[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem jednak to Jane atakowała ją. Nie bądz taka litościwa powiedziała ku zaskoczeniu Aleksandry, a potem spy-tała: Co zrobimy w sprawie Jennifer? Ależ kotku, co my możemy zrobić? Możemy najwyżej okazać, jakie jesteśmy do-tknięte i narazić się na to, że wszyscy będą się z nas śmiali.Czy nie sądzisz, że miastoi tak będzie miało ubaw? Joe mówi mi czasami, co ludzie o nas szepczą.Gina nazywanas streghe i boi się, że zamienimy dziecko w jej brzuchu w małą świnkę albo że spowo-dujemy, że będzie ono jak te thalidomidowe dzieci. O teraz mówisz z sensem powiedziała Jane Smart.Aleksandra domyśliła się, o co jej chodzi. Chcesz rzucić na nią urok? Ale co to da? Ona już tam mieszka.I jest pod jegoopieką. To da bardzo wiele, możesz mi wierzyć powiedziała Jane Smart.Jej słowa były ostrzeżeniem wyrzuconym jednym tchem i brzmiącym jak drżąca fra-za zagrana jednym pociągnięciem smyczka. A co o tym myśli Sukie? Sukie jest takiego samego zdania jak ja.Uważa to za skandal.Uważa, że zostały-śmy zdradzone.Piastowałyśmy żmiję na łonie, tak moja droga, żmiję.Prawdziwą żmi-ję.Aleksandra poczuła tęsknotę za tymi ich wieczorami, które w miarę jak upływa-ła zima, stawały się rzadsze, wieczorami, podczas których wszystkie, nagie i zanurzonew wodzie i ociężałe od kalifornijskiego Chablis albo innego trunku, słuchały licznychgłosów Tiny Tima otaczających je w stereofonicznej ciemności, gruchających i huczą-cych i masujących ich wnętrza; stereofoniczne wibracje powodowały, że wszystkie sta-wały się bardziej świadome swoich serc, płuc i wątrób tych śliskich, tłustych obiek-tów obecnych w purpurowej, wewnętrznej przestrzeni, której amplifikacją było słabooświetlone pomieszczenie z basenem i asymetrycznie rozmieszczonymi poduszkami. Myślę, że wszystko będzie teraz tak jak przedtem powiedziała do Jane, chcąc jąuspokoić. On w końcu kocha nas.A Jenny nic jest w stanie zrobić dla niego połowytych rzeczy, które robimy my.Ona nam lubiła usługiwać, nie jemu.A poza tym nie mająprzecież zamiaru mieszkać w jednym pokoju.183 Ojej, Lexo westchnęła Jane z rozpaczą tak naprawdę to ty jesteś niewinna.Odwiesiwszy słuchawkę, Aleksandra nie była bynajmniej uspokojona.Nadzieja, żeten ciemny przybysz wyciągnie w końcu po nią rękę, czaiła się przez cały czas w jakimśzakamarku jej umysłu; czy więc było możliwe, że jej godna królowej cierpliwość zostałanagrodzona w ten sposób? %7łe w zamian za tę cierpliwość on się nią posłużył, a potemją odrzucił? Przypomniała sobie ten pazdziernikowy dzień, kiedy on odprowadził ją dofrontowych drzwi, które wydawały się być ich wspólną własnością, przypomniała sobie,jak musiała brodzić w wodach przypływu i jak wszystkie żywioły zdawały się błagaćją, żeby została.Czy takie przepowiednie mogły okazać się nieprawdziwe? Jakie krót-kie jest życie.Jak prędko znaki, które otrzymujemy, tracą swoje znaczenie.Aleksandrapogładziła dolną część swojej lewej piersi i wydało jej się, że wykryła tam małą grud-kę.Zdenerwowana i przestraszona zobaczyła, że oczami jak paciorki patrzy na nią sam-czyk szarej wiewiórki, który zakradł się do karmnika i grzebał wśród łupinek słonecz-nika.Był