[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zbliżyli się do tunelu, Hirad poczuł, że elf jest spięty.W cieniu wejścia stał Styliann.Denser leżał obok na ziemi, a nad nim klęczała Erienne.–Czy ten sukinsyn nie może sobie gdzieś pójść? – szepnął Julatsańczyk.– Jego obecność tu – to jak obelga.–Nie sądzę, żeby po tym, co mamy do powiedzenia, zbyt długo się tu kręcił.Ilkar parsknął.–Ja też chciałbym myśleć, że teraz po prostu uda się najkrótszą drogą do Xetesku.Niestety, wszyscy zmierzamy w tę samą stronę.Hirad milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:–Już nie mogłem się doczekać, by przyłączyć się do wojny z Wesmenami.To oznaczało powrót do tych prostych, żołnierskich rzeczy.Ale teraz, to…–Wiem, co masz na myśli – przerwał mu Ilkar, dochodzili już bowiem do ogniska.– Siadaj.Ja sprawdzę, co z kawą.Denser podniósł się, choć z trudem, i wsparł na ramieniu Erienne.Z jego bladej, wycieńczonej twarzy w równym stopniu promieniowała obawa, co i oczekiwanie.–Lepiej podejdźcie tu i posłuchajcie – zawołał Hirad.– To dotyczy także ciebie, Styliann.Sprawy nie stoją najlepiej.–Zdefiniuj „nie najlepiej” – poprosił Styliann, wynurzając się do światła i poprawiając bezwiednie kołnierz.–Poczekajmy, aż będziemy w komplecie, dobrze? – poprosił Ilkar, podając Hiradowi kubek kawy i siadając obok niego.Skinął głową w stronę cielska smoka, skąd nadchodzili Will i Thraun.Bezimienny nie skończył jeszcze oględzin.– Nie chciałbym przekazać niczego niedokładnie.* * *Dopóki nie pojawił się Bezimienny, nikt nie odważył się nawet wyciągnąć ręki i dotknąć smoka.Wojownik kucnął przy łbie i podniósł ciężką powiekę gada.Smok mógł sobie pochodzić z innego wymiaru, ale Bezimienny potrafił rozpoznać martwe zwierzę, patrząc na jego oko.To zwierzę z pewnością było martwe.Puścił powiekę, która opadła, zakrywając na powrót mlecznobiałe oko, i przykucnął z boku, uważnie przyglądając się potworowi.Z bliska widać było, że rudobrązowa barwa była wynikiem ułożenia dwóch rodzajów łusek, jednej ciemnoczerwonej i drugiej bladobrązowej, zdecydowanie rzadszej.Bezimienny rzucił okiem na trójkątną głowę mierzącą niemal metr od nozdrzy, znajdujących się ponad pyskiem, do podstawy szyi.Spod fałdów grubej skóry służących za usta wyglądał kieł.Drugi, odłamany, leżał parę metrów dalej.Odłamek miał jakieś dziesięć centymetrów.Bezimienny podniósł go, obrócił w dłoniach i schował.Łeb rozszerzał się ku tyłowi, prawdopodobnie w celu ochrony wrażliwej części ciała, jaką była szyja.Niewystarczającej ochrony, pomyślał Bezimienny, oglądając kłute rany zadane z taką łatwością przez Sha-Kaana.Pochylił się do przodu i spróbował rozewrzeć szczęki bestii, korzystając z całej siły mięśni.Rozchyliły się lekko, ale kiedy spróbował zajrzeć do środka, zwarły się z kłapnięciem.Rozejrzał się i napotkał wzrok Protektorów i dwóch żołnierzy z grupy około trzydziestu otaczających cielsko.–Pomóżcie mi tu! – zawołał.Kawalerzyści pospiesznie ruszyli na wezwanie Kruka.We trójkę ułożyli smoczy łeb na boku, a potem, podczas gdy ludzie Darricka przytrzymywali górną szczękę, Bezimienny odciągnął dolną i zajrzał do wnętrza paszczy.Cuchnące powietrze sprawiło, że zakaszlał.W smoczych zębach nie było nic specjalnie nadzwyczajnego.Cztery olbrzymie kły, rozmieszczone po dwa, w górnej i dolnej szczęce, były charakterystyczne dla drapieżnika, podobnie jak rzędy krótszych, wąskich siekaczy.Zgniatacze wypełniały tylną część paszczy, jednak uwagę Bezimiennego przykuły dziąsła wokół i poniżej nich.Naliczył pół tuzina sztywnych skórnych wypustek zakrywających otwory rozmieszczone w dziąsłach.Poruszając jedną z nich poczuł ruch mięśnia przywodzącego i na dłoń kapnęła mu kropla czystego płynu, który szybko wyparował.To było wszystko, co musiał wiedzieć, by zrozumieć, skąd pochodził ogień.Skinięciem głowy podziękował kawalerzystom i wstał, puszczając paszczę i pozwalając jej zamknąć się z głośnym plaśnięciem.Objął spojrzeniem całe cielsko i ruszył wolno wzdłuż niego.Lekko skręcona szyja miała długość niecałych trzech metrów.W sumie smok wyglądał nieco zgrabniej niż Sha-Kaan, a jego budowa wskazywała na większą szybkość i zwrotność, ale biorąc pod uwagę łatwość, z jaką został pokonany, był z pewnością niedoświadczony.Młody.Wyposażone w łokcie przednie łapy kończyły się niewielkimi szponami, co wskazywało na ewolucyjną potrzebę osiągnięcia stosunkowo większej delikatności i precyzji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kiedy zbliżyli się do tunelu, Hirad poczuł, że elf jest spięty.W cieniu wejścia stał Styliann.Denser leżał obok na ziemi, a nad nim klęczała Erienne.–Czy ten sukinsyn nie może sobie gdzieś pójść? – szepnął Julatsańczyk.– Jego obecność tu – to jak obelga.–Nie sądzę, żeby po tym, co mamy do powiedzenia, zbyt długo się tu kręcił.Ilkar parsknął.–Ja też chciałbym myśleć, że teraz po prostu uda się najkrótszą drogą do Xetesku.Niestety, wszyscy zmierzamy w tę samą stronę.Hirad milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:–Już nie mogłem się doczekać, by przyłączyć się do wojny z Wesmenami.To oznaczało powrót do tych prostych, żołnierskich rzeczy.Ale teraz, to…–Wiem, co masz na myśli – przerwał mu Ilkar, dochodzili już bowiem do ogniska.– Siadaj.Ja sprawdzę, co z kawą.Denser podniósł się, choć z trudem, i wsparł na ramieniu Erienne.Z jego bladej, wycieńczonej twarzy w równym stopniu promieniowała obawa, co i oczekiwanie.–Lepiej podejdźcie tu i posłuchajcie – zawołał Hirad.– To dotyczy także ciebie, Styliann.Sprawy nie stoją najlepiej.–Zdefiniuj „nie najlepiej” – poprosił Styliann, wynurzając się do światła i poprawiając bezwiednie kołnierz.–Poczekajmy, aż będziemy w komplecie, dobrze? – poprosił Ilkar, podając Hiradowi kubek kawy i siadając obok niego.Skinął głową w stronę cielska smoka, skąd nadchodzili Will i Thraun.Bezimienny nie skończył jeszcze oględzin.– Nie chciałbym przekazać niczego niedokładnie.* * *Dopóki nie pojawił się Bezimienny, nikt nie odważył się nawet wyciągnąć ręki i dotknąć smoka.Wojownik kucnął przy łbie i podniósł ciężką powiekę gada.Smok mógł sobie pochodzić z innego wymiaru, ale Bezimienny potrafił rozpoznać martwe zwierzę, patrząc na jego oko.To zwierzę z pewnością było martwe.Puścił powiekę, która opadła, zakrywając na powrót mlecznobiałe oko, i przykucnął z boku, uważnie przyglądając się potworowi.Z bliska widać było, że rudobrązowa barwa była wynikiem ułożenia dwóch rodzajów łusek, jednej ciemnoczerwonej i drugiej bladobrązowej, zdecydowanie rzadszej.Bezimienny rzucił okiem na trójkątną głowę mierzącą niemal metr od nozdrzy, znajdujących się ponad pyskiem, do podstawy szyi.Spod fałdów grubej skóry służących za usta wyglądał kieł.Drugi, odłamany, leżał parę metrów dalej.Odłamek miał jakieś dziesięć centymetrów.Bezimienny podniósł go, obrócił w dłoniach i schował.Łeb rozszerzał się ku tyłowi, prawdopodobnie w celu ochrony wrażliwej części ciała, jaką była szyja.Niewystarczającej ochrony, pomyślał Bezimienny, oglądając kłute rany zadane z taką łatwością przez Sha-Kaana.Pochylił się do przodu i spróbował rozewrzeć szczęki bestii, korzystając z całej siły mięśni.Rozchyliły się lekko, ale kiedy spróbował zajrzeć do środka, zwarły się z kłapnięciem.Rozejrzał się i napotkał wzrok Protektorów i dwóch żołnierzy z grupy około trzydziestu otaczających cielsko.–Pomóżcie mi tu! – zawołał.Kawalerzyści pospiesznie ruszyli na wezwanie Kruka.We trójkę ułożyli smoczy łeb na boku, a potem, podczas gdy ludzie Darricka przytrzymywali górną szczękę, Bezimienny odciągnął dolną i zajrzał do wnętrza paszczy.Cuchnące powietrze sprawiło, że zakaszlał.W smoczych zębach nie było nic specjalnie nadzwyczajnego.Cztery olbrzymie kły, rozmieszczone po dwa, w górnej i dolnej szczęce, były charakterystyczne dla drapieżnika, podobnie jak rzędy krótszych, wąskich siekaczy.Zgniatacze wypełniały tylną część paszczy, jednak uwagę Bezimiennego przykuły dziąsła wokół i poniżej nich.Naliczył pół tuzina sztywnych skórnych wypustek zakrywających otwory rozmieszczone w dziąsłach.Poruszając jedną z nich poczuł ruch mięśnia przywodzącego i na dłoń kapnęła mu kropla czystego płynu, który szybko wyparował.To było wszystko, co musiał wiedzieć, by zrozumieć, skąd pochodził ogień.Skinięciem głowy podziękował kawalerzystom i wstał, puszczając paszczę i pozwalając jej zamknąć się z głośnym plaśnięciem.Objął spojrzeniem całe cielsko i ruszył wolno wzdłuż niego.Lekko skręcona szyja miała długość niecałych trzech metrów.W sumie smok wyglądał nieco zgrabniej niż Sha-Kaan, a jego budowa wskazywała na większą szybkość i zwrotność, ale biorąc pod uwagę łatwość, z jaką został pokonany, był z pewnością niedoświadczony.Młody.Wyposażone w łokcie przednie łapy kończyły się niewielkimi szponami, co wskazywało na ewolucyjną potrzebę osiągnięcia stosunkowo większej delikatności i precyzji [ Pobierz całość w formacie PDF ]