[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego rodzaju uprawa wymaga nadludzkiej pracy, chłopbowiem, zanim je użyzni, musi je wykarczować i usunąć z nichgłazy, a potem wnieść na górę nie tylko kamienie do budowypodpór, ale nawet i ziemię.Jednakże kiedy już tego dokona, mabyt zapewniony, bo pólka dostarczają mu wszystkiego i nie musijuż nic kupować.Nie umiem określić, jak długo szłyśmy tągórską drogą, która wiodła najpierw lewym zboczem, a potemskręcała na leżącą po prawej stronie górę.Widziałyśmy terazcałą kotlinę: tam, gdzie kończyły się pola uprawne, ciemniałopasmo lasów, potem las rzedniał i gdzieniegdzie tylko widniałydrzewa wyrastające ze skalistego zbocza, jeszcze wyżej koń-czyły się i drzewa, a bielały tylko kamienie aż po sam szczyt,odcinający się wyraznie na błękitnym tle nieba.Tuż pod graniąuwypuklała się kępa zieleni, przez którą przeświecałyczerwonawe skały.Tommasino powiedział nam, że między tymiskałami znajduje się wejście do głębokiej groty, w której ukry-wał się przed laty słynny w całej okolicy pasterz z Fondi.Spaliłon żywcem w chałupie swoją narzeczoną, po czym przeniósł siędo innej miejscowości górskiej, ożenił się tam, miał dzieci, iwnuki, i kiedy go w końcu znaleziono, był już staruszkiem zbiałą brodą, ojcem, teściem i dziadkiem, kochanym i szanowa-nym przez wszystkich.Tommasino dodał, że poza tą granicąciągną się góry Ciociarii, między innymi Góra Wróżek;przypomniałam sobie wtedy, że w dzieciństwie ta nazwa częstopobudzała mnie do marzeń i pytałam matkę, czy na tej górzenaprawdę mieszkają wróżki.Matka opowiadała mi zawsze, żewróżek nie ma na tym świecie i że nazwa tej góry jest całkiemprzypadkowa, ale nigdy jej nie wierzyłam.I jeszcze teraz, choćmiałam dorosłą córkę, miałam ochotę zapytać Tommasina,dlaczego tak nazwano tę górę i czy to prawda, że niegdyśmieszkały tam wróżki.Za zakrętem drogi zobaczyłyśmy na pobliskim pólkubiałego wołu zaprzężonego do pługa, który popychał jakiś chłoppo tym długim i wąskim pasemku ziemi.Tommasino przyłożyłrękę do ust i zawołał: Hej! Paride! Chłop szedł jeszczeprzez chwilę za pługiem, po czym zatrzymał się i nie śpieszącwyszedł naprzeciw nas.Nie był wysoki, ale proporcjonalnie zbudowany, jakwszyscy mężczyzni w Ciociarii: miał okrągłą głowę, niskieczoło, mały orli nos, wystającą dolną szczękę i usta cienkie jakcięcie brzytwy, które wyglądały tak, jak gdyby nigdy się nieuśmiechały.Tommasino powiedział wskazując na nas: Paride, te dwie panie są z Rzymu i szukają jakiegoś schronieniaw górach.oczywiście tylko na krótko, dopóki nie przyjdąAnglicy, a to kwestia kilku dni. Paride zdjął czarny kapelusz ispoglądał na nas tępo, oczyma bez wyrazu, oślepionymisłońcem, tak właśnie jak patrzy chłop, który orząc ziemięprzebywa całymi dniami sam na sam ze swoim wołem.Potemodpowiedział powoli i niechętnie, że nie ma nigdzie wolnychpokoi, bo wszystkie domki zostały już wynajęte, i że nie wie,gdzie mogłybyśmy się ulokować.Rosetta posmutniała od razu;ale ja byłam spokojna, bo miałam pieniądze w kieszeni iwiedziałam, że pieniądze rozwiązują każdą sytuację.I w istocie,zaledwie Tommasino powiedział mu szorstko: Trzeba ciwiedzieć, Paride, że te panie zapłacą.nie chcą od nikogo żadnejłaski, zapłacą gotówką. Paride podrapał się po głowie ispuszczając oczy powiedział, że ma stajnię przylegającą dochałupy, szopę, w której trzyma warsztat tkacki, potem dorzucił,że skoro idzie o krótki pobyt, mogłybyśmy się tam jakośurządzić.Tommasino odpalił z miejsca: A widzisz, Paride, żejest miejsce.trzeba tylko trochę dobrej woli.no, Paride,wracaj teraz do pracy.sam przedstawię te panie twojej żonie. Zamienili jeszcze kilka słów, po czym Paride wrócił dopługa, a my ruszyliśmy w dalszą drogę.Byliśmy już prawie u celu.I rzeczywiście po kwadransiemarszu zobaczyliśmy kilka stojących półkolem domków, wmiejscu gdzie kończyły się uprawne pólka.Były to maleńkie,dwuizbowe domki zawieszone na zboczu.Chłopi budują jeprzeważnie sami, nawet bez pomocy murarza.W tych domkachspędzają tylko noce.We dnie pracują na polach, a na posiłki lubpodczas deszczu idą do szałasów, które są jeszcze łatwiejsze dobudowy.Składają się z poukładanych jeden na drugim płaskichkamieni, które przykrywa się słomianym dachem; taki szałasmożna postawić w jedną noc.Toteż widać było dokoła dużoowych szałasów, które w połączeniu z domkami wyglądały jakmikroskopijne wioski.Nad niektórymi unosił się dym, widomyznak, że gotowano tam strawę, inne przypominały szopy czy sta-jenki, do których wprowadza się na noc trzodę.Międzydomkami a szałasami na ogołoconym z zieleni terenie kręciło sięwielu ludzi.Gdy doszliśmy już do osiedla, zobaczyliśmy, że wszyscy sązajęci nakrywaniem dużego stołu, ustawionego na dworze,prawie na skraju pólka, pod rozłożystą figą.Na stole leżał jużobrus, stały talerze i kieliszki, a teraz znoszono duże polanadrzew, które miały służyć jako krzesła.Na nasz widok jeden zmężczyzn wybiegł od razu naprzeciw Tommasina wołając: Przyszedłeś akurat na czas, żeby zasiąść do stołu.Był to Filippo, brat Tommasina, i nigdy jeszcze nie zda-rzyło mi się widzieć dwóch ludzi bardziej różniących się odsiebie.O ile Tommasino był powściągliwy, milczący, skryty iprawie ponury, pochłonięty nieustannie obliczaniem w myślizysków, przy czym wbijał wzrok w ziemię i nerwowo obgryzałpaznokcie, o tyle Filippo był wylewny i serdeczny.Miał teżsklep, jak Tommasino, ale nie tylko spożywczy, sprzedawał wnim wszystko po trosze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Tego rodzaju uprawa wymaga nadludzkiej pracy, chłopbowiem, zanim je użyzni, musi je wykarczować i usunąć z nichgłazy, a potem wnieść na górę nie tylko kamienie do budowypodpór, ale nawet i ziemię.Jednakże kiedy już tego dokona, mabyt zapewniony, bo pólka dostarczają mu wszystkiego i nie musijuż nic kupować.Nie umiem określić, jak długo szłyśmy tągórską drogą, która wiodła najpierw lewym zboczem, a potemskręcała na leżącą po prawej stronie górę.Widziałyśmy terazcałą kotlinę: tam, gdzie kończyły się pola uprawne, ciemniałopasmo lasów, potem las rzedniał i gdzieniegdzie tylko widniałydrzewa wyrastające ze skalistego zbocza, jeszcze wyżej koń-czyły się i drzewa, a bielały tylko kamienie aż po sam szczyt,odcinający się wyraznie na błękitnym tle nieba.Tuż pod graniąuwypuklała się kępa zieleni, przez którą przeświecałyczerwonawe skały.Tommasino powiedział nam, że między tymiskałami znajduje się wejście do głębokiej groty, w której ukry-wał się przed laty słynny w całej okolicy pasterz z Fondi.Spaliłon żywcem w chałupie swoją narzeczoną, po czym przeniósł siędo innej miejscowości górskiej, ożenił się tam, miał dzieci, iwnuki, i kiedy go w końcu znaleziono, był już staruszkiem zbiałą brodą, ojcem, teściem i dziadkiem, kochanym i szanowa-nym przez wszystkich.Tommasino dodał, że poza tą granicąciągną się góry Ciociarii, między innymi Góra Wróżek;przypomniałam sobie wtedy, że w dzieciństwie ta nazwa częstopobudzała mnie do marzeń i pytałam matkę, czy na tej górzenaprawdę mieszkają wróżki.Matka opowiadała mi zawsze, żewróżek nie ma na tym świecie i że nazwa tej góry jest całkiemprzypadkowa, ale nigdy jej nie wierzyłam.I jeszcze teraz, choćmiałam dorosłą córkę, miałam ochotę zapytać Tommasina,dlaczego tak nazwano tę górę i czy to prawda, że niegdyśmieszkały tam wróżki.Za zakrętem drogi zobaczyłyśmy na pobliskim pólkubiałego wołu zaprzężonego do pługa, który popychał jakiś chłoppo tym długim i wąskim pasemku ziemi.Tommasino przyłożyłrękę do ust i zawołał: Hej! Paride! Chłop szedł jeszczeprzez chwilę za pługiem, po czym zatrzymał się i nie śpieszącwyszedł naprzeciw nas.Nie był wysoki, ale proporcjonalnie zbudowany, jakwszyscy mężczyzni w Ciociarii: miał okrągłą głowę, niskieczoło, mały orli nos, wystającą dolną szczękę i usta cienkie jakcięcie brzytwy, które wyglądały tak, jak gdyby nigdy się nieuśmiechały.Tommasino powiedział wskazując na nas: Paride, te dwie panie są z Rzymu i szukają jakiegoś schronieniaw górach.oczywiście tylko na krótko, dopóki nie przyjdąAnglicy, a to kwestia kilku dni. Paride zdjął czarny kapelusz ispoglądał na nas tępo, oczyma bez wyrazu, oślepionymisłońcem, tak właśnie jak patrzy chłop, który orząc ziemięprzebywa całymi dniami sam na sam ze swoim wołem.Potemodpowiedział powoli i niechętnie, że nie ma nigdzie wolnychpokoi, bo wszystkie domki zostały już wynajęte, i że nie wie,gdzie mogłybyśmy się ulokować.Rosetta posmutniała od razu;ale ja byłam spokojna, bo miałam pieniądze w kieszeni iwiedziałam, że pieniądze rozwiązują każdą sytuację.I w istocie,zaledwie Tommasino powiedział mu szorstko: Trzeba ciwiedzieć, Paride, że te panie zapłacą.nie chcą od nikogo żadnejłaski, zapłacą gotówką. Paride podrapał się po głowie ispuszczając oczy powiedział, że ma stajnię przylegającą dochałupy, szopę, w której trzyma warsztat tkacki, potem dorzucił,że skoro idzie o krótki pobyt, mogłybyśmy się tam jakośurządzić.Tommasino odpalił z miejsca: A widzisz, Paride, żejest miejsce.trzeba tylko trochę dobrej woli.no, Paride,wracaj teraz do pracy.sam przedstawię te panie twojej żonie. Zamienili jeszcze kilka słów, po czym Paride wrócił dopługa, a my ruszyliśmy w dalszą drogę.Byliśmy już prawie u celu.I rzeczywiście po kwadransiemarszu zobaczyliśmy kilka stojących półkolem domków, wmiejscu gdzie kończyły się uprawne pólka.Były to maleńkie,dwuizbowe domki zawieszone na zboczu.Chłopi budują jeprzeważnie sami, nawet bez pomocy murarza.W tych domkachspędzają tylko noce.We dnie pracują na polach, a na posiłki lubpodczas deszczu idą do szałasów, które są jeszcze łatwiejsze dobudowy.Składają się z poukładanych jeden na drugim płaskichkamieni, które przykrywa się słomianym dachem; taki szałasmożna postawić w jedną noc.Toteż widać było dokoła dużoowych szałasów, które w połączeniu z domkami wyglądały jakmikroskopijne wioski.Nad niektórymi unosił się dym, widomyznak, że gotowano tam strawę, inne przypominały szopy czy sta-jenki, do których wprowadza się na noc trzodę.Międzydomkami a szałasami na ogołoconym z zieleni terenie kręciło sięwielu ludzi.Gdy doszliśmy już do osiedla, zobaczyliśmy, że wszyscy sązajęci nakrywaniem dużego stołu, ustawionego na dworze,prawie na skraju pólka, pod rozłożystą figą.Na stole leżał jużobrus, stały talerze i kieliszki, a teraz znoszono duże polanadrzew, które miały służyć jako krzesła.Na nasz widok jeden zmężczyzn wybiegł od razu naprzeciw Tommasina wołając: Przyszedłeś akurat na czas, żeby zasiąść do stołu.Był to Filippo, brat Tommasina, i nigdy jeszcze nie zda-rzyło mi się widzieć dwóch ludzi bardziej różniących się odsiebie.O ile Tommasino był powściągliwy, milczący, skryty iprawie ponury, pochłonięty nieustannie obliczaniem w myślizysków, przy czym wbijał wzrok w ziemię i nerwowo obgryzałpaznokcie, o tyle Filippo był wylewny i serdeczny.Miał teżsklep, jak Tommasino, ale nie tylko spożywczy, sprzedawał wnim wszystko po trosze [ Pobierz całość w formacie PDF ]