[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyczał.I leciał.On był tąsową, a ona nim.Wierzchowiec zniknął.Albo i on był sową i człowiekiemzarazem.Trzepotały wielkie brązowe skrzydła.Kineasz patrzył z góry naziemię i wiedział od razu, gdzie szukać ofiar, dostrzegał każdy najmniejszyruch na zakurzonej przestrzeni.Wzniósł się, czując wiatr pod skrzydłami,którymi poruszał teraz mocno, nie męcząc się wcale.Leciał nad niskimiwzgórzami opodal pola bitwy pod Issos, aż doleciał do świata żywych ludzi.Unosząc się coraz wyżej, przeleciał znad Aleksandrii do Tyru, potem zaś,szybko jak strzała, minął Chios, Lesbos, ruiny Troi i Hellespont.A pózniejzwolnił i zawisł nad trawiastą równiną.W oddali widział drzewo, kryjącecieniem cały świat, choć wyrastało z jednego namiotu.Podleciał do tegodrzewa i, gdy wbijał swe szpony w jego kojącą korę.Obudził się i od razu poczuł, że ciepłe ciało hyperetesa nie leży u jegoboku.Słyszał, jak Nikiasz kogoś beszta; słyszał śmiech młodych ludzi.Czas wstawać - pomyślał.I uświadomił sobie, jak straszny był jego sen.Leżąc dalej na swoim posłaniu, próbował sobie wszystko przypomnieć.Własne myśli odbierał jak obce i to go przerażało.Drżał nie tylko dlatego,że dokoła panował chłód.Gdy podszedł do ogniska, jeden z młodych podwładnych Eumenesa po-dał mu kielich gorącego wina.- Dziękuję, Agatonie - powiedział, przypomniawszy sobie imię mło-dzieńca.Chłopak był rozpromieniony.- Może jeszcze coś przynieść, dowódco? Spaliśmy na świeżym powie-trzu, jak prawdziwi żołnierze! I nawet nie zmarzłem!O tej porze Kineasz nie miał zbyt wiele cierpliwości do takich wybu-chów młodzieńczego entuzjazmu.Wypił wino i zwinął płaszcz.Słońcejeszcze w pełni nie wzniosło się ponad horyzont, gdy wszyscy siedzieli jużna koniach.Powietrze było wciąż chłodne i z ust każdego dobywały sięblade obłoczki pary.Myśli o śnie i jego związkach ze snem poprzednimmusiały ustąpić przed nawałem zadań do wykonania.272Kineasz przywołał gestem Ataelusa, uśmiechając się do niego.Jeśli nieliczyć paru nieudanych prób nauczenia się odeń języka Saków, rzadko sięzimą widywali.Scyta sprawiał wrażenie spiętego.Po raz pierwszy czuło się w nim po-wściągliwość.- Znajdziesz dzisiaj obozowisko Saków? - zapytał Kineasz.Ataelus skrzywił się.- Tak - odparł.- Druga godzina po słońce w południe.Jeśli oni nie je-chać.- Nie wyglądał na kogoś, kto rwie się do wykonania tej pracy.Kineasz pogładził się po brodzie.- No dobrze.Pojedziemy za tobą.Ataelus spojrzał na niego ponuro.- Dama.czekała na tobie dwa tygodnie.- Westchnął ciężko.- To znaczy, że mogła już odjechać? - Kineasz ożywił się niespokoj-nie.Greka Scyty była już lepsza niż jesienią.Rozszerzył swoje słownictwo,choć gramatyka dalej kulała.Czasem trudno go było zrozumieć.- Nie odjechać - powiedział zmęczonym głosem.- Czekać.- Potrzą-snął lejcami, gładząc batem bok swego kuca.I zniknął na trawiastej równi-nie, zostawiając Kineasza ze wszystkimi troskami.Gdy kolumna ruszyła, do Kineasza podjechał Filokles.- Co się stało? - zapytał.- Scyta ma nam za złe nasze spóznienie.- Kineasz lekceważąco mach-nął ręką.- Hm.Jesteśmy spóznieni, to fakt - powiedział Spartanin.- A Rajan-ka nie wygląda mi na kogoś, kto lubi czekać.Kineasz odłączył się od kolumny, gestem przywołał do siebie Leukona ikilkoma komendami ustawił konnicę w szyk bojowy o szerokości dwóchstadiów.Kiedy formacja posuwała się już należycie, wrócił do Filoklesa,który jak zwykle nie brał udziału w manewrach.- Ona zrozumie, że nie mogłem zjawić się wcześniej - powiedział.- Iona, i król.Spartanin ściągnął usta.273- Posłuchaj no, mój hipparcho.Gdybyś to ty przez dwa tygodnie nanią czekał, a ona w tym czasie ćwiczyła swoją konnicę.- Uniósł brwi.Kineasz przyglądał się swej kawalerii, która całkiem niezle sobie radzi-ła.- Nie rozu.- Bo nie myślisz o niej jak o dowódcy.Postrzegasz ją jako młodą Gre-czynkę, która umie jezdzić konno.Bracie, daj spokój.Przecież ona oddwóch tygodni słyszy pewnie docinki i żarty o klaczy czekającej na ogiera.Sam ledwo sobie radzisz z naszymi docinkami, a ona.Lewa część szyku wybrzuszyła się nieco, bo młodsi jezdzcy zaczęli zesobą rozmawiać.Zachowanie odstępu o długości jednego konia wymagałodłuższej praktyki, toteż szyk zaczął się rozpadać.- Sygnał: stać! - krzyknął Kineasz.A do Filoklesa powiedział:- Może ona wcale mnie nie chce.- To jest zupełnie inna sprawa - odparł Spartanin, jakby nie zdziwiłygo te słowa.- Ale gdyby ciebie nie chciała, to Ataelus nie niepokoiłby siętak bardzo.A wyglądał na zmartwionego.Kineasz patrzył, jak jezdzcy ze skrzydeł galopują na środek szyku, byustawić się za dowódcą.- Nie muszę chyba mówić, że twoje rady są bardzo cenne - powie-dział.Filokles skinął głową.- Przeproś ją w taki sposób, jakbyś przepraszał mężczyznę.Kineasz podrapał się po brodzie.- Kopnij mnie, jeśli coś schrzanię - rzucił i odjechał ku swoim hippeis.Póznym rankiem dojrzeli na horyzoncie pierwszych zwiadowców, wy-glądających jak czarne centaury.Do obozowiska dotarli po południu, jakzapowiadał Ataelus.Na widok wozów Kineasz poczuł ścisk w żołądku.Takmocno zacisnął kolana, że koń zaczął wierzgać nerwowo.Na skraju obozustało kilku jezdzców, a większa ich grupa zgromadziła się na brzegu rzeki.274Ci pierwsi podjechali galopem do zbliżającej się kolumny.Przewodziłoim dwóch młodzieńców w strojach z czerwonej skóry, obwieszonych lśnią-cymi ozdobami ze złota.Przejechali obok czoła kolumny, wymachującrękami i skowycząc jak psy, po czym oddalili się ku gromadce nad rzeką.Kineasz na czele swoich ludzi podjechał do obozu i kazał się zatrzymać.Czuł się głupio, bo nie wiedział, co teraz powinien zrobić.Wcześniej zakładał, że Rajanka wyjdzie mu na spotkanie.Tymczasem w obozie odbywał się jakiś konkurs łuczniczy.- Strzelać z łuku - rzekł Ataelus, który ustawił się obok niego.- Na-stępny strzelać Rajanka.Widzisz?Widział.Jak mógł jej wcześniej nie dostrzec? Była przy samej rzece.Siedziała na siwej klaczy z łukiem w dłoniach.Zsunęła z siebie kaftan, także wiosenne słońce oświetlało jej obnażoną pierś i ramię oraz lśniący na-szyjnik ze złota.Włosy miała splecione w dwa ciężkie warkocze, a gdyodwróciła głowę, Kineasz ujrzał jej gęste brwi i skupione spojrzenie.- Zaczekajcie - rzekł do Nikiasza.Przywołał Ataelusa i, uderzywszylekko konia batem, który mu sama sprezentowała, podjechał do niej przezwysoką trawę.Ktoś właśnie strzelał.Kiedy Kineasz ściągnął lejce, strzelec wprawiłkonia w ruch.Wpierw jechał kłusem, by po chwili galopować wzdłuż rze-ki.Pochylił się nad szyją wierzchowca i wypuścił strzałę w stronę dużejkępy trawy.W jego dłoni od razu zjawiła się druga strzała, którą niemalżeumieścił w celu.Zawrócił, nasadził na cięciwę trzecią strzałę i wypuścił jąrównie gładko jak poprzednie.Wbiła się w cel, zatapiając w ziemi na głębokość łokcia.Sakowie hukalii wiwatowali.Kineasz spojrzał na Rajankę.Całym swym ciałem koncentrowała się nacelu, tak jak pies myśliwski przygląda się rannemu jeleniowi.Jak mężczyzna - Filokles miał rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Krzyczał.I leciał.On był tąsową, a ona nim.Wierzchowiec zniknął.Albo i on był sową i człowiekiemzarazem.Trzepotały wielkie brązowe skrzydła.Kineasz patrzył z góry naziemię i wiedział od razu, gdzie szukać ofiar, dostrzegał każdy najmniejszyruch na zakurzonej przestrzeni.Wzniósł się, czując wiatr pod skrzydłami,którymi poruszał teraz mocno, nie męcząc się wcale.Leciał nad niskimiwzgórzami opodal pola bitwy pod Issos, aż doleciał do świata żywych ludzi.Unosząc się coraz wyżej, przeleciał znad Aleksandrii do Tyru, potem zaś,szybko jak strzała, minął Chios, Lesbos, ruiny Troi i Hellespont.A pózniejzwolnił i zawisł nad trawiastą równiną.W oddali widział drzewo, kryjącecieniem cały świat, choć wyrastało z jednego namiotu.Podleciał do tegodrzewa i, gdy wbijał swe szpony w jego kojącą korę.Obudził się i od razu poczuł, że ciepłe ciało hyperetesa nie leży u jegoboku.Słyszał, jak Nikiasz kogoś beszta; słyszał śmiech młodych ludzi.Czas wstawać - pomyślał.I uświadomił sobie, jak straszny był jego sen.Leżąc dalej na swoim posłaniu, próbował sobie wszystko przypomnieć.Własne myśli odbierał jak obce i to go przerażało.Drżał nie tylko dlatego,że dokoła panował chłód.Gdy podszedł do ogniska, jeden z młodych podwładnych Eumenesa po-dał mu kielich gorącego wina.- Dziękuję, Agatonie - powiedział, przypomniawszy sobie imię mło-dzieńca.Chłopak był rozpromieniony.- Może jeszcze coś przynieść, dowódco? Spaliśmy na świeżym powie-trzu, jak prawdziwi żołnierze! I nawet nie zmarzłem!O tej porze Kineasz nie miał zbyt wiele cierpliwości do takich wybu-chów młodzieńczego entuzjazmu.Wypił wino i zwinął płaszcz.Słońcejeszcze w pełni nie wzniosło się ponad horyzont, gdy wszyscy siedzieli jużna koniach.Powietrze było wciąż chłodne i z ust każdego dobywały sięblade obłoczki pary.Myśli o śnie i jego związkach ze snem poprzednimmusiały ustąpić przed nawałem zadań do wykonania.272Kineasz przywołał gestem Ataelusa, uśmiechając się do niego.Jeśli nieliczyć paru nieudanych prób nauczenia się odeń języka Saków, rzadko sięzimą widywali.Scyta sprawiał wrażenie spiętego.Po raz pierwszy czuło się w nim po-wściągliwość.- Znajdziesz dzisiaj obozowisko Saków? - zapytał Kineasz.Ataelus skrzywił się.- Tak - odparł.- Druga godzina po słońce w południe.Jeśli oni nie je-chać.- Nie wyglądał na kogoś, kto rwie się do wykonania tej pracy.Kineasz pogładził się po brodzie.- No dobrze.Pojedziemy za tobą.Ataelus spojrzał na niego ponuro.- Dama.czekała na tobie dwa tygodnie.- Westchnął ciężko.- To znaczy, że mogła już odjechać? - Kineasz ożywił się niespokoj-nie.Greka Scyty była już lepsza niż jesienią.Rozszerzył swoje słownictwo,choć gramatyka dalej kulała.Czasem trudno go było zrozumieć.- Nie odjechać - powiedział zmęczonym głosem.- Czekać.- Potrzą-snął lejcami, gładząc batem bok swego kuca.I zniknął na trawiastej równi-nie, zostawiając Kineasza ze wszystkimi troskami.Gdy kolumna ruszyła, do Kineasza podjechał Filokles.- Co się stało? - zapytał.- Scyta ma nam za złe nasze spóznienie.- Kineasz lekceważąco mach-nął ręką.- Hm.Jesteśmy spóznieni, to fakt - powiedział Spartanin.- A Rajan-ka nie wygląda mi na kogoś, kto lubi czekać.Kineasz odłączył się od kolumny, gestem przywołał do siebie Leukona ikilkoma komendami ustawił konnicę w szyk bojowy o szerokości dwóchstadiów.Kiedy formacja posuwała się już należycie, wrócił do Filoklesa,który jak zwykle nie brał udziału w manewrach.- Ona zrozumie, że nie mogłem zjawić się wcześniej - powiedział.- Iona, i król.Spartanin ściągnął usta.273- Posłuchaj no, mój hipparcho.Gdybyś to ty przez dwa tygodnie nanią czekał, a ona w tym czasie ćwiczyła swoją konnicę.- Uniósł brwi.Kineasz przyglądał się swej kawalerii, która całkiem niezle sobie radzi-ła.- Nie rozu.- Bo nie myślisz o niej jak o dowódcy.Postrzegasz ją jako młodą Gre-czynkę, która umie jezdzić konno.Bracie, daj spokój.Przecież ona oddwóch tygodni słyszy pewnie docinki i żarty o klaczy czekającej na ogiera.Sam ledwo sobie radzisz z naszymi docinkami, a ona.Lewa część szyku wybrzuszyła się nieco, bo młodsi jezdzcy zaczęli zesobą rozmawiać.Zachowanie odstępu o długości jednego konia wymagałodłuższej praktyki, toteż szyk zaczął się rozpadać.- Sygnał: stać! - krzyknął Kineasz.A do Filoklesa powiedział:- Może ona wcale mnie nie chce.- To jest zupełnie inna sprawa - odparł Spartanin, jakby nie zdziwiłygo te słowa.- Ale gdyby ciebie nie chciała, to Ataelus nie niepokoiłby siętak bardzo.A wyglądał na zmartwionego.Kineasz patrzył, jak jezdzcy ze skrzydeł galopują na środek szyku, byustawić się za dowódcą.- Nie muszę chyba mówić, że twoje rady są bardzo cenne - powie-dział.Filokles skinął głową.- Przeproś ją w taki sposób, jakbyś przepraszał mężczyznę.Kineasz podrapał się po brodzie.- Kopnij mnie, jeśli coś schrzanię - rzucił i odjechał ku swoim hippeis.Póznym rankiem dojrzeli na horyzoncie pierwszych zwiadowców, wy-glądających jak czarne centaury.Do obozowiska dotarli po południu, jakzapowiadał Ataelus.Na widok wozów Kineasz poczuł ścisk w żołądku.Takmocno zacisnął kolana, że koń zaczął wierzgać nerwowo.Na skraju obozustało kilku jezdzców, a większa ich grupa zgromadziła się na brzegu rzeki.274Ci pierwsi podjechali galopem do zbliżającej się kolumny.Przewodziłoim dwóch młodzieńców w strojach z czerwonej skóry, obwieszonych lśnią-cymi ozdobami ze złota.Przejechali obok czoła kolumny, wymachującrękami i skowycząc jak psy, po czym oddalili się ku gromadce nad rzeką.Kineasz na czele swoich ludzi podjechał do obozu i kazał się zatrzymać.Czuł się głupio, bo nie wiedział, co teraz powinien zrobić.Wcześniej zakładał, że Rajanka wyjdzie mu na spotkanie.Tymczasem w obozie odbywał się jakiś konkurs łuczniczy.- Strzelać z łuku - rzekł Ataelus, który ustawił się obok niego.- Na-stępny strzelać Rajanka.Widzisz?Widział.Jak mógł jej wcześniej nie dostrzec? Była przy samej rzece.Siedziała na siwej klaczy z łukiem w dłoniach.Zsunęła z siebie kaftan, także wiosenne słońce oświetlało jej obnażoną pierś i ramię oraz lśniący na-szyjnik ze złota.Włosy miała splecione w dwa ciężkie warkocze, a gdyodwróciła głowę, Kineasz ujrzał jej gęste brwi i skupione spojrzenie.- Zaczekajcie - rzekł do Nikiasza.Przywołał Ataelusa i, uderzywszylekko konia batem, który mu sama sprezentowała, podjechał do niej przezwysoką trawę.Ktoś właśnie strzelał.Kiedy Kineasz ściągnął lejce, strzelec wprawiłkonia w ruch.Wpierw jechał kłusem, by po chwili galopować wzdłuż rze-ki.Pochylił się nad szyją wierzchowca i wypuścił strzałę w stronę dużejkępy trawy.W jego dłoni od razu zjawiła się druga strzała, którą niemalżeumieścił w celu.Zawrócił, nasadził na cięciwę trzecią strzałę i wypuścił jąrównie gładko jak poprzednie.Wbiła się w cel, zatapiając w ziemi na głębokość łokcia.Sakowie hukalii wiwatowali.Kineasz spojrzał na Rajankę.Całym swym ciałem koncentrowała się nacelu, tak jak pies myśliwski przygląda się rannemu jeleniowi.Jak mężczyzna - Filokles miał rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]