[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdjął okulary, przetarł je i nałożył z powrotem.Bobby bezszelestnie opuścił się na ziemię.Z tego, co widział, wynikało, że doktor będzie pisał jeszcze przez dłuższy czas.Oto właściwy moment, żeby dostać się do środka.Gdyby udało mu się sforsować jakieś okno na górze, dopóki doktor jest zajęty w gabinecie, miałby całą noc na spokojne spenetrowanie wnętrza budynku.Zrobił jeszcze jeden obchód domu, i wypatrzył okno na pierwszym piętrze.Było uchylone, a ponieważ w pokoju było ciemno, można było sądzić, że nie ma tam nikogo.Co więcej, rosnące nie opodal drzewo umożliwiało łatwy dostęp do okna.W chwilę potem Bobby wdrapywał się na drzewo.Wszystko szło dobrze, już, już wyciągał rękę, żeby uchwycić się parapetu, gdy rozległ się złowieszczy trzask.Konar, na którym siedział, jak się okazało spróchniały, złamał się i Bobby wylądował głową w dół w kępie hortensji, która szczęśliwie złagodziła nieco upadek.Okno gabinetu Nicholsona znajdowało się trochę dalej, na tej samej ścianie budynku.Słychać było wołanie doktora, okno gabinetu się otworzyło.Bobby otrząsnął się z szoku po upadku, wyplątał z pędów hortensji, zanurkował w cień i rzucił się do ucieczki ścieżką wiodącą do bocznej furtki.Po chwili zboczył z niej i zaszył się w krzakach.Słyszał nawoływania i widział światła poruszające się w pobliżu stratowanej hortensji.Siedział jak mysz pod miotłą, wstrzymując oddech.Ktoś mógł pojawić się na ścieżce.Jeśli zauważy otwartą furtkę, wyciągnie wniosek, że intruz umknął tędy i poszukiwania się skończą.Ale minuty mijały, a nikt nie nadchodził.W ciszy zabrzmiał pytający głos Nicholsona.Bobby nie zrozumiał słów, ale usłyszał odpowiedź:- Wszystko w porządku, nic nie zginęło.Zrobiłem obchód - powiedziane to było ochrypłym głosem i z akcentem, który zdradzał, że ten, kto mówi, nie jest człowiekiem wykształconym.Hałasy stopniowo umilkły, światła pogaszono.Wyglądało na to, że wszyscy wrócili do budynku.Bobby wychylił się ostrożnie ze swojej kryjówki.Wyszedł na ścieżkę, nasłuchując.Panował spokój.Zrobił kilka kroków w kierunku zabudowań.Wtedy, z nieprzeniknionego mroku dosięgnął go cios w tył głowy.Upadł w przód.w ciemność.„Mój brat został zamordowany”W piątek rano zielony bentley podjechał pod Hotel Dworcowy w Ambledever.Frankie wysłała Bobby’emu depeszę na nazwisko, jakie uzgodnili, George Parker.Wracając do Londynu z przesłuchania w sprawie śmierci Henry’ego Bassington-ffrencha, na którym miała zeznawać, wpadnie do niego do Ambledever.Spodziewała się telegraficznego potwierdzenia spotkania, ale nic nie dostała.Podjechała więc pod hotel.- Pan Parker, panienko? Nie przypominam sobie gościa o tym nazwisku, ale pójdę sprawdzić - powiedział boy hotelowy.Wrócił za chwilę.- Rzeczywiście, przyjechał tu w środę wieczorem, panienko.Zostawił torbę i powiedział, że wróci późno.Torba wciąż jest, ale on się nie zgłosił.Frankie zrobiło się słabo.Żeby się nie przewrócić, oparła się o stolik.Boy patrzył na nią z troską.- Źle się panienka czuje? - spytał.Frankie zaprzeczyła.- Już dobrze.- wykrztusiła.- Nie zostawił żadnej wiadomości?Boy poszedł jeszcze raz i wrócił kręcąc głową.- Był do niego telegram.To wszystko.Przyglądał się jej ciekawie.- Czy mogę w czymś panience pomóc? - spytał.Frankie znów zaprzeczyła.W tej chwili marzyła tylko o tym, żeby wyjść.Musiała pomyśleć, co teraz począć.- Wszystko w porządku - powiedziała, wsiadła do bentleya i odjechała.Mężczyzna patrząc za nią pokiwał głową ze współczuciem.- Zwiał, drań - powiedział do siebie.- Porzucił ją.Wymknął się.Fajna babka.Ciekawe, jaki on był?Zapytał recepcjonistkę, ale nie pamiętała.- Para z lepszego towarzystwa - pokiwał mądrze głową.- Mieli wziąć cichy ślub, a ten gość odszedł w siną dal.Tymczasem Frankie, z głową przepełnioną kłębiącymi się myślami, pędziła w kierunku Staverley.Dlaczego Bobby nie wrócił do hotelu? Mogły być tylko dwie przyczyny: albo był na tropie, który zaprowadził go gdzieś daleko stąd, albo.albo coś się stało.Bentley niebezpiecznie zjechał w bok, Frankie w ostatniej chwili odzyskała panowanie nad kierownicą.Co ze mnie za idiotka, pomyślała, żeby tak fantazjować.Oczywiście Bobby’emu nic się nie stało.Jest na tropie.Na tropie i tyle.Ale dlaczego nie przesłał mi żadnej wiadomości?Jakieś wyjaśnienie przecież być musi.Sytuacja mogła wymagać pośpiechu, mógł nie mieć czasu ani możliwości, wiedział, że Frankie nie będzie się o niego niepokoić.Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze.Rozprawa u koronera poszła gładko.Stawili się Roger i Sylvia, której w żałobie było niezwykle do twarzy.Robiła duże wrażenie, ludzie wzruszali się na jej widok.Frankie przyglądała się jej, jakby była aktorką występującą na scenie.Postępowanie prowadzono bardzo taktownie.Bassington-ffrenchowie byli dobrze znani i lubiani w tych stronach, więc zrobiono wszystko, żeby zaoszczędzić wdowie i bratu zmarłego dodatkowych cierpień.Zeznawali Frankie i Roger, potem doktor Nicholson, w końcu przedstawiono list pożegnalny.Sprawę zakończono szybko, orzeczenie brzmiało: „samobójstwo w stanie niepoczytalności umysłowej”.Orzeczenie „żeby nie robić trudności rodzinie”, określiłby pan Spragge.W umyśle Frankie dwa fakty nagle się połączyły.Dwa samobójstwa w stanie niepoczytalności.Czy był.czy mógł istnieć jakiś rzeczywisty związek między nimi?Mogłaby dać głowę, że to ostatnie samobójstwo było autentyczne.Pogląd Bobby’ego, że mogło być sfingowane, nie wytrzymuje krytyki.Doktor Nicholson miał żelazne alibi, zapewnione przez samą Sylvię.Po zakończeniu sprawy koroner złożył wdowie kondolencje.Wszyscy udali się do domu.Sylvia zwróciła się do Frankie:- Są do ciebie jakieś listy, kochanie.Ja teraz idę trochę się położyć, to było takie straszne - zadrżała.Wyszła, a Nicholson podążył za nią, mamrocząc coś o środkach uspokajających.Frankie zwróciła się do Rogera.- Rogerze, słuchaj, Bobby zniknął.- Zniknął?- Tak!- Gdzie i kiedy?Frankie wyjaśniła w kilku pośpiesznych słowach.- I odtąd go nie widziano?- Nie.Co o tym myślisz?- Bardzo mi się to nie podoba - rzekł z wolna.Frankie upadła na duchu.- Chyba nie sądzisz, że.?- No, może wszystko będzie w porządku, ale sza!.idzie Nicholson.Doktor zbliżył się bezszelestnym krokiem.Zacierał ręce i uśmiechał się.- Wszystko poszło świetnie - powiedział.- Po prostu, jak z płatka.Doktor Davidson był bardzo taktowny.Możemy uważać się za szczęściarzy, że mamy tu takiego koronera.- Ma pan rację - powiedziała Frankie machinalnie.- To ważna sprawa, lady Frances.Sposób, w jaki się prowadzi przesłuchania, zależy wyłącznie od uznania koronera.Ma on bardzo szerokie kompetencje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl