[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy na niego spojrzałem, schwycił mnie za rękaw iodciągnął na bok.- Pozwalam ci zabawić się, jak zechcesz, przez resztę dnia - odezwał się.- Twoją i Piotra rzeczą jest czuwać nad tą panną.Ja muszę, ile to w mejmocy, przekonać się, co się stało z Flintem!- A potem? - zapytałem.- Potem? - brwi mu się zagięły łukowato ze zdziwienia.- A niechże cię.Robercie! Pózniej będziemy tak postępować jak dotychczas.- Więc waszmość nie możesz zrezygnować z tego szalonego przedsięwzięcia?On okazał względem mnie taką cierpliwość, jak gdybym był krnąbrnymdzieckiem.- Nie jest to szalone przedsięwzięcie, ale przebiegła polityka niezwykłejdoniosłości, mój chłopcze.Cóż? Mamy dać za wygraną li tylko z tego powodu,że okręt nasz został pogruchotany?Potrząsnąłem głową beznadziejnie, ale postanowiłem znów próbować:- Namyśl się waszmość; można łatwo przysposobić czółno.W nimzajechalibyśmy.- Wybij to sobie z głowy - przerwał mi z odcieniem zawziętości w głosie.- Mało mnie znasz, Robercie, jeśli sądzisz, że możesz mnie odwieść od tego,com rozpoczął.zwłaszcza co się tyczy tej sprawy, która pochłania całąambicję mego życia.- Ależ my.I tym razem upór zwyciężył.- Chłopcze, grasz wielką rolę w mych zamierzeniach.Kocham cię bardzo,ale.Ale nie mówmy o tym planie.Nie lubię pogróżek.Niech ci towystarczy, że nie wolno ci wspominać nigdy o tej sprawie.Obrócił się na pięcie i opuścił mnie, a niebawem wraz z drużynąsmoluchów, idących za nim gęsiego, schował się w gąszczach na niższychzboczach wzgórza.Słońce przeszło już poza południk, gdy Piotrowi i mnie udało się nakłonićMoirę, by oderwała się od mogiły; ażeby zaś nieco ją rozruszać,poprowadziliśmy ją na ścieżkę wiodącą ku grzbietom Lunety, gdzie kilkunastuludzi z załogi "Jakuba" już zrąbało ogromny świerk i ociosywało pień zgałęzi, przygotowując go do odarcia z kory.W przyległym lesie zabiliśmysporo ptaków; Piotr zręcznie upiekł je na wolnym ogniu, potem zaś, ponieważona rozkoszowała się ciszą zboczy górskich, poszliśmy dalej, tam gdzie jużnie było słychać dzwonienia toporów, aż na koniec przybyliśmy do podnóżaostrej iglicy skalnej, która była soczewką Lunety.Bylibyśmy się tu zatrzymali, ale Moira tyle się nasłuchała o strażykorsarskiej, utrzymywanej na szczycie, iż poczęła nalegać, byśmy wspinalisię do samego końca, mimo że godzina była już spózniona.Ulegliśmy jejżyczeniu, gdyż radzi byliśmy wykonać wszystko, co by jej się w tym dniupodobało i przyniosło ulgę w strapieniu.Była to wyprawa trudniejsza, niż się zdawało; słońce już było nisko nazachodzie, gdyśmy dotarli do płaśni na wierzchołku, zakurzeni i sczernialiod ognisk, jakie tu niegdyś palono na wici.Ale widok stąd był wspaniały.Wyspa rozpościerała się pod nami, jak mapa na stole, od Masztu Przedniego,po naszej lewicy, ciągnąc się skalistym grzbietem zachodniego wybrzeża dogóry Masztu Tylnego i do przylądka na zachodzie, który przez staregoMarcina zwany był "Dziobem Okrętowym".Po stronie wschodniej nieregularnewybrzeże biegło na północ i na południe aż do Zatoki Kapitana Kidda,wrzynającej się zębem w głąb lądu; ta strona była porosła drzewami gęstymii splątanymi, z wyjątkiem kilku łąk pośrodku wyspy oraz srebrzystychprześwietli drobnych rzeczułek.Rozpoznaliśmy maszty "Jakuba", wznoszące się nad Zatoką Północną, orazwyrąb wśród drzew na północ i wschód od zatoki Kapitana Kidda - było tomiejsce, gdzie Flint zbudował warownię.Naraz Moira zawołała:- O święci Pańscy, czy to okręt? Spojrzyj no waćpan, panie Bob! PaniePiotrze!Wskazała na wschód; istotnie widać tam było okręt, a raczej topżagleokrętu, wznoszące się nad krawędzią widnokręgu.Gdyby nie to, że promieniesłoneczne słały się poziomo po powierzchni morza i odbijały się od płócienżaglowych, nie dostrzeglibśmy tego okrętu nawet przez lunetę.- Tak, to okręt - odezwałem się.- Ja - potwierdził Piotr.- To Flint.Moira zadrżała.- Doprawdy, któż by to mógł być inny? - zapytała.- Zdaje mi się, żeżaden z naszych przyjaciół nie przybywa tu na zawołanie.- Może to okręt królewski.- zacząłem.- Nie - sprzeciwiła się.- Jeżeli przez tyle lat okręty królewskie niemogły trafić do tej wyspy, to nie wygląda na rzecz prawdopodobną, by, miałytu naraz przybyć właśnie w tej chwili.- Tak, to okręt.- przystałem niechętnie - okręt o pełnym ożaglowaniu.- Ja, wygląda on na okręt Flinta - rzekł Piotr.Zamilkliśmy na chwilę, przerażeni nagłością, z jaką zmieniły się naszeprzewidywania, z chwilą gdyśmy niespodzianie ujrzeli te topżagle widniejąceo parę mil w oddali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Gdy na niego spojrzałem, schwycił mnie za rękaw iodciągnął na bok.- Pozwalam ci zabawić się, jak zechcesz, przez resztę dnia - odezwał się.- Twoją i Piotra rzeczą jest czuwać nad tą panną.Ja muszę, ile to w mejmocy, przekonać się, co się stało z Flintem!- A potem? - zapytałem.- Potem? - brwi mu się zagięły łukowato ze zdziwienia.- A niechże cię.Robercie! Pózniej będziemy tak postępować jak dotychczas.- Więc waszmość nie możesz zrezygnować z tego szalonego przedsięwzięcia?On okazał względem mnie taką cierpliwość, jak gdybym był krnąbrnymdzieckiem.- Nie jest to szalone przedsięwzięcie, ale przebiegła polityka niezwykłejdoniosłości, mój chłopcze.Cóż? Mamy dać za wygraną li tylko z tego powodu,że okręt nasz został pogruchotany?Potrząsnąłem głową beznadziejnie, ale postanowiłem znów próbować:- Namyśl się waszmość; można łatwo przysposobić czółno.W nimzajechalibyśmy.- Wybij to sobie z głowy - przerwał mi z odcieniem zawziętości w głosie.- Mało mnie znasz, Robercie, jeśli sądzisz, że możesz mnie odwieść od tego,com rozpoczął.zwłaszcza co się tyczy tej sprawy, która pochłania całąambicję mego życia.- Ależ my.I tym razem upór zwyciężył.- Chłopcze, grasz wielką rolę w mych zamierzeniach.Kocham cię bardzo,ale.Ale nie mówmy o tym planie.Nie lubię pogróżek.Niech ci towystarczy, że nie wolno ci wspominać nigdy o tej sprawie.Obrócił się na pięcie i opuścił mnie, a niebawem wraz z drużynąsmoluchów, idących za nim gęsiego, schował się w gąszczach na niższychzboczach wzgórza.Słońce przeszło już poza południk, gdy Piotrowi i mnie udało się nakłonićMoirę, by oderwała się od mogiły; ażeby zaś nieco ją rozruszać,poprowadziliśmy ją na ścieżkę wiodącą ku grzbietom Lunety, gdzie kilkunastuludzi z załogi "Jakuba" już zrąbało ogromny świerk i ociosywało pień zgałęzi, przygotowując go do odarcia z kory.W przyległym lesie zabiliśmysporo ptaków; Piotr zręcznie upiekł je na wolnym ogniu, potem zaś, ponieważona rozkoszowała się ciszą zboczy górskich, poszliśmy dalej, tam gdzie jużnie było słychać dzwonienia toporów, aż na koniec przybyliśmy do podnóżaostrej iglicy skalnej, która była soczewką Lunety.Bylibyśmy się tu zatrzymali, ale Moira tyle się nasłuchała o strażykorsarskiej, utrzymywanej na szczycie, iż poczęła nalegać, byśmy wspinalisię do samego końca, mimo że godzina była już spózniona.Ulegliśmy jejżyczeniu, gdyż radzi byliśmy wykonać wszystko, co by jej się w tym dniupodobało i przyniosło ulgę w strapieniu.Była to wyprawa trudniejsza, niż się zdawało; słońce już było nisko nazachodzie, gdyśmy dotarli do płaśni na wierzchołku, zakurzeni i sczernialiod ognisk, jakie tu niegdyś palono na wici.Ale widok stąd był wspaniały.Wyspa rozpościerała się pod nami, jak mapa na stole, od Masztu Przedniego,po naszej lewicy, ciągnąc się skalistym grzbietem zachodniego wybrzeża dogóry Masztu Tylnego i do przylądka na zachodzie, który przez staregoMarcina zwany był "Dziobem Okrętowym".Po stronie wschodniej nieregularnewybrzeże biegło na północ i na południe aż do Zatoki Kapitana Kidda,wrzynającej się zębem w głąb lądu; ta strona była porosła drzewami gęstymii splątanymi, z wyjątkiem kilku łąk pośrodku wyspy oraz srebrzystychprześwietli drobnych rzeczułek.Rozpoznaliśmy maszty "Jakuba", wznoszące się nad Zatoką Północną, orazwyrąb wśród drzew na północ i wschód od zatoki Kapitana Kidda - było tomiejsce, gdzie Flint zbudował warownię.Naraz Moira zawołała:- O święci Pańscy, czy to okręt? Spojrzyj no waćpan, panie Bob! PaniePiotrze!Wskazała na wschód; istotnie widać tam było okręt, a raczej topżagleokrętu, wznoszące się nad krawędzią widnokręgu.Gdyby nie to, że promieniesłoneczne słały się poziomo po powierzchni morza i odbijały się od płócienżaglowych, nie dostrzeglibśmy tego okrętu nawet przez lunetę.- Tak, to okręt - odezwałem się.- Ja - potwierdził Piotr.- To Flint.Moira zadrżała.- Doprawdy, któż by to mógł być inny? - zapytała.- Zdaje mi się, żeżaden z naszych przyjaciół nie przybywa tu na zawołanie.- Może to okręt królewski.- zacząłem.- Nie - sprzeciwiła się.- Jeżeli przez tyle lat okręty królewskie niemogły trafić do tej wyspy, to nie wygląda na rzecz prawdopodobną, by, miałytu naraz przybyć właśnie w tej chwili.- Tak, to okręt.- przystałem niechętnie - okręt o pełnym ożaglowaniu.- Ja, wygląda on na okręt Flinta - rzekł Piotr.Zamilkliśmy na chwilę, przerażeni nagłością, z jaką zmieniły się naszeprzewidywania, z chwilą gdyśmy niespodzianie ujrzeli te topżagle widniejąceo parę mil w oddali [ Pobierz całość w formacie PDF ]