[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vicki odsunęła się powoli od okna, wciąż jedną ręką opierając się o ścianę,żeby się nie przewrócić.Drugą poprawiła okulary.Wygląda na to, że nad-szedł czas na plan B.Nieopodal, ukryte za krzywizną ściany, było wyjście awaryjne, a obok niegoszklana szafka ze sprzętem przeciwpożarowym.Vicki dopadła jej, przezchwilę mocowała się z zasuwką, wreszcie zdołała ją otworzyć.Wsadziłakońcówkę węża pod pachę, od-kręciła wodę i ruszyła do zamkniętych drzwidyskoteki.Uznała, ze ma jakieś pięć, dziesięć sekund, nim woda dotrze dokońcówki węża i ciśnienie zwali ją z nóg.Trzy sekundy, żeby otworzyć drzwi na tyle, by przez nie przejść.Musi tu być jakieś światło! Z sytuacjami awaryjnymi nikt nie cacka się wciemnościach.Dwie kolejne sekundy, zanim logiczne myślenie dało efekt, apalce wymacały znajomy kształt przełącznika.Ostatnia sekunda na to, by zauważyć Celluciego stojącego pod ścianą zwyciągniętą bronią, inspektora Cantree'ego czołgającego się ku niemu,broczącego krwią z rany na udzie, tłum złożony z ponad dwudziestu osób oprzerażająco pustych twarzach, idących naprzód z palcami zagiętymi napodobieństwo szponów.Poprzez protesty zanoszone przez jej ciało przedarło się skandowanieakolitów.A potem woda eksplodowała, niemal wyrywając jej wąż z rąk.Z kostkamipalców pobielałymi od wysiłku, ciśnięta plecami na ścianę Vicki, któraznalazła się pomiędzy niepowstrzymaną siłą a nieruchomym elementembudynku, walczyła ze strumieniem, kierując go na parkiet, by zwalić z nógmarionetki Tawfika.Skandowanie urwało się nagle, a wraz z nim zgasła moc, którą czerpał odakolitów.Kapłan czuł, jak kciuki tamtego zaciskają się mocniej na jego tchawi-cy, jak wolna wola wpada w pułapkę agatowych oczu.Uwolnienie zaklęcia wchłonięcia stało się nierealne.%7łeby wygrać - żeby żyć -musiał okazać się silniejszy i wchłonąć ka Chodzącego Nocą.Wszystko albonic.Wpuścił w zaklęcie własną moc.Na podeście na drugim końcu parkietu Vicki zobaczyła Henry'ego walczącegoz wysokim ciemnowłosym mężczyzną.Tawfik.To musiał być on.Poczuła, żeCelluci staje obok niej, i wepchnęła mu wąż w ręce.- Trzymaj.ich.na ziemi! - wrzasnęła.Kulejąc, wróciła na korytarz po topórstrażacki.- Vicki.! Cholera, Vicki, co robisz? Zignorowała go.Tylko tak mogła przejśćprzezparkiet - używając topora jako ostro zakończonej laski.Kiedy dotarła dopodestu, mięśnie nóg drgały jej spazmatycznie, a włosy Tawfika zmieniłykolor z czarnych na szare.*Słońce stało się płonącym ciężarem tysięcy, setek tysięcy żywotówzwalających się na niego.Odór własnego płonącego ciała zaczął przyćmiewaćzapach krwi.Hebanowa otchłań obiecywała mu chłód i koniec.Henryprzedarł się przez Głód, aby się w nią zanurzyć.*Topór z mięsistym plaśnięciem wbił się do połowy w środek pleców Tawfika.Vicki włożyła w ten cios całą siłę, jaka jej pozostała.Osłabione tym wysił-kiem palce ześlizgnęły się z rękojeści, a ciężar jej ramion sprawił, że zatoczyłasię o krok do tyłu.Biodrami uderzyła w poręcz, nogi odmówiły jej po-słuszeństwa i osunęła się ziemię - siedziała nawet dość prosto, oparta o obitątapicerką przegrodę.Tawfik poderwał głowę, otworzył usta, z których nie wydobył się żadendzwięk.Jego dłonie puściły gardło Henry'ego, na chwilę zawisły bezwładnieza jego plecami, póki nie wyrwał się z uścisku wampira.Odwrócił się odniego, potknął i upadł z plecami zgiętymi z bólu.Henry wyprostował ramiona.Jego wargi uniosły się, odsłaniając zęby.Nareszcie, teraz będzie się karmił.- Henry, nie!Warknął i podniósł głowę w stronę, z której dochodził głos.Mętnie, przezzasłonę Głodu, rozpoznał Vicki i odwrócił się, by spojrzeć, na co ona patrzy ztakim przerażeniem.Para czerwonych oczu płonęła w powietrzu nad skrajem podestu.Lekkiszkarłaty poblask ukazywał zarys ptasiej głowy, dziwnie uskrzydlonej, i ciałaantylopy.Tawfik uniósł dłoń do swojego boga, rozczapierzając drżące palce, wmilczeniu błagając o ratunek.Czerwone oczy zapłonęły mocniej.Szpakowate włosy zbielały, połamały się i opadły, odsłaniając żółtą kopułęczaszki.Policzki się zapadły.Ciało się kurczyło, a wraz z nim skóra, aż wkońcu znikła.Jedna po drugiej kostki odpadały z wyciągniętej dłoni Tawfika,w miarę jak ścięgna gniły i puszczały.Wreszcie zostały tylko ubrania, topór i szary pył, który mógł być prochami.Czerwone oczy zniknęły.*- Jak tam?Henry wyciągnął rękę ponad szczątkami i dotknął delikatnie policzka Vicki.W ciągu czterystu pięćdziesięciu lat nigdy nie czuł tak słabo obecności Głodu.Vicki zdołała skinąć głową.Razem odwrócili się do Celluciego.- Dobrze.- Gardło Henry'ego zacisnęło się wokół tego słowa, wypuszczając jena zewnątrz zgniecione i poranione.- A co z tobą?Celluci prychnął.- Zwietnie, po prostu świetnie.- Spojrzał na proch.Ruchy miał gwałtowne,widać było, że stara się utrzymać nad sobą kontrolę.- Wziąwszy wszystkopod uwagę.- urwał, wspomniawszy czerwone oczy.- Czemu to go nieocaliło? W końcu go zrobiło.Henry pokręcił głową.- Nie wiem.Pewnie nigdy się nie dowiemy.Ale czułem życie Tawfika doostatniej sekundy.Był cały czas świadomy, że.- Umiera.Jezu Chryste.- To była bardziej modlitwa niż bluznierstwo.Grupowe jęki zmieniły się w bliskie histerii bełkotanie, które zwróciło ichuwagę z powrotem na parkiet.Większość byłych akolitów Tawfika zdawałasię być w stanie szoku.Większość, lecz nie wszyscy.Cantree z nogą obwiązaną prowizorycznym bandażem z koszuli, wspierającsię na ramionach jednego z dwóch sędziów i komendanta policji prowincji,wyszedł z tłumu i spojrzał spode łba na stojącą na platformie trójkę.- Co tu się, do cholery, działo? - zapytał.- Dalej, Mike.- Vicki oparła głowę o poręcz, próbując zdecydować, czy woliwymiotować czy płakać i czy ma na którekolwiek z tych dwóch siłę.- To twójszef.Ty mu powiedz.*Celluci przyszedł do mieszkania Henry'ego jakąś godzinę przed świtem.Spędził bardzo nieprzyjemne dwie godziny w izbie przyjęć szpitala St.Michael's z Cantreem, opowiadając mu tyle, ile tamten był w staniewysłuchać.- Zdajesz sobie sprawę, jak to wszystko brzmi? - Tak.- Nazwałbym cię największym kłamcą, jakiego znam, gdyby nie dwie rzeczy.Nie miałem powodu, by kazać cię aresztować, ale pamiętam, że to zrobiłem.Ipo drugie, zanim do mnie strzeliłeś, zobaczyłem, jak nad twoją głową.-przygryzł wargi -.unosi się.para czerwonych oczu.- Zdaje się, że to coś karmi się rozpaczą.Cantree przekręcił się na noszach na kółkach i skrzywił się z bólu.- Dobrze wiedzieć, że nie pociągnąłeś za spust z radością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Vicki odsunęła się powoli od okna, wciąż jedną ręką opierając się o ścianę,żeby się nie przewrócić.Drugą poprawiła okulary.Wygląda na to, że nad-szedł czas na plan B.Nieopodal, ukryte za krzywizną ściany, było wyjście awaryjne, a obok niegoszklana szafka ze sprzętem przeciwpożarowym.Vicki dopadła jej, przezchwilę mocowała się z zasuwką, wreszcie zdołała ją otworzyć.Wsadziłakońcówkę węża pod pachę, od-kręciła wodę i ruszyła do zamkniętych drzwidyskoteki.Uznała, ze ma jakieś pięć, dziesięć sekund, nim woda dotrze dokońcówki węża i ciśnienie zwali ją z nóg.Trzy sekundy, żeby otworzyć drzwi na tyle, by przez nie przejść.Musi tu być jakieś światło! Z sytuacjami awaryjnymi nikt nie cacka się wciemnościach.Dwie kolejne sekundy, zanim logiczne myślenie dało efekt, apalce wymacały znajomy kształt przełącznika.Ostatnia sekunda na to, by zauważyć Celluciego stojącego pod ścianą zwyciągniętą bronią, inspektora Cantree'ego czołgającego się ku niemu,broczącego krwią z rany na udzie, tłum złożony z ponad dwudziestu osób oprzerażająco pustych twarzach, idących naprzód z palcami zagiętymi napodobieństwo szponów.Poprzez protesty zanoszone przez jej ciało przedarło się skandowanieakolitów.A potem woda eksplodowała, niemal wyrywając jej wąż z rąk.Z kostkamipalców pobielałymi od wysiłku, ciśnięta plecami na ścianę Vicki, któraznalazła się pomiędzy niepowstrzymaną siłą a nieruchomym elementembudynku, walczyła ze strumieniem, kierując go na parkiet, by zwalić z nógmarionetki Tawfika.Skandowanie urwało się nagle, a wraz z nim zgasła moc, którą czerpał odakolitów.Kapłan czuł, jak kciuki tamtego zaciskają się mocniej na jego tchawi-cy, jak wolna wola wpada w pułapkę agatowych oczu.Uwolnienie zaklęcia wchłonięcia stało się nierealne.%7łeby wygrać - żeby żyć -musiał okazać się silniejszy i wchłonąć ka Chodzącego Nocą.Wszystko albonic.Wpuścił w zaklęcie własną moc.Na podeście na drugim końcu parkietu Vicki zobaczyła Henry'ego walczącegoz wysokim ciemnowłosym mężczyzną.Tawfik.To musiał być on.Poczuła, żeCelluci staje obok niej, i wepchnęła mu wąż w ręce.- Trzymaj.ich.na ziemi! - wrzasnęła.Kulejąc, wróciła na korytarz po topórstrażacki.- Vicki.! Cholera, Vicki, co robisz? Zignorowała go.Tylko tak mogła przejśćprzezparkiet - używając topora jako ostro zakończonej laski.Kiedy dotarła dopodestu, mięśnie nóg drgały jej spazmatycznie, a włosy Tawfika zmieniłykolor z czarnych na szare.*Słońce stało się płonącym ciężarem tysięcy, setek tysięcy żywotówzwalających się na niego.Odór własnego płonącego ciała zaczął przyćmiewaćzapach krwi.Hebanowa otchłań obiecywała mu chłód i koniec.Henryprzedarł się przez Głód, aby się w nią zanurzyć.*Topór z mięsistym plaśnięciem wbił się do połowy w środek pleców Tawfika.Vicki włożyła w ten cios całą siłę, jaka jej pozostała.Osłabione tym wysił-kiem palce ześlizgnęły się z rękojeści, a ciężar jej ramion sprawił, że zatoczyłasię o krok do tyłu.Biodrami uderzyła w poręcz, nogi odmówiły jej po-słuszeństwa i osunęła się ziemię - siedziała nawet dość prosto, oparta o obitątapicerką przegrodę.Tawfik poderwał głowę, otworzył usta, z których nie wydobył się żadendzwięk.Jego dłonie puściły gardło Henry'ego, na chwilę zawisły bezwładnieza jego plecami, póki nie wyrwał się z uścisku wampira.Odwrócił się odniego, potknął i upadł z plecami zgiętymi z bólu.Henry wyprostował ramiona.Jego wargi uniosły się, odsłaniając zęby.Nareszcie, teraz będzie się karmił.- Henry, nie!Warknął i podniósł głowę w stronę, z której dochodził głos.Mętnie, przezzasłonę Głodu, rozpoznał Vicki i odwrócił się, by spojrzeć, na co ona patrzy ztakim przerażeniem.Para czerwonych oczu płonęła w powietrzu nad skrajem podestu.Lekkiszkarłaty poblask ukazywał zarys ptasiej głowy, dziwnie uskrzydlonej, i ciałaantylopy.Tawfik uniósł dłoń do swojego boga, rozczapierzając drżące palce, wmilczeniu błagając o ratunek.Czerwone oczy zapłonęły mocniej.Szpakowate włosy zbielały, połamały się i opadły, odsłaniając żółtą kopułęczaszki.Policzki się zapadły.Ciało się kurczyło, a wraz z nim skóra, aż wkońcu znikła.Jedna po drugiej kostki odpadały z wyciągniętej dłoni Tawfika,w miarę jak ścięgna gniły i puszczały.Wreszcie zostały tylko ubrania, topór i szary pył, który mógł być prochami.Czerwone oczy zniknęły.*- Jak tam?Henry wyciągnął rękę ponad szczątkami i dotknął delikatnie policzka Vicki.W ciągu czterystu pięćdziesięciu lat nigdy nie czuł tak słabo obecności Głodu.Vicki zdołała skinąć głową.Razem odwrócili się do Celluciego.- Dobrze.- Gardło Henry'ego zacisnęło się wokół tego słowa, wypuszczając jena zewnątrz zgniecione i poranione.- A co z tobą?Celluci prychnął.- Zwietnie, po prostu świetnie.- Spojrzał na proch.Ruchy miał gwałtowne,widać było, że stara się utrzymać nad sobą kontrolę.- Wziąwszy wszystkopod uwagę.- urwał, wspomniawszy czerwone oczy.- Czemu to go nieocaliło? W końcu go zrobiło.Henry pokręcił głową.- Nie wiem.Pewnie nigdy się nie dowiemy.Ale czułem życie Tawfika doostatniej sekundy.Był cały czas świadomy, że.- Umiera.Jezu Chryste.- To była bardziej modlitwa niż bluznierstwo.Grupowe jęki zmieniły się w bliskie histerii bełkotanie, które zwróciło ichuwagę z powrotem na parkiet.Większość byłych akolitów Tawfika zdawałasię być w stanie szoku.Większość, lecz nie wszyscy.Cantree z nogą obwiązaną prowizorycznym bandażem z koszuli, wspierającsię na ramionach jednego z dwóch sędziów i komendanta policji prowincji,wyszedł z tłumu i spojrzał spode łba na stojącą na platformie trójkę.- Co tu się, do cholery, działo? - zapytał.- Dalej, Mike.- Vicki oparła głowę o poręcz, próbując zdecydować, czy woliwymiotować czy płakać i czy ma na którekolwiek z tych dwóch siłę.- To twójszef.Ty mu powiedz.*Celluci przyszedł do mieszkania Henry'ego jakąś godzinę przed świtem.Spędził bardzo nieprzyjemne dwie godziny w izbie przyjęć szpitala St.Michael's z Cantreem, opowiadając mu tyle, ile tamten był w staniewysłuchać.- Zdajesz sobie sprawę, jak to wszystko brzmi? - Tak.- Nazwałbym cię największym kłamcą, jakiego znam, gdyby nie dwie rzeczy.Nie miałem powodu, by kazać cię aresztować, ale pamiętam, że to zrobiłem.Ipo drugie, zanim do mnie strzeliłeś, zobaczyłem, jak nad twoją głową.-przygryzł wargi -.unosi się.para czerwonych oczu.- Zdaje się, że to coś karmi się rozpaczą.Cantree przekręcił się na noszach na kółkach i skrzywił się z bólu.- Dobrze wiedzieć, że nie pociągnąłeś za spust z radością [ Pobierz całość w formacie PDF ]