[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtym okresie, przy najmniejszym znaku, żeniebezpieczeństwo powraca, status quo zostaniezachowany i konieczne będzie wprowadzenie dalszychzarządzeń.Jednakże to uzupełnienie wszyscy uważali2zgodnie za klauzulę stylistyczną i 25 stycznia wieczoremmiasto wypełniło radosne ożywienie.Przyłączając się doradości powszechnej, prefekt wydał rozkaz, by przywrócićIoświetlenie z czasów zdrowia.Pod zimnym i czystymniebem nasi współobywatele wylegli hałaśliwymi iśmiejącymi się grupami na iluminowane ulice.Rzecz jasna, że w wielu domach okiennice byłyzamknięte i niektóre rodziny spędzały w ciszy ten wieczórpełen krzyków radości.Jednakże wiele z tych istotnoszących żałobę doznawało też głębokiej ulgi, czy todlatego, że ucichł lęk przed utratą innych krewnych, czyteż dlatego, że nie byli już zagrożeni w swym własnympoczuciu bezpieczeństwa.Ale najbardziej dalekie odradości ogólnej były bez wątpienia te rodziny, które miałyteraz w szpitalu chorego zmagającego się z dżumą iczekały w domach kwarantanny lub własnych, aż dżumanaprawdę zostawi ich w spokoju, tak jak zostawiła innych.Te rodziny doznawały na pewno nadziei, ale była ona dlanich rezerwą, z której zabraniały sobie czerpać, zanimbędą miały do tego prawo.I to oczekiwanie, ten milczącywieczór w pół drogi od agonii do radości wydawał im sięjeszcze bardziej okrutny wśród powszechnego szczęścia.Ale te wyjątki nie umniejszyły w niczym radościinnych.Niewątpliwie dżuma jeszcze się nie skończyła imiała tego dowieść.Mimo to we wszystkichwyobrazniach pociągi o tygodnie wcześniej odjeżdżałynie kończącymi się drogami i statki pruły świetliste2morze.Nazajutrz wyobraznie uspokoją się i wątpliwościzrodzą się znowu.Ale w tej chwili całe miasto drgnęło,porzuciło zamknięte, mroczne i nieruchome miejsca,Igdzie zapuściło swe kamienne korzenie, i szło zładunkiem tych, co pozostali przy życiu.Tego wieczoraTarrou i Rieux, Rambert i inni, idąc wśród tłumu, czulitakże, jak ziemia ucieka im spod stóp.Długo poopuszczeniu bulwarów Tarrou i Rieux słyszeli za sobą tęradość, nawet wtedy, gdy szli pustymi uliczkami wzdłużokien z zamkniętymi okiennicami.Zmęczenie niepozwalało im oddzielić tego cierpienia, trwającego wciążza okiennicami, od radości napełniającej ulice nieco dalej.Nadchodzące wyzwolenie miało twarz, na której śmiechmieszał się ze łzami.W chwili gdy wrzawa stała się jeszcze głośniejsza ibardziej radosna, Tarrou przystanął.Po ciemnej jezdnibiegł lekko jakiś kształt.Był to kot, pierwszy, jakiegowidziano od wiosny.Zatrzymał się na moment pośrodkujezdni, zawahał, polizał łapę, przeciągnął nią szybko poprawym uchu, cicho ruszył w drogę i znikł w nocy.Tarrousię uśmiechnął.Mały staruszek także będzie zadowolony.Ale w chwili gdy dżuma oddalała się, by wrócić donieznanej kryjówki, skąd cicho przyszła, to jej odejścieprzynajmniej jednego człowieka wprawiało w popłoch:był to Cottard, jeśli wierzyć notatkom Tarrou.Prawdę mówiąc, te notatki stały się dość dziwaczne,odkąd statystyki zaczęły spadać.Pismo trudno było2odczytać, może z powodu zmęczenia, i autor zbyt częstoprzechodził od jednego tematu do drugiego.Co więcej,notatki po raz pierwszy przestają być obiektywne iIpojawiają się w nich rozważania osobiste.Tak więc wśróddługich ustępów dotyczących Cottarda, krótka relacja omałym staruszku od kotów.Jeśli wierzyć Tarrou, dżumaw niczym nie umniejszyła jego szacunku dla tej postaci,która interesowała go po epidemii tak samo jak przed nią;niestety, nie mógł się nią nadal interesować, choć niedlatego, że zabrakło mu życzliwości.Tarrou próbowałbowiem odszukać staruszka.W kilka dni po owymwieczorze 25 stycznia stanął na rogu małej uliczki.Kotybyły na miejscu, grzały się w kałużach słońca, lojalniestawiwszy się na spotkanie.Ale o ustalonej godzinieokiennice były uparcie zamknięte.W ciągu następnychdni nie otworzyły się również [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wtym okresie, przy najmniejszym znaku, żeniebezpieczeństwo powraca, status quo zostaniezachowany i konieczne będzie wprowadzenie dalszychzarządzeń.Jednakże to uzupełnienie wszyscy uważali2zgodnie za klauzulę stylistyczną i 25 stycznia wieczoremmiasto wypełniło radosne ożywienie.Przyłączając się doradości powszechnej, prefekt wydał rozkaz, by przywrócićIoświetlenie z czasów zdrowia.Pod zimnym i czystymniebem nasi współobywatele wylegli hałaśliwymi iśmiejącymi się grupami na iluminowane ulice.Rzecz jasna, że w wielu domach okiennice byłyzamknięte i niektóre rodziny spędzały w ciszy ten wieczórpełen krzyków radości.Jednakże wiele z tych istotnoszących żałobę doznawało też głębokiej ulgi, czy todlatego, że ucichł lęk przed utratą innych krewnych, czyteż dlatego, że nie byli już zagrożeni w swym własnympoczuciu bezpieczeństwa.Ale najbardziej dalekie odradości ogólnej były bez wątpienia te rodziny, które miałyteraz w szpitalu chorego zmagającego się z dżumą iczekały w domach kwarantanny lub własnych, aż dżumanaprawdę zostawi ich w spokoju, tak jak zostawiła innych.Te rodziny doznawały na pewno nadziei, ale była ona dlanich rezerwą, z której zabraniały sobie czerpać, zanimbędą miały do tego prawo.I to oczekiwanie, ten milczącywieczór w pół drogi od agonii do radości wydawał im sięjeszcze bardziej okrutny wśród powszechnego szczęścia.Ale te wyjątki nie umniejszyły w niczym radościinnych.Niewątpliwie dżuma jeszcze się nie skończyła imiała tego dowieść.Mimo to we wszystkichwyobrazniach pociągi o tygodnie wcześniej odjeżdżałynie kończącymi się drogami i statki pruły świetliste2morze.Nazajutrz wyobraznie uspokoją się i wątpliwościzrodzą się znowu.Ale w tej chwili całe miasto drgnęło,porzuciło zamknięte, mroczne i nieruchome miejsca,Igdzie zapuściło swe kamienne korzenie, i szło zładunkiem tych, co pozostali przy życiu.Tego wieczoraTarrou i Rieux, Rambert i inni, idąc wśród tłumu, czulitakże, jak ziemia ucieka im spod stóp.Długo poopuszczeniu bulwarów Tarrou i Rieux słyszeli za sobą tęradość, nawet wtedy, gdy szli pustymi uliczkami wzdłużokien z zamkniętymi okiennicami.Zmęczenie niepozwalało im oddzielić tego cierpienia, trwającego wciążza okiennicami, od radości napełniającej ulice nieco dalej.Nadchodzące wyzwolenie miało twarz, na której śmiechmieszał się ze łzami.W chwili gdy wrzawa stała się jeszcze głośniejsza ibardziej radosna, Tarrou przystanął.Po ciemnej jezdnibiegł lekko jakiś kształt.Był to kot, pierwszy, jakiegowidziano od wiosny.Zatrzymał się na moment pośrodkujezdni, zawahał, polizał łapę, przeciągnął nią szybko poprawym uchu, cicho ruszył w drogę i znikł w nocy.Tarrousię uśmiechnął.Mały staruszek także będzie zadowolony.Ale w chwili gdy dżuma oddalała się, by wrócić donieznanej kryjówki, skąd cicho przyszła, to jej odejścieprzynajmniej jednego człowieka wprawiało w popłoch:był to Cottard, jeśli wierzyć notatkom Tarrou.Prawdę mówiąc, te notatki stały się dość dziwaczne,odkąd statystyki zaczęły spadać.Pismo trudno było2odczytać, może z powodu zmęczenia, i autor zbyt częstoprzechodził od jednego tematu do drugiego.Co więcej,notatki po raz pierwszy przestają być obiektywne iIpojawiają się w nich rozważania osobiste.Tak więc wśróddługich ustępów dotyczących Cottarda, krótka relacja omałym staruszku od kotów.Jeśli wierzyć Tarrou, dżumaw niczym nie umniejszyła jego szacunku dla tej postaci,która interesowała go po epidemii tak samo jak przed nią;niestety, nie mógł się nią nadal interesować, choć niedlatego, że zabrakło mu życzliwości.Tarrou próbowałbowiem odszukać staruszka.W kilka dni po owymwieczorze 25 stycznia stanął na rogu małej uliczki.Kotybyły na miejscu, grzały się w kałużach słońca, lojalniestawiwszy się na spotkanie.Ale o ustalonej godzinieokiennice były uparcie zamknięte.W ciągu następnychdni nie otworzyły się również [ Pobierz całość w formacie PDF ]