to zażywny, mały dżentelmen w szarym garniturze i białej koszuli, który przy-szedł na obiad tocząc wokoło bystrym wzrokiem.Był bezczelny i zachłanny.Jego ma-lutkie, szare rączki, tak niedbałe i suche jak nóżki ptaka, zatrzymały się w połowie drogi,gdyż ich właściciel zdał sobie nagle sprawę, że patrzy na niego Aleksandra, że atakuje gojej psyche.Jego oczy były osadzone po bokach owalnej czaszki i tak wypukłe, że wyglą-dały jak nie przepuszczające światła wieżyczki strzelnicze patrzące z ukosa i błyszczące.Iskierka życia, lśniąca wewnątrz małej czaszki, chciała uciekać, wyrwać się stąd i odda-lić w bezpieczne miejsce, ale spojrzenie Aleksandry, nagle skoncentrowane, zamroziłotę iskierkę.Nie przeszkodziła temu nawet szyba.Przygaszony mały duch, zaprogramo-wany na jedzenie, ucieczkę i sezonową kopulację, spotkał się z potężniejszym od siebieduchem.Morte, morte, morte powiedziała Aleksandra w myśli i samczyk opadł nadno karmnika jak nagle opróżniony worek.Ostatni spazmatyczny skurcz jego członkówspowodował, że kilka łupinek wyleciało poza krawędz karmnika.Bujny, oszroniony pió-ropusz ogona trzepotał się w tył i w przód przez następne kilka sekund, a potem zwie-rzątko znieruchomiało, a karmnik ze stożkowatym, plastykowym, zielonym dachem za-kołysał się pod jego martwym ciężarem na drucie rozciągniętym między dwoma słup-kami podpierającymi altanę.Program został skasowany.Aleksandra nie miała wyrzutów sumienia.Moc, którą posiadała, była wspaniała.Jednak teraz powinna była włożyć kalosze, wyjść, własnoręcznie podnieść za ogon za-pchlone ciałko, pójść z nim w daleki koniec ogrodu i wyrzucić je w krzaki rosnące zakamiennym murem, tam gdzie zaczynało się trzęsawisko.W życiu człowieka było tylebrudu, tyle okruszków z gumki do wycierania i tyle zabłąkanych fusów z kawy i ty-le martwych os uwięzionych między podwójnymi oknami, że wydawało się, że czło-wiek zwłaszcza jeżeli tym człowiekiem była kobieta spędza cały czas na realo-kacji, na przenoszeniu rzeczy z jednego miejsca w drugie, bo brud, jak mawiała matkaAleksandry, to po prostu materia znajdująca się na niewłaściwym miejscu.184* * *Tego samego wieczora, kiedy dzieci opadły Aleksandrę domagając się, zależnie odwieku: samochodu, pomocy przy odrabianiu lekcji albo utuleniu na dobranoc, na po-cieszenie zadzwonił do niej Van Horne.Było to niezwykłe, gdyż sabaty u niego orga-nizowały się zwykle jakby spontanicznie, bez jego osobistych zaproszeń, za pośrednic-twem telepatycznej lub telefonicznej fuzji pragnień jego wielbicielek.Wielbicielki teprzybywały do niego, nie wiedząc właściwie, jak to się dzieje.Ich samochody suba-ru w kolorze dyni należące do Aleksandry, zielony jak mech valiant Jane i szary corvairSukie zawoziły je na miejsce pchane falą psychicznej mocy. Przyjedz w niedzielę wieczorem powiedział Darryl ochrypłym głosem no-wojorskiego taksówkarza. To cholernie przygnębiający dzień, a poza tym mam coś,z czym chcę was wszystkie skonfrontować. Niełatwo jest powiedziała Aleksandra załatwić opiekunkę do dzieci na nie-dzielny wieczór.Dziewczyny muszą w poniedziałek rano iść do szkoły, a poza tym chcązostać w domu i obejrzeć Archiego Bunkera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Tymczasem jednak to Jane atakowała ją. Nie bądz taka litościwa powiedziała ku zaskoczeniu Aleksandry, a potem spy-tała: Co zrobimy w sprawie Jennifer? Ależ kotku, co my możemy zrobić? Możemy najwyżej okazać, jakie jesteśmy do-tknięte i narazić się na to, że wszyscy będą się z nas śmiali.Czy nie sądzisz, że miastoi tak będzie miało ubaw? Joe mówi mi czasami, co ludzie o nas szepczą.Gina nazywanas streghe i boi się, że zamienimy dziecko w jej brzuchu w małą świnkę albo że spowo-dujemy, że będzie ono jak te thalidomidowe dzieci. O teraz mówisz z sensem powiedziała Jane Smart.Aleksandra domyśliła się, o co jej chodzi. Chcesz rzucić na nią urok? Ale co to da? Ona już tam mieszka.I jest pod jegoopieką. To da bardzo wiele, możesz mi wierzyć powiedziała Jane Smart.Jej słowa były ostrzeżeniem wyrzuconym jednym tchem i brzmiącym jak drżąca fra-za zagrana jednym pociągnięciem smyczka. A co o tym myśli Sukie? Sukie jest takiego samego zdania jak ja.Uważa to za skandal.Uważa, że zostały-śmy zdradzone.Piastowałyśmy żmiję na łonie, tak moja droga, żmiję.Prawdziwą żmi-ję.Aleksandra poczuła tęsknotę za tymi ich wieczorami, które w miarę jak upływa-ła zima, stawały się rzadsze, wieczorami, podczas których wszystkie, nagie i zanurzonew wodzie i ociężałe od kalifornijskiego Chablis albo innego trunku, słuchały licznychgłosów Tiny Tima otaczających je w stereofonicznej ciemności, gruchających i huczą-cych i masujących ich wnętrza; stereofoniczne wibracje powodowały, że wszystkie sta-wały się bardziej świadome swoich serc, płuc i wątrób tych śliskich, tłustych obiek-tów obecnych w purpurowej, wewnętrznej przestrzeni, której amplifikacją było słabooświetlone pomieszczenie z basenem i asymetrycznie rozmieszczonymi poduszkami. Myślę, że wszystko będzie teraz tak jak przedtem powiedziała do Jane, chcąc jąuspokoić. On w końcu kocha nas.A Jenny nic jest w stanie zrobić dla niego połowytych rzeczy, które robimy my.Ona nam lubiła usługiwać, nie jemu.A poza tym nie mająprzecież zamiaru mieszkać w jednym pokoju.183 Ojej, Lexo westchnęła Jane z rozpaczą tak naprawdę to ty jesteś niewinna.Odwiesiwszy słuchawkę, Aleksandra nie była bynajmniej uspokojona.Nadzieja, żeten ciemny przybysz wyciągnie w końcu po nią rękę, czaiła się przez cały czas w jakimśzakamarku jej umysłu; czy więc było możliwe, że jej godna królowej cierpliwość zostałanagrodzona w ten sposób? %7łe w zamian za tę cierpliwość on się nią posłużył, a potemją odrzucił? Przypomniała sobie ten pazdziernikowy dzień, kiedy on odprowadził ją dofrontowych drzwi, które wydawały się być ich wspólną własnością, przypomniała sobie,jak musiała brodzić w wodach przypływu i jak wszystkie żywioły zdawały się błagaćją, żeby została.Czy takie przepowiednie mogły okazać się nieprawdziwe? Jakie krót-kie jest życie.Jak prędko znaki, które otrzymujemy, tracą swoje znaczenie.Aleksandrapogładziła dolną część swojej lewej piersi i wydało jej się, że wykryła tam małą grud-kę.Zdenerwowana i przestraszona zobaczyła, że oczami jak paciorki patrzy na nią sam-czyk szarej wiewiórki, który zakradł się do karmnika i grzebał wśród łupinek słonecz-nika.Był to zażywny, mały dżentelmen w szarym garniturze i białej koszuli, który przy-szedł na obiad tocząc wokoło bystrym wzrokiem.Był bezczelny i zachłanny.Jego ma-lutkie, szare rączki, tak niedbałe i suche jak nóżki ptaka, zatrzymały się w połowie drogi,gdyż ich właściciel zdał sobie nagle sprawę, że patrzy na niego Aleksandra, że atakuje gojej psyche.Jego oczy były osadzone po bokach owalnej czaszki i tak wypukłe, że wyglą-dały jak nie przepuszczające światła wieżyczki strzelnicze patrzące z ukosa i błyszczące.Iskierka życia, lśniąca wewnątrz małej czaszki, chciała uciekać, wyrwać się stąd i odda-lić w bezpieczne miejsce, ale spojrzenie Aleksandry, nagle skoncentrowane, zamroziłotę iskierkę.Nie przeszkodziła temu nawet szyba.Przygaszony mały duch, zaprogramo-wany na jedzenie, ucieczkę i sezonową kopulację, spotkał się z potężniejszym od siebieduchem.Morte, morte, morte powiedziała Aleksandra w myśli i samczyk opadł nadno karmnika jak nagle opróżniony worek.Ostatni spazmatyczny skurcz jego członkówspowodował, że kilka łupinek wyleciało poza krawędz karmnika.Bujny, oszroniony pió-ropusz ogona trzepotał się w tył i w przód przez następne kilka sekund, a potem zwie-rzątko znieruchomiało, a karmnik ze stożkowatym, plastykowym, zielonym dachem za-kołysał się pod jego martwym ciężarem na drucie rozciągniętym między dwoma słup-kami podpierającymi altanę.Program został skasowany.Aleksandra nie miała wyrzutów sumienia.Moc, którą posiadała, była wspaniała.Jednak teraz powinna była włożyć kalosze, wyjść, własnoręcznie podnieść za ogon za-pchlone ciałko, pójść z nim w daleki koniec ogrodu i wyrzucić je w krzaki rosnące zakamiennym murem, tam gdzie zaczynało się trzęsawisko.W życiu człowieka było tylebrudu, tyle okruszków z gumki do wycierania i tyle zabłąkanych fusów z kawy i ty-le martwych os uwięzionych między podwójnymi oknami, że wydawało się, że czło-wiek zwłaszcza jeżeli tym człowiekiem była kobieta spędza cały czas na realo-kacji, na przenoszeniu rzeczy z jednego miejsca w drugie, bo brud, jak mawiała matkaAleksandry, to po prostu materia znajdująca się na niewłaściwym miejscu.184* * *Tego samego wieczora, kiedy dzieci opadły Aleksandrę domagając się, zależnie odwieku: samochodu, pomocy przy odrabianiu lekcji albo utuleniu na dobranoc, na po-cieszenie zadzwonił do niej Van Horne.Było to niezwykłe, gdyż sabaty u niego orga-nizowały się zwykle jakby spontanicznie, bez jego osobistych zaproszeń, za pośrednic-twem telepatycznej lub telefonicznej fuzji pragnień jego wielbicielek.Wielbicielki teprzybywały do niego, nie wiedząc właściwie, jak to się dzieje.Ich samochody suba-ru w kolorze dyni należące do Aleksandry, zielony jak mech valiant Jane i szary corvairSukie zawoziły je na miejsce pchane falą psychicznej mocy. Przyjedz w niedzielę wieczorem powiedział Darryl ochrypłym głosem no-wojorskiego taksówkarza. To cholernie przygnębiający dzień, a poza tym mam coś,z czym chcę was wszystkie skonfrontować. Niełatwo jest powiedziała Aleksandra załatwić opiekunkę do dzieci na nie-dzielny wieczór.Dziewczyny muszą w poniedziałek rano iść do szkoły, a poza tym chcązostać w domu i obejrzeć Archiego Bunkera [ Pobierz całość w formacie PDF ]