[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcę wyskoczyć na tydzień do Phoenix, mam tamrodzinę.Pomyślałem, że lepiej abyś wiedział o mojej nieobecności.- W porządku.Dzięki.Connor wciąż mnie przyzywał, niecierpliwie machając ręką.Kiedy wyszedłem przeddom, tuż przede mną zatrzymał się czarny mercedes i wysiadł z niego znajomy facet.To był Wilhelm Aasica.16Zanim zszedłem po schodkach, Aasica przygotował już notatnik i magnetofonreporterski.Z kącika ust zwieszał mu się papieros.- Poruczniku Smith - zaczął - czy mógłbym zamienić z panem kilka słów?- Jestem zajęty.- Ruszaj się! - zawołał Connor.- Czas ucieka.- Otworzył drzwi samochodu.Ruszyłem w jego stronę, lecz Aasica nie odstępował mnie na krok.Podsunął mi podnos mały czarny mikrofon.- Nagrywam.Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu.Po wypadkuMalcolma musimy zachować ostrożność.Czy mógłby pan skomentować ewidentnierasistowskie wypowiedzi pańskiego kolegi, detektywa Grahama, prowadzącego śledztwo wsprawie wczorajszego morderstwa w wieżowcu Nakamoto?- Nie - odparłem, nie zwalniając kroku.- Słyszałem, że użył określenia: Ci pieprzeni Japonce.- Nie mam nic do powiedzenia.- Mówił także o żółtych kurduplach.Czy uważa pan, że takie słownictwo przystoioficerowi pełniącemu odpowiedzialna służbę?- Przykro mi, ale nie skomentuję tego, Willy.Szedł obok mnie i wyciągał mikrofon w moją stronę.Wkurzało mnie to, miałemochotę dać mu po łapach.- Poruczniku Smith, przygotowujemy reportaż o panu i w związku z tym mam kilkapytań dotyczących sprawy Martineza.Czy pamięta pan ten wypadek sprzed kilku lat?- Nie mam teraz czasu, Willy - odparłem, skręcając na chodnik.- Sprawa Martineza zakończyła się oskarżeniem pana przez Sylvię Morelię, matkęMarii Martinez, o molestowanie dzieci.Przeprowadzono wówczas wewnętrzne dochodzeniew wydziale.Czy mógłby pan to skomentować?- Nie mógłbym.- Już rozmawiałem z Tedem Andersonem, pańskim ówczesnym partnerem.Czy niema pan nic do dodania?- Niestety, nie.- To znaczy, że nie chce się pan wypowiadać na temat tego bardzo poważnego zarzutuprzeciwko panu?- Do tej pory jedynie ty masz przeciwko mnie jakieś zarzuty, Willy.- No cóż, nie jest to całkiem zgodne z prawdą - rzekł, uśmiechając się do mnie.-Słyszałem, że prokurator okręgowy zarządził wznowienie dochodzenia w tej sprawie.Nie odpowiedziałem.Zachodziłem w głowę, ile może być w tym prawdy.- Czy w tych okolicznościach, poruczniku, nie uważa pan, że przyznanie panu przezsąd prawa opieki nad dzieckiem było błędem?- Przykro mi, nie mam nic do powiedzenia, Willy.- Starałem się zachować spokojnyton głosu, ale po karku spływała mi już strużka potu.- No, chodzże! Nie mamy czasu - ponaglał Connor.Wsiadłem do wozu.- Przepraszam, synu, ale jesteśmy zajęci - powiedział kapitan do Aasicy.- Musimyjuż jechać.Zatrzasnął drzwi.Uruchomiłem silnik.- Ruszamy - rzucił.Willy wetknął jeszcze głowę przez okno.- Czy nie sądzi pan, że pogardliwy stosunek kapitana Connora do Japończyków tojeszcze jeden dowód na to, że władze policji nie mają wyczucia przy wyznaczaniu oficerówdo prowadzenia tak delikatnych spraw?- Na razie, Willy - powiedziałem i zamknąłem okno.Ruszyłem ulicą w dół zbocza.- Nic by się nie stało, gdybyś trochę przyspieszył - mruknął Connor.- Jasne.Wdepnąłem pedał gazu.Dostrzegłem we wstecznym lusterku, że Aasica biegnie doswego mercedesa.Wziąłem ostro zakręt, aż zapiszczały opony.- Skąd ta gnida wiedziała, gdzie mnie szukać? Nasłuchiwał przez radio?- Nie korzystaliśmy z radia - odparł Connor.- Dobrze wiesz, że nie lubię go używać.Możliwe, że po naszym przyjezdzie ci z dzielnicy kontaktowali się przez radio.A możemamy pluskwę w wozie? Wydaje mi się jednak, że przywiodła go tu intuicja.Ten szczur maścisłe powiązania z Japończykami, jest ich wtyczką w Timesie.Zwykle dobierają sobienieco inteligentniejszych pracowników.Sądzę jednak, że on robi wszystko pod ich dyktando.Zauważyłeś, jaki ma wóz?- Owszem, ale nie japoński.- Zanadto by się rzucało w oczy.Jedzie za nami?- Chyba go zgubiłem.Dokąd teraz?- Na uniwersytet.Sanders miał dość czasu, żeby przyjrzeć się kasetom.Zjechałem ze wzgórza i skręciłem w kierunku autostrady 101.- A swoją drogą, o co ci chodziło z tymi okularami? - zapytałem.- Chciałem tylko coś sprawdzić.Nie znalezli żadnych okularów, prawda?- Nie, tylko przeciwsłoneczne.- Tak myślałem - mruknął Connor.- Poza tym Graham powiadomił mnie, że jeszcze dzisiaj wyjeżdża z miasta, doPhoenix.- Aha.- Spojrzał na mnie.- Ty też chcesz wyjechać?- Nie.- To dobrze.Dotarliśmy do końca ulicy i skręciłem na autostradę, w kierunku południowym.Jeszcze niedawno droga do USC zajęłaby nie więcej jak dziesięć minut, teraz musieliśmypoświęcić pół godziny.Zwłaszcza że była godzina szczytu.Zresztą ostatnimi laty teń odcinekbył ciągle zatłoczony.Pojazdy wlokły się jeden za drugim.Smog wisiał nisko, jakbyśmyjechali we mgle.- Sądzisz, że głupio robię? - zapytałem.- Powinienem zabrać dzieciaka i zwiewać?- To też jakieś wyjście.- Westchnął.- Japończycy są mistrzami walki podjazdowej,wręcz instynktownie wykorzystują podobne metody.Jeśli któryś z nich byłby z ciebieniezadowolony, nigdy by ci nie powiedział tego prosto w oczy.Przekazałby swe uwagi twoimprzyjaciołom, współpracownikom, szefowi w taki sposób, żeby osiągnąć zamierzony efekt.To też jeden ze sposobów pośredniego oddziaływania.Dlatego oni prowadzą tak bujne życietowarzyskie, tyle grają w golfa, spotykają się w barach karaoke.Bardzo potrzebują tego typunieformalnych kontaktów, bo nie mogą wyłożyć wprost, co im leży na sercu.Szczerzemówiąc, podobne metody są piekielnie mało efektywne, pochłaniają mnóstwo czasu,wysiłków i pieniędzy.Lecz jeśli nie potrafią się zdobyć na bezpośrednią konfrontację, którabyłaby dla nich niczym śmierć, nie mają innego wyjścia.Japonia to kraj ciągłego wyścigu domety, tam nikt się nie zatrzymuje w pół drogi.- Dobra, ale.- Takie zachowanie, które my oceniamy jako podstępne i tchórzliwe, dla nich jestczymś najzupełniej normalnym.Nie należy się tym za bardzo przejmować.Oni w ten sposóbdają ci do zrozumienia, że nie są z ciebie zadowoleni.- Dają mi do zrozumienia? Grożąc rozprawą sądową? Tym, że mogę utracić wszelkikontakt z własnym dzieckiem? %7łe zniszczą całkowicie moją reputację?- Właśnie tak.To normalne zagrywki.Grozba utraty pozycji społecznej jest zwykłymsposobem zasygnalizowania komuś swego niezadowolenia.- Dobra, więc już tyle wiem - powiedziałem.- Nie potrafię zapomnieć o tympieprzonym bagnie.- Tu nie chodzi o osobiste uprzedzenia - powtórzył Connor.- To są ich normalnemetody działania.- Tak, jasne.Rozpowiadanie kłamstw.- W pewnym sensie.- Nie w pewnym sensie.To wszystko jest gównianym kłamstwem.Connor znowuwestchnął.- Sporo czasu mi zajęło, żeby to zrozumieć.Mnóstwo się słyszy o samurajach,wielkich feudałach, ale w głębi ducha każdy Japończyk jest wieśniakiem.Ich zachowanieopiera się na tych samych zasadach, co zachowanie chłopów pańszczyznianych.Kiedyzamknięta wiejska społeczność jest z ciebie niezadowolona, skazuje cię na banicję.Jest torównoznaczne z wyrokiem śmierci, bo żadna inna grupa nie przyjmie do swego grona kogoś,kto przysparza problemów.Zatem musisz umrzeć.Oni w ten sposób to widzą.Oznacza tozarazem, że Japończycy są bardzo wyczuleni na reakcje otoczenia.Przede wszystkim zależyim na tym, aby żyć w zgodzie ze społecznością: nie wychylać się, nie podejmować ryzyka,nie okazywać indywidualności.A czasami oznacza to również nieobstawanie przy prawdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Chcę wyskoczyć na tydzień do Phoenix, mam tamrodzinę.Pomyślałem, że lepiej abyś wiedział o mojej nieobecności.- W porządku.Dzięki.Connor wciąż mnie przyzywał, niecierpliwie machając ręką.Kiedy wyszedłem przeddom, tuż przede mną zatrzymał się czarny mercedes i wysiadł z niego znajomy facet.To był Wilhelm Aasica.16Zanim zszedłem po schodkach, Aasica przygotował już notatnik i magnetofonreporterski.Z kącika ust zwieszał mu się papieros.- Poruczniku Smith - zaczął - czy mógłbym zamienić z panem kilka słów?- Jestem zajęty.- Ruszaj się! - zawołał Connor.- Czas ucieka.- Otworzył drzwi samochodu.Ruszyłem w jego stronę, lecz Aasica nie odstępował mnie na krok.Podsunął mi podnos mały czarny mikrofon.- Nagrywam.Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu.Po wypadkuMalcolma musimy zachować ostrożność.Czy mógłby pan skomentować ewidentnierasistowskie wypowiedzi pańskiego kolegi, detektywa Grahama, prowadzącego śledztwo wsprawie wczorajszego morderstwa w wieżowcu Nakamoto?- Nie - odparłem, nie zwalniając kroku.- Słyszałem, że użył określenia: Ci pieprzeni Japonce.- Nie mam nic do powiedzenia.- Mówił także o żółtych kurduplach.Czy uważa pan, że takie słownictwo przystoioficerowi pełniącemu odpowiedzialna służbę?- Przykro mi, ale nie skomentuję tego, Willy.Szedł obok mnie i wyciągał mikrofon w moją stronę.Wkurzało mnie to, miałemochotę dać mu po łapach.- Poruczniku Smith, przygotowujemy reportaż o panu i w związku z tym mam kilkapytań dotyczących sprawy Martineza.Czy pamięta pan ten wypadek sprzed kilku lat?- Nie mam teraz czasu, Willy - odparłem, skręcając na chodnik.- Sprawa Martineza zakończyła się oskarżeniem pana przez Sylvię Morelię, matkęMarii Martinez, o molestowanie dzieci.Przeprowadzono wówczas wewnętrzne dochodzeniew wydziale.Czy mógłby pan to skomentować?- Nie mógłbym.- Już rozmawiałem z Tedem Andersonem, pańskim ówczesnym partnerem.Czy niema pan nic do dodania?- Niestety, nie.- To znaczy, że nie chce się pan wypowiadać na temat tego bardzo poważnego zarzutuprzeciwko panu?- Do tej pory jedynie ty masz przeciwko mnie jakieś zarzuty, Willy.- No cóż, nie jest to całkiem zgodne z prawdą - rzekł, uśmiechając się do mnie.-Słyszałem, że prokurator okręgowy zarządził wznowienie dochodzenia w tej sprawie.Nie odpowiedziałem.Zachodziłem w głowę, ile może być w tym prawdy.- Czy w tych okolicznościach, poruczniku, nie uważa pan, że przyznanie panu przezsąd prawa opieki nad dzieckiem było błędem?- Przykro mi, nie mam nic do powiedzenia, Willy.- Starałem się zachować spokojnyton głosu, ale po karku spływała mi już strużka potu.- No, chodzże! Nie mamy czasu - ponaglał Connor.Wsiadłem do wozu.- Przepraszam, synu, ale jesteśmy zajęci - powiedział kapitan do Aasicy.- Musimyjuż jechać.Zatrzasnął drzwi.Uruchomiłem silnik.- Ruszamy - rzucił.Willy wetknął jeszcze głowę przez okno.- Czy nie sądzi pan, że pogardliwy stosunek kapitana Connora do Japończyków tojeszcze jeden dowód na to, że władze policji nie mają wyczucia przy wyznaczaniu oficerówdo prowadzenia tak delikatnych spraw?- Na razie, Willy - powiedziałem i zamknąłem okno.Ruszyłem ulicą w dół zbocza.- Nic by się nie stało, gdybyś trochę przyspieszył - mruknął Connor.- Jasne.Wdepnąłem pedał gazu.Dostrzegłem we wstecznym lusterku, że Aasica biegnie doswego mercedesa.Wziąłem ostro zakręt, aż zapiszczały opony.- Skąd ta gnida wiedziała, gdzie mnie szukać? Nasłuchiwał przez radio?- Nie korzystaliśmy z radia - odparł Connor.- Dobrze wiesz, że nie lubię go używać.Możliwe, że po naszym przyjezdzie ci z dzielnicy kontaktowali się przez radio.A możemamy pluskwę w wozie? Wydaje mi się jednak, że przywiodła go tu intuicja.Ten szczur maścisłe powiązania z Japończykami, jest ich wtyczką w Timesie.Zwykle dobierają sobienieco inteligentniejszych pracowników.Sądzę jednak, że on robi wszystko pod ich dyktando.Zauważyłeś, jaki ma wóz?