[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ja otworzę bramę.Przy bramie był przycisk wielkości dłoni, tkwiący w skrzynce przełącznikowejpodłączonej długą wygiętą metalową rurką do mechanizmu łańcuchowego.Wcisnąłem go mocno i silnik zbudził się do życia.Łańcuch napiął się, a drzwi szczęknęły i zaczęły się z hurgotem podnosić.Centymetr po centymetrze wracało dzienne światło.Najpierw rozlało się po podłodze, potem oświetliło przeciwległą ścianę.Zobaczyłem Casey Nice siedzącą za kierownicą skody.Zobaczyłem, jak przygląda się tablicy rozdzielczej.Zobaczyłem obłoczek czarnego dymu, kiedy zapaliła silnik.Zobaczyłem również kolejny przycisk tkwiący w kolejnej skrzynce przełącznikowej.I zaraz potem następne.Na podnośnikach.Hydraulicznych mechanizmach, które podnosiły i opuszczały samochód.I wszystkie były puste z wyjątkiem jednego.Samochód na tym jednym był podniesiony.Jego podwozie było czarne i brudne, bagażnik znajdował się wysoko nad naszymi głowami.Co z oczu, to z myśli.Niezły był ze mnie policjant.Ruszyłem szybko z powrotem i pokazałem Nice, żeby zaczekała.Wcisnąłem przyciskprzy podnośniku.Mechanizm zazgrzytał i podnośnik zaczął się obniżać, powoli, niespiesznie, schodząc na wysokość moich oczu i niżej.Stojący na nim samochód był kanciasty, stary, pokryty kurzem i miał sflaczałe opony.Podnośnik zwolnił i stanął, samochód zakołysał sięi znieruchomiał.Zgrzytanie ucichło i w tym samym momencie przesuwana brama wjazdowa dotarła do kresu swojej wędrówki i też przestała hałasować.Słychać było tylko głuchy warkot diesla skody.Podszedłem do bagażnika zakurzonego auta, który był mniej zakurzony niż pozostałeczęści karoserii.Przy zamku pełno było odcisków palców, a przy krawędzi klapy pełno odcisków dłoni.Auto było podnoszone i opuszczane co najmniej sto razy od momentu, kiedy po raz ostatni otwarto drzwi do kabiny.Klucz pasował.Klapa podniosła się ze skrzypieniem.Samochód był pokaźnych rozmiarów, a jego bagażnik całkiem głęboki, długi i szeroki, wystarczająco duży, by zmieścić w nim kilka walizek, dwie lub trzy torby golfowe czy cokolwiek jeszcze człowiek chciałby przewieźć.I był pełny.Nie było w nim jednak walizek ani torb golfowych.Wypełniały go pistolety i pudełka z amunicją.Na pierwszy rzut oka wszystkie pistolety były marki Glock, wszystkie fabrycznie nowe, zapakowane w folię i elegancko poukładane.W większości klasyczny oryginalny model 17s, trochę 17L z dłuższą lufą i trochę 19s, z krótszą.Wszystkie kalibru dziewięć milimetrów, do którego pasowała leżąca obok amunicja Parabellum w pudełkach po sto sztuk.Casey Nice wysiadła ze skody i zerknęła do bagażnika.— Sherlock Homeless — powiedziała.— Dziewiętnastka będzie ci lepiej pasowała do ręki.Nie przeszkadza ci krótka lufa?— Nie, skądże — odparła po krótkiej chwili.Odwinąłem więc z folii dziewiętnastkę i regularną siedemnastkę dla siebie, załadowałem ją amunicją z pudełka i zabrałem dwa kolejne nieruszone pudełka.Zostawiliśmy otwarty bagażnik i podnośnik na dole i wsiedliśmy do skody, Nice na miejscu kierowcy.Cofnęliśmy się, zawróciliśmy i podjechaliśmy do bramy.— Zaczekaj chwilę — powiedziałem.Wcisnęła hamulec i zatrzymaliśmy się w smudze światła padającego na maskę.— Gdzie jesteśmy? — zapytałem.— W Wormwood Scrubs — odparła.— Które można porównać z jaką dzielnicą?— Powiedzmy, że z południowym Bronxem.— Ale w wersji brytyjskiej.Gdzie nie słychać codziennie strzelaniny.— Chyba nie słychać.— Co oznacza, że kiedy ją słyszą, dzwonią na policję.Która pojawia sięz antyterrorystami, pojazdami opancerzonymi i mniej więcej setką detektywów.— Być może.— A ja nigdy nie ufam broni, której nie sprawdziłem.— Co takiego?— Musimy sprawdzić, jak sprawują się glocki.— Gdzie?— Jeśli zrobimy to tutaj, przyjadą gliniarze i wezwą karetki dla tych, którzy ichpotrzebują, a potem zbiorą dosyć dowodów rzeczowych, by poważnie ograniczyć działalność tego serbskiego syndykatu.Co w sumie można będzie uznać za przysługę oddaną społeczeństwu.— Zwariowałeś?— Celuj w samochody.Zawsze chciałem to zrobić.Każde z nas odda dwa strzały,a potem spadamy.I tak właśnie zrobiliśmy.Opuściliśmy szyby, wystawiliśmy na zewnątrz ręce,wycelowaliśmy do tyłu i oddaliśmy cztery ogłuszająco głośne strzały, rozwalając cztery przednie szyby.I zanim przebrzmiało ich echo, ruszyliśmy z miejsca, wolno i dostojnie, jak jedna z wielu miejscowych taksówek, należycie zamówiona przez telefon [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl