[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Krwawi od środka - wyjaśniła lekarka Krenków, kiedy Dietrich przywołał na pomocjej kunszt.- Jeśli nie chce pić wywaru, nie mogę nic zrobić.- A nawet gdyby wypił - dodała - to tylko przedłuży agonię.Cała nasza nadzieja wHansie, a Hans oszalał.- Będę się modlił o jego duszę - powiedział Dietrich, a lekarka machnęła ręką na dusze,na życie, na śmierć, na nadzieję.- Możesz wierzyć, że energia może żyć bez ciała, które by ją podtrzymywało - odparłaKrenkerin.- Nie wymagaj jednak ode mnie podobnej głupoty.- Stawiasz pług przed wołem, doktorze.To duch podtrzymuje ciało.Lekarka była jednak materialistką i nie chciała o tym słyszeć.Choć, jak często zdarzasię takim ludziom, była dobra w drobnostkach, ciało Krenków uważała za zwykłą maszynę,jak koło młyńskie, i nie zastanawiała się nad poruszającą nim pędzącą wodą.Po tym jak minął tydzień bez dalszych wieści, strach przed zarazą zaczął blednąć iludzie śmiali się z tych, którzy przedtem okazali tyle lęku.W okolicach Narodzenia św.Janauroczystości wyciągnęły wszystkich z domów.Dzierżawcy posłali na plebanię dziesięciny zmięsa i rozpalili ogniska na wzgórzach, nawet na Katarinabergu, tak że noc czuwaniaupstrzyły kropki czerwonawej poświaty.Chłopcy biegali po wsi, rysując pochodniami ognistełuki, żeby odstraszyć smoki.Na końcu, na placu przed kościołem podpalono wielką obręcz zdrewna i chrustu i potoczono ją w dół wzgórza, a kiedy w połowie drogi przewróciła się nabok z setki ust wydobyło się gromkie westchnienie.Dzieci przyglądały się płomieniom iodpryskom z zachwytem, ale starsi cmokali nad zwiastowanym w ten sposób nieszczęściem.Ogniste koło częściej docierało na dół nie przewracając się, mówiły staruszki staruszkom,którzy przytakiwali nie przecząc, choć wspomnienia mogły mówić im co innego.Hans rozchylił wargi.- Zrozumienie waszych zwyczajów było wielkim dziełem Kratzera, a mam w głowiezdanie, że ten przykład mógłby mu się spodobać.- Umiera.- Zasługuje więc na pocieszenie.Dietrich umilkł.Po paru chwilach stwierdził:- Kochałeś swojego pana.- Bła-ła! Jak mógłbym go nie kochać? Zapisano to w atomach mojego ciała.Niemniej,kolejny kęs wiedzy dla nakarmienia umysłu przypadłby mu do gustu - Hans zesztywniał,nieruchomiejąc gwałtownie.- Gottfried-Lorenz nas wzywa.Są kłopoty.Gottfried miał na sobie koronę z kwiatów; zrzucił skórzane portki, żeby podskakiwać zuczestnikami zabawy.Tylko nieliczni zwracali jeszcze uwagę na ten zwyczaj, ponieważ nieposiadał wstydliwych części, które mógłby okazać.A przynajmniej żadnych, które kobietymogłyby za takie uznać.W jakiś sposób, wirując w tańcu, uderzył ząbkowaną ręką SepplaBauera w głowę i młodzieniec leżał teraz rozciągnięty na ziemi wśród migoczących pochodni.Niektórzy w tłumie wydawali z gardeł nieprzyjemne warczenie.Inni zebrali się wokół scenyzajścia zadając pytania.- Potwór zaatakował mojego syna! - oznajmił Volkmar.Potoczył ręką po sąsiadach.-Wszyscy to widzieliśmy.Kilku przytaknęło i zamruczało.Inni kręcili głowami.Kilku wołało, że to był wypadek.Brzemienna Ulrika wrzasnęła, widząc powalonego w ten sposób męża.- Ty bestio! - wrzasnęła na Gottfrieda.- Ty bestio!Dietrich ujrzał gniew, dezorientację, przerażenie, rozpoznał oznaki.Kątem okazauważył garść innych Krenków, którzy zbierali się w ciemności na zewnątrz.Jeden z nich,który miał wśród nich rangę oficera i przez to znany był jako Maks Skoczek, odpiął pokrywęsakwy, skrywającej jego pot de fer.- Gregor - zawołał Dietrich do Mauera.- Przyprowadz z zamku Maksa.Powiedz mu, żemamy sprawę dla pańskiego sądu.- Chyba sądu pana! - krzyknął Volkmar.- Morderstwo to sprawa dla wysokiego sądu.- Nie.Spójrz! Twój syn oddycha.Trzeba mu tylko przyszyć z powrotem skórę naczaszce i trochę odpoczynku.- Wy mu go nie przyszyjecie - odparł Volkmar.- Wasza miłość do tych demonów toskandal.Pozostało tajemnicą, co mogło by się wtedy wydarzyć, ponieważ przybył Maks zszóstką zbrojnych i zaprowadził pokój w imię pana, zaś kiedy przybył podenerwowany póznągodziną Manfred, uznał sprawę za wypadek i oznajmił, że pełne dochodzenie poczeka dodorocznych sądów na świętego Michała.Tłum rozproszył się z ponurymi minami.Niektórzy poklepywali Volkmara po ramieniu,inni obrzucali go pełnym wstrętu spojrzeniem.Gregor powiedział do Dietricha:- Volkmar nie jest złym człowiekiem, ale język potrafi wyśliznąć mu się z jadaczki,zanim się o tym dowie.A stwierdza różne rzeczy z taką pewnością, że nie może im pózniejzaprzeczyć, nie wydając się przy tym głupcem.- Gregor, czasami myślę, że jesteś najmądrzejszym człowiekiem w Oberhochwald.Mauer przeżegnał się.- Boże uchowaj, toż to żaden wyczyn.Kiedy uczestnicy zabawy rozproszyli się i Dietrich pozostał sam z Hansem iGottfriedem, Hans powiedział:- Nasz pan to mądry człowiek.Sąd zbiera się za trzy miesiące, a na długo przedtemwszystkie fakty będą podane w wątpliwość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Krwawi od środka - wyjaśniła lekarka Krenków, kiedy Dietrich przywołał na pomocjej kunszt.- Jeśli nie chce pić wywaru, nie mogę nic zrobić.- A nawet gdyby wypił - dodała - to tylko przedłuży agonię.Cała nasza nadzieja wHansie, a Hans oszalał.- Będę się modlił o jego duszę - powiedział Dietrich, a lekarka machnęła ręką na dusze,na życie, na śmierć, na nadzieję.- Możesz wierzyć, że energia może żyć bez ciała, które by ją podtrzymywało - odparłaKrenkerin.- Nie wymagaj jednak ode mnie podobnej głupoty.- Stawiasz pług przed wołem, doktorze.To duch podtrzymuje ciało.Lekarka była jednak materialistką i nie chciała o tym słyszeć.Choć, jak często zdarzasię takim ludziom, była dobra w drobnostkach, ciało Krenków uważała za zwykłą maszynę,jak koło młyńskie, i nie zastanawiała się nad poruszającą nim pędzącą wodą.Po tym jak minął tydzień bez dalszych wieści, strach przed zarazą zaczął blednąć iludzie śmiali się z tych, którzy przedtem okazali tyle lęku.W okolicach Narodzenia św.Janauroczystości wyciągnęły wszystkich z domów.Dzierżawcy posłali na plebanię dziesięciny zmięsa i rozpalili ogniska na wzgórzach, nawet na Katarinabergu, tak że noc czuwaniaupstrzyły kropki czerwonawej poświaty.Chłopcy biegali po wsi, rysując pochodniami ognistełuki, żeby odstraszyć smoki.Na końcu, na placu przed kościołem podpalono wielką obręcz zdrewna i chrustu i potoczono ją w dół wzgórza, a kiedy w połowie drogi przewróciła się nabok z setki ust wydobyło się gromkie westchnienie.Dzieci przyglądały się płomieniom iodpryskom z zachwytem, ale starsi cmokali nad zwiastowanym w ten sposób nieszczęściem.Ogniste koło częściej docierało na dół nie przewracając się, mówiły staruszki staruszkom,którzy przytakiwali nie przecząc, choć wspomnienia mogły mówić im co innego.Hans rozchylił wargi.- Zrozumienie waszych zwyczajów było wielkim dziełem Kratzera, a mam w głowiezdanie, że ten przykład mógłby mu się spodobać.- Umiera.- Zasługuje więc na pocieszenie.Dietrich umilkł.Po paru chwilach stwierdził:- Kochałeś swojego pana.- Bła-ła! Jak mógłbym go nie kochać? Zapisano to w atomach mojego ciała.Niemniej,kolejny kęs wiedzy dla nakarmienia umysłu przypadłby mu do gustu - Hans zesztywniał,nieruchomiejąc gwałtownie.- Gottfried-Lorenz nas wzywa.Są kłopoty.Gottfried miał na sobie koronę z kwiatów; zrzucił skórzane portki, żeby podskakiwać zuczestnikami zabawy.Tylko nieliczni zwracali jeszcze uwagę na ten zwyczaj, ponieważ nieposiadał wstydliwych części, które mógłby okazać.A przynajmniej żadnych, które kobietymogłyby za takie uznