[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Davis delikatnie dotknął palcem ostrza i skrzywił się z uznaniem.— Boże drogi! Co za ostrze! — wykrzyknął.— Dziecko bez wysiłku mogłoby wpakować je komuś po rękojeść jak w masło.Oj, to niebezpieczna zabawka w domu!— Czy mogę teraz dokładnie zbadać ciało? — spytałem.Skinął przyzwalająco.— Proszę.Przeprowadziłem drobiazgowe badanie.— No i co? — spytał, kiedy skończyłem.— Oszczędzę panu fachowych określeń, pozostawiając je na rozprawę — odparłem.— W każdym razie cios zadał od tyłu mężczyzna prawą ręką.Śmierć nastąpiła natychmiast.Z wyrazu twarzy Ackroyda wnoszę, iż cios był niespodziewany.Być może zmarł, nie wiedząc nawet, kim jest jego morderca.— Lokaje potrafią poruszać się cicho jak koty — zauważył inspektor Davis.— Nie sądzę, aby rozwiązanie zagadki tego morderstwa przedstawiało dla nas specjalne trudności.Proszę spojrzeć na rękojeść sztyletu!Spojrzałem.— Prawdopodobnie dla pana są one niedostrzegalne, ale ja widzę je zupełnie wyraźnie! — Zniżył głos.— Ślady palców!Cofnął się o parę kroków, jakby chciał na mojej twarzy sprawdzić efekt tych słów.— Tak — odparłem łagodnie.— Też tak myślałem.Zupełnie nie rozumiem, dlaczego traktuje się mnie jak osobnika całkowicie pozbawionego inteligencji.Także przecież czytuję powieści kryminalne i gazety, i jestem człowiekiem zdolnym do pojmowania otaczających mnie zjawisk.Ha, gdyby na rękojeści były odciski palców nóg, to zupełnie inna sprawa.Wtedy okazałbym odpowiednio wiele zdumienia i ciekawości.Podejrzewam, że inspektor miał do mnie pretensję o brak objawów dreszczyku emocji.Zabrał chińską wazę i poprosił, abym mu towarzyszył do pokoju bilardowego.— Może pan Raymond udzieli mi jakichś informacji o tym sztylecie — powiedział.Starannie zamknęliśmy za sobą drzwi na klucz i udaliśmy się do pokoju bilardowego, gdzie czekał Geoffrey Raymond.Inspektor podniósł w górę swój łup.— Czy pan to kiedyś widział? — zapytał.— Wydaje mi się, jestem prawie pewien, że to sztylet ofiarowany panu Ackroydowi przez majora Blunta.Pochodzi z Maroka, nie, z Tunezji.A więc tym zamordowano…? To zdumiewające! Chyba niemożliwe, a jednak trudno przypuszczać, by istniały dwa identyczne sztylety.Zawołam majora Blunta, dobrze?Nie czekając na odpowiedź, wybiegł z pokoju.— Miły chłopak — powiedział inspektor.— Taki jakiś naturalny, szczery i na pewno uczciwy.Zgodziłem się skwapliwie.Nie widziałem, by choć raz w ciągu dwóch lat, w czasie których pełnił funkcję sekretarza Ackroyda, Raymond okazał zły humor albo stracił panowanie nad sobą.I wiem, że swoje obowiązki wykonywał nadzwyczaj sumiennie.Po chwili Raymond wrócił w towarzystwie majora Blunta.— Miałem rację — powiedział Raymond.— To jest tunezyjski sztylet.— Ale major Blunt jeszcze go nie widział — zaprotestował inspektor.— Widziałem.Zobaczyłem od razu.Kiedy wszedłem do gabinetu — wyjaśnił Blunt.— Poznał go pan? Blunt skinął głową.— Nic mi pan o tym nie wspomniał? — zapytał podejrzliwie inspektor.— Nieodpowiednia chwila — odparł Blunt.— Dużo krzywd na świecie.Przez niepotrzebne gadanie.W nieodpowiedniej chwili.Z zupełnym spokojem przyjął ostre spojrzenie inspektora, który długo chrząkał, aż wreszcie podszedł ze sztyletem do Blunta.— Jest pan tego pewien? Poznaje pan ten sztylet?— Absolutnie.Nie mam wątpliwości.— Gdzie ten… ta pamiątka była zwykle przechowywana? Nie wie pan?Wiedział sekretarz.— W srebrnym stole w saloniku.— Co?! — wykrzyknąłem.Wszyscy spojrzeli na mnie.— Słucham, doktorze — zachęcił mnie inspektor do dalszych wyjaśnień.— Nic, nic.To właściwie głupstwo — zacząłem się wycofywać.— Zapewne bez znaczenia.Kiedy przyszedłem na kolację, usłyszałem, jak ktoś zamyka blat srebrnego stolika w salonie.— Skąd pan wie, że to był blat srebrnego stolika?W słowach inspektora wyczułem niedowierzanie, a z twarzy jego wyczytałem podejrzliwość.Wytłumaczyłem wszystko szczegółowo — było to długie, trudne wyjaśnienie i z pewnością wolałbym go uniknąć.Inspektor wysłuchał mnie do końca.— Czy sztylet znajdował się na swoim miejscu, kiedy oglądał pan zawartość gablotki? — spytał.— Nie wiem — odparłem.— Nie mogę twierdzić tak, nie mogę twierdzić nie.Być może leżał tam przez cały czas.— Wobec tego wezwijmy gospodynię — zdecydował inspektor i pociągnął za sznur dzwonka.Po paru minutach zawiadomiona przez Parkera panna Russell zjawiła się w pokoju bilardowym.— Nie, chyba nie podchodziłam do srebrnego stolika — odpowiedziała na pytanie inspektora.— Sprawdzałam tylko, czy we wszystkich wazonach są świeże kwiaty.O tak! Teraz sobie przypominam.Srebrny stół był otwarty.A nie powinien być.Przechodząc, opuściłam blat.Z wyzwaniem zwróciła oczy na inspektora.— Aha — odparł Davis.— A może mi pani powiedzieć, czy ten sztylet znajdował się w gablotce?Panna Russell z opanowaniem spojrzała na narzędzie zbrodni.— Nie jestem pewna.Nie zatrzymałam się koło stołu, tylko zamknęłam go, przechodząc.Wiedziałam, że państwo za chwilę zejdą, i nie chciałam, by mnie zastali w salonie.— Dziękuję pani — odparł inspektor.W zachowaniu jego widziałem coś jakby wahanie, jakby chciał jeszcze zatrzymać pannę Russell.Ale ona skorzystała z tych słów i bez zwłoki wypłynęła dostojnie z pokoju.— Ależ to twarda sztuka, co? — mruknął inspektor, patrząc za nią.— Zaraz, srebrny stół stoi naprzeciwko jednego z okien, tak pan mówił, doktorze, co?Odpowiedział za mnie Raymond.— Tak, na wprost lewego okna.— I to okno było otwarte?— Oba były szeroko otwarte.— No dobrze, chwilowo nie widzę potrzeby dalszego zagłębiania się w ten problem.Wydaje mi się jasne, że każdy— po prostu każdy — mógł wziąć sztylet, kiedy chciał.To nawet nie jest obecnie ważne kiedy.Rano przyjdę tu z szefem policji okręgu, panie Raymond.Do tej chwili zachowam przy sobie klucz do gabinetu.Chcę, żeby pułkownik Melrose zastał wszystko tak, jak jest teraz.Wiem przypadkowo, że wyjechał dzisiaj na proszoną kolację w sam kraniec okręgu i ma tam zostać na noc…Patrzyliśmy na inspektora, który zdejmował z półki wazę ze sztyletem.— Muszę to jakoś ostrożnie zapakować — wyjaśnił nam.— To bardzo ważny dowód rzeczowy.Ważny pod wieloma względami.W parę minut później, kiedy wychodziłem z pokoju bilardowego, Raymond ujął mnie znacząco pod ramię i parsknął rozbawiony.Spojrzałem w kierunku, który mi wskazywał: inspektor Davis zasięgał opinii Parkera co do małego notatnika kieszonkowego.— Aż nadto oczywiste! — mruknął Raymond.— A więc podejrzany jest i Parker? My pewno też powinniśmy obdarować inspektora kompletem odcisków naszych palców.Wziął z tacki dwa bilety wizytowe, wytarł je chusteczką, potem podał jeden mnie, a sam ścisnął palcami drugi.Następnie z uśmiechem zwrócił się do inspektora:— Drobne upominki — powiedział.— Numer jeden, doktor Sheppard, numer dwa, moja skromna osoba.Pamiątka od majora Blunta nadejdzie rano.Młodość jest nieposkromiona.Nawet brutalne zamordowanie jego przyjaciela i pracodawcy nie potrafiło na długo stłumić ducha Geoffreya Raymonda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl