[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mortonowie nie wierzyli w zostawianie zapalonych świateł, zostawialinatomiast włączone ogrzewanie, nawet w noce takie jak ta, kiedy jesienny chłódledwo musnął powietrze.Gorąco nie zaniepokoiło Chess, lecz brak światłaowszem.Ludzie, którzy naprawdę boją się duchów, sypiają przy zapalonymświetle.- Algha canador metruan - wyszeptała, pocierając zapałkę.Płomyk rozbłysł na czubku, rzucając cienie na kremowe ściany salonu.Rączka znów drgnęła, kiedy Chess zapaliła świecę.Zdmuchnęła zapałkę ischowała ją do kieszeni.Odprężyła się.Teraz, pod działaniem magii Rączki.Mortonowie będąspać mocniej, nie musiała więc się obawiać, że narobi hałasu.Pełzła wzdłuż ścian salonu, obmacując czubkami palców listwypodłogowe.Przyświecając sobie latarką, zaglądała pod i za meble.Raczej nawszelki wypadek niż z konieczności.W salonie nie było półek z książkami.Najwyrazniej Mortonowie, wodróżnieniu od syna, nie lubią czytać.Pokój był za to pełen rachitycznych mebelków - stolików z pojedynczymbibelotem na blacie i kanap na cienkich nóżkach.Pod nimi Chess znalazła tylkopokłady kurzu.Widać pani Morton nie zawracała sobie głowy sprzątaniem podmeblami.I dobrze.Kurz był dowodem, że niczego tam nie ukrywano.%7ładnychśladów kabli ani sprzętu do odtwarzania dzwięków czy filmów.Chess przeszła do kuchni.Położyła Rączkę na blacie i zajrzała dolodówki, gdzie znalazła mnóstwo porządnie opisanych, opatrzonych datamiplastikowych pojemników.W zamrażarce leżały równie starannie opisane,owinięte folią pakiety, jeżeli nie znajdzie nic innego, przed wyjściem będziemusiała wszystkie otworzyć, żeby sprawdzić, czy zawierają tylko mięso.Prawdopodobnie tak - na parapecie okiennym stał rząd książekkucharskich o grzbietach ponadrywanych i nieczytelnych od ciągłego używania.Chess brała je do ręki jedną za drugą i kartkowała, obojętnym wzrokiemspoglądając na fotografie wyrafinowanych potraw.Dla miłośników mięsa.Gotować ze smakiem.Rodzinne przepisy pani Increase.Kuchnia BankheadSpa.Zaraz, zaraz.Co?Bankhead Spa było kurortem, w którym spędzały wakacje gwiazdyfilmowe i najwyżsi dostojnicy Kościoła - niewiarygodnie drogim,niewiarygodnie nudnym, z prywatnym promem i tabunami płaszczącego siępersonelu.Nie było to miejsce, w jakim spodziewałaby się optometry.a możeon jest optykiem?Nigdy nie mogła zapamiętać, na czym polega różnica.Co więcej, nie było to miejsce, na jakie można sobie pozwolić.Alewłaśnie zabrania w takie miejsce mogła się domagać pani Morton.Chesswiedziała, że dla ludzi, dla których takie rzeczy się liczą, byłby to nie ladapowód do dumy.Tytuł na grzbiecie nie był zatarty.Książka skrzypnęła, kiedy ją otworzyła.Całkiem nowa.Zdecydowanie nowa - w środku był jeszcze paragon.Z września.Dwa miesiące temu.Nic dziwnego, że wciąż mieszkali w tej okolicy.Nic dziwnego, że potrzebowali pieniędzy.Uśmiechając się lekko, Chesszrobiła zdjęcie paragonu i książki, po czym odłożyła je na miejsce.Mogło to niebyć nic ważnego, ale jeśli jest ważne, każdy najmniejszy dowód może okazaćsię pomocny.Chess wyjęła z torby czujnik i wsunęła go za lodówkę.Nie wykazałdziałania żadnego innego urządzenia elektrycznego.Posłużyła się lusterkiem nadługim drucie.Czysto - w każdym razie na tyle, na ile może być czysto zalodówką.To strata czasu, pomyślała, jednak szukała dalej.Zgodnie z procedurą ustaloną przez Kościół, gdyby bowiem miała złożyćświadectwo, z czystym sumieniem będzie mogła powiedzieć, że wszystkiegodopełniła.Szalki kuchenne były wypełnione słodyczami - nic dziwnego że Albertwygląda jak mała torpeda, a nie chłopiec - i dziesiątkami plastikowychpojemników.Czyżby pani Morton handlowała jedzeniem? Chess nie była w staniewyobrazić sobie, dlaczego trzyosobowa rodzina miałaby magazynować żywnośćwystarczającą do wykarmienia całej Dolnej Dzielnicy przez rok.Garnki i patelnie szczękały kiedy je przesuwała, żeby pod nie zajrzeć.Piekarnik był pusty i czysty, szuflady wypełnione po brzegi przykrywkami dopojemników i sztućcami.Kolejnym przystankiem była pralnia - właściwie mała wnęka przy garażu- gdzie znajdowała się pani Morton w chwili, gdy Albert rzekomo ujrzał zjawępo raz pierwszy.Czysta, jak i sam garaż.Weszła po schodach na górę.Słuchając głębokich, regularnych oddechówMortonów.Ktoś chrapał tak głośno, że gdyby nie Rączka, pobudziłby innych.Dzwięk wwiercał się jej w mózg jak tępy świder.Ach, co za odkrycie! Albert ustawił swoje książki.Wszystko, odokablowania makiet po trudne teksty o animacji i montażu.Zrobiła kilka zdjęćcałej półki, po czym zaczęła zdejmować książki i trzymając za grzbiety,potrząsać nimi w nadziei, że może coś wypadnie ze środka.Każdą teżsfotografowała.Następnie zajęła się szufladami.Wyglądało na to, że Albert studiowałplany domu.Interesujące.Zrobiła więcej zdjęć i z czystej złośliwościpostanowiła sfotografować także jego dość pokazną kolekcję pornografii.Ha!wiedziała, że taką ma.Albert westchnął i przekręcił się na drugi bok, kiedy schyliła się, żebyzajrzeć pod łóżko.Torba z przewodami, którą zauważyła w sobotę, była tamnadal, razem przedpotopowym odtwarzaczem DVD i kolejnymi książkami ofilmie i oprogramowaniu, co sugerowało, że Albert faktycznie krył się ze swojądziałalnością przed rodzicami.Między zagłówek łóżka a ścianę wetknięty był mały woreczek z czarnegoaksamitu.Chess sięgnęła po niego, ale cofnęła rękę, pewna, że nie ma w nim nicelektrycznego.To tylko magiczny woreczek, talizman, którego nie chciałaotwierać.W większości domów znajdowała tego rodzaju przedmioty, ale żaden znich nie zaniepokoił jej tak jak ten.Może to kwestia zmęczenia, a może wciąższarpała jej nerwy myśl o martwym mężczyznie znalezionym na lotnisku? Takczy inaczej, coś podpowiadało jej, że nie jest to magia dozwolona, żadenpodstawowy urok ochronny na bezpieczny sen.Nie sprawiało to nawet wrażeniamagii, jaką pracownicy Kościoła upoważnieni są czynić.Trąciła woreczek czubkiem buta, próbując rozluznić sznurek, którym byłściągnięty.Na próżno.Sznureczek zawiązano na supeł i zapieczętowano woskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Mortonowie nie wierzyli w zostawianie zapalonych świateł, zostawialinatomiast włączone ogrzewanie, nawet w noce takie jak ta, kiedy jesienny chłódledwo musnął powietrze.Gorąco nie zaniepokoiło Chess, lecz brak światłaowszem.Ludzie, którzy naprawdę boją się duchów, sypiają przy zapalonymświetle.- Algha canador metruan - wyszeptała, pocierając zapałkę.Płomyk rozbłysł na czubku, rzucając cienie na kremowe ściany salonu.Rączka znów drgnęła, kiedy Chess zapaliła świecę.Zdmuchnęła zapałkę ischowała ją do kieszeni.Odprężyła się.Teraz, pod działaniem magii Rączki.Mortonowie będąspać mocniej, nie musiała więc się obawiać, że narobi hałasu.Pełzła wzdłuż ścian salonu, obmacując czubkami palców listwypodłogowe.Przyświecając sobie latarką, zaglądała pod i za meble.Raczej nawszelki wypadek niż z konieczności.W salonie nie było półek z książkami.Najwyrazniej Mortonowie, wodróżnieniu od syna, nie lubią czytać.Pokój był za to pełen rachitycznych mebelków - stolików z pojedynczymbibelotem na blacie i kanap na cienkich nóżkach.Pod nimi Chess znalazła tylkopokłady kurzu.Widać pani Morton nie zawracała sobie głowy sprzątaniem podmeblami.I dobrze.Kurz był dowodem, że niczego tam nie ukrywano.%7ładnychśladów kabli ani sprzętu do odtwarzania dzwięków czy filmów.Chess przeszła do kuchni.Położyła Rączkę na blacie i zajrzała dolodówki, gdzie znalazła mnóstwo porządnie opisanych, opatrzonych datamiplastikowych pojemników.W zamrażarce leżały równie starannie opisane,owinięte folią pakiety, jeżeli nie znajdzie nic innego, przed wyjściem będziemusiała wszystkie otworzyć, żeby sprawdzić, czy zawierają tylko mięso.Prawdopodobnie tak - na parapecie okiennym stał rząd książekkucharskich o grzbietach ponadrywanych i nieczytelnych od ciągłego używania.Chess brała je do ręki jedną za drugą i kartkowała, obojętnym wzrokiemspoglądając na fotografie wyrafinowanych potraw.Dla miłośników mięsa.Gotować ze smakiem.Rodzinne przepisy pani Increase.Kuchnia BankheadSpa.Zaraz, zaraz.Co?Bankhead Spa było kurortem, w którym spędzały wakacje gwiazdyfilmowe i najwyżsi dostojnicy Kościoła - niewiarygodnie drogim,niewiarygodnie nudnym, z prywatnym promem i tabunami płaszczącego siępersonelu.Nie było to miejsce, w jakim spodziewałaby się optometry.a możeon jest optykiem?Nigdy nie mogła zapamiętać, na czym polega różnica.Co więcej, nie było to miejsce, na jakie można sobie pozwolić.Alewłaśnie zabrania w takie miejsce mogła się domagać pani Morton.Chesswiedziała, że dla ludzi, dla których takie rzeczy się liczą, byłby to nie ladapowód do dumy.Tytuł na grzbiecie nie był zatarty.Książka skrzypnęła, kiedy ją otworzyła.Całkiem nowa.Zdecydowanie nowa - w środku był jeszcze paragon.Z września.Dwa miesiące temu.Nic dziwnego, że wciąż mieszkali w tej okolicy.Nic dziwnego, że potrzebowali pieniędzy.Uśmiechając się lekko, Chesszrobiła zdjęcie paragonu i książki, po czym odłożyła je na miejsce.Mogło to niebyć nic ważnego, ale jeśli jest ważne, każdy najmniejszy dowód może okazaćsię pomocny.Chess wyjęła z torby czujnik i wsunęła go za lodówkę.Nie wykazałdziałania żadnego innego urządzenia elektrycznego.Posłużyła się lusterkiem nadługim drucie.Czysto - w każdym razie na tyle, na ile może być czysto zalodówką.To strata czasu, pomyślała, jednak szukała dalej.Zgodnie z procedurą ustaloną przez Kościół, gdyby bowiem miała złożyćświadectwo, z czystym sumieniem będzie mogła powiedzieć, że wszystkiegodopełniła.Szalki kuchenne były wypełnione słodyczami - nic dziwnego że Albertwygląda jak mała torpeda, a nie chłopiec - i dziesiątkami plastikowychpojemników.Czyżby pani Morton handlowała jedzeniem? Chess nie była w staniewyobrazić sobie, dlaczego trzyosobowa rodzina miałaby magazynować żywnośćwystarczającą do wykarmienia całej Dolnej Dzielnicy przez rok.Garnki i patelnie szczękały kiedy je przesuwała, żeby pod nie zajrzeć.Piekarnik był pusty i czysty, szuflady wypełnione po brzegi przykrywkami dopojemników i sztućcami.Kolejnym przystankiem była pralnia - właściwie mała wnęka przy garażu- gdzie znajdowała się pani Morton w chwili, gdy Albert rzekomo ujrzał zjawępo raz pierwszy.Czysta, jak i sam garaż.Weszła po schodach na górę.Słuchając głębokich, regularnych oddechówMortonów.Ktoś chrapał tak głośno, że gdyby nie Rączka, pobudziłby innych.Dzwięk wwiercał się jej w mózg jak tępy świder.Ach, co za odkrycie! Albert ustawił swoje książki.Wszystko, odokablowania makiet po trudne teksty o animacji i montażu.Zrobiła kilka zdjęćcałej półki, po czym zaczęła zdejmować książki i trzymając za grzbiety,potrząsać nimi w nadziei, że może coś wypadnie ze środka.Każdą teżsfotografowała.Następnie zajęła się szufladami.Wyglądało na to, że Albert studiowałplany domu.Interesujące.Zrobiła więcej zdjęć i z czystej złośliwościpostanowiła sfotografować także jego dość pokazną kolekcję pornografii.Ha!wiedziała, że taką ma.Albert westchnął i przekręcił się na drugi bok, kiedy schyliła się, żebyzajrzeć pod łóżko.Torba z przewodami, którą zauważyła w sobotę, była tamnadal, razem przedpotopowym odtwarzaczem DVD i kolejnymi książkami ofilmie i oprogramowaniu, co sugerowało, że Albert faktycznie krył się ze swojądziałalnością przed rodzicami.Między zagłówek łóżka a ścianę wetknięty był mały woreczek z czarnegoaksamitu.Chess sięgnęła po niego, ale cofnęła rękę, pewna, że nie ma w nim nicelektrycznego.To tylko magiczny woreczek, talizman, którego nie chciałaotwierać.W większości domów znajdowała tego rodzaju przedmioty, ale żaden znich nie zaniepokoił jej tak jak ten.Może to kwestia zmęczenia, a może wciąższarpała jej nerwy myśl o martwym mężczyznie znalezionym na lotnisku? Takczy inaczej, coś podpowiadało jej, że nie jest to magia dozwolona, żadenpodstawowy urok ochronny na bezpieczny sen.Nie sprawiało to nawet wrażeniamagii, jaką pracownicy Kościoła upoważnieni są czynić.Trąciła woreczek czubkiem buta, próbując rozluznić sznurek, którym byłściągnięty.Na próżno.Sznureczek zawiązano na supeł i zapieczętowano woskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]