[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napiłbym się wódki, pomyślał.I zapalił.Albo wyjechał stąd diabli wiedzą dokąd, byledaleko.Choćby i znów do lasu.Ale las szumiał zwodniczo za płotem ośrodka, bliski, choć przecież niedostępny.* * *Z bliska jasnowłosy Ambroży, brunet Cyprian i rudawy Kryspin wcale nie wydawali siępodobni.Ot, krzepcy młodzi ludzie w białych uniformach pielęgniarzy.Może niezbytwylewni, zawsze nieco znudzeni, ale uprzejmi.Właśnie teraz Kryspin, bazgrzący coś od niechcenia w stercie papierów, pochwyciwszyspojrzenie Nataniela, uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.- Pan skończył? - spytał.Nataniel zaprzeczył.- Zamyśliłem się - wyjaśnił.- Aha - skwitował pielęgniarz, znów pochylony nad papierami.Nataniel wrócił do rzędu kolorowych kółek i trójkątów, w którym bezskutecznie starał siędopatrzyć jakiejś prawidłowości.Był zmęczony i chciało mu się spać.Gorące powietrze wgabinecie stało, gęste i ciężkie, jakby było rozgrzanym metalem, nie gazem.Radio szumiałomonotonnie, spiker zachłystywał się korzyściami ze współpracy z bratnim Krajem Rad,roztaczając przed słuchaczami świetlaną przyszłość pod skrzydłami batiuszki Stalina iświatłym przewodnictwem Komitetu Centralnego z towarzyszem Bolesławem Bierutem naczele.Senne muchy krążyły wokół lepu.Natanielowi kolorowe figury ćmiły przed oczami,powieki ciążyły jak kamienie.Postanowił przymknąć je tylko na chwilę, na minutkę.* * *Ciemność rozdarta krzywą błyskawicą flary.Białe światło zalewa ruiny.W dali klekoczekrótkimi seriami karabin.Zgliszcza dymią, śmierdzą.I pot cuchnie, i kleiste, zimne błoto,wszędzie czuć ostry, żelazisty odór krwi.Odłamki cegieł albo kamieni wpijają się w kolana,ciepła szkarłatna strużka toczy się po karku, ale to nic, nieważne, bo ręce podtrzymująostrożnie głowę leżącego człowieka.Lepkie od krzepnącej czerwieni palce ślizgają się powłosach, oczy wpatrują w papierowo bladą twarz rannego, w siniejące wargi, zapadnięte,woskowe powieki.To Stary, rozpoznaje Nataniel, zawieszony w pustce nieistniejącego, poplątanego czasu.Romek.Romek Sieńczewski umiera.Boże Zwięty! Pamiętam!Wybuch wstrząsa światem, jak tupnięcie wściekłego olbrzyma.Ciemność pęka, sypią sięostre odłamki jasności.Nie ma już ruin, nie słychać jękliwego klangoru broni.Nataniel patrzyna równo ułożony, czytelny wreszcie wzór z kwadratów, trójkątów i kółek.A słone ciepło,które płynie mu po policzkach, to łzy.Ostatni podarunek dla martwego, dawno utraconego przyjaciela.* * *- Chce pan przeczytać gazetę? - spytała Letycja, uwodzicielsko przechylona przezbalustradę tarasu.- Ukradłam pielęgniarzom.Zwieża, przedwczorajsza.To jak będzie? Chcepan? Ja już przeglądałam.- Dziękuję - burknął Nataniel, którego wcale nie pociągała wizja czytania kolejnychzachwytów nad postępami światowego komunizmu.- Proszę sobie zatrzymać.- Nie chce pan wiedzieć, co słychać w szerokim świecie? - Uśmiechnęła się słodko,przewieszając się ku niemu niczym Julia z balkonu.- Kogo dziś oświetla nasze ukochanegruzińskie słońce?- Nie bardzo.- No co pan dziś taki nieużyty? - zaszczebiotała.- Chyba się pan nie pogniewał, prawda?Oj, nieładnie! Dąsać się o parę słówek.Niechże się pan rozchmurzy.Dziś po kolacjiurządzamy wieczorek.Doktor Lampet pozwolił.To dusza człowiek.Proszę koniecznieprzyjść.Będzie gramofon i płyty.Zatańczymy, zabawimy się.Póki można.Zawsze trzebakorzystać z okazji do zabawy, bo potem nie wiadomo, co może się stać.Człowiek nie znadnia ani godziny.Moja babcia zawsze to powtarzała.Przyjdą złe czasy i będziemy żałowalikażdej chwili.Każdego straconego uśmiechu.A taniec to nie grzech, prawda? No jak?Dobrze mówię? Przyjdzie pan? Zapraszamy.- To znaczy kto? - bąknął zaskoczony.Roześmiała się głośno.- Co za głuptas z pana! My! Ja, moja siostra i Regina.Załoga domku numer 12.Augustowa obiecała upiec ciasteczka.- Zniżyła głos do poufałego szeptu: - A Cyprianpowiedział, że spróbuje przynieść butelkę wina.Ale ciii! Proszę się nie wygadać, bo totajemnica! Jak będzie? Możemy liczyć na pańskie towarzystwo?- Nie wiem - plątał się, odwracając wzrok od ciepłych, roześmianych oczu Letycji.-Bardzo dziękuję.Postaram się przyjść.To miło, że mnie pani zaprasza.- Wspaniale! - Klasnęła w dłonie.- Jakże się cieszę.Wie pan, z tej rados ci mogę panuofiarować pierwszy taniec.Chce pan?- Och, to bardzo uprzejme.Dziękuję, ale nie jestem najlepszym tancerzem i.- No, to jesteśmy umówieni.Czekam.Do wieczora! Proszę mnie nie zawieść.Mrugnęła porozumiewawczo, zakręciła się jak fryga i tanecznym krokiem wbiegła dopokoju, nucąc coś pod nosem.Nataniel potrząsnął z niedowierzaniem głową.- Zwięta Panienko! - mruknął.- Co za dziwaczna kobieta!* * *Gramofon zawodził nieprzyjemnie schrypniętym, nienaturalnym głosem HankiOrdonówny, ciężki wieczorny upał okrywał las grubym kirem, na pochmurnym niebiepojedyncze gwiazdy wyglądały jak odległe szperacze, a w gęstwinie sosen płaczliwienawoływała pójdzka.Naftówki sączyły w noc żółte, nienaturalne światło.Nataniel się nudził.Popijał cierpkiego cienkusza z fajansowego kubka, w którym rankiempodawano zbożową kawę, obojętnym wzrokiem śledził kołyszącą się w tańcu Letycję i corazbardziej żałował, że nie został w pokoju.Regina, mimo gorąca spowita w ukochany włóczkowy szal, podśpiewywała do wtórupłycie, a pułkownik Rychter pakował do ust kolejne kruche ciastko.Oboje przypominaliporuszane sprytnym mechanizmem woskowe figury.Ciągnęło od nich naftaliną i mdłymaromatem taniej wody kolońskiej.Tuż obok Aurora, z senną miną utopionej Ofelii, dawała się prowadzić nieporadnymramionom wieprzowatego Alberta.Wygląda, jakby wlókł cielę na pastwisko, pomyślał złośliwie Nataniel.Poszedłby chętnie spać, ale nie wypadało.Przecież wszyscy tu byli.Nawet Supeł.I krzepki, szeroki w barach Cyprian, pielęgniarz, który zgodnie z obietnicą przyniósł tokwaśne, kiepskie wino.A teraz przyciskał do siebie Letycję, jakby rniał zamiar ją udusić.Ciekawe, czy to zgodne z etyką medyczną?Odstawił kubek na balustradę tarasu.Dość.Nie rna sensu tu dalej sterczeć.Wraca dosiebie.- Nie wiem, ach nie wiem, jak to się stało, że zakochałem się! - zachrypiał gramofonmęskim barytonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Napiłbym się wódki, pomyślał.I zapalił.Albo wyjechał stąd diabli wiedzą dokąd, byledaleko.Choćby i znów do lasu.Ale las szumiał zwodniczo za płotem ośrodka, bliski, choć przecież niedostępny.* * *Z bliska jasnowłosy Ambroży, brunet Cyprian i rudawy Kryspin wcale nie wydawali siępodobni.Ot, krzepcy młodzi ludzie w białych uniformach pielęgniarzy.Może niezbytwylewni, zawsze nieco znudzeni, ale uprzejmi.Właśnie teraz Kryspin, bazgrzący coś od niechcenia w stercie papierów, pochwyciwszyspojrzenie Nataniela, uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.- Pan skończył? - spytał.Nataniel zaprzeczył.- Zamyśliłem się - wyjaśnił.- Aha - skwitował pielęgniarz, znów pochylony nad papierami.Nataniel wrócił do rzędu kolorowych kółek i trójkątów, w którym bezskutecznie starał siędopatrzyć jakiejś prawidłowości.Był zmęczony i chciało mu się spać.Gorące powietrze wgabinecie stało, gęste i ciężkie, jakby było rozgrzanym metalem, nie gazem.Radio szumiałomonotonnie, spiker zachłystywał się korzyściami ze współpracy z bratnim Krajem Rad,roztaczając przed słuchaczami świetlaną przyszłość pod skrzydłami batiuszki Stalina iświatłym przewodnictwem Komitetu Centralnego z towarzyszem Bolesławem Bierutem naczele.Senne muchy krążyły wokół lepu.Natanielowi kolorowe figury ćmiły przed oczami,powieki ciążyły jak kamienie.Postanowił przymknąć je tylko na chwilę, na minutkę.* * *Ciemność rozdarta krzywą błyskawicą flary.Białe światło zalewa ruiny.W dali klekoczekrótkimi seriami karabin.Zgliszcza dymią, śmierdzą.I pot cuchnie, i kleiste, zimne błoto,wszędzie czuć ostry, żelazisty odór krwi.Odłamki cegieł albo kamieni wpijają się w kolana,ciepła szkarłatna strużka toczy się po karku, ale to nic, nieważne, bo ręce podtrzymująostrożnie głowę leżącego człowieka.Lepkie od krzepnącej czerwieni palce ślizgają się powłosach, oczy wpatrują w papierowo bladą twarz rannego, w siniejące wargi, zapadnięte,woskowe powieki.To Stary, rozpoznaje Nataniel, zawieszony w pustce nieistniejącego, poplątanego czasu.Romek.Romek Sieńczewski umiera.Boże Zwięty! Pamiętam!Wybuch wstrząsa światem, jak tupnięcie wściekłego olbrzyma.Ciemność pęka, sypią sięostre odłamki jasności.Nie ma już ruin, nie słychać jękliwego klangoru broni.Nataniel patrzyna równo ułożony, czytelny wreszcie wzór z kwadratów, trójkątów i kółek.A słone ciepło,które płynie mu po policzkach, to łzy.Ostatni podarunek dla martwego, dawno utraconego przyjaciela.* * *- Chce pan przeczytać gazetę? - spytała Letycja, uwodzicielsko przechylona przezbalustradę tarasu.- Ukradłam pielęgniarzom.Zwieża, przedwczorajsza.To jak będzie? Chcepan? Ja już przeglądałam.- Dziękuję - burknął Nataniel, którego wcale nie pociągała wizja czytania kolejnychzachwytów nad postępami światowego komunizmu.- Proszę sobie zatrzymać.- Nie chce pan wiedzieć, co słychać w szerokim świecie? - Uśmiechnęła się słodko,przewieszając się ku niemu niczym Julia z balkonu.- Kogo dziś oświetla nasze ukochanegruzińskie słońce?- Nie bardzo.- No co pan dziś taki nieużyty? - zaszczebiotała.- Chyba się pan nie pogniewał, prawda?Oj, nieładnie! Dąsać się o parę słówek.Niechże się pan rozchmurzy.Dziś po kolacjiurządzamy wieczorek.Doktor Lampet pozwolił.To dusza człowiek.Proszę koniecznieprzyjść.Będzie gramofon i płyty.Zatańczymy, zabawimy się.Póki można.Zawsze trzebakorzystać z okazji do zabawy, bo potem nie wiadomo, co może się stać.Człowiek nie znadnia ani godziny.Moja babcia zawsze to powtarzała.Przyjdą złe czasy i będziemy żałowalikażdej chwili.Każdego straconego uśmiechu.A taniec to nie grzech, prawda? No jak?Dobrze mówię? Przyjdzie pan? Zapraszamy.- To znaczy kto? - bąknął zaskoczony.Roześmiała się głośno.- Co za głuptas z pana! My! Ja, moja siostra i Regina.Załoga domku numer 12.Augustowa obiecała upiec ciasteczka.- Zniżyła głos do poufałego szeptu: - A Cyprianpowiedział, że spróbuje przynieść butelkę wina.Ale ciii! Proszę się nie wygadać, bo totajemnica! Jak będzie? Możemy liczyć na pańskie towarzystwo?- Nie wiem - plątał się, odwracając wzrok od ciepłych, roześmianych oczu Letycji.-Bardzo dziękuję.Postaram się przyjść.To miło, że mnie pani zaprasza.- Wspaniale! - Klasnęła w dłonie.- Jakże się cieszę.Wie pan, z tej rados ci mogę panuofiarować pierwszy taniec.Chce pan?- Och, to bardzo uprzejme.Dziękuję, ale nie jestem najlepszym tancerzem i.- No, to jesteśmy umówieni.Czekam.Do wieczora! Proszę mnie nie zawieść.Mrugnęła porozumiewawczo, zakręciła się jak fryga i tanecznym krokiem wbiegła dopokoju, nucąc coś pod nosem.Nataniel potrząsnął z niedowierzaniem głową.- Zwięta Panienko! - mruknął.- Co za dziwaczna kobieta!* * *Gramofon zawodził nieprzyjemnie schrypniętym, nienaturalnym głosem HankiOrdonówny, ciężki wieczorny upał okrywał las grubym kirem, na pochmurnym niebiepojedyncze gwiazdy wyglądały jak odległe szperacze, a w gęstwinie sosen płaczliwienawoływała pójdzka.Naftówki sączyły w noc żółte, nienaturalne światło.Nataniel się nudził.Popijał cierpkiego cienkusza z fajansowego kubka, w którym rankiempodawano zbożową kawę, obojętnym wzrokiem śledził kołyszącą się w tańcu Letycję i corazbardziej żałował, że nie został w pokoju.Regina, mimo gorąca spowita w ukochany włóczkowy szal, podśpiewywała do wtórupłycie, a pułkownik Rychter pakował do ust kolejne kruche ciastko.Oboje przypominaliporuszane sprytnym mechanizmem woskowe figury.Ciągnęło od nich naftaliną i mdłymaromatem taniej wody kolońskiej.Tuż obok Aurora, z senną miną utopionej Ofelii, dawała się prowadzić nieporadnymramionom wieprzowatego Alberta.Wygląda, jakby wlókł cielę na pastwisko, pomyślał złośliwie Nataniel.Poszedłby chętnie spać, ale nie wypadało.Przecież wszyscy tu byli.Nawet Supeł.I krzepki, szeroki w barach Cyprian, pielęgniarz, który zgodnie z obietnicą przyniósł tokwaśne, kiepskie wino.A teraz przyciskał do siebie Letycję, jakby rniał zamiar ją udusić.Ciekawe, czy to zgodne z etyką medyczną?Odstawił kubek na balustradę tarasu.Dość.Nie rna sensu tu dalej sterczeć.Wraca dosiebie.- Nie wiem, ach nie wiem, jak to się stało, że zakochałem się! - zachrypiał gramofonmęskim barytonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]