejrzała się bezwiednie, jakbymoje słowa mogły wywołać morderców ze ścian.Po chwili pokręciłajednak głową.– Nie, nie wydaje mi się.To był Aron.– Pochyliła sięi dramatycznie ściszyła głos.– On świrował na punkcie dziewczyn.Wiepan, ile razy mnie macał, próbował wsadzić mi rękę pod sweteri w spodnie? Nigdy nie dawał za wygraną i był też silny.– Anne i Siri też macał?– Wszystkie macał.Był chory na głowę.– Ale chyba nie tylko on tak robił, co, Stino?– Jak to?– No wiesz, chłopcy w pewnym wieku myślą wyłącznie o jednym.– Skinęła głową i uśmiechnęła się.– Chyba nie tylko Aron was macał,co?– No nie.– A Anne? Ona sama lubiła chłopców, prawda?Zawahała się.– Była ładna.Podobała się chłopcom.– A chłopcy jej.– To nie było pytanie, ale stwierdzenie faktu.Stinapatrzyła na mnie niepewnie, wierciła się niespokojnie, nie wiedząc, doczego zmierzam.Pozwoliłem, by zapadła między nami cisza.Spuściławzrok i zaczęła obgryzać paznokieć.– Opowiedz mi o Anne i jej stosunku do chłopców.Byłapopularna?– Bardzo.Przecież mówiłam.– Miała jakiegoś chłopaka?– Pewnie, że tak.Wielu.– Naraz?Roześmiała się.– Nie, jasne, że nie.Albo.może czasami.Pochyliłem się ku niej.– A czy był ktoś szczególny? Kto różnił się od pozostałych?– To znaczy jak?– Nie wiem.To ty ją znałaś.Może kogoś z jakiegoś powoduukrywała.Albo ktoś nie chciał jej puścić, bo był zazdrosny.Ktokolwiek, kto wyróżniał się z tłumu zakochanych.Znów zaczęła się wiercić.– Nie wiem.– Proszę, Stino, zastanów się.To może być ważne.– Czasami.– Tak?– Czasami coś mówiła.Mówiła, że chłopcy nigdy się niezmieniają.Że chcą tylko.no wie pan.cipki.Tego słowa użyła.Że nie ma znaczenia, ile mają lat, bo i tak chodzi im tylko o jedno, dlategosprytna dziewczyna może zawsze osiągnąć to, czego chce, o ile nie jestzbyt pruderyjna.– Tak?– Tak, no i dlatego podejrzewam, że musiała być z kimś, kto byłdość stary.Skoro coś takiego mówiła.– Dobra myśl – stwierdziłem.Chyba jednak nie była aż takograniczona, jak mówiły plotki i jak sugerował jej prosty wygląd.–A wiesz, kto to mógł być?Pokręciła głową.– Nie mam pojęcia.Wstałem.– Dziękuję, Stino.Bardzo mi pomogłaś.Uśmiechnęła się.Zapomniała o swojej wcześniejszej niechęcii zwyczajnie cieszyła się z pochwały.– Przychodzi ci do głowy coś jeszcze? Inni chłopcy, którzy jakośsię wyróżniali? W końcu to ty znałaś ją najlepiej.Jeśli komuś sięzwierzała, to tylko tobie.– Nie, nie wydaje mi się.Jedynie.jedynie ten kuzyn.Szalał zanią.Anne mówiła, że wszędzie za nią chodzi, ciągle pisał listy miłosnei dawał jej drobne prezenty.– Zachichotała.– Ja uważałam, że to romantyczne, ale Anne chyba była innego zdania.Strasznie ją toirytowało.– Kuzyn? Jaki kuzyn?– Miała tylko jednego.Franka, ma się rozumieć.– Frank się w niej kochał? W aktach policyjnych nie było o tym anisłowa.Wzruszyła ramionami, jakby nic ważnego nie mogło znajdować sięw oficjalnych dokumentach, i może miała rację.– Niewiele osób o tym wiedziało.W każdym razie to chyba bezznaczenia.Frank ją kochał, nigdy nie skrzywdziłby Anne – zapewniła.Ale ja wiedziałem, że nie zawsze tak jest.Krzywdzimy ludzi,których kochamy, i to dużo częściej niż obcych.ROZDZIAŁ 30Wieczorem poszedłem do domu modlitwy.Już wcześniejwidziałem plakaty – rozwieszone na latarniach i w sklepie – informujące o spotkaniu poświęconym modlitwie i lekturze Biblii.O zmierzchu poraz kolejny przespacerowałem się wąską, krętą drogą na południe, lecztym razem nie byłem sam.Inni podążali w tym samym kierunku.Widziałem ich przed sobą, szli pojedynczo lub dwójkami międzyskałami i wrzosowiskami, trochę pochyleni z powodu mokrychpodmuchów wiatru od morza.Kiedy dotarłem na miejsce, większość ludzi weszła już do środkai zasiadła w ławkach.Drzwi były uchylone, ale postałem przez chwilę na zewnątrz, rozglądając się wokół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.– Nigdy się to panu nie uda.Arona powinni byli posadzić na tymtakim krześle za to, co zrobił wtedy Anne i Siri.– Krześle? – Przez chwilę nie wiedziałem, o co jej chodzi, lecznagle skojarzyłem.– Krześle elektrycznym? Sądzi pani, że powinienzostać stracony? Nie mamy w Norwegii kary śmierci.Wzruszyła ramionami.– Ten skurwiel na to zasłużył.– Uważa pani, że jest winny?– No pewnie, że jest.Skazali go przecież i w ogóle.I sampowiedział, że to zrobił.– A co jeśli to nieprawda? Co jeśli jest niewinny, a jakiś innyzabójca chodzi wolno po Vestøy? Myślała pani o tym?Posłała mi przerażone spojrzenie i rozejrzała się bezwiednie, jakbymoje słowa mogły wywołać morderców ze ścian.Po chwili pokręciłajednak głową.– Nie, nie wydaje mi się.To był Aron.– Pochyliła sięi dramatycznie ściszyła głos.– On świrował na punkcie dziewczyn.Wiepan, ile razy mnie macał, próbował wsadzić mi rękę pod sweteri w spodnie? Nigdy nie dawał za wygraną i był też silny.– Anne i Siri też macał?– Wszystkie macał.Był chory na głowę.– Ale chyba nie tylko on tak robił, co, Stino?– Jak to?– No wiesz, chłopcy w pewnym wieku myślą wyłącznie o jednym.– Skinęła głową i uśmiechnęła się.– Chyba nie tylko Aron was macał,co?– No nie.– A Anne? Ona sama lubiła chłopców, prawda?Zawahała się.– Była ładna.Podobała się chłopcom.– A chłopcy jej.– To nie było pytanie, ale stwierdzenie faktu.Stinapatrzyła na mnie niepewnie, wierciła się niespokojnie, nie wiedząc, doczego zmierzam.Pozwoliłem, by zapadła między nami cisza.Spuściławzrok i zaczęła obgryzać paznokieć.– Opowiedz mi o Anne i jej stosunku do chłopców.Byłapopularna?– Bardzo.Przecież mówiłam.– Miała jakiegoś chłopaka?– Pewnie, że tak.Wielu.– Naraz?Roześmiała się.– Nie, jasne, że nie.Albo.może czasami.Pochyliłem się ku niej.– A czy był ktoś szczególny? Kto różnił się od pozostałych?– To znaczy jak?– Nie wiem.To ty ją znałaś.Może kogoś z jakiegoś powoduukrywała.Albo ktoś nie chciał jej puścić, bo był zazdrosny.Ktokolwiek, kto wyróżniał się z tłumu zakochanych.Znów zaczęła się wiercić.– Nie wiem.– Proszę, Stino, zastanów się.To może być ważne.– Czasami.– Tak?– Czasami coś mówiła.Mówiła, że chłopcy nigdy się niezmieniają.Że chcą tylko.no wie pan.cipki.Tego słowa użyła.Że nie ma znaczenia, ile mają lat, bo i tak chodzi im tylko o jedno, dlategosprytna dziewczyna może zawsze osiągnąć to, czego chce, o ile nie jestzbyt pruderyjna.– Tak?– Tak, no i dlatego podejrzewam, że musiała być z kimś, kto byłdość stary.Skoro coś takiego mówiła.– Dobra myśl – stwierdziłem.Chyba jednak nie była aż takograniczona, jak mówiły plotki i jak sugerował jej prosty wygląd.–A wiesz, kto to mógł być?Pokręciła głową.– Nie mam pojęcia.Wstałem.– Dziękuję, Stino.Bardzo mi pomogłaś.Uśmiechnęła się.Zapomniała o swojej wcześniejszej niechęcii zwyczajnie cieszyła się z pochwały.– Przychodzi ci do głowy coś jeszcze? Inni chłopcy, którzy jakośsię wyróżniali? W końcu to ty znałaś ją najlepiej.Jeśli komuś sięzwierzała, to tylko tobie.– Nie, nie wydaje mi się.Jedynie.jedynie ten kuzyn.Szalał zanią.Anne mówiła, że wszędzie za nią chodzi, ciągle pisał listy miłosnei dawał jej drobne prezenty.– Zachichotała.– Ja uważałam, że to romantyczne, ale Anne chyba była innego zdania.Strasznie ją toirytowało.– Kuzyn? Jaki kuzyn?– Miała tylko jednego.Franka, ma się rozumieć.– Frank się w niej kochał? W aktach policyjnych nie było o tym anisłowa.Wzruszyła ramionami, jakby nic ważnego nie mogło znajdować sięw oficjalnych dokumentach, i może miała rację.– Niewiele osób o tym wiedziało.W każdym razie to chyba bezznaczenia.Frank ją kochał, nigdy nie skrzywdziłby Anne – zapewniła.Ale ja wiedziałem, że nie zawsze tak jest.Krzywdzimy ludzi,których kochamy, i to dużo częściej niż obcych.ROZDZIAŁ 30Wieczorem poszedłem do domu modlitwy.Już wcześniejwidziałem plakaty – rozwieszone na latarniach i w sklepie – informujące o spotkaniu poświęconym modlitwie i lekturze Biblii.O zmierzchu poraz kolejny przespacerowałem się wąską, krętą drogą na południe, lecztym razem nie byłem sam.Inni podążali w tym samym kierunku.Widziałem ich przed sobą, szli pojedynczo lub dwójkami międzyskałami i wrzosowiskami, trochę pochyleni z powodu mokrychpodmuchów wiatru od morza.Kiedy dotarłem na miejsce, większość ludzi weszła już do środkai zasiadła w ławkach.Drzwi były uchylone, ale postałem przez chwilę na zewnątrz, rozglądając się wokół [ Pobierz całość w formacie PDF ]