[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było to zresztą jedyną sympatyczną cechą jejcharakteru, który, gdyby nie to, odstraszałby wszystkich.Zadałam sobie trud, by skomentować owo  tak", a raczej dolna moja warga pospieszyławyprzedzić mój organ mowy: szacunek i uroczysta powaga nie były oczywiście uczuciami,jakie wyraziłam rzuconym na nią przy tym spojrzeniem. Szydercza, cyniczna istoto!  dodała Ginevra w chwili, kiedy przeszłyśmy na przełajprzez wielki skwer i znalazłyśmy się129w cichym, miłym parku, stanowiącym najkrótszą drogę na Rue Crćcy. Nie znam osoby, która peszyłaby mnie w tym stopniu co pani! Nie moja w tym wina.Najlepiej zrobiłaby pani, trzymając się ode mnie z daleka i nieinteresując się moją osobą.Na pewno ja pierwsza nie zaczepię pani. Jak gdyby można było trzymać się z dala i nie interesować się panią! Taka jest panitajemnicza i dziwna! Ta moja rzekoma tajemniczość i dziwaczność jest tylko pani wymysłem.Powtarzam, żenajlepiej pani zrobi, nie strojąc mnie w nie i możliwie wykreślając je z pamięci. Ale czy naprawdę jest pani kimś?  nalegała, nie dając się zbić z tropu i, wbrew mojejwoli próbując wsunąć mi swą rękę pod ramię, które w sposób wielce niegościnnyprzycisnęłam mocno do boku, aby nie dać dostępu intruzowi. Tak  rzekłam  należę do typu karierowiczów pnących się coraz wyżej po szczeblachdrabiny społecznej; zaczęłam od roli towarzyszki pewnej wiekowej niewiasty, potem byłampiastunką małych dzieci, a teraz jestem nauczycielką szkolną. Niech mi pani powie, błagam panią, kim jest pani naprawdę.Nie powtórzę tego nikomu nalegała, nie dając za wygraną i nie rezygnując ze swojej koncepcji, że jestem kimś innym.Wcisnąwszy przemocą swoją rękę pod moje ramię, które zagarnęła teraz już w wyłączneposiadanie, nie przestawała przymilać się i błagać mnie o wyjaśnienie rzekomej tajemnicy, ażwreszcie doprowadziła mnie do głośnego wybuchu śmiechu, który nie pozwolił mi iść dalej.Musiałam się zatrzymać.Nie zrażona i tym jednak, rozwijała w dalszym ciągu wnajfantastyczniejszy sposób ten wyimaginowany przez siebie temat, dając swoją upartą wiarączy niewiarą dowód, że nie jest w stanie wyobrazić sobie osoby, która nie mając oparcia wprzywilejach wynikających z urodzenia, majątku, wielkiego nazwiska czy130wielce wpływowych stosunków, mogłaby utrzymać pewną niezależność i zyskać szacunek.Co do mnie, to wystarczało mi najzupełniej przeświadczenie, że znają mnie ci, na których mizależy.Inne względy, jak: drzewo genealogiczne, pozycja towarzyska czy zasób wiedzymiały dla mnie małe znaczenie, zajmując to samo mniej więcej miejsce i obszar w kręgumoich myśli i zainteresowań.Należały do trzeciorzędnych lokatorów, którym mogłam dać dodyspozycji jedynie skromną bawialnię czy małą tylną sypialnię, chociażby nawet wielkajadalnia i salon były puste.Nie przyszłoby mi nigdy na myśl ulokować ich tam; uważałam, żeskromniejsze pomieszczenie jest dla nich bardziej odpowiednie.Przekonałam się, że światinaczej ocenia te rzeczy i chociaż przyznaję światu słuszność pod tym względem, wierzęjednak zarazem, że i ja nie jestem w zupełnym co do tego błędzie.Są ludzie, którzy czują się moralnie poniżeni, zajmując pośledniejsze stanowiska; ludzie,którzy utratę pozycji towarzyskiej okupują utratą szacunku dla samych siebie.Czyż jednostkitego typu nie są usprawiedliwione, przywiązując najwyższe znaczenie do wartości, które sąjedyną ich obroną przed samoponiżeniem? Jeśli człowiek uważa, że we własnych oczachstałby się godzien pogardy, gdyby dowiedziano się, że jego przodkowie pochodzili z ludu i nie posiadali tytułu szlacheckiego, byli ubodzy i nie rozporządzali majątkiem, bylipracownikami, a nie kapitalistami, czy byłoby słuszne potępiać go za ukrywanie przedświatem tych faktów, za lęk przed nieprzyjaznym trafem, który mógłby go zdemaskować? Imdłużej żyjemy, tym więcej nabieramy życiowego doświadczenia, tym mniej skłonni jesteśmydo surowego sądzenia naszych bliznich, do podawania w wątpliwość opinii świata.Gdziekolwiek dostrzegamy uciekanie się do drobnych środków obrony, które mają nawzględzie uchronienie fałszywej cnoty udającej niewinną skromnisię, czy utrzymaniepowszechnego szacunku przez człowieka o wybitnej pozycji towarzyskiej, możemy byćpewni, że były one konieczne.131Dotarłyśmy wreszcie do hotelu Crecy.Zastałyśmy Paulinę gotową już do wyjścia wtowarzystwie pani Bretton i ojca; udałyśmy się za nimi na miejsce zgromadzenia, gdzieulokowano nas wygodnie w pewnej odległości od głównej estrady.Młodzież szkolna zAtheneum wprowadzona została do sali przed nami; zarząd miejski z burmistrzem na czelezajął fotele honorowe, młodzi książęta wraz z ich opiekunami i wychowawcami umieszczenibyli na specjalnie przeznaczonym dla nich podium; resztę obszernej sali wypełnialiprzedstawiciele miejscowej arystokracji oraz najznakomitsi, najbardziej poważani obywatelemiasta.Do tego momentu nie interesowałam się osobą profesora, który miał wygłosić discours.Przypuszczałam, że na mównicy stanie któryś ze znanych uczonych i wygłosiokolicznościową mowę, która będzie zarazem zobrazowaniem wytycznych misjiwychowawczej kierownictwa Atheneum i wyrazem hołdu złożonego młodym książętom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl