[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co za ironia losu! Ktoś ją tu pewnie zostawił w kącie przez przypadek.Może miała się znalezć w wojskowym magazynie, który ostatecznie nie powstał.Choćbyła bardzo praktyczna, wyrzuciłem ją do morza.Bat�s postukał się w czoło.Gimnastykuję się dwa razy w tygodniu, nawet jeśli pada deszcz, a pada prawiezawsze.Fryzjerów tu nie ma, więc sam sobie strzygę włosy na pazia.Jeśli chodzi o zarost,jeszcze się nie poddałem.Dlaczego tak mi zależy na gładkich policzkach? Dla higieny?%7łeby sobie narzucić codzienną dyscyplinę? Chyba nie.Chodzi o to, że czasem granicamiędzy barbarzyństwem a cywilizacją jest cienka jak żyletka do golenia.Bujna brodaBatisa doprowadza mnie do rozpaczy.W ogóle o nią nie dba.Można powiedzieć, żestrzyże ją siekierą.Najgorzej, kiedy Bat�s wystawia się do słońca, siedząc na ziemiplecami do latarni, nieruchomy jak krokodyl, z nieodłączną gadziną, która buszuje wtedyna całego w jego zaroście.Kiedyś wreszcie do mnie dotarło, że ona poluje na pchły.Pózniejsze czynności wynikają z podziału obowiązków ustalonego z Batisem.Zbieram drzewo na opał.Jest mokre i na razie nie nadaje się do palenia.Układamy je wstosy w zaciszu latarni, łudząc się, że mamy jakąś przyszłość, że doczekamy, aż wyschnie.Sprawdzam wędki na brzegu i odnoszę je na miejsce.Naprawiam i wzmacniamzabezpieczenia, uzupełniam brakujące puszki, szukam zardzewiałych gwozdzi, tłukębutelki i oszczędnie wykorzystuję szkło, wbijając je w szczeliny pomiędzy głazami wmurze.Tylko ktoś, kto był w podobnej sytuacji, może zrozumieć obsesję wolnejprzestrzeni między dwoma gwozdziami czy dwoma kawałkami szkła.Zaostrzam też nowekołki, przeliczam pozostałą amunicję i dzielę żywność na porcje.Na ogół Bat�s ze mną niedyskutuje, kiedy proponuję na przykład, żeby na łusce pocisku wyrzezbić gwiazdę, abywybuchając, dotkliwiej raził szrapnelami, albo kiedy sugeruję wykucie dziur w granitowejskale wokół latarni i umieszczenie w nich małych, ostrych kołków, żeby potworykaleczyły sobie na nich stopy.To pomysł zaczerpnięty ze strategii rzymskich obozowisk.Oczywiście nie uniemożliwi to im podchodów, ale zawsze będzie im trochę trudniej.Tyleże po tej operacji nasze otoczenie stało się jeszcze bardziej ponure.I jeszcze zostaje mi trochę wolnego czasu przed zapadnięciem zmroku, tylko czypojęcie wolnego czasu ma jakikolwiek sens w takim miejscu?1 lutegoAadny zmierzch.Dzień kończy się teatralnymi sztuczkami na horyzoncie, którynajpierw wciąga światło, a potem chowa je gdzieś głęboko i przykrywa mrokiem.Gigantycznym pędzlem maluje niebo na czarno, zostawiając tu i ówdzie małe iskierki gwiazdy.Jestem na warcie.Nagle zauważyłem, że mimo wczesnej pory już jesteśmyśledzeni przez jednego potwora-mikrusa.To przypadek, że go dostrzegłem; tak dobrze sięukrył.Gdyby nie to, że wybrał to samo drzewo, z którego ja podglądałem Batisa, napewno bym go nie zauważył.Przygląda mi się jak sowa, której wyrosły ramiona.Siedzęna taborecie, paląc papierosa.Odkładam papierosa na poręcz i bardzo dokładnie celuję.Potwór nie kojarzy mojej pozycji z możliwością bliskiej śmierci.Dalej siedzi na drzewie iwpatruje się we mnie niczego nieświadomy.Mam jego serce na muszce.Jeden strzał.Ciało spada, strząsając deszcz liści, który je na chwilę zasłania przed moim wzrokiem.Niedosięga ziemi kolana zaplątały się w konarach.Kołyszą się zwisające ramiona.Jestmartwy.Strzał przeszył mu pierś.Bat�s mnie zwymyślał po co było marnować kulę.Przypominam mu o potrzasku.A on? Dlaczego strzelał do unieruchomionych, czyli niegroznych potworów? Musimyoszczędzać amunicję zaprotestował to nasze życie. To ja przywiozłem amunicję odpowiadam i zrobię z nią, co zechcę. Ta idiotyczna, infantylna kłótnia zajęła namcałą noc.2 lutegoWczoraj w nocy potwory długo wyły w ciemnościach, ale, o dziwo, nie przystąpiłydo natarcia.Próbuję rozmawiać z Batisem o naszym wcześniejszym życiu w Europie bezpowodzenia.Trudno jest nawiązać z tym człowiekiem minimalne choćby porozumienie.Nie żebynie chciał rozmawiać czy coś przede mną ukrywał.Po prostu zupełnie go nie wciągabanalna rozmowa o niczym.Kiedy mu opowiadam o sobie, kiwa głową.Kiedy pytam go ojego sprawy, odpowiada monosylabami, zajęty bez przerwy wpatrywaniem się wciemność na zewnątrz.Aż wreszcie daję za wygraną.Wyobrazmy sobie dwie osoby, któreśpią w tym samym pomieszczeniu i obie mówią przez sen dokładnie tak wygląda naszdialog.5-20 lutegoNic się nie dzieje.To stwierdzenie obejmuje również żabolkę, która nie śpiewa, naszczęście.Moje kontakty z nią ograniczają się do minimum.Albo się pieprzy z Batisem,albo wykonuje jakieś proste czynności, albo mnie unika, zachowując w pamięci, jak zbitypies, nasze pierwsze spotkanie.Jeśli wychodzi z latarni i nie może mnie ominąć,przyśpiesza i stara się zachować dystans, jak spłoszony wróbelek.Kiedy się jej czasami przyglądam, ciarki mnie przechodzą.Już na pierwszy rzut okawidać, że to gadzina czteronożna, stałocieplna, daltoniczna, nieobliczalna i bezwolna.Kiedy jednak człowiek przyjrzy się lepiej jej antropomorficznej budowie i ludzkimodruchom, trudno się powstrzymać przed próbą nawiązania dialogu.Pokusa znika wmomencie, gdy ujawnia się jej kurzy móżdżek nie patrzy, nie słucha, nie widzi, niesłyszy.%7łyje we własnym świecie pod tym względem jest podobna do Batisa.22 lutegoBat�s spił się, co mu się rzadko zdarza.Zobaczyłem go pijaniutkiego, z butelkądżinu w jednej ręce i strzelbą w drugiej.Tańczył jak Zulus na granitowej skale u podnóżalatarni.Potem zaszył się gdzieś w lesie i nie było go aż do wieczora.Ja tymczasemzłapałem żabolkę i zaciągnąłem ją do kąta, chociaż stawiała opór.Umierała ze strachu, nierozumiejąc, że chciałem tylko obmacać jej czaszkę.Głowę ma doskonałą.To znaczy jejpowierzchnia jest idealnie gładka, okrągła i całkowicie pozbawiona zagłębień [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Co za ironia losu! Ktoś ją tu pewnie zostawił w kącie przez przypadek.Może miała się znalezć w wojskowym magazynie, który ostatecznie nie powstał.Choćbyła bardzo praktyczna, wyrzuciłem ją do morza.Bat�s postukał się w czoło.Gimnastykuję się dwa razy w tygodniu, nawet jeśli pada deszcz, a pada prawiezawsze.Fryzjerów tu nie ma, więc sam sobie strzygę włosy na pazia.Jeśli chodzi o zarost,jeszcze się nie poddałem.Dlaczego tak mi zależy na gładkich policzkach? Dla higieny?%7łeby sobie narzucić codzienną dyscyplinę? Chyba nie.Chodzi o to, że czasem granicamiędzy barbarzyństwem a cywilizacją jest cienka jak żyletka do golenia.Bujna brodaBatisa doprowadza mnie do rozpaczy.W ogóle o nią nie dba.Można powiedzieć, żestrzyże ją siekierą.Najgorzej, kiedy Bat�s wystawia się do słońca, siedząc na ziemiplecami do latarni, nieruchomy jak krokodyl, z nieodłączną gadziną, która buszuje wtedyna całego w jego zaroście.Kiedyś wreszcie do mnie dotarło, że ona poluje na pchły.Pózniejsze czynności wynikają z podziału obowiązków ustalonego z Batisem.Zbieram drzewo na opał.Jest mokre i na razie nie nadaje się do palenia.Układamy je wstosy w zaciszu latarni, łudząc się, że mamy jakąś przyszłość, że doczekamy, aż wyschnie.Sprawdzam wędki na brzegu i odnoszę je na miejsce.Naprawiam i wzmacniamzabezpieczenia, uzupełniam brakujące puszki, szukam zardzewiałych gwozdzi, tłukębutelki i oszczędnie wykorzystuję szkło, wbijając je w szczeliny pomiędzy głazami wmurze.Tylko ktoś, kto był w podobnej sytuacji, może zrozumieć obsesję wolnejprzestrzeni między dwoma gwozdziami czy dwoma kawałkami szkła.Zaostrzam też nowekołki, przeliczam pozostałą amunicję i dzielę żywność na porcje.Na ogół Bat�s ze mną niedyskutuje, kiedy proponuję na przykład, żeby na łusce pocisku wyrzezbić gwiazdę, abywybuchając, dotkliwiej raził szrapnelami, albo kiedy sugeruję wykucie dziur w granitowejskale wokół latarni i umieszczenie w nich małych, ostrych kołków, żeby potworykaleczyły sobie na nich stopy.To pomysł zaczerpnięty ze strategii rzymskich obozowisk.Oczywiście nie uniemożliwi to im podchodów, ale zawsze będzie im trochę trudniej.Tyleże po tej operacji nasze otoczenie stało się jeszcze bardziej ponure.I jeszcze zostaje mi trochę wolnego czasu przed zapadnięciem zmroku, tylko czypojęcie wolnego czasu ma jakikolwiek sens w takim miejscu?1 lutegoAadny zmierzch.Dzień kończy się teatralnymi sztuczkami na horyzoncie, którynajpierw wciąga światło, a potem chowa je gdzieś głęboko i przykrywa mrokiem.Gigantycznym pędzlem maluje niebo na czarno, zostawiając tu i ówdzie małe iskierki gwiazdy.Jestem na warcie.Nagle zauważyłem, że mimo wczesnej pory już jesteśmyśledzeni przez jednego potwora-mikrusa.To przypadek, że go dostrzegłem; tak dobrze sięukrył.Gdyby nie to, że wybrał to samo drzewo, z którego ja podglądałem Batisa, napewno bym go nie zauważył.Przygląda mi się jak sowa, której wyrosły ramiona.Siedzęna taborecie, paląc papierosa.Odkładam papierosa na poręcz i bardzo dokładnie celuję.Potwór nie kojarzy mojej pozycji z możliwością bliskiej śmierci.Dalej siedzi na drzewie iwpatruje się we mnie niczego nieświadomy.Mam jego serce na muszce.Jeden strzał.Ciało spada, strząsając deszcz liści, który je na chwilę zasłania przed moim wzrokiem.Niedosięga ziemi kolana zaplątały się w konarach.Kołyszą się zwisające ramiona.Jestmartwy.Strzał przeszył mu pierś.Bat�s mnie zwymyślał po co było marnować kulę.Przypominam mu o potrzasku.A on? Dlaczego strzelał do unieruchomionych, czyli niegroznych potworów? Musimyoszczędzać amunicję zaprotestował to nasze życie. To ja przywiozłem amunicję odpowiadam i zrobię z nią, co zechcę. Ta idiotyczna, infantylna kłótnia zajęła namcałą noc.2 lutegoWczoraj w nocy potwory długo wyły w ciemnościach, ale, o dziwo, nie przystąpiłydo natarcia.Próbuję rozmawiać z Batisem o naszym wcześniejszym życiu w Europie bezpowodzenia.Trudno jest nawiązać z tym człowiekiem minimalne choćby porozumienie.Nie żebynie chciał rozmawiać czy coś przede mną ukrywał.Po prostu zupełnie go nie wciągabanalna rozmowa o niczym.Kiedy mu opowiadam o sobie, kiwa głową.Kiedy pytam go ojego sprawy, odpowiada monosylabami, zajęty bez przerwy wpatrywaniem się wciemność na zewnątrz.Aż wreszcie daję za wygraną.Wyobrazmy sobie dwie osoby, któreśpią w tym samym pomieszczeniu i obie mówią przez sen dokładnie tak wygląda naszdialog.5-20 lutegoNic się nie dzieje.To stwierdzenie obejmuje również żabolkę, która nie śpiewa, naszczęście.Moje kontakty z nią ograniczają się do minimum.Albo się pieprzy z Batisem,albo wykonuje jakieś proste czynności, albo mnie unika, zachowując w pamięci, jak zbitypies, nasze pierwsze spotkanie.Jeśli wychodzi z latarni i nie może mnie ominąć,przyśpiesza i stara się zachować dystans, jak spłoszony wróbelek.Kiedy się jej czasami przyglądam, ciarki mnie przechodzą.Już na pierwszy rzut okawidać, że to gadzina czteronożna, stałocieplna, daltoniczna, nieobliczalna i bezwolna.Kiedy jednak człowiek przyjrzy się lepiej jej antropomorficznej budowie i ludzkimodruchom, trudno się powstrzymać przed próbą nawiązania dialogu.Pokusa znika wmomencie, gdy ujawnia się jej kurzy móżdżek nie patrzy, nie słucha, nie widzi, niesłyszy.%7łyje we własnym świecie pod tym względem jest podobna do Batisa.22 lutegoBat�s spił się, co mu się rzadko zdarza.Zobaczyłem go pijaniutkiego, z butelkądżinu w jednej ręce i strzelbą w drugiej.Tańczył jak Zulus na granitowej skale u podnóżalatarni.Potem zaszył się gdzieś w lesie i nie było go aż do wieczora.Ja tymczasemzłapałem żabolkę i zaciągnąłem ją do kąta, chociaż stawiała opór.Umierała ze strachu, nierozumiejąc, że chciałem tylko obmacać jej czaszkę.Głowę ma doskonałą.To znaczy jejpowierzchnia jest idealnie gładka, okrągła i całkowicie pozbawiona zagłębień [ Pobierz całość w formacie PDF ]