- Owszem, ale nie japoński.- Zanadto by się rzucało w oczy.Jedzie za nami?- Chyba go zgubiłem.Dokąd teraz?- Na uniwersytet.Sanders miał dość czasu, żeby przyjrzeć się kasetom.Zjechałem ze wzgórza i skręciłem w kierunku autostrady 101.- A swoją drogą, o co ci chodziło z tymi okularami? - zapytałem.- Chciałem tylko coś sprawdzić.Nie znalezli żadnych okularów, prawda?- Nie, tylko przeciwsłoneczne.- Tak myślałem - mruknął Connor.- Poza tym Graham powiadomił mnie, że jeszcze dzisiaj wyjeżdża z miasta, doPhoenix.- Aha.- Spojrzał na mnie.- Ty też chcesz wyjechać?- Nie.- To dobrze.Dotarliśmy do końca ulicy i skręciłem na autostradę, w kierunku południowym.Jeszcze niedawno droga do USC zajęłaby nie więcej jak dziesięć minut, teraz musieliśmypoświęcić pół godziny.Zwłaszcza że była godzina szczytu.Zresztą ostatnimi laty teń odcinekbył ciągle zatłoczony.Pojazdy wlokły się jeden za drugim.Smog wisiał nisko, jakbyśmyjechali we mgle.- Sądzisz, że głupio robię? - zapytałem.- Powinienem zabrać dzieciaka i zwiewać?- To też jakieś wyjście.- Westchnął.- Japończycy są mistrzami walki podjazdowej,wręcz instynktownie wykorzystują podobne metody.Jeśli któryś z nich byłby z ciebieniezadowolony, nigdy by ci nie powiedział tego prosto w oczy.Przekazałby swe uwagi twoimprzyjaciołom, współpracownikom, szefowi w taki sposób, żeby osiągnąć zamierzony efekt.To też jeden ze sposobów pośredniego oddziaływania.Dlatego oni prowadzą tak bujne życietowarzyskie, tyle grają w golfa, spotykają się w barach karaoke.Bardzo potrzebują tego typunieformalnych kontaktów, bo nie mogą wyłożyć wprost, co im leży na sercu.Szczerzemówiąc, podobne metody są piekielnie mało efektywne, pochłaniają mnóstwo czasu,wysiłków i pieniędzy.Lecz jeśli nie potrafią się zdobyć na bezpośrednią konfrontację, którabyłaby dla nich niczym śmierć, nie mają innego wyjścia.Japonia to kraj ciągłego wyścigu domety, tam nikt się nie zatrzymuje w pół drogi.- Dobra, ale.- Takie zachowanie, które my oceniamy jako podstępne i tchórzliwe, dla nich jestczymś najzupełniej normalnym.Nie należy się tym za bardzo przejmować.Oni w ten sposóbdają ci do zrozumienia, że nie są z ciebie zadowoleni.- Dają mi do zrozumienia? Grożąc rozprawą sądową? Tym, że mogę utracić wszelkikontakt z własnym dzieckiem? %7łe zniszczą całkowicie moją reputację?- Właśnie tak.To normalne zagrywki.Grozba utraty pozycji społecznej jest zwykłymsposobem zasygnalizowania komuś swego niezadowolenia.- Dobra, więc już tyle wiem - powiedziałem.- Nie potrafię zapomnieć o tympieprzonym bagnie.- Tu nie chodzi o osobiste uprzedzenia - powtórzył Connor.- To są ich normalnemetody działania.- Tak, jasne.Rozpowiadanie kłamstw.- W pewnym sensie.- Nie w pewnym sensie.To wszystko jest gównianym kłamstwem.Connor znowuwestchnął.- Sporo czasu mi zajęło, żeby to zrozumieć.Mnóstwo się słyszy o samurajach,wielkich feudałach, ale w głębi ducha każdy Japończyk jest wieśniakiem.Ich zachowanieopiera się na tych samych zasadach, co zachowanie chłopów pańszczyznianych.Kiedyzamknięta wiejska społeczność jest z ciebie niezadowolona, skazuje cię na banicję.Jest torównoznaczne z wyrokiem śmierci, bo żadna inna grupa nie przyjmie do swego grona kogoś,kto przysparza problemów.Zatem musisz umrzeć.Oni w ten sposób to widzą.Oznacza tozarazem, że Japończycy są bardzo wyczuleni na reakcje otoczenia.Przede wszystkim zależyim na tym, aby żyć w zgodzie ze społecznością: nie wychylać się, nie podejmować ryzyka,nie okazywać indywidualności.A czasami oznacza to również nieobstawanie przy prawdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]