[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozwól muwejść.do twojego domu.Więcej nie mogła mówić.%7łal i cierpienie rozdzierały jej serce.Zwinęła się w kłębek.Szloch dręczył ją, szarpał jej płuca, bolała ją od273RSniego głowa.Odbijał się echem po jaskini i przez szczeliny w skałachunosił do nieba.Nie wiedziała, jak długo płakała - godzinę, a może dłużej.Jednak,kiedy w końcu podniosła głowę, czuła się lepiej, lżej i pewniej.Całe jej dotychczasowe życie dogorywało, a ona zmierzała do krainyumarłych i wiedziała, że spotka tam Rurika.W tej ciemnej i wilgotnejjaskini przysięgła sobie, że pierwsze słowa, jakie od niej usłyszy, to kocham cię".A teraz - nieważne jak beznadziejna wydawała się jej sytuacja -spróbuje znalezć wyjście z tego labiryntu jaskiń.Musiała oddać ikonęrodzinie Rurika albo przynajmniej spróbować.Nagle w oddali pojawiło się jakby światło.No może niezupełnieświatło, ale blask.Przetarła oczy, myślała, że jej się przywidziało, ale ten blask nadaltam był.Właściwie, dwa blaski.Rozejrzała się wokół, zastanawiając się, czy jakimś cudem dostałosię tutaj słońce.Ale nie, musiała być noc.Więc może księżyc? Albofosforyzująca ryba w jeziorze, albo świecący w ciemności stalaktyt?Zaśmiała się cicho.Może po prostu zwariowała, bo to wyglądało jak dwoje ludzistojących po drugiej stronie jeziora, które wypełniało jaskinię, a wokół niebyło przejścia.Ale ci ludzie - to była kobieta i mężczyzna - gestem pokazali jej, żema wspinać się z powrotem tą samą drogą, którą przyszła.Tasya oniemiała.Wstała, wlepiając w nich wzrok.Kim byli?Byli ludzmi? Czy może wytworem jej wyobrazni?274RSCzy Tasya śniła? Była nieprzytomna?Dlaczego ta kobieta i ten mężczyzna byli z nią tutaj, pod ziemią?Chwyciła plecak i ruszyła przez stertę kamieni z powrotem w stronęściany, spod której wyruszyła.Widziała całą ścieżkę, wszystko wokółskąpane było w tym słabym, bladym świetle.To było dziwne uczuciezobaczyć coś, co wcześniej było ukryte.Sterta kamieni była ogromna;znaczna część ściany i sufitu zawaliła się, zasypując gładką ścieżkę pośródskał i strumień, tworząc jezioro.Kiedy dotarła na szczyt, zobaczyła drogę, którą przyszła, i kamiennądróżkę biegnącą wzdłuż ściany.Bardzo wąską kamienną dróżkę.Tak wąską, że gdyby powoliprzeszła dookoła, podążając za nawołującymi ją głosami tychrozsiewających blask nieznajomych, było całkiem prawdopodobne, żepoślizgnęłaby się i spadła, i tym razem nie przeżyła.Ale ci ludzie na nią czekali i wiedziała, że musi do nich iść.Miałanieodparte wrażenie, że jeżeli tego nie zrobi, będzie zgubiona na wieki.Ale kim oni byli? Dokąd by ją zaprowadzili?Wyglądali znajomo.Z utkwionym w nich wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i bokiemruszyła wzdłuż skalnej półki.Ciągle patrzyła na nieznajomych, i naglespuściła wzrok.Zamarła.Palce jej stóp zwisały z krawędzi półki, a pod nimi klif opadałpionowo w dół jeziora.Kilometry w dół, a głazy wystawały z jeziora jakzęby.Gdyby spadła.Odwróciła głowę, kiedy usłyszała cichy szept:- Chodz, kochanie, chodz - to był głos jej matki.Matki!275RSZ oczami szeroko otwartymi i wpatrzonymi w świetliste postaci,Tasya dalej szła po wąskiej, solidnej skalnej półce wokół brzegu jeziora.Jej matka.Rodzice.Modliła się, a jej rodzice przyszli zabrać ją zesobą.Albo pomóc jej wyjść z jaskini.Nie wiedziała.W tej chwili było jejto obojętne.Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat mogła zobaczyćtwarz matki, jej jasnoniebieskie oczy, tak podobne do jej własnych.Widziała twarz ojca, jego mocno zarysowaną szczękę.Taką samą szczękęco rano oglądała, patrząc w lustro.To była najpiękniejsza chwila w jej życiu.W tym momencie zrozumiała, jak wiele straciła.I jak wiele miała.- Mamo - szepnęła, powoli posuwając się do przodu.- Tęsknię zatobą.Matka uśmiechnęła się.Wiem.Tasya jej nie słyszała.Te słowa były niczym oddech w jej głowie.- Tato.Wiem.Półka skalna, po której szła, stała się szersza.Poruszała się terazbardziej pewnie.- Czy on tam z wami jest?Ale jej nie odpowiedzieli.Zaczęła iść szybciej, próbując zobaczyć ich wyrazniej.- Proszę.Rurik.Kochałam go.Mogę go zobaczyć?Kiedy podchodziła bliżej, rodzice oddalali się od niej.Otaczało jąciepło ich miłości, prowadząc ją do przodu.Uśmiechnęli się, uradowani.Półka skalna stawała się coraz szersza, aż zamieniła się w ścieżkę, aTasya szła coraz szybciej i szybciej, w końcu zaczęła biec.276RSAle oni nie odpowiadali.- Proszę, bardzo proszę.- Blask stawał się coraz jaśniejszy isilniejszy.- Gdybym mogła go zobaczyć jeszcze jeden raz.Kiedy wybiegła za róg, oślepił ją blask słońca.Zasłoniła dłońmi oczyi cofnęła się.- Mamo?Ale ich już nie było, rozpłynęli się w świetle dnia.Zaprowadzili ją kuwolności.Ku życiu.Znowu była sama.Poczucie straty zabolało ją jak uderzenie.Ale nie mogła się zachwiać.Nie mogła upaść.Znalazła się tutaj, w tej jaskini, żeby się czegoś nauczyć, i tak sięstało.Będzie iść do przodu i zrobi to, co należy.Jeżeli jej rodzice byli tak blisko, zaczęła wierzyć, że kiedyś znowuzobaczy Rurika.Kiedyś znowu będą razem.277RSRozdział XXXIKonstantine popchnął swój balkonik, opierając się ciężko o kraty.Właśnie skończył jedno z trzech okrążeń wokół domu.Ubranie wisiało nanim, jakby był starcem, a nie sześćdziesięciosześciolatkiem, do tegoVarinskim w kwiecie wieku, liderem swojego pokolenia.W nosie miałjakąś głupią rurkę i był słaby.Bardzo słaby.Mimo to z każdym dniem chodził trochę więcej i zmuszał się, by iśćodrobinę szybciej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pozwól muwejść.do twojego domu.Więcej nie mogła mówić.%7łal i cierpienie rozdzierały jej serce.Zwinęła się w kłębek.Szloch dręczył ją, szarpał jej płuca, bolała ją od273RSniego głowa.Odbijał się echem po jaskini i przez szczeliny w skałachunosił do nieba.Nie wiedziała, jak długo płakała - godzinę, a może dłużej.Jednak,kiedy w końcu podniosła głowę, czuła się lepiej, lżej i pewniej.Całe jej dotychczasowe życie dogorywało, a ona zmierzała do krainyumarłych i wiedziała, że spotka tam Rurika.W tej ciemnej i wilgotnejjaskini przysięgła sobie, że pierwsze słowa, jakie od niej usłyszy, to kocham cię".A teraz - nieważne jak beznadziejna wydawała się jej sytuacja -spróbuje znalezć wyjście z tego labiryntu jaskiń.Musiała oddać ikonęrodzinie Rurika albo przynajmniej spróbować.Nagle w oddali pojawiło się jakby światło.No może niezupełnieświatło, ale blask.Przetarła oczy, myślała, że jej się przywidziało, ale ten blask nadaltam był.Właściwie, dwa blaski.Rozejrzała się wokół, zastanawiając się, czy jakimś cudem dostałosię tutaj słońce.Ale nie, musiała być noc.Więc może księżyc? Albofosforyzująca ryba w jeziorze, albo świecący w ciemności stalaktyt?Zaśmiała się cicho.Może po prostu zwariowała, bo to wyglądało jak dwoje ludzistojących po drugiej stronie jeziora, które wypełniało jaskinię, a wokół niebyło przejścia.Ale ci ludzie - to była kobieta i mężczyzna - gestem pokazali jej, żema wspinać się z powrotem tą samą drogą, którą przyszła.Tasya oniemiała.Wstała, wlepiając w nich wzrok.Kim byli?Byli ludzmi? Czy może wytworem jej wyobrazni?274RSCzy Tasya śniła? Była nieprzytomna?Dlaczego ta kobieta i ten mężczyzna byli z nią tutaj, pod ziemią?Chwyciła plecak i ruszyła przez stertę kamieni z powrotem w stronęściany, spod której wyruszyła.Widziała całą ścieżkę, wszystko wokółskąpane było w tym słabym, bladym świetle.To było dziwne uczuciezobaczyć coś, co wcześniej było ukryte.Sterta kamieni była ogromna;znaczna część ściany i sufitu zawaliła się, zasypując gładką ścieżkę pośródskał i strumień, tworząc jezioro.Kiedy dotarła na szczyt, zobaczyła drogę, którą przyszła, i kamiennądróżkę biegnącą wzdłuż ściany.Bardzo wąską kamienną dróżkę.Tak wąską, że gdyby powoliprzeszła dookoła, podążając za nawołującymi ją głosami tychrozsiewających blask nieznajomych, było całkiem prawdopodobne, żepoślizgnęłaby się i spadła, i tym razem nie przeżyła.Ale ci ludzie na nią czekali i wiedziała, że musi do nich iść.Miałanieodparte wrażenie, że jeżeli tego nie zrobi, będzie zgubiona na wieki.Ale kim oni byli? Dokąd by ją zaprowadzili?Wyglądali znajomo.Z utkwionym w nich wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i bokiemruszyła wzdłuż skalnej półki.Ciągle patrzyła na nieznajomych, i naglespuściła wzrok.Zamarła.Palce jej stóp zwisały z krawędzi półki, a pod nimi klif opadałpionowo w dół jeziora.Kilometry w dół, a głazy wystawały z jeziora jakzęby.Gdyby spadła.Odwróciła głowę, kiedy usłyszała cichy szept:- Chodz, kochanie, chodz - to był głos jej matki.Matki!275RSZ oczami szeroko otwartymi i wpatrzonymi w świetliste postaci,Tasya dalej szła po wąskiej, solidnej skalnej półce wokół brzegu jeziora.Jej matka.Rodzice.Modliła się, a jej rodzice przyszli zabrać ją zesobą.Albo pomóc jej wyjść z jaskini.Nie wiedziała.W tej chwili było jejto obojętne.Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat mogła zobaczyćtwarz matki, jej jasnoniebieskie oczy, tak podobne do jej własnych.Widziała twarz ojca, jego mocno zarysowaną szczękę.Taką samą szczękęco rano oglądała, patrząc w lustro.To była najpiękniejsza chwila w jej życiu.W tym momencie zrozumiała, jak wiele straciła.I jak wiele miała.- Mamo - szepnęła, powoli posuwając się do przodu.- Tęsknię zatobą.Matka uśmiechnęła się.Wiem.Tasya jej nie słyszała.Te słowa były niczym oddech w jej głowie.- Tato.Wiem.Półka skalna, po której szła, stała się szersza.Poruszała się terazbardziej pewnie.- Czy on tam z wami jest?Ale jej nie odpowiedzieli.Zaczęła iść szybciej, próbując zobaczyć ich wyrazniej.- Proszę.Rurik.Kochałam go.Mogę go zobaczyć?Kiedy podchodziła bliżej, rodzice oddalali się od niej.Otaczało jąciepło ich miłości, prowadząc ją do przodu.Uśmiechnęli się, uradowani.Półka skalna stawała się coraz szersza, aż zamieniła się w ścieżkę, aTasya szła coraz szybciej i szybciej, w końcu zaczęła biec.276RSAle oni nie odpowiadali.- Proszę, bardzo proszę.- Blask stawał się coraz jaśniejszy isilniejszy.- Gdybym mogła go zobaczyć jeszcze jeden raz.Kiedy wybiegła za róg, oślepił ją blask słońca.Zasłoniła dłońmi oczyi cofnęła się.- Mamo?Ale ich już nie było, rozpłynęli się w świetle dnia.Zaprowadzili ją kuwolności.Ku życiu.Znowu była sama.Poczucie straty zabolało ją jak uderzenie.Ale nie mogła się zachwiać.Nie mogła upaść.Znalazła się tutaj, w tej jaskini, żeby się czegoś nauczyć, i tak sięstało.Będzie iść do przodu i zrobi to, co należy.Jeżeli jej rodzice byli tak blisko, zaczęła wierzyć, że kiedyś znowuzobaczy Rurika.Kiedyś znowu będą razem.277RSRozdział XXXIKonstantine popchnął swój balkonik, opierając się ciężko o kraty.Właśnie skończył jedno z trzech okrążeń wokół domu.Ubranie wisiało nanim, jakby był starcem, a nie sześćdziesięciosześciolatkiem, do tegoVarinskim w kwiecie wieku, liderem swojego pokolenia.W nosie miałjakąś głupią rurkę i był słaby.Bardzo słaby.Mimo to z każdym dniem chodził trochę więcej i zmuszał się, by iśćodrobinę szybciej [ Pobierz całość w formacie PDF ]