[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– O pnącą różę koło portierni.Zaraz wyciągnę kolec.„O pnącą różę koło portierni.” – powtórzyła w myśli Elinor.Uniosły ją fale wspomnień.Kiedyś spierali się z Roddym o Wojnę Dwu Róż.Najpierw kłótnia, później pojednanie.Piękne, szczęśliwe, roześmiane dni! Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.Nisko upadła.Stoczyła się w mroczną otchłań zła, nienawiści.Zachwiała się i z trudnością odzyskała równowagę.„Szalona jestem! Szalona!” – pomyślała.Pielęgniarka Hopkins przyglądała się jej z zaciekawieniem.W przyszłości miała opowiadać: „Strasznie mi się dziwna wydała.Mówiła, jak gdyby sama nie wiedziała co.A oczy miała takie błyszczące, niesamowite”.Filiżanki i spodki zagrzechotały w misce, Elinor włożyła tam również wzięty ze stołu słoik po paście rybnej.Odezwała się głosem, którego ton zaskoczył ją samą:– W sypialni cioci Laury posegregowałam jej garderobę.Myślę, że siostra zechce mi doradzić, komu w wiosce najbardziej przydadzą się te rzeczy.– Bardzo chętnie – podchwyciła żywo pielęgniarka Hopkins.– Jest pani Parkinson i stara Nellie i ta niezupełnie normalna biedulka z Ivy Cottage.Dla nich wszystkich to będzie dar z nieba.Po uporządkowaniu pokoju kredensowego obie weszły na piętro.W sypialni pani Welman leżały starannie ułożone stosy – osobno bielizna, osobno wierzchnia odzież.Kilka najlepszych sztuk trafiło na fotel: aksamitna suknia popołudniowa, futro z piżmowców.To ostatnie Elinor zamierzała podarować pani Bishop i powiedziała o tym towarzyszce.Pielęgniarka twierdząco skinęła głową i w tej chwili spostrzegła, że sobole nieboszczki leżą na komodzie.„Chce to przerobić dla siebie” – pomyślała.Zerknęła w stronę wysokiej komódki.Zastanowiła się, czy Elinor znalazła fotografię z podpisem „Lewis” i co mogła z nią zrobić w takim razie.„Dziwna historia – myślała – to rozminięcie się listów, mojego i O’Brien.Nigdy nie przyszłoby mi do głowy coś podobnego.Ona natknęła się na fotografię tego samego dnia, kiedy ja pisałam o rozmowie z panią Slattery”.Pomogła Elinor w rozdziale garderoby i zaproponowała, że sama zrobi odpowiednie paczki, by rozdać je następnie rodzinom biedaków.– Zajmę się tym – mówiła – jak Mary pójdzie do portierni, żeby dokończyć tam porządków.Zostało jej już tylko pudło z papierami.Aha! Gdzie Mary? Czy poszła może do portierni?– Zostawiłam ją w saloniku.– Pewnie już jej tam nie ma – pielęgniarka Hopkins spojrzała na zegarek – Mój Boże! Zamarudziłyśmy blisko godzinę!Energicznie ruszyła w stronę schodów.Panna Carlisle pośpieszyła za nią.Jednocześnie weszły do saloniku.– Co to? – zawołała starsza kobieta.– Mary usnęła?Dziewczyna spoczywała bezwładnie w fotelu pod oknem.Oddychała przy tym bardzo szczególnie: chrapliwie, z wysiłkiem.Siostra Hopkins dotknęła jej ramienia.– Zbudź się, kochanie.– urwała gwałtownie, nachyliła się, podniosła powiekę śpiącej, później zaczęła szarpać Mary, potrząsać nią mocno.Wreszcie zwróciła się do Elinor:– Co to ma znaczyć – zawołała, a w głosie jej zabrzmiała nuta groźby.– Nie mam pojęcia, o co siostrze chodzi.Czy.Czy ona zachorowała?– Gdzie jest telefon? Muszę natychmiast wezwać doktora Lorda.– Co się stało?– Co się stało? – powtórzyła pielęgniarka.– Ta dziewczyna.kona!Elinor cofnęła się o krok.– Kona?– Została otruta! – powiedziała pielęgniarka Hopkins, spoglądając w twarz Elinor surowo, podejrzliwie.Rozdział ósmyHerkules Poirot pochylił na bok jajowatą głowę, brwi podniósł pytająco, splótł palce dłoni.Ciekawie przyglądał się młodemu mężczyźnie, który nerwowym krokiem przemierzał pokój tam i z powrotem, a sympatyczną, pokrytą piegami twarz miał zasępioną i obwisłą.– Eh bien, drogi panie, o co właściwie chodzi? – zapytał mały Belg.Peter Lord przystanął nagle.– Pan jest jedynym na świecie człowiekiem, który mógłby mi pomóc – odezwał się.– Stillingfleet opowiadał mi o panu.Wiem, czego pan dokazał w sprawie Benedykta Ferleya; wszyscy wierzyli w samobójstwo, a pan dowiódł, że to było morderstwo.– Czy wśród pańskich pacjentów zdarzyło się samobójstwo, a pan ma pewne wątpliwości?Peter Lord zaprzeczył ruchem głowy, usiadł naprzeciw detektywa.– Chodzi o młodą kobietę.Została aresztowana i czeka ją proces o morderstwo.Chciałbym, aby pan znalazł dowody, że nie ona to zrobiła.Poirot uniósł brwi jeszcze wyżej.Przybrał ton poufny, życzliwy.– Pan i ta młoda dama.Jesteście państwo zaręczeni? Kochacie się wzajemnie?Lekarz roześmiał się krótko, nerwowo.– Nic podobnego.Ona ma zły gust.Woli napuszonego durnia z długim nosem i gębą przypominającą zmartwionego konia.Głupio z jej strony, ale to fakt stwierdzony.– Rozumiem – przyznał taktownie Poirot.– Rozumie pan! Nie mam wątpliwości – podjął tonem goryczy młody człowiek.– Nie musi pan być aż tak delikatny.Z miejsca zakochałem się w niej po uszy i dlatego właśnie nie chcę, żeby ją powiesili.Prosta sprawa!– Co jej zarzuca oskarżenie? – zapytał Poirot.– Otrucie za pomocą morfiny młodej osoby nazwiskiem Mary Gerrard.Może czytał pan w prasie sprawozdanie z przesłuchania u koronera.– A motyw? – zapytał młody Belg.– Zazdrość.– I pańskim zdaniem obwiniona nie zrobiła tego?– Z całą pewnością.Poirot przyglądał się przez chwilę lekarzowi.Później zapytał:– Jaką właściwie rolę przeznacza pan dla mnie? Życzy pan sobie, abym przeprowadził śledztwo?– Chcę, żeby pan uzyskał wyrok uniewinniający.– Drogi panie! Nie jestem obrońcą sądowym.– Ściślej to sprecyzuję – podjął Peter Lord [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.– O pnącą różę koło portierni.Zaraz wyciągnę kolec.„O pnącą różę koło portierni.” – powtórzyła w myśli Elinor.Uniosły ją fale wspomnień.Kiedyś spierali się z Roddym o Wojnę Dwu Róż.Najpierw kłótnia, później pojednanie.Piękne, szczęśliwe, roześmiane dni! Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.Nisko upadła.Stoczyła się w mroczną otchłań zła, nienawiści.Zachwiała się i z trudnością odzyskała równowagę.„Szalona jestem! Szalona!” – pomyślała.Pielęgniarka Hopkins przyglądała się jej z zaciekawieniem.W przyszłości miała opowiadać: „Strasznie mi się dziwna wydała.Mówiła, jak gdyby sama nie wiedziała co.A oczy miała takie błyszczące, niesamowite”.Filiżanki i spodki zagrzechotały w misce, Elinor włożyła tam również wzięty ze stołu słoik po paście rybnej.Odezwała się głosem, którego ton zaskoczył ją samą:– W sypialni cioci Laury posegregowałam jej garderobę.Myślę, że siostra zechce mi doradzić, komu w wiosce najbardziej przydadzą się te rzeczy.– Bardzo chętnie – podchwyciła żywo pielęgniarka Hopkins.– Jest pani Parkinson i stara Nellie i ta niezupełnie normalna biedulka z Ivy Cottage.Dla nich wszystkich to będzie dar z nieba.Po uporządkowaniu pokoju kredensowego obie weszły na piętro.W sypialni pani Welman leżały starannie ułożone stosy – osobno bielizna, osobno wierzchnia odzież.Kilka najlepszych sztuk trafiło na fotel: aksamitna suknia popołudniowa, futro z piżmowców.To ostatnie Elinor zamierzała podarować pani Bishop i powiedziała o tym towarzyszce.Pielęgniarka twierdząco skinęła głową i w tej chwili spostrzegła, że sobole nieboszczki leżą na komodzie.„Chce to przerobić dla siebie” – pomyślała.Zerknęła w stronę wysokiej komódki.Zastanowiła się, czy Elinor znalazła fotografię z podpisem „Lewis” i co mogła z nią zrobić w takim razie.„Dziwna historia – myślała – to rozminięcie się listów, mojego i O’Brien.Nigdy nie przyszłoby mi do głowy coś podobnego.Ona natknęła się na fotografię tego samego dnia, kiedy ja pisałam o rozmowie z panią Slattery”.Pomogła Elinor w rozdziale garderoby i zaproponowała, że sama zrobi odpowiednie paczki, by rozdać je następnie rodzinom biedaków.– Zajmę się tym – mówiła – jak Mary pójdzie do portierni, żeby dokończyć tam porządków.Zostało jej już tylko pudło z papierami.Aha! Gdzie Mary? Czy poszła może do portierni?– Zostawiłam ją w saloniku.– Pewnie już jej tam nie ma – pielęgniarka Hopkins spojrzała na zegarek – Mój Boże! Zamarudziłyśmy blisko godzinę!Energicznie ruszyła w stronę schodów.Panna Carlisle pośpieszyła za nią.Jednocześnie weszły do saloniku.– Co to? – zawołała starsza kobieta.– Mary usnęła?Dziewczyna spoczywała bezwładnie w fotelu pod oknem.Oddychała przy tym bardzo szczególnie: chrapliwie, z wysiłkiem.Siostra Hopkins dotknęła jej ramienia.– Zbudź się, kochanie.– urwała gwałtownie, nachyliła się, podniosła powiekę śpiącej, później zaczęła szarpać Mary, potrząsać nią mocno.Wreszcie zwróciła się do Elinor:– Co to ma znaczyć – zawołała, a w głosie jej zabrzmiała nuta groźby.– Nie mam pojęcia, o co siostrze chodzi.Czy.Czy ona zachorowała?– Gdzie jest telefon? Muszę natychmiast wezwać doktora Lorda.– Co się stało?– Co się stało? – powtórzyła pielęgniarka.– Ta dziewczyna.kona!Elinor cofnęła się o krok.– Kona?– Została otruta! – powiedziała pielęgniarka Hopkins, spoglądając w twarz Elinor surowo, podejrzliwie.Rozdział ósmyHerkules Poirot pochylił na bok jajowatą głowę, brwi podniósł pytająco, splótł palce dłoni.Ciekawie przyglądał się młodemu mężczyźnie, który nerwowym krokiem przemierzał pokój tam i z powrotem, a sympatyczną, pokrytą piegami twarz miał zasępioną i obwisłą.– Eh bien, drogi panie, o co właściwie chodzi? – zapytał mały Belg.Peter Lord przystanął nagle.– Pan jest jedynym na świecie człowiekiem, który mógłby mi pomóc – odezwał się.– Stillingfleet opowiadał mi o panu.Wiem, czego pan dokazał w sprawie Benedykta Ferleya; wszyscy wierzyli w samobójstwo, a pan dowiódł, że to było morderstwo.– Czy wśród pańskich pacjentów zdarzyło się samobójstwo, a pan ma pewne wątpliwości?Peter Lord zaprzeczył ruchem głowy, usiadł naprzeciw detektywa.– Chodzi o młodą kobietę.Została aresztowana i czeka ją proces o morderstwo.Chciałbym, aby pan znalazł dowody, że nie ona to zrobiła.Poirot uniósł brwi jeszcze wyżej.Przybrał ton poufny, życzliwy.– Pan i ta młoda dama.Jesteście państwo zaręczeni? Kochacie się wzajemnie?Lekarz roześmiał się krótko, nerwowo.– Nic podobnego.Ona ma zły gust.Woli napuszonego durnia z długim nosem i gębą przypominającą zmartwionego konia.Głupio z jej strony, ale to fakt stwierdzony.– Rozumiem – przyznał taktownie Poirot.– Rozumie pan! Nie mam wątpliwości – podjął tonem goryczy młody człowiek.– Nie musi pan być aż tak delikatny.Z miejsca zakochałem się w niej po uszy i dlatego właśnie nie chcę, żeby ją powiesili.Prosta sprawa!– Co jej zarzuca oskarżenie? – zapytał Poirot.– Otrucie za pomocą morfiny młodej osoby nazwiskiem Mary Gerrard.Może czytał pan w prasie sprawozdanie z przesłuchania u koronera.– A motyw? – zapytał młody Belg.– Zazdrość.– I pańskim zdaniem obwiniona nie zrobiła tego?– Z całą pewnością.Poirot przyglądał się przez chwilę lekarzowi.Później zapytał:– Jaką właściwie rolę przeznacza pan dla mnie? Życzy pan sobie, abym przeprowadził śledztwo?– Chcę, żeby pan uzyskał wyrok uniewinniający.– Drogi panie! Nie jestem obrońcą sądowym.– Ściślej to sprecyzuję – podjął Peter Lord [ Pobierz całość w formacie PDF ]