[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ka\dymdniem drogi na południe ziemia stawała się coraz suchsza.Coraz mniej było pochmurnych dni, a deszczspadał niewielki i rzadko.Wkroczyli na ziemie nie nale\ące do \adnego królestwa, bo ziemia była tu jałowa izródła wody występowały rzadko i niewystarczająco do utrzymania przy \yciu jakiejkolwiek armii, któramogłaby bronić tych terenów dla któregoś z królów.Okolica składała się z niskich wzgórz, rzadko kiedy wysokich na tyle, by w ogóle zasługiwać na to miano.Teren poprzecinany był głębokimi wąwozami, których dna pozostawały suche przez większą część roku.Zwierzęta były mniejsze ni\ na północy i nie przemieszczały się w stadach.Najliczniejsze były wdzięcznegazele i impala, stworzenia nie potrzebujące wiele po\ywienia ani wody i dzięki swojej szybkości umiejąceunikać wielkouchych kotów pustynnych, które pojawiały się w tej okolicy nocą.Wędrowcy nie u\ywali ju\ swoich cię\kich płaszczy i skór, przynajmniej podczas drogi w dzień.Zgodnie zStrona 25Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonkaradą Conana zakupili luzne, lekkie tuniki, właściwe do podró\y przez suche tereny południa.Zapewniałyosłonę przed \arem słońca i były odpowiednio przewiewne. Będziemy potrzebowali naszych ciepłych rzeczy, gdy zapuścimy się głębiej w pustynię przestrzegłConan więc nie wyrzucajcie ich. Myślałam, \e im dalej na południe, tym bardziej robi się gorąco powiedziała Achilea. Tak odparł Conan. Słońce grzeje od góry, a kamienie i piasek odbijają ciepło w twarz jak wielkielustro i to staje się nie do wytrzymania.Jednak z jakiejś przyczyny ani kamienie, ani piasek nie trzymająciepła tak, jak ziemia, trawa i drzewa.Gdy tylko słońce zachodzi, powierzchnia szybko stygnie i do północyjest tak zimno, \e prawie zamarzłaby woda. To jest nienaturalne zaprotestował karzeł gorąca kraina powinna być gorąca tak\e po zmroku.Na twarzy Conana pojawił się blady uśmiech. W takim razie wyrzuć swój płaszcz.Tylko nie proś mnie, \ebym ci po\yczył swojego którejś zimnej nocyna piaskach.Od czasu do czasu Cymmerianin zostawiał wszystkich i zawracał na przebyty przez nich szlak.Zwygodnych wzniesień obserwował teren za nim w poszukiwaniu ewentualnego pościgu, Czasami widać byłoinne karawany, a dwa razy zdarzyło mu się dojrzeć uzbrojonych tubylców na małych, krępych konikach.Niebyło to nic niezwykłego i nie przedstawiało \adnego niebezpieczeństwa dla nich dobrze uzbrojonych iwyszkolonych.Wcią\ dręczyła go myśl o człowieku, z którym rozmawiał.Jego podejrzenia nie zniknęły ani natrochę, a tajemniczość blizniąt nie polepszała sytuacji.Trzeciego dnia drogi przez pustynię spostrzegli chmurę sępów i innych padlino\ernych ptaków unoszącychsię i kołujących o jakąś milę przed nimi. Tam musi być padlina zauwa\ył Kye Dee. I to coś więcej ni\ jeden człowiek albo wielbłąd dorzuciła Achilea jest zbyt du\o ptaków. Zachowajmy ostro\ność poradził Conan choć nie sądzę, \ebyśmy mieli jakieś kłopoty.Gdyby wpobli\u byli jacyś \ywi ludzie, ptaki nie krą\yłyby tak nisko.Widzicie, nawet teraz niektóre lądują.Jechali dalej ostro\nie i ju\ wkrótce wiatr przywiał w ich stronę okropny odór.Potem ujrzeli bezkształtnegóry, a pomiędzy nimi \erujące drobne szakale i bardziej masywne hieny.Powietrze wypełniało nieustannewarczenie i wrzask ptaków, tworząc złowrogi akompaniament.Konie wyraznie zaniepokoiły się tym widokiem, odgłosami i zapachami, podczas gdy wielbłądy zdawały siębyć nieporuszone.Podró\ni spięli swe konie i ju\ po chwili mogli dojrzeć, \e znajdują się nad szczątkamiludzi i wielbłądów.Trupy były tak zmasakrowane i okaleczone, \e nie sposób było obliczyć, ilu ludzi tu le\ało.Jeden wielbłąd był jeszcze w du\ym stopniu nienaruszony i to właśnie nad nim walczyły hieny.Szakalenatomiast wydzierały sobie z pysków kawałki ludzkiego mięsa.Sępy spadały z góry wyszarpując strzępywszystkiego, co udawało im się uchwycić.Wydawały z siebie głosy oburzenia, gdy przepędzane były raz poraz przez większe od nich stworzenia. Co za masakra się tu zdarzyła? zastanawiała się Achilea, trzymając skraj swojej tuniki wokół twarzy,by nie dopuścić do nosa koszmarnego smrodu. Karawana? Yolanthe wychyliła się ze swojej lektyki z zaciekawieniem, nie okazując najmniejszegoobrzydzenia.Conan zsiadł z konia i zaczął rozglądać się po całym pobojowisku wśród trupów.Pakunki dzwigane przezwielbłądy były porozrywane i rozrzucone wszędzie wokół.Conan dokładnie przyjrzał się wszystkim ipowiedział w końcu: Myślę, \e nie karawana. Wskazał na strzępy pokrwawionego płótna i złączone elastycznie paliki.Podró\owali z du\ymi namiotami.Karawany biorą tylko małe, \eby oszczędzić miejsca.Myślę, \e to bylinomadowie w drodze.Spójrzcie, były między nimi dzieci i kobiety. Wskazał na niektóre szczątki, chocia\tylko wprawne oko mogło dostrzec takie ró\nice jak płeć i wiek wśród tych potwornie okaleczonych zwłok. Nie widać było \adnych śladów, \e tak du\a grupa szła przed nami powiedziała Achilea.Odór byćmo\e sprawiał jej przykrość, ale widok nie robił na niej najmniejszego wra\enia. Myślę, \e jechali od południa, gdy zostali zaatakowani powiedział Conan. Zginęło ich tu około setki. Mo\na pozbierać głowy i policzyć zasugerował Kye Dee wyraznie znudzony.Nie interesowali gomartwi, zwłaszcza gdy ktoś przed nim zdą\ył ich obedrzeć ze wszystkich kosztowności. Nie ma potrzeby rzekł Monandas. Kto według ciebie, Cymmerianinie, mógł dokonać tego czynu? Nie widzę nigdzie strzał odparł Conan. Czasem da się rozpoznać plemię po rodzaju lotek.Takwłaściwie nachylił się nad ciałem, które miało jeszcze głowę i ręce to nie widzę \adnych ran, zwyjątkiem tych zadanych przez padlino\erną zwierzynę.To jeszcze nic nie znaczy.Zniszczenie, jakiemuzostały poddane te ciała, mogło zatrzeć wszelkie ślady ran. Jego samego nie zadowoliłoby takietłumaczenie, ale dla reszty mogło być wystarczające. Nie ma powodu, \ebyśmy zostawali tu dłu\ej rzekła Achilea z twarzą cały czas wykrzywionąobrzydzeniem. Jedzmy. Jedzcie sami odrzekł Conan. Ja chcę się przyjrzeć okolicy i mo\e uda mi się ustalić, kto to zrobił idokąd stąd pojechali.Je\eli są przed nami, lepiej będzie to wiedzieć teraz.Strona 26Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonka Dobrze zgodziła się Yolanthe ale dołącz do nas przed zmrokiem.Cymmerianin w odpowiedzi kiwnął głową, nie odrywając wzroku od obrazu odra\ającej rzezi.Przez chwilęchodził wśród ciał, nie zwracając uwagi na warczenie hien.Były dostatecznie silne, \eby wlec dorosłego byka,ale jednocześnie bardzo tchórzliwie.Interesowały je tylko słabe, bezbronne albo ju\ martwe ofiary.Dokonawszy obchodu, przekonany, \e nie dowie się tu ju\ niczego nowego, Conan wsiadł z powrotem nakonia i zaczął obje\d\ać arenę zbrodni, poszukując śladów pozostawionych przez jej sprawców.U\ywającstarej myśliwskiej techniki, prowadził swojego konia po linii zwę\ającej się spirali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Z ka\dymdniem drogi na południe ziemia stawała się coraz suchsza.Coraz mniej było pochmurnych dni, a deszczspadał niewielki i rzadko.Wkroczyli na ziemie nie nale\ące do \adnego królestwa, bo ziemia była tu jałowa izródła wody występowały rzadko i niewystarczająco do utrzymania przy \yciu jakiejkolwiek armii, któramogłaby bronić tych terenów dla któregoś z królów.Okolica składała się z niskich wzgórz, rzadko kiedy wysokich na tyle, by w ogóle zasługiwać na to miano.Teren poprzecinany był głębokimi wąwozami, których dna pozostawały suche przez większą część roku.Zwierzęta były mniejsze ni\ na północy i nie przemieszczały się w stadach.Najliczniejsze były wdzięcznegazele i impala, stworzenia nie potrzebujące wiele po\ywienia ani wody i dzięki swojej szybkości umiejąceunikać wielkouchych kotów pustynnych, które pojawiały się w tej okolicy nocą.Wędrowcy nie u\ywali ju\ swoich cię\kich płaszczy i skór, przynajmniej podczas drogi w dzień.Zgodnie zStrona 25Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonkaradą Conana zakupili luzne, lekkie tuniki, właściwe do podró\y przez suche tereny południa.Zapewniałyosłonę przed \arem słońca i były odpowiednio przewiewne. Będziemy potrzebowali naszych ciepłych rzeczy, gdy zapuścimy się głębiej w pustynię przestrzegłConan więc nie wyrzucajcie ich. Myślałam, \e im dalej na południe, tym bardziej robi się gorąco powiedziała Achilea. Tak odparł Conan. Słońce grzeje od góry, a kamienie i piasek odbijają ciepło w twarz jak wielkielustro i to staje się nie do wytrzymania.Jednak z jakiejś przyczyny ani kamienie, ani piasek nie trzymająciepła tak, jak ziemia, trawa i drzewa.Gdy tylko słońce zachodzi, powierzchnia szybko stygnie i do północyjest tak zimno, \e prawie zamarzłaby woda. To jest nienaturalne zaprotestował karzeł gorąca kraina powinna być gorąca tak\e po zmroku.Na twarzy Conana pojawił się blady uśmiech. W takim razie wyrzuć swój płaszcz.Tylko nie proś mnie, \ebym ci po\yczył swojego którejś zimnej nocyna piaskach.Od czasu do czasu Cymmerianin zostawiał wszystkich i zawracał na przebyty przez nich szlak.Zwygodnych wzniesień obserwował teren za nim w poszukiwaniu ewentualnego pościgu, Czasami widać byłoinne karawany, a dwa razy zdarzyło mu się dojrzeć uzbrojonych tubylców na małych, krępych konikach.Niebyło to nic niezwykłego i nie przedstawiało \adnego niebezpieczeństwa dla nich dobrze uzbrojonych iwyszkolonych.Wcią\ dręczyła go myśl o człowieku, z którym rozmawiał.Jego podejrzenia nie zniknęły ani natrochę, a tajemniczość blizniąt nie polepszała sytuacji.Trzeciego dnia drogi przez pustynię spostrzegli chmurę sępów i innych padlino\ernych ptaków unoszącychsię i kołujących o jakąś milę przed nimi. Tam musi być padlina zauwa\ył Kye Dee. I to coś więcej ni\ jeden człowiek albo wielbłąd dorzuciła Achilea jest zbyt du\o ptaków. Zachowajmy ostro\ność poradził Conan choć nie sądzę, \ebyśmy mieli jakieś kłopoty.Gdyby wpobli\u byli jacyś \ywi ludzie, ptaki nie krą\yłyby tak nisko.Widzicie, nawet teraz niektóre lądują.Jechali dalej ostro\nie i ju\ wkrótce wiatr przywiał w ich stronę okropny odór.Potem ujrzeli bezkształtnegóry, a pomiędzy nimi \erujące drobne szakale i bardziej masywne hieny.Powietrze wypełniało nieustannewarczenie i wrzask ptaków, tworząc złowrogi akompaniament.Konie wyraznie zaniepokoiły się tym widokiem, odgłosami i zapachami, podczas gdy wielbłądy zdawały siębyć nieporuszone.Podró\ni spięli swe konie i ju\ po chwili mogli dojrzeć, \e znajdują się nad szczątkamiludzi i wielbłądów.Trupy były tak zmasakrowane i okaleczone, \e nie sposób było obliczyć, ilu ludzi tu le\ało.Jeden wielbłąd był jeszcze w du\ym stopniu nienaruszony i to właśnie nad nim walczyły hieny.Szakalenatomiast wydzierały sobie z pysków kawałki ludzkiego mięsa.Sępy spadały z góry wyszarpując strzępywszystkiego, co udawało im się uchwycić.Wydawały z siebie głosy oburzenia, gdy przepędzane były raz poraz przez większe od nich stworzenia. Co za masakra się tu zdarzyła? zastanawiała się Achilea, trzymając skraj swojej tuniki wokół twarzy,by nie dopuścić do nosa koszmarnego smrodu. Karawana? Yolanthe wychyliła się ze swojej lektyki z zaciekawieniem, nie okazując najmniejszegoobrzydzenia.Conan zsiadł z konia i zaczął rozglądać się po całym pobojowisku wśród trupów.Pakunki dzwigane przezwielbłądy były porozrywane i rozrzucone wszędzie wokół.Conan dokładnie przyjrzał się wszystkim ipowiedział w końcu: Myślę, \e nie karawana. Wskazał na strzępy pokrwawionego płótna i złączone elastycznie paliki.Podró\owali z du\ymi namiotami.Karawany biorą tylko małe, \eby oszczędzić miejsca.Myślę, \e to bylinomadowie w drodze.Spójrzcie, były między nimi dzieci i kobiety. Wskazał na niektóre szczątki, chocia\tylko wprawne oko mogło dostrzec takie ró\nice jak płeć i wiek wśród tych potwornie okaleczonych zwłok. Nie widać było \adnych śladów, \e tak du\a grupa szła przed nami powiedziała Achilea.Odór byćmo\e sprawiał jej przykrość, ale widok nie robił na niej najmniejszego wra\enia. Myślę, \e jechali od południa, gdy zostali zaatakowani powiedział Conan. Zginęło ich tu około setki. Mo\na pozbierać głowy i policzyć zasugerował Kye Dee wyraznie znudzony.Nie interesowali gomartwi, zwłaszcza gdy ktoś przed nim zdą\ył ich obedrzeć ze wszystkich kosztowności. Nie ma potrzeby rzekł Monandas. Kto według ciebie, Cymmerianinie, mógł dokonać tego czynu? Nie widzę nigdzie strzał odparł Conan. Czasem da się rozpoznać plemię po rodzaju lotek.Takwłaściwie nachylił się nad ciałem, które miało jeszcze głowę i ręce to nie widzę \adnych ran, zwyjątkiem tych zadanych przez padlino\erną zwierzynę.To jeszcze nic nie znaczy.Zniszczenie, jakiemuzostały poddane te ciała, mogło zatrzeć wszelkie ślady ran. Jego samego nie zadowoliłoby takietłumaczenie, ale dla reszty mogło być wystarczające. Nie ma powodu, \ebyśmy zostawali tu dłu\ej rzekła Achilea z twarzą cały czas wykrzywionąobrzydzeniem. Jedzmy. Jedzcie sami odrzekł Conan. Ja chcę się przyjrzeć okolicy i mo\e uda mi się ustalić, kto to zrobił idokąd stąd pojechali.Je\eli są przed nami, lepiej będzie to wiedzieć teraz.Strona 26Maddox Roberts John - Conan 44 - Conan i amazonka Dobrze zgodziła się Yolanthe ale dołącz do nas przed zmrokiem.Cymmerianin w odpowiedzi kiwnął głową, nie odrywając wzroku od obrazu odra\ającej rzezi.Przez chwilęchodził wśród ciał, nie zwracając uwagi na warczenie hien.Były dostatecznie silne, \eby wlec dorosłego byka,ale jednocześnie bardzo tchórzliwie.Interesowały je tylko słabe, bezbronne albo ju\ martwe ofiary.Dokonawszy obchodu, przekonany, \e nie dowie się tu ju\ niczego nowego, Conan wsiadł z powrotem nakonia i zaczął obje\d\ać arenę zbrodni, poszukując śladów pozostawionych przez jej sprawców.U\ywającstarej myśliwskiej techniki, prowadził swojego konia po linii zwę\ającej się spirali [ Pobierz całość w formacie PDF ]