[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zapewne masz rację, Bairothu Gild.Delumie Thord, milczysz ju\ od dłu\szegoczasu.Co myślisz na ten temat? Jestem zaniepokojony, wodzu wojenny.W końcu ten d ivers był potę\nymdemonem.Przybrał tak wiele kształtów, a mimo to zachował jedność.Przemawiał wtwoim umyśle jak bóg.Karsa skrzywił się. Bóg.albo dwa duchy.To nie był demon, Delumie Thord.Teblorzynadu\ywają tego słowa.Forkrul Assailowie, jednopochwyceni, d iversowie, wszyscyoni nie są w rzeczywistości demonami, gdy\ nie wezwano ich do tego świata, niewywodzą się z innego królestwa.W gruncie rzeczy nie ró\nią się od Teblorów czy odmieszkańców nizin.Od rhizanów i ciem płaszczowych, od koni i psów.Wszystkie teistoty pochodzą z naszego świata, Delumie Thord. Skoro tak mówisz, wodzu wojenny.Ale my nigdy nie upraszczaliśmy tej sprawy.Słowo demon odnosi się równie\ do zachowania i pod tym względem wszystkieistoty mogą być demonami.Ten, którego zwą Ryllandarasem, ścigał nas, i gdybyś niedoprowadził go do wyczerpania, zaatakowałby, nawet jeśli twierdzisz, \e jest inaczej.Karsa zastanowił się nad tymi słowami, po czym skinął głową. To prawda, Delumie Thord.Zalecasz ostro\ność.Nie dziwi mnie to, bo zawszebyłeś ostro\ny.Nie zignoruję jednak twoich słów z tego powodu. Z całą pewnością je zignorujesz, Karso Orlong.Teblor pokonał jeszcze kawałek drogi w promieniach słońca, po czym skrył się wcieniu.Zcie\ka stała się teraz wę\sza i bardziej zdradliwa.Kamienie osuwały mu sięspod nóg.Znowu widział w powietrzu własny oddech.Po lewej, nieco nad nim, biegła szeroka skalna półka.Padały na nią promieniesłońca i wyglądała na suchą jak pieprz.Karsa skręcił, wspiął się po zniszczonej erozjąścianie parowu i wreszcie podciągnął się w górę.Potem się wyprostował.Nie była tonaturalna półka, lecz droga, która biegła równolegle do jaru, opasując najbli\szepłaskowzgórze po lewej.Wydawało się, \e kiedyś, bardzo dawno temu, jego ścianęwygładzono a\ do wysokości dwukrotnego wzrostu Karsy.Widać było na niej blade,piktograficzne rysunki, pokryte dziobami i pozbawione kolorów przez upływ stuleci.Korowód postaci wielkości mieszkańców nizin.Wszystkie miały gołe głowy i byłyodziane jedynie w przepaski biodrowe.Ręce unosiły wysoko nad głowy, a palce miałyrozczapierzone, jakby próbowały chwytać powietrze.Samą drogę pokrywały niezliczone szczeliny oraz ślady po spadających zpłaskowzgórza głazach.Mimo to wydawało się, \e zrobiono ją z jednego fragmentuskały, co oczywiście było niemo\liwe.Pełen dziur i wybojów szlak wił się wzdłu\ściany płaskowzgórza, a potem schodził w dół jakiegoś rodzaju pochylnią, któraniknęła w mglistej dali, zapewne prowadząc na równinę.Horyzont z przodu i poprawej przesłaniały kamienne wie\e, lecz Karsa wiedział, \e za nimi ciągną się wodyMorza Longshan.Znu\enie zmusiło Teblora do zatrzymania się.Usiadł na drodze, zdjął plecak ioparł się o skalną ścianę.Podró\ była długa, ale wiedział, \e ma przed sobą jeszczedłu\szą drogę.Wydawało się te\, \e będzie musiał pokonać ją sam, gdy\towarzyszące mu duchy nie przybiorą materialnej postaci.Być mo\e rzeczywiście są tylko wytworem mojego umysłu.To nie była przyjemna myśl.Wsparł głowę o szorstką, nagrzaną słońcem skałę.Kiedy otworzył oczy, otaczała go ciemność. Obudziłeś się, wodzu wojenny? Zastanawialiśmy się ju\, czy twój sen nie oka\esię wieczny.Przed nami słychać jakieś dzwięki.Ty te\ je słyszałeś? Och, zawędrowalidaleko, lecz w tej okolicy dzwięk się niesie, nieprawda\? Ale.ktoś chyba poruszakamieniami.Potrąca nimi.Dzwięk jest zbyt powolny i regularny, \eby to mogła byćskalna lawina.Nasuwa się wniosek, \e to dwóch nieznajomych.Karsa wstał powoli i przeciągnął się, by rozluznić zziębnięte, obolałe mięśnie.Słyszał miarowy stukot uderzających o siebie kamieni, ale Bairoth Gild miał rację:nieznajomi byli daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Zapewne masz rację, Bairothu Gild.Delumie Thord, milczysz ju\ od dłu\szegoczasu.Co myślisz na ten temat? Jestem zaniepokojony, wodzu wojenny.W końcu ten d ivers był potę\nymdemonem.Przybrał tak wiele kształtów, a mimo to zachował jedność.Przemawiał wtwoim umyśle jak bóg.Karsa skrzywił się. Bóg.albo dwa duchy.To nie był demon, Delumie Thord.Teblorzynadu\ywają tego słowa.Forkrul Assailowie, jednopochwyceni, d iversowie, wszyscyoni nie są w rzeczywistości demonami, gdy\ nie wezwano ich do tego świata, niewywodzą się z innego królestwa.W gruncie rzeczy nie ró\nią się od Teblorów czy odmieszkańców nizin.Od rhizanów i ciem płaszczowych, od koni i psów.Wszystkie teistoty pochodzą z naszego świata, Delumie Thord. Skoro tak mówisz, wodzu wojenny.Ale my nigdy nie upraszczaliśmy tej sprawy.Słowo demon odnosi się równie\ do zachowania i pod tym względem wszystkieistoty mogą być demonami.Ten, którego zwą Ryllandarasem, ścigał nas, i gdybyś niedoprowadził go do wyczerpania, zaatakowałby, nawet jeśli twierdzisz, \e jest inaczej.Karsa zastanowił się nad tymi słowami, po czym skinął głową. To prawda, Delumie Thord.Zalecasz ostro\ność.Nie dziwi mnie to, bo zawszebyłeś ostro\ny.Nie zignoruję jednak twoich słów z tego powodu. Z całą pewnością je zignorujesz, Karso Orlong.Teblor pokonał jeszcze kawałek drogi w promieniach słońca, po czym skrył się wcieniu.Zcie\ka stała się teraz wę\sza i bardziej zdradliwa.Kamienie osuwały mu sięspod nóg.Znowu widział w powietrzu własny oddech.Po lewej, nieco nad nim, biegła szeroka skalna półka.Padały na nią promieniesłońca i wyglądała na suchą jak pieprz.Karsa skręcił, wspiął się po zniszczonej erozjąścianie parowu i wreszcie podciągnął się w górę.Potem się wyprostował.Nie była tonaturalna półka, lecz droga, która biegła równolegle do jaru, opasując najbli\szepłaskowzgórze po lewej.Wydawało się, \e kiedyś, bardzo dawno temu, jego ścianęwygładzono a\ do wysokości dwukrotnego wzrostu Karsy.Widać było na niej blade,piktograficzne rysunki, pokryte dziobami i pozbawione kolorów przez upływ stuleci.Korowód postaci wielkości mieszkańców nizin.Wszystkie miały gołe głowy i byłyodziane jedynie w przepaski biodrowe.Ręce unosiły wysoko nad głowy, a palce miałyrozczapierzone, jakby próbowały chwytać powietrze.Samą drogę pokrywały niezliczone szczeliny oraz ślady po spadających zpłaskowzgórza głazach.Mimo to wydawało się, \e zrobiono ją z jednego fragmentuskały, co oczywiście było niemo\liwe.Pełen dziur i wybojów szlak wił się wzdłu\ściany płaskowzgórza, a potem schodził w dół jakiegoś rodzaju pochylnią, któraniknęła w mglistej dali, zapewne prowadząc na równinę.Horyzont z przodu i poprawej przesłaniały kamienne wie\e, lecz Karsa wiedział, \e za nimi ciągną się wodyMorza Longshan.Znu\enie zmusiło Teblora do zatrzymania się.Usiadł na drodze, zdjął plecak ioparł się o skalną ścianę.Podró\ była długa, ale wiedział, \e ma przed sobą jeszczedłu\szą drogę.Wydawało się te\, \e będzie musiał pokonać ją sam, gdy\towarzyszące mu duchy nie przybiorą materialnej postaci.Być mo\e rzeczywiście są tylko wytworem mojego umysłu.To nie była przyjemna myśl.Wsparł głowę o szorstką, nagrzaną słońcem skałę.Kiedy otworzył oczy, otaczała go ciemność. Obudziłeś się, wodzu wojenny? Zastanawialiśmy się ju\, czy twój sen nie oka\esię wieczny.Przed nami słychać jakieś dzwięki.Ty te\ je słyszałeś? Och, zawędrowalidaleko, lecz w tej okolicy dzwięk się niesie, nieprawda\? Ale.ktoś chyba poruszakamieniami.Potrąca nimi.Dzwięk jest zbyt powolny i regularny, \eby to mogła byćskalna lawina.Nasuwa się wniosek, \e to dwóch nieznajomych.Karsa wstał powoli i przeciągnął się, by rozluznić zziębnięte, obolałe mięśnie.Słyszał miarowy stukot uderzających o siebie kamieni, ale Bairoth Gild miał rację:nieznajomi byli daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]