[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wiem, nad czym się zastanawiasz.Odpowiedź brzmi:tak.Wiemy.Wiemy o tobie całkiem sporo, Thorleif.A możeraczej powinienem powiedzieć… Toffe?Thorleif szybko się rozgląda.Tylko w pracy nazywajągo Toffe.– Kim jesteś? – udaje mu się w końcu z siebie wydusić.–Czego chcesz?– Potrzebujemy twojej pomocy.– Mojej?– Tak, twojej.Wkrótce dowiesz się więcej.A kiedy ciępoprosimy, żebyś był gotów, masz zrobić to, co ci powie-my.Żadnych pytań.– A… ale…– Jeśli w ogóle obchodzi cię twoja rodzina, Toffe, to anipary z gęby na ten temat.Rozumiesz, co do ciebie mówię?Thorleif kiwa głową.– Nie słyszę, co odpowiedziałeś, Toffe.– Tak, tak, tak.– Za każdym razem energiczne kiwnię-cie.– Rozumiem.– To świetnie.Jeszcze się odezwiemy.11829– Ustawię nagrywanie, jeśli nie masz nic przeciwkotemu – mówi Henning, wskazując na swoją komórkę.Pulli się zgadza, z powrotem siada na skórzanej kana-pie i zakłada nogę na nogę.– Zanim rozpoczniemy, musisz sobie zdać sprawę z jed-nej rzeczy.– Henning intensywnie się w niego wpatruje.–Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, musisz odpowiedzieć nakażde moje pytanie.Nie możesz mieć przede mną żad-nych tajemnic.Żadnych.Zgoda?– Jasne.– Pulli wzrusza ramionami.– Okej.No to zacznijmy od Jockego Broleniusa.Ktoto był?Pulli podnosi filiżankę z herbatą do ust.– Szwed.Taki sam jak większość Szwedów w tej branży.Brutalny, kompletnie pozbawiony skrupułów.– Ale trenował razem z wami.Pulli kiwa głową, jednocześnie siorbiąc herbatę.– Jocke to był facet, który zajmował sporo miejsca.Byłbardzo głośny i zgrywał twardziela.Strasznie się prze-chwalał, jak komuś wyjątkowo dowalił.Nie wszystkimto się jednakowo podobało.No i zajmował się też innymirzeczami.– Tak, wiem o tym.Mieliście całkowitą pewność, że toon zabił Vidara Fjella?– A kto inny mógł to zrobić? Kilka dni przed zabój-stwem Vidara głośno się kłócili.Wiele osób słyszało, jakJocke mu groził.– A kiedy Vidara znaleziono martwego, zaczęła sięawantura?Pulli kiwa głową, potem opowiada o dyskusjach, któreodbywały się i w klubie, i w jego mieszkaniu, gdzie w końcu zdołał przekonać innych, że sam zajmie się tym problemem.– Ale czy takie spotkanie tylko we dwóch nie było zbytdużym ryzykiem? Przecież wiedziałeś, na co go stać.119– Owszem.Ale w tamtym czasie moje nazwisko i sława były jeszcze coś warte.Poza tym dobrze znałem Jockego.Uzgodniliśmy, że przyjdziemy sami, bez broni.Napa-trzyłem się dość na konflikty w różnych środowiskach, bywiedzieć, że człowiek, chcąc uniknąć napaści z przeciwnejstrony, często pierwszy rusza do ataku.– I właśnie temu próbowałeś zapobiec?– Tak.Może ta próba dyplomacji była naiwna, ale czu-łem, że powinienem spróbować.Henning znów kiwa głową.– Jak wygląda twoja wersja wydarzeń w dniu, kiedyzginął Jocke?Pulli zdejmuje czapkę, ale tylko na chwilę, żeby podra-pać się w głowę.– No cóż, niewiele mogę dodać.Wszystko już powie-działem.Miałem się spotkać z Jockem o jedenastej, alekiedy tam przyszedłem, on już nie żył.– Nie zauważyłeś nikogo w okolicy? Kogoś, kto by szedłw przeciwną stronę?– Nie.Nie spodziewałem się też zastać tam nikogoinnego…– Według prokuratury twierdziłeś, że dotarłeś w umó-wione miejsce dokładnie o wyznaczonej godzinie, ale z in-formacją o zgonie zadzwoniłeś dopiero dziewiętnaścieminut później.Jak to wytłumaczysz?Pulli spuszcza wzrok.– Zupełnie tego nie rozumiem.Gdzieś zgubiłem te mi-nuty.Henning przez kilka sekund patrzy mu w oczy.– To nie brzmi zbyt wiarygodnie.– Wiem.Ale nie potrafię tego wytłumaczyć.– Jesteś pewien, że przyszedłeś punktualnie?– Cholera, jasne, że tak.Nigdy się nie spóźniałem nażadne spotkania.A już na pewno nie chciałbym się wygłu-pić w tak ważnej sprawie.120– Mimo wszystko… – zaczyna Henning.– Dziewiętna-ście minut to całkiem sporo.– No tak, wiem, ale przysięgam, Jocke nie żył już, kie-dy tam przyszedłem.Trochę czasu musiało mi zejść nasprawdzaniu, czy naprawdę nie żyje.Henning z namysłem kiwa głową i uważnie mu sięprzygląda.Stwierdza, że facet wygląda na takiego, comówi prawdę, i postanawia kontynuować rozmowę najego warunkach.– Z całą pewnością zastanawiałeś się, kto mógł tozrobić.– Believe me, przeszukałem kartotekę.– Pulli lekko puka się palcem w czoło.– Z całą pewnością miałem wrogów,ale nie wiem, czy któryś z nich jest na tyle bystry, by po-radzić sobie z taką podwójną grą.– Robert van Derksen też nie?– Dlaczego pytasz akurat o niego?– Tak się tylko zastanawiałem.Słyszałem, że nie jeste-ście w najlepszych układach.Z tego, co zrozumiałem, Ro-bert był dobrym kumplem Vidara.– Robert to dureń – mówi Pulli z pogardą.– On ma bra-ki w IQ.– Ale twoją technikę łokciową znał?– Tak, nauczyłem go jej ze sto lat temu.– A jednak uważasz, że to nie on?Pulli kręci głową.– Robert jest tak zajęty sobą, że nie byłby w stanie zro-bić czegoś takiego i później się tym nie pochwalić.Henning przytakuje.– Nie było zazdrości wśród innych? Może komuś naprzykład nie podobała się twoja pozycja?– Szanowaliśmy się nawzajem.Zawsze wierzyłem, żejeśli traktuje się ludzi z szacunkiem, to odpowiedzą tymsamym.Narobiłem w życiu sporo draństw, z których niejestem zbyt dumny, i z całą pewnością ludzie różnych rze-czy mi zazdrościli, ale żeby do tego stopnia? – mówi Pulli, 121gwałtownie machając przy tym ręką.Z rezygnacją znów sięga po herbatę.Henning zagląda do swoich notatek.– A co powiesz na temat kastetu?Pulli zaczyna się śmiać.– Po pierwsze od lat nie pracowałem jako egzekutordługów, ale nawet wtedy, kiedy się tym zajmowałem, nieprzypominam sobie sytuacji, w której użyłem kastetu poraz ostatni.Na początku rzeczywiście go miałem, zanimdo mnie dotarło, że to łokieć przyniósł mi sławę.Prze-cież wystarczało, żebym podwinął rękaw.Dlaczego miał-bym przychodzić z kastetem na spotkanie z Jockem? Toprzecież bez sensu.Oczywiste jest, że ktoś musiał mi goukraść.Ale tym w sądzie nikt się nie przejął.Uczepili się tych dziewiętnastu minut.– Zgłosiłeś kradzież?– Nie.Nie wiedziałem nawet, że kastet zginął.– Nie mieliście na kilka dni czy tygodni wcześniej wła-mania do domu?– Nie.– Często przychodzili do was goście?– Owszem, prawie codziennie.– To znaczy, że kastet mógł zabrać praktycznie każdy?– Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.– Wiem, nad czym się zastanawiasz.Odpowiedź brzmi:tak.Wiemy.Wiemy o tobie całkiem sporo, Thorleif.A możeraczej powinienem powiedzieć… Toffe?Thorleif szybko się rozgląda.Tylko w pracy nazywajągo Toffe.– Kim jesteś? – udaje mu się w końcu z siebie wydusić.–Czego chcesz?– Potrzebujemy twojej pomocy.– Mojej?– Tak, twojej.Wkrótce dowiesz się więcej.A kiedy ciępoprosimy, żebyś był gotów, masz zrobić to, co ci powie-my.Żadnych pytań.– A… ale…– Jeśli w ogóle obchodzi cię twoja rodzina, Toffe, to anipary z gęby na ten temat.Rozumiesz, co do ciebie mówię?Thorleif kiwa głową.– Nie słyszę, co odpowiedziałeś, Toffe.– Tak, tak, tak.– Za każdym razem energiczne kiwnię-cie.– Rozumiem.– To świetnie.Jeszcze się odezwiemy.11829– Ustawię nagrywanie, jeśli nie masz nic przeciwkotemu – mówi Henning, wskazując na swoją komórkę.Pulli się zgadza, z powrotem siada na skórzanej kana-pie i zakłada nogę na nogę.– Zanim rozpoczniemy, musisz sobie zdać sprawę z jed-nej rzeczy.– Henning intensywnie się w niego wpatruje.–Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, musisz odpowiedzieć nakażde moje pytanie.Nie możesz mieć przede mną żad-nych tajemnic.Żadnych.Zgoda?– Jasne.– Pulli wzrusza ramionami.– Okej.No to zacznijmy od Jockego Broleniusa.Ktoto był?Pulli podnosi filiżankę z herbatą do ust.– Szwed.Taki sam jak większość Szwedów w tej branży.Brutalny, kompletnie pozbawiony skrupułów.– Ale trenował razem z wami.Pulli kiwa głową, jednocześnie siorbiąc herbatę.– Jocke to był facet, który zajmował sporo miejsca.Byłbardzo głośny i zgrywał twardziela.Strasznie się prze-chwalał, jak komuś wyjątkowo dowalił.Nie wszystkimto się jednakowo podobało.No i zajmował się też innymirzeczami.– Tak, wiem o tym.Mieliście całkowitą pewność, że toon zabił Vidara Fjella?– A kto inny mógł to zrobić? Kilka dni przed zabój-stwem Vidara głośno się kłócili.Wiele osób słyszało, jakJocke mu groził.– A kiedy Vidara znaleziono martwego, zaczęła sięawantura?Pulli kiwa głową, potem opowiada o dyskusjach, któreodbywały się i w klubie, i w jego mieszkaniu, gdzie w końcu zdołał przekonać innych, że sam zajmie się tym problemem.– Ale czy takie spotkanie tylko we dwóch nie było zbytdużym ryzykiem? Przecież wiedziałeś, na co go stać.119– Owszem.Ale w tamtym czasie moje nazwisko i sława były jeszcze coś warte.Poza tym dobrze znałem Jockego.Uzgodniliśmy, że przyjdziemy sami, bez broni.Napa-trzyłem się dość na konflikty w różnych środowiskach, bywiedzieć, że człowiek, chcąc uniknąć napaści z przeciwnejstrony, często pierwszy rusza do ataku.– I właśnie temu próbowałeś zapobiec?– Tak.Może ta próba dyplomacji była naiwna, ale czu-łem, że powinienem spróbować.Henning znów kiwa głową.– Jak wygląda twoja wersja wydarzeń w dniu, kiedyzginął Jocke?Pulli zdejmuje czapkę, ale tylko na chwilę, żeby podra-pać się w głowę.– No cóż, niewiele mogę dodać.Wszystko już powie-działem.Miałem się spotkać z Jockem o jedenastej, alekiedy tam przyszedłem, on już nie żył.– Nie zauważyłeś nikogo w okolicy? Kogoś, kto by szedłw przeciwną stronę?– Nie.Nie spodziewałem się też zastać tam nikogoinnego…– Według prokuratury twierdziłeś, że dotarłeś w umó-wione miejsce dokładnie o wyznaczonej godzinie, ale z in-formacją o zgonie zadzwoniłeś dopiero dziewiętnaścieminut później.Jak to wytłumaczysz?Pulli spuszcza wzrok.– Zupełnie tego nie rozumiem.Gdzieś zgubiłem te mi-nuty.Henning przez kilka sekund patrzy mu w oczy.– To nie brzmi zbyt wiarygodnie.– Wiem.Ale nie potrafię tego wytłumaczyć.– Jesteś pewien, że przyszedłeś punktualnie?– Cholera, jasne, że tak.Nigdy się nie spóźniałem nażadne spotkania.A już na pewno nie chciałbym się wygłu-pić w tak ważnej sprawie.120– Mimo wszystko… – zaczyna Henning.– Dziewiętna-ście minut to całkiem sporo.– No tak, wiem, ale przysięgam, Jocke nie żył już, kie-dy tam przyszedłem.Trochę czasu musiało mi zejść nasprawdzaniu, czy naprawdę nie żyje.Henning z namysłem kiwa głową i uważnie mu sięprzygląda.Stwierdza, że facet wygląda na takiego, comówi prawdę, i postanawia kontynuować rozmowę najego warunkach.– Z całą pewnością zastanawiałeś się, kto mógł tozrobić.– Believe me, przeszukałem kartotekę.– Pulli lekko puka się palcem w czoło.– Z całą pewnością miałem wrogów,ale nie wiem, czy któryś z nich jest na tyle bystry, by po-radzić sobie z taką podwójną grą.– Robert van Derksen też nie?– Dlaczego pytasz akurat o niego?– Tak się tylko zastanawiałem.Słyszałem, że nie jeste-ście w najlepszych układach.Z tego, co zrozumiałem, Ro-bert był dobrym kumplem Vidara.– Robert to dureń – mówi Pulli z pogardą.– On ma bra-ki w IQ.– Ale twoją technikę łokciową znał?– Tak, nauczyłem go jej ze sto lat temu.– A jednak uważasz, że to nie on?Pulli kręci głową.– Robert jest tak zajęty sobą, że nie byłby w stanie zro-bić czegoś takiego i później się tym nie pochwalić.Henning przytakuje.– Nie było zazdrości wśród innych? Może komuś naprzykład nie podobała się twoja pozycja?– Szanowaliśmy się nawzajem.Zawsze wierzyłem, żejeśli traktuje się ludzi z szacunkiem, to odpowiedzą tymsamym.Narobiłem w życiu sporo draństw, z których niejestem zbyt dumny, i z całą pewnością ludzie różnych rze-czy mi zazdrościli, ale żeby do tego stopnia? – mówi Pulli, 121gwałtownie machając przy tym ręką.Z rezygnacją znów sięga po herbatę.Henning zagląda do swoich notatek.– A co powiesz na temat kastetu?Pulli zaczyna się śmiać.– Po pierwsze od lat nie pracowałem jako egzekutordługów, ale nawet wtedy, kiedy się tym zajmowałem, nieprzypominam sobie sytuacji, w której użyłem kastetu poraz ostatni.Na początku rzeczywiście go miałem, zanimdo mnie dotarło, że to łokieć przyniósł mi sławę.Prze-cież wystarczało, żebym podwinął rękaw.Dlaczego miał-bym przychodzić z kastetem na spotkanie z Jockem? Toprzecież bez sensu.Oczywiste jest, że ktoś musiał mi goukraść.Ale tym w sądzie nikt się nie przejął.Uczepili się tych dziewiętnastu minut.– Zgłosiłeś kradzież?– Nie.Nie wiedziałem nawet, że kastet zginął.– Nie mieliście na kilka dni czy tygodni wcześniej wła-mania do domu?– Nie.– Często przychodzili do was goście?– Owszem, prawie codziennie.– To znaczy, że kastet mógł zabrać praktycznie każdy?– Tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]