[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili ciągnęła: Taka była prawda.Mój chłopak.Mój najlepszy chłopak.Moja duma.Jasne, że dlaniego bym skłamała.Ale nie kłamałam.Wierzę w Chrystusa, ale żeby ocalić mojegochłopaka, poszłabym do samego diabła i napluła mu w oczy.Tylko że nigdy nie miałamtakiej szansy, bo nigdy mi nie uwierzyli; o nie. Więc jaka jest prawda? Był ze mną. A następnego dnia? Był ze mną. A jak przyjechała policja? Był przed domem i pucował ten swój samochód.Nie pyskował im.%7ładnychkłopotów.Mówił tylko tak, proszę pana i nie, proszę pana.I widzisz pan, do czegogo to doprowadziło? Chyba się pani zezłościła.Drobna kobieta pochyliła się do przodu, jej ciało zesztywniało od emocji.Mocnouderzyła dłońmi w poręcze bujanego fotela i odgłos ten rozległ się echem w przejrzystymporannym powietrzu, jak dwa wystrzały z pistoletu. Zezłościłam.Pytasz mnie pan, czy się zezłościłam? Odebrali mi chłopaka i gdzieśwysłali, żeby go zabić.Słów mi brak, żeby powiedzieć, jak się zezłościłam.Nie ma wemnie tyle zła, żeby powiedzieć, co naprawdę czuję.Wstała z fotela i ruszyła z powrotem do domu. Nic we mnie nie pozostało oprócz nienawiści i gorzkiej pustki, Panie Dziennikarzu.Możesz pan to napisać.Zniknęła w cieniu rudery, trzaskając za sobą drzwiami i pozostawiając MatthewCowarta notującego jej słowa skrzętnie w notesie.Gdy dotarł do szkoły, było południe.Wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażał solidny, nudny budynek z brunatnej cegły, z amerykańską flagą zwisającą bezwładniew wilgotnym powietrzu.Z boku stały zaparkowane żółte autobusy szkolne i było boisko,z huśtawkami i koszami do koszykówki, przykryte sporą warstwą kurzu.Zostawiłsamochód i zbliżał się do szkoły, czując jak głosy dzieci wzbierają na sile i prowadzą goprzed siebie.Była przerwa obiadowa i za podwójnymi drzwiami panowało pewneporuszenie.Tupot dziecięcych stóp, szelest torebek i trzaskanie pudełek z lunchem,poszum rozmów.Zciany szkoły przybrane były pracami dzieci; wystawki z kolorowymiplamami w różnych kształtach i niewielkimi podpisami objaśniającymi, co te praceprzedstawiają.Przez chwilę przyglądał się obrazkom i przypomniały mu się wszystkierysunki i wycinanki z kolorowego papieru, które dostawał zawsze w listach od córki,i którymi udekorował biuro.Poszedł dalej, udając się poprzez hall w stronę drzwiz napisem SEKRETARIAT.Gdy już do nich dochodził, otworzyły się i wyszły dwiedziewczynki, chichocząc z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.Jedna była czarna,druga biała.Patrzył, jak zniknęły w głębi korytarza.Zauważył na ścianie niewielkiezdjęcie w ramkach i podszedł do niego, żeby się przyjrzeć.Było to zdjęcie małej dziewczynki.Miała blond włosy, piegi i szeroki uśmiech,odsłaniający zęby z aparatem ortodontycznym.Była ubrana w czystą białą bluzkę, a naszyi miała złoty łańcuszek.Zdołał odczytać jej imię, Joanie, wygrawerowane cienkimiliterami na blaszce pośrodku łańcuszka.Pod zdjęciem umieszczona była niewielkatabliczka.Widniał na niej napis:JOANIE SHRIVER 1976-1987Nasza Przyjaciółka i ukochana Koleżanka z klasy.Zawsze będzie jej nam brakowało.Dołączył zdjęcie wiszące na ścianie do wszystkich innych czynionych spostrzeżeń.Po czym odwrócił się i wszedł do sekretariatu szkoły.Zza biurka spojrzała na niego kobieta w średnim wieku, o nieco stropionymwyglądzie. Czy mogę panu w czymś pomóc? Tak.Szukam Amy Kapłan. Przed chwilą tu była.Czy spodziewa się pana? Rozmawiałem z nią wcześniej telefonicznie.Nazywam się Cowart.Jestemz Miami. Jest pan dziennikarzem?Przytaknął. Mówiła, że ma pan przyjechać.Spróbuję jej poszukać. W głosie kobiety brzmiałajakaś nuta goryczy.Nie uśmiechnęła się do Cowarta.Wstała i przeszła przez sekretariat, znikając na chwilę w pokoju nauczycielskimi pojawiając się ponownie z młodą kobietą.Cowart ocenił, że była ładna; miała szczerą,uśmiechniętą twarz i kasztanowe włosy odgarnięte do tyłu. Ja jestem Amy Kapłan, panie Cowart.Uścisnęli sobie dłonie. Przepraszam, że przeszkadzam pani w lunchu.Potrząsnęła głową. To chyba najlepsza pora.Jednak, jak już wspomniałam przez telefon, nie bardzowiem, w czym mogę panu pomóc. Chodzi o samochód powiedział. I co pani widziała. Wie pan, najlepiej chyba będzie, jak panu pokażę, gdzie wtedy stałam.Tam będęmogła wszystko wyjaśnić.W milczeniu wyszli na zewnątrz.Młoda nauczycielka stanęła przed szkołąi odwróciła się, wskazując drogę. Widzi pan, zawsze stoi tutaj jakiś nauczyciel i pilnuje dzieci po zakończeniu zajęć.Kiedyś przede wszystkim po to, żeby chłopcy nie wdawali się w bójki, a dziewczynkiżeby szły prosto do domu, zamiast włóczyć się i plotkować.Dzieciaki to strasznie lubią,wie pan.Teraz oczywiście mamy jeszcze dodatkowy powód, żeby tu stać.Spojrzała na niego i przez chwilę mierzyła go wzrokiem.Podjęła dalej:.W każdym razie tego popołudnia gdy zniknęła Joanie, już prawie wszyscy poszlido domu i miałam właśnie wejść z powrotem do budynku, gdy dostrzegłam ją tam, kołotej wielkiej wierzby. Wskazała w stronę drogi, na miejsce odległe jakieś pięćdziesiątmetrów.Następnie przyłożyła dłoń do ust i zawahała się. O Boże powiedziała. Przykro mi powiedział Cowart.Przyglądał się, jak młoda kobieta wpatruje się w to miejsce obok drogi, jakbywidziała to wszystko jeszcze raz; w tej właśnie chwili, w pamięci.Zauważył, że lekkozadrżała jej warga, ale potrząsnęła głową, żeby mu dać znać, iż nic jej nie jest. Wszystko w porządku.Byłam młoda.To był mój pierwszy rok.Pamiętam, że mniespostrzegła, odwróciła się i pomachała, stąd wiedziałam, że to ona. Zdecydowany tonjej głosu jakby trochę zmiękł w upale. I co? Przeszła tam, w cieniu, tuż obok zielonego samochodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Po chwili ciągnęła: Taka była prawda.Mój chłopak.Mój najlepszy chłopak.Moja duma.Jasne, że dlaniego bym skłamała.Ale nie kłamałam.Wierzę w Chrystusa, ale żeby ocalić mojegochłopaka, poszłabym do samego diabła i napluła mu w oczy.Tylko że nigdy nie miałamtakiej szansy, bo nigdy mi nie uwierzyli; o nie. Więc jaka jest prawda? Był ze mną. A następnego dnia? Był ze mną. A jak przyjechała policja? Był przed domem i pucował ten swój samochód.Nie pyskował im.%7ładnychkłopotów.Mówił tylko tak, proszę pana i nie, proszę pana.I widzisz pan, do czegogo to doprowadziło? Chyba się pani zezłościła.Drobna kobieta pochyliła się do przodu, jej ciało zesztywniało od emocji.Mocnouderzyła dłońmi w poręcze bujanego fotela i odgłos ten rozległ się echem w przejrzystymporannym powietrzu, jak dwa wystrzały z pistoletu. Zezłościłam.Pytasz mnie pan, czy się zezłościłam? Odebrali mi chłopaka i gdzieśwysłali, żeby go zabić.Słów mi brak, żeby powiedzieć, jak się zezłościłam.Nie ma wemnie tyle zła, żeby powiedzieć, co naprawdę czuję.Wstała z fotela i ruszyła z powrotem do domu. Nic we mnie nie pozostało oprócz nienawiści i gorzkiej pustki, Panie Dziennikarzu.Możesz pan to napisać.Zniknęła w cieniu rudery, trzaskając za sobą drzwiami i pozostawiając MatthewCowarta notującego jej słowa skrzętnie w notesie.Gdy dotarł do szkoły, było południe.Wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażał solidny, nudny budynek z brunatnej cegły, z amerykańską flagą zwisającą bezwładniew wilgotnym powietrzu.Z boku stały zaparkowane żółte autobusy szkolne i było boisko,z huśtawkami i koszami do koszykówki, przykryte sporą warstwą kurzu.Zostawiłsamochód i zbliżał się do szkoły, czując jak głosy dzieci wzbierają na sile i prowadzą goprzed siebie.Była przerwa obiadowa i za podwójnymi drzwiami panowało pewneporuszenie.Tupot dziecięcych stóp, szelest torebek i trzaskanie pudełek z lunchem,poszum rozmów.Zciany szkoły przybrane były pracami dzieci; wystawki z kolorowymiplamami w różnych kształtach i niewielkimi podpisami objaśniającymi, co te praceprzedstawiają.Przez chwilę przyglądał się obrazkom i przypomniały mu się wszystkierysunki i wycinanki z kolorowego papieru, które dostawał zawsze w listach od córki,i którymi udekorował biuro.Poszedł dalej, udając się poprzez hall w stronę drzwiz napisem SEKRETARIAT.Gdy już do nich dochodził, otworzyły się i wyszły dwiedziewczynki, chichocząc z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.Jedna była czarna,druga biała.Patrzył, jak zniknęły w głębi korytarza.Zauważył na ścianie niewielkiezdjęcie w ramkach i podszedł do niego, żeby się przyjrzeć.Było to zdjęcie małej dziewczynki.Miała blond włosy, piegi i szeroki uśmiech,odsłaniający zęby z aparatem ortodontycznym.Była ubrana w czystą białą bluzkę, a naszyi miała złoty łańcuszek.Zdołał odczytać jej imię, Joanie, wygrawerowane cienkimiliterami na blaszce pośrodku łańcuszka.Pod zdjęciem umieszczona była niewielkatabliczka.Widniał na niej napis:JOANIE SHRIVER 1976-1987Nasza Przyjaciółka i ukochana Koleżanka z klasy.Zawsze będzie jej nam brakowało.Dołączył zdjęcie wiszące na ścianie do wszystkich innych czynionych spostrzeżeń.Po czym odwrócił się i wszedł do sekretariatu szkoły.Zza biurka spojrzała na niego kobieta w średnim wieku, o nieco stropionymwyglądzie. Czy mogę panu w czymś pomóc? Tak.Szukam Amy Kapłan. Przed chwilą tu była.Czy spodziewa się pana? Rozmawiałem z nią wcześniej telefonicznie.Nazywam się Cowart.Jestemz Miami. Jest pan dziennikarzem?Przytaknął. Mówiła, że ma pan przyjechać.Spróbuję jej poszukać. W głosie kobiety brzmiałajakaś nuta goryczy.Nie uśmiechnęła się do Cowarta.Wstała i przeszła przez sekretariat, znikając na chwilę w pokoju nauczycielskimi pojawiając się ponownie z młodą kobietą.Cowart ocenił, że była ładna; miała szczerą,uśmiechniętą twarz i kasztanowe włosy odgarnięte do tyłu. Ja jestem Amy Kapłan, panie Cowart.Uścisnęli sobie dłonie. Przepraszam, że przeszkadzam pani w lunchu.Potrząsnęła głową. To chyba najlepsza pora.Jednak, jak już wspomniałam przez telefon, nie bardzowiem, w czym mogę panu pomóc. Chodzi o samochód powiedział. I co pani widziała. Wie pan, najlepiej chyba będzie, jak panu pokażę, gdzie wtedy stałam.Tam będęmogła wszystko wyjaśnić.W milczeniu wyszli na zewnątrz.Młoda nauczycielka stanęła przed szkołąi odwróciła się, wskazując drogę. Widzi pan, zawsze stoi tutaj jakiś nauczyciel i pilnuje dzieci po zakończeniu zajęć.Kiedyś przede wszystkim po to, żeby chłopcy nie wdawali się w bójki, a dziewczynkiżeby szły prosto do domu, zamiast włóczyć się i plotkować.Dzieciaki to strasznie lubią,wie pan.Teraz oczywiście mamy jeszcze dodatkowy powód, żeby tu stać.Spojrzała na niego i przez chwilę mierzyła go wzrokiem.Podjęła dalej:.W każdym razie tego popołudnia gdy zniknęła Joanie, już prawie wszyscy poszlido domu i miałam właśnie wejść z powrotem do budynku, gdy dostrzegłam ją tam, kołotej wielkiej wierzby. Wskazała w stronę drogi, na miejsce odległe jakieś pięćdziesiątmetrów.Następnie przyłożyła dłoń do ust i zawahała się. O Boże powiedziała. Przykro mi powiedział Cowart.Przyglądał się, jak młoda kobieta wpatruje się w to miejsce obok drogi, jakbywidziała to wszystko jeszcze raz; w tej właśnie chwili, w pamięci.Zauważył, że lekkozadrżała jej warga, ale potrząsnęła głową, żeby mu dać znać, iż nic jej nie jest. Wszystko w porządku.Byłam młoda.To był mój pierwszy rok.Pamiętam, że mniespostrzegła, odwróciła się i pomachała, stąd wiedziałam, że to ona. Zdecydowany tonjej głosu jakby trochę zmiękł w upale. I co? Przeszła tam, w cieniu, tuż obok zielonego samochodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]