[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszorzędne tereny do łowienia, chociażwiększość czasu spędzam w Baxer, w centrum golfowym przyMille Lacs.Jestem zapalonym golfistą.Mój handicap tosiódemka.- Zatem chce pan tu stworzyć pole golfowe? Uśmiechnąłsię.- Nie, już mam jedno pole golfowe, należy do centrum,które jest częścią angielskiej sieci hoteli i mojej firmyrezydującej na Bahamach.Do kolekcji brakuje mi tylkoturystycznego rancza.Spełniłbym tym zakupem moje marzenie z dzieciństwa.Przed dwudziestoma laty, gdy jeszczemieszkaliśmy w Hongkongu, zawsze oglądałem w telewizjiamerykańskie seriale o Dzikim Zachodzie.Najbardziejlubiłem Bonanzę, mimo że.- Przez chwilę uśmiechnął sięszerzej.- Mimo że Hop Sing, chiński kucharz Cartwrightów,nie mówił czystym mandaryńskim.Dżip najechał na wystający kamień i skręcił w krzaki napoboczu, trzęsąc Alyssą i Changiem.Wśród unoszącego siękurzy Alyssa wypatrzyła szybko drogę i wróciła na szlak.- Przykro mi - przeprosiła.- Nie ma tu prawie w ogóleasfaltowych dróg.Musiała się powstrzymać od śmiechu, gdy zobaczyła najego kolanach kurz.- Zaraz będziemy na miejscu, za następnym zakrętem.Chińczyk odetchnął z ulgą, gdy zatrzymali się przed ranczem imógł wysiąść z samochodu.Był mniej zaskoczony złymstanem rancza, niż przypuszczała.Albo zadziałała jegoazjatycka powściągliwość, albo był świetnie poinformowany owłościach McLaughlina.Z neseserem w ręku ruszył wkierunku ranczera.- James McLaughlin? - przywitał go w bezpośrednisposób, raczej nietypowy dla Azjaty.- Nazywam się LeonardChang.Miło mi pana poznać.Jeżeli pan pozwoli, chętniezwiedzę ranczo.Jeszcze dziś muszę wrócić do Braxton i mamniewiele czasu.Interesy, rozumie pan.Alyssa była przekonana, że chodzi raczej o zagraniejeszcze jednej partii golfa.- W internecie obejrzałem plan pana posiadłości.Czynależy do niej część jeziora Cedar?- Tylko brzeg - odparł zmieszany ranczer.Nie liczył się ztym, że Chińczyk przejdzie tak szybko do interesów.- Niechce się pan najpierw napić kawy? Z pewnością lot byłmęczący. - Nie aż tak bardzo - odparł Chang i rozbawiony spojrzałna Alyssę.- Nie, dziękuję.Gdyby był pan tak uprzejmy ipokazał mi dom.Alyssa podążyła za mężczyznami do salonu.Lucyoczywiście zapowiedziała przyjazd Chińczyka i z pewnościądała McLaughlinowi kilka rad, bo po pierwsze, włożyłniedzielne ubranie i czysty kapelusz, a po drugie, nie było jegosynów.Nawet starał się posprzątać.Mimo to nie dało sięukryć, że dom jest w opłakanym stanie.- Trzeba tu będzie jeszcze trochę zainwestować - Alyssapróbowała zachwalać rozpadający się dom.Chińczyk nie potrzebował więcej niż pięć minut, żebyobejrzeć pokój gościnny i kuchnię.Zrezygnował z oglądaniapozostałych pomieszczeń.- I tak poleciłbym, aby ten dom rozebrano - wytłumaczyłswoje krótkie zwiedzanie i spojrzał na zszokowanegoranczera.- Bardziej mnie interesują pana konie i bydło.Jakprzypuszczam, są na łące po drugiej stronie jeziora.McLaughlinowi najwyrazniej wypadło z głowy, że Changprzyglądał się planom rancza i zdziwiony wolnoodpowiedział:- Tak, na północnej łące, zgadza się.- Pojedziemy pana wozem? - zapytał Chińczyk.- Nie wiem.Mój pikap nie jest zbyt czysty.- Proszę jechać przodem, a my pojedziemy za panemdżipem.Alyssa oczywiście już zdążyła rozgryzć, co zamierzałLeonard Chang.Zależało mu na ziemi, zabudowania były muobojętne.Z pewnością dowiedział się, że McLaughlin maproblemy finansowe, więc miał nadzieję, że sprzeda muposiadłość za bezcen.- Piękny teren, prawda? - skomentowała Alyssa, gdyjechali za ranczerem po wyboistej polnej drodze.W jej głosie brzmiała nutka ironii.- Można kupić po okazyjnej cenie.Rzekłabym nawet po bardzo okazyjnej.To najpiękniejsza inajbardziej lukratywna z działek nad jeziorami, które mamy wofercie.Idealne miejsce na nowoczesne ranczo turystyczne,oczywiście, gdy nie bierze się pod uwagę starych budynków,które tylko szpecą krajobraz.Zna pan bardziej atrakcyjnądziałkę?Chińczyk uśmiechnął się tajemniczo.- Już Konfucjusz mawiał, że najszybciej można wejść wposiadanie przynoszącego zyski rancza turystycznego przezprzejęcie go od nieudacznika.Jest pani inteligentną kobietą,pani Johnson.- Po co w ogóle kazał pan sobie pokazać dom wewnątrz?- Z czystej ciekawości - odparł Chang.- Chciałemzobaczyć, jak żyje podupadły mężczyzna wraz ze swoimisynami, którzy na szczęście gdzieś się ulotnili.Szczerzemówiąc, nie mogę sobie wyobrazić, jak można mieszkać wtakim brudzie, chociaż pewnie i tak sprzątnął.- Jest pan dobrym obserwatorem, panie Chang, wie pan oMcLauglinach więcej, niż przypuszczałam.Rodzina i stanbudynków niewiele mówią o wartości tej ziemi.To, żeMcLauglinowie mają problemy finansowe, co, jak sądzę, teżzostało sprawdzone, nie oznacza, że sprzedamy panu tęposiadłość za bezcen.Z pewnością pan zauważył, że i takoferujemy stosunkowo niską cenę.- Dla mnie nie istnieje stosunkowo niska cena, paniJohnson.- A dla mnie tak, panie Chang - odparła zdecydowanieAlyssa.- Nie mam nic przeciwko rabatom i promocjom.Zauczciwe uważam też, gdy dzięki sprawnemu handlowaniuosiąga się przewagę.Ale jeżeli będzie pan chciał kupić ziemięMcLaughlina za niewiele więcej niż napiwek, to musimysobie odpuścić ten biznes. - A ja sądziłem, że nie lubi pani McLaughlinów.- Brzydzę się nimi - przyznała Alyssa.- Szczerze mówiąc,nie chciałam być nawet ich agentką.Ale to nie ma nic dorzeczy.Na twarzy Chińczyka pojawił się wyraz uznania iuśmiech.- Jest pani wyjątkową kobietą, pani Johnson.Co pani nato, że płacę cenę bez rabatu, a pani zaczyna pracować dlamnie? Zapłacę pani trzykrotnie więcej, niż dostaje paniobecnie.Teraz śmiała się także Alyssa.- Musiałabym się wyprowadzić z Ely.Nie, panie Chang.Pana oferta to dla mnie zaszczyt, ale tu mi dobrze.McLaughlin zatrzymał samochód na wzniesieniu nadpółnocną łąką.Alyssa i Chang zaparkowali za nim i wysiedli.W dolinie, która ciągnęła się od brzegu jeziora, pasło sięokoło stu sztuk bydła.Po tym, jak Chang obserwowałzwierzęta, można było poznać, że zna się na hodowli.- O jakiej cenie pan myślał, panie McLaughlin? Trzystatysięcy dolarów to chyba nie jest pana ostatnie słowo?Ranczer liczył się z tym, że nie otrzyma całej sumy, itrochę się ociągał z odpowiedzią.- Cóż, przyznaję, że zwierzęta mogłyby być lepiejpodkarmione, a konie.Ale sam teren jest wart swoichpieniędzy, panie Chang.Powiedzmy dwieście tysięcy?- Sto czterdzieści tysięcy dolarów i ani centa więcej -poprawił go Chińczyk.- I tak dobrze pan na tym wyjdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl