[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Laura wstała i zrobiła parę nerwowych kroków.— J–ja nie pamiętam.Nie proś, żebym sobie przypomniała.— Widać było, że się boi.— Byłam zdenerwowana i…Starkwedder jej przerwał:— Twój mąż coś ci powiedział.Coś, co sprawiło, że chwyciłaś za broń.— Podszedł do stolika przy fotelu i odłożył papierosa.— No dalej, pokaż to! Jest stolik, jest rewolwer.—Wyjął Laurze papierosa z ręki i także go odłożył na popielniczkę.— A więc kłócicie się.Ty podnosisz broń— weź ją!— Nie chcę!— Nie bądź idiotką — warknął Starkwedder.— Przecież nie jest naładowana.No weź ten rewolwer!Laura niechętnie usłuchała.— Nie podnoś go tak niepewnie.Przecież wtedy go chwyciłaś! Złapałaś i wystrzeliłaś! Pokaż, jak to było!Trzymając niepewnie broń, odwróciła się do niego tyłem.— No strzelaj, śmiało! — krzyczał.— Nie jest naładowany! Widząc, że wciąż się waha, wyrwał jej broń z ręki.— Tak myślałem! — zawołał z triumfem.— Nigdy w życiu nie strzelałaś z rewolweru.Nie umiesz strzelać! Nie umiesz go nawet odbezpieczyć!Rzucił rewolwer na taboret i wrócił do Laury.Po chwili rzekł cicho:— Nie zabiłaś męża.— Zabiłam.— Ależ nie, nie zabiłaś — powtórzył z przekonałem.Wówczas spytała strwożonym głosem:— Po co miałabym tak mówić?Starkwedder wziął głęboki oddech i opadł ciężko na sofę.— Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie oczywista.Ponieważ to Julian Farrar go zastrzelił.— Nie! — wrzasnęła Laura.— Tak!— Nie!— Powiadam ci, że tak.— Gdyby zrobił to Julian, czemu miałabym brać winę na siebie?Starkwedder patrzył jej prosto w oczy.— Ponieważ doszłaś do wniosku, zresztą słusznego, że będę cię krył.O tak, pod tym względem miałaś całkowitą rację.— Rozparł się wygodnie na sofie.— Całkiem nieźle mnie podprowadziłaś.Ale koniec z tym, rozumiesz? Koniec! Prędzej szlag mnie trafi, niż będę łgał, żeby uratować skórę majora Farrara!Zapadła cisza.Przez jakiś czas Laura milczała, wreszcie uśmiechnęła się i spokojnie poszła po swego papierosa.Wróciwszy na miejsce, spojrzała na Starkweddera i powiedziała:— Ależ będziesz łgał dalej.Musisz, nie wycofasz się teraz.Opowiedziałeś swoją bajeczkę policji, nie możesz nic zmienić.— Jak to? — stropił się Starkwedder.Laura siedziała w fotelu.— Bez względu na to, co wiesz albo wydaje ci się, że wiesz, musisz trzymać się swoich zeznań.Jesteś wspólnikiem po fakcie, sam to stwierdziłeś.I zaciągnęła się papierosem.Starkwedderowi odebrało mowę.Wstał.— Więc dobrze, niech mnie szlag trafi! Ty suko! Patrzył na nią roziskrzonym wzrokiem.Nagle obrócił się na pięcie i wypadł do ogrodu.Laura obserwowała, jak oddala się przez trawnik.W pewnej chwili poruszyła się, jakby chciała go przywołać, ale wyraźnie zmieniła zdanie.Z zatroskaną twarzą odwróciła się od okien.XIIDzień miał się ku końcowi.Drzwi do ogrodu stały otworem, słońce chyliło się ku zachodowi, zalewając złotym blaskiem trawnik.Julian Farrar spacerował nerwowo po gabinecie.Czekał na Laurę, która wyraźnie miała do niego jakąś pilną sprawę, toteż co chwila zerkał na zegarek.Wydawał się mocno przygnębiony i zdenerwowany.Wyjrzał na taras, zawrócił, znów sprawdził godzinę.Nagle na stoliku obok fotela zauważył gazetę i wziął ją do ręki.Był to lokalny dziennik „Echo Zachodu”, z wielkim artykułem o śmierci Richarda Warwicka na pierwszej stronie.WYBITNY MIEJSCOWY OBYWATEL ZAMORDOWANY PRZEZ TAJEMNICZEGO SPRAWCĘ — bił w oczy nagłówek.Farrar usiadł w fotelu i nerwowo przebiegł wzrokiem kolumnę.Ale już po chwili odrzucił gazetę i znów powędrował do oszklonych drzwi.Obejrzał się raz jeszcze na pokój i wyszedł.Był już w połowie trawnika, kiedy usłyszał za sobą czyjeś kroki.— Lauro, tak mi przykro, ja… — zawołał, odwracając się błyskawicznie, i nagle urwał.Osobą, która zbliżała się w jego stronę, wcale nie była Laura, tylko Angell.— Pani Warwick kazała mi powiedzieć, że za chwilę zejdzie — wyjaśnił służący.— Czy mógłbym tymczasem zamienić z panem słówko?— Tak, tak.O co chodzi?Angell zrównał się z majorem i odciągnął go jeszcze parę kroków dalej, jakby się obawiał, że ktoś podsłucha ich rozmowę.— No, słucham — przynaglił go Farrar.— Martwię się trochę o swoją pozycję w tym domu — zaczął Angell.— Pomyślałem, że może zechciałby mi pan coś doradzić.Farrara średnio interesowały kłopoty pielęgniarza, gdyż głowa puchła mu od własnych.— W czym mianowicie?Angell namyślał się przez chwilę.— Widzi pan… Śmierć pana Warwicka może dla mnie oznaczać utratę posady.— Tak, rzeczywiście.Ale chyba łatwo znajdziecie sobie nową?— Mam taką nadzieję.— Przecież macie kwalifikacje, prawda?— O tak, mam.Poza tym szpitale i prywatne osoby zawsze poszukują pielęgniarzy, dobrze o tym wiem.— Więc co was tak martwi?— Cóż… Okoliczności, w których moja praca w tym domu dobiegła końca, są dość paskudne:— Wyrażając się jasno, nie chcecie być zamieszani w sprawę o morderstwo, tak?— Można to tak określić — przyznał Angell.— Cóż.Obawiam się, że nikt nie może temu zapobiec.Ale na pewno pani Warwick da wam dobre referencje.Farrar wyjął papierośnicę.— Nie sądzę, żeby były z tym trudności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl