[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekaliśmy zatem.Pewnego popołudnia przyszła do mnie ayah.Myślałam, że to jedna z jej zwykłychwizyt, lecz okazało się, że jest inaczej.- My wszyscy iść z domu - powiedziała.- Khansama mówi, tam niebezpiecznie.Wszędzie teraz żołnierze, brytyjscy żołnierze.On mówi, że oni nas obwinie.wszystkichzabić.- Nie zabiliby cię.- Khansama mówi.- Gdzie jest khansama?- Nie wiem.Mówi, żeby wszyscy iść.Oni pójść w różne miejsca.Została w domu brata przez cały dzień i noc.Z niecierpliwością oczekiwaliśmynowin.Następnego dnia ayah wyszła.W dalszym ciągu uważała, że nie powinnampokazywać się z dziećmi na ulicy.Ludzie wciąż ginęli i choć armia brytyjska zajęła miasto,ogniska buntu nadal się tliły.Po powrocie oznajmiła:- Ja widzieć sir Fabiana.Jest w domu.Zaniemówiłam, lecz musiała zauważyć wzbierającą we mnie falę radości.- Widziałaś go? Rozmawiałaś z nim?Przytaknęła.- Ja iść do niego.On pyta: Gdzie missie Druzylla i dzieci? Gdzie memsahibhrabina?.- Powiedziałaś mu?Pokręciła głową.- Ja bać się khansamy.On obserwować.Ja myślę, on wiedzieć.- Zadrżała.- Patrzeć zamną.- Ale gdzie on jest?Zawahała się nieco.- Nie widzieć go.ale ja myślę, on patrzeć.Zledzić mnie.Ja wiem.- Teraz już nikogo nie skrzywdzi - zapewniłam ją.- Nie ma go w domu.Copowiedziałaś sir Fabianowi?- %7łe hrabina nieżywa, dzieci bezpieczne z panienką.- Więc o tym wie?Kiwnęła głową.- On pyta: Gdzie? Gdzie?.Ale ja nie powiedzieć.Bać się, że khansama tu przyjść.%7łe on patrzeć.Ja powiedzieć: Przyprowadzę missie Druzyllę do pana.On mówi: Tak,tak.A potem ja uciec.- Muszę do niego pójść! - zawołałam.- Nie w dzień.Czekać nocy.Jak przetrwałam ów dzień? Kręciło mi się w głowie.Ogarnęło mnie uniesienie, apózniej poczucie winy.Znajdowałam się w oceanie śmierci i zniszczenia.Jak mogłamodczuwać radość, skoro wciąż opłakiwałam Lawinię i innych, którzy zginęli?Wreszcie nadszedł wieczór.- Panienka włożyć sari - poleciła ayah.- Nakryć głowę.Potem iść.W towarzystwie Hinduski pośpieszyłam ulicami, myśląc jedynie o spotkaniu zFabianem i lękając się, że go nie zobaczę.Na każdym rogu spodziewałam się przyczajonegomordercy.Odnosiłam niepokojące wrażenie, że ktoś nas śledzi.Lekkie kroki.Pośpiesznezerknięcie przez ramię.Nic.Był to tylko wytwór wyobrazni, napiętej do granic możliwości zpowodu okropnych przeżyć ostatnich miesięcy.Musiałam jakoś przetrwać nadchodzące chwile.Musiałam znowu zobaczyć Fabiana.Wreszcie zamajaczył przed nami dom.- Ja czekać w altanie - powiedziała ayah.Przebiegłam przez murawę.W kilku oknach paliło się światło.Pragnęłam zawołać:Fabianie! Jestem tutaj, Fabianie!Obok domu rosła kępa kwitnących krzewów.Mijając ją, usłyszałam za sobą jakiśszelest.Odwróciłam się raptownie - i ogarnęło mnie przerażenie.Spoglądałam w bezlitosneoczy Wielkiego Khansamy.- Missie Druzylla - przemówił cicho.- Co.co tutaj robisz?- To mój dom - oświadczył.- Już nie.Zdradziłeś tych, którzy ci zaufali.- Missie Druzylla bardzo śmiała - odparł.- Odchodzi.zabiera dzieci.chowa się.Teraz wiem, gdzie.Zabiję ayah, ale ciebie pierwszą.Doskoczył do mnie, a ja krzyknęłam, wzywając pomocy.W jego uniesionej ręcebłysnął nóż.Krzyknęłam ponownie, odpychając mordercę z całej siły.Byłam znacznie słabsza niż on, lecz mimo to zatoczył się lekko w tył.Natychmiastjednak odzyskał równowagę i ruszył ku mnie.Wydawało się, że trwa to bardzo długo.Zdumiewające, o jak wielu rzeczach można myśleć w takiej chwili.Zadałam sobie pytanie:Czy ayah mnie zdradziła? Czy po to sprowadziła mnie tutaj? Nie.Tego by nie zrobiła.Kochała dzieci i doceniała to, co uczyniłam dla Roszanary.Moje podejrzenie byłoniesprawiedliwe.W owej strasznej chwili uwierzyłam, że nadchodzi koniec.%7łe już nigdy niezobaczę Fabiana.Kto zaopiekuje się dziećmi?Wtem rozległ się ogłuszający wystrzał.Khansama wyrzucił ramiona w górę,upuszczając nóż.Zatoczył się niczym pijany i runął na ziemię u moich stóp.Fabian zbliżył się z pistoletem w dłoni.- Druzyllo! - zawołał.Pod wpływem wstrząsu osłabłam.Miałam wrażenie, że to wszystko mi się śni.Otoczył mnie ramionami i przytulił mocno.Drżałam na całym ciele.- Nic ci się nie stało? - spytał cicho.- Dzięki Bogu, ocalałaś.- Fabianie.- wyszeptałam.- Fabianie.- Powtarzanie jego imienia przynosiło miulgę.- Chodzmy do domu.Nie patrz na to.- On nie żyje - wyjąkałam słabym głosem.- Owszem.- Uratowałeś mnie.- W samą porę.Stary łajdak.Dostał to, na co zasłużył.Myślałem o was.miałempotworne przeczucie.Ale ty cała dygoczesz.Wejdzmy do środka.Nie bój się, oni wszyscyuciekli, kiedy wróciliśmy tutaj.Dom jest teraz bezpieczny.Mamy sobie tyle doopowiedzenia.Objął mnie i przeprowadził przez próg.Wewnątrz panowała cisza.- Poszukam brandy albo czegoś w tym rodzaju - powiedział.Do holu wszedł żołnierz w mundurze.- Mógłbyś przynieść trochę brandy, Jim? - zwrócił się do niego Fabian.- Zdarzył siępaskudny wypadek.Przed domem leżą zwłoki.Pozbądz się ich, dobrze? To łotr, który kiedyśtu pracował.Usiłował zamordować pannę Delany.- Tak jest - odparł żołnierz, który najwyrazniej w jednakowy sposób potraktowałobydwa polecenia.Weszliśmy do bawialni.Nie wyglądała już tak przytulnie.Po chwili żołnierz powróciłz butelką brandy i dwoma kieliszkami, a Fabian natychmiast je napełnił.- Wypij to - poprosił.- Poczujesz się lepiej.Drżącymi palcami ujęłam kieliszek.- Ten człowiek.- zaczęłam.- Nie myśl już o nim.Groził ci śmiercią, więc musiał zginąć.Ponadto sprawiał wielekłopotów.Już dawno się o to prosił.- Lawinia.- wyszeptałam.I opowiedziałam mu o wszystkim.Fabian był głęboko wstrząśnięty.- Moja biedna niemądra siostra.Niczego się nie nauczyła.Wpatrzony w przestrzeń, pociągnął łyk brandy z kieliszka.Wiedziałam, że był przywiązany do Lawinii, choć potępiał jej zachowanie i zazwyczajodnosił się do niej z nieco wzgardliwą serdecznością.Uczynił, co w jego mocy, byzabezpieczyć Fleur na przyszłość.Zmierć siostry była jednak dla niego strasznym ciosem.- To ten człowiek.- zaczęłam i nagle wylało się ze mnie wszystko.- Wachlarz zpawich piór leżał u jej stóp.Był zbryzgany krwią.To on musiał go tam położyć.Fabian przygarnął mnie do siebie.Miałam wrażenie, że pocieszamy się nawzajem.- A zatem ją pomściłem - odezwał się po chwili.- Cieszę się, że to właśnie ja.Szukaliśmy go już od pewnego czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czekaliśmy zatem.Pewnego popołudnia przyszła do mnie ayah.Myślałam, że to jedna z jej zwykłychwizyt, lecz okazało się, że jest inaczej.- My wszyscy iść z domu - powiedziała.- Khansama mówi, tam niebezpiecznie.Wszędzie teraz żołnierze, brytyjscy żołnierze.On mówi, że oni nas obwinie.wszystkichzabić.- Nie zabiliby cię.- Khansama mówi.- Gdzie jest khansama?- Nie wiem.Mówi, żeby wszyscy iść.Oni pójść w różne miejsca.Została w domu brata przez cały dzień i noc.Z niecierpliwością oczekiwaliśmynowin.Następnego dnia ayah wyszła.W dalszym ciągu uważała, że nie powinnampokazywać się z dziećmi na ulicy.Ludzie wciąż ginęli i choć armia brytyjska zajęła miasto,ogniska buntu nadal się tliły.Po powrocie oznajmiła:- Ja widzieć sir Fabiana.Jest w domu.Zaniemówiłam, lecz musiała zauważyć wzbierającą we mnie falę radości.- Widziałaś go? Rozmawiałaś z nim?Przytaknęła.- Ja iść do niego.On pyta: Gdzie missie Druzylla i dzieci? Gdzie memsahibhrabina?.- Powiedziałaś mu?Pokręciła głową.- Ja bać się khansamy.On obserwować.Ja myślę, on wiedzieć.- Zadrżała.- Patrzeć zamną.- Ale gdzie on jest?Zawahała się nieco.- Nie widzieć go.ale ja myślę, on patrzeć.Zledzić mnie.Ja wiem.- Teraz już nikogo nie skrzywdzi - zapewniłam ją.- Nie ma go w domu.Copowiedziałaś sir Fabianowi?- %7łe hrabina nieżywa, dzieci bezpieczne z panienką.- Więc o tym wie?Kiwnęła głową.- On pyta: Gdzie? Gdzie?.Ale ja nie powiedzieć.Bać się, że khansama tu przyjść.%7łe on patrzeć.Ja powiedzieć: Przyprowadzę missie Druzyllę do pana.On mówi: Tak,tak.A potem ja uciec.- Muszę do niego pójść! - zawołałam.- Nie w dzień.Czekać nocy.Jak przetrwałam ów dzień? Kręciło mi się w głowie.Ogarnęło mnie uniesienie, apózniej poczucie winy.Znajdowałam się w oceanie śmierci i zniszczenia.Jak mogłamodczuwać radość, skoro wciąż opłakiwałam Lawinię i innych, którzy zginęli?Wreszcie nadszedł wieczór.- Panienka włożyć sari - poleciła ayah.- Nakryć głowę.Potem iść.W towarzystwie Hinduski pośpieszyłam ulicami, myśląc jedynie o spotkaniu zFabianem i lękając się, że go nie zobaczę.Na każdym rogu spodziewałam się przyczajonegomordercy.Odnosiłam niepokojące wrażenie, że ktoś nas śledzi.Lekkie kroki.Pośpiesznezerknięcie przez ramię.Nic.Był to tylko wytwór wyobrazni, napiętej do granic możliwości zpowodu okropnych przeżyć ostatnich miesięcy.Musiałam jakoś przetrwać nadchodzące chwile.Musiałam znowu zobaczyć Fabiana.Wreszcie zamajaczył przed nami dom.- Ja czekać w altanie - powiedziała ayah.Przebiegłam przez murawę.W kilku oknach paliło się światło.Pragnęłam zawołać:Fabianie! Jestem tutaj, Fabianie!Obok domu rosła kępa kwitnących krzewów.Mijając ją, usłyszałam za sobą jakiśszelest.Odwróciłam się raptownie - i ogarnęło mnie przerażenie.Spoglądałam w bezlitosneoczy Wielkiego Khansamy.- Missie Druzylla - przemówił cicho.- Co.co tutaj robisz?- To mój dom - oświadczył.- Już nie.Zdradziłeś tych, którzy ci zaufali.- Missie Druzylla bardzo śmiała - odparł.- Odchodzi.zabiera dzieci.chowa się.Teraz wiem, gdzie.Zabiję ayah, ale ciebie pierwszą.Doskoczył do mnie, a ja krzyknęłam, wzywając pomocy.W jego uniesionej ręcebłysnął nóż.Krzyknęłam ponownie, odpychając mordercę z całej siły.Byłam znacznie słabsza niż on, lecz mimo to zatoczył się lekko w tył.Natychmiastjednak odzyskał równowagę i ruszył ku mnie.Wydawało się, że trwa to bardzo długo.Zdumiewające, o jak wielu rzeczach można myśleć w takiej chwili.Zadałam sobie pytanie:Czy ayah mnie zdradziła? Czy po to sprowadziła mnie tutaj? Nie.Tego by nie zrobiła.Kochała dzieci i doceniała to, co uczyniłam dla Roszanary.Moje podejrzenie byłoniesprawiedliwe.W owej strasznej chwili uwierzyłam, że nadchodzi koniec.%7łe już nigdy niezobaczę Fabiana.Kto zaopiekuje się dziećmi?Wtem rozległ się ogłuszający wystrzał.Khansama wyrzucił ramiona w górę,upuszczając nóż.Zatoczył się niczym pijany i runął na ziemię u moich stóp.Fabian zbliżył się z pistoletem w dłoni.- Druzyllo! - zawołał.Pod wpływem wstrząsu osłabłam.Miałam wrażenie, że to wszystko mi się śni.Otoczył mnie ramionami i przytulił mocno.Drżałam na całym ciele.- Nic ci się nie stało? - spytał cicho.- Dzięki Bogu, ocalałaś.- Fabianie.- wyszeptałam.- Fabianie.- Powtarzanie jego imienia przynosiło miulgę.- Chodzmy do domu.Nie patrz na to.- On nie żyje - wyjąkałam słabym głosem.- Owszem.- Uratowałeś mnie.- W samą porę.Stary łajdak.Dostał to, na co zasłużył.Myślałem o was.miałempotworne przeczucie.Ale ty cała dygoczesz.Wejdzmy do środka.Nie bój się, oni wszyscyuciekli, kiedy wróciliśmy tutaj.Dom jest teraz bezpieczny.Mamy sobie tyle doopowiedzenia.Objął mnie i przeprowadził przez próg.Wewnątrz panowała cisza.- Poszukam brandy albo czegoś w tym rodzaju - powiedział.Do holu wszedł żołnierz w mundurze.- Mógłbyś przynieść trochę brandy, Jim? - zwrócił się do niego Fabian.- Zdarzył siępaskudny wypadek.Przed domem leżą zwłoki.Pozbądz się ich, dobrze? To łotr, który kiedyśtu pracował.Usiłował zamordować pannę Delany.- Tak jest - odparł żołnierz, który najwyrazniej w jednakowy sposób potraktowałobydwa polecenia.Weszliśmy do bawialni.Nie wyglądała już tak przytulnie.Po chwili żołnierz powróciłz butelką brandy i dwoma kieliszkami, a Fabian natychmiast je napełnił.- Wypij to - poprosił.- Poczujesz się lepiej.Drżącymi palcami ujęłam kieliszek.- Ten człowiek.- zaczęłam.- Nie myśl już o nim.Groził ci śmiercią, więc musiał zginąć.Ponadto sprawiał wielekłopotów.Już dawno się o to prosił.- Lawinia.- wyszeptałam.I opowiedziałam mu o wszystkim.Fabian był głęboko wstrząśnięty.- Moja biedna niemądra siostra.Niczego się nie nauczyła.Wpatrzony w przestrzeń, pociągnął łyk brandy z kieliszka.Wiedziałam, że był przywiązany do Lawinii, choć potępiał jej zachowanie i zazwyczajodnosił się do niej z nieco wzgardliwą serdecznością.Uczynił, co w jego mocy, byzabezpieczyć Fleur na przyszłość.Zmierć siostry była jednak dla niego strasznym ciosem.- To ten człowiek.- zaczęłam i nagle wylało się ze mnie wszystko.- Wachlarz zpawich piór leżał u jej stóp.Był zbryzgany krwią.To on musiał go tam położyć.Fabian przygarnął mnie do siebie.Miałam wrażenie, że pocieszamy się nawzajem.- A zatem ją pomściłem - odezwał się po chwili.- Cieszę się, że to właśnie ja.Szukaliśmy go już od pewnego czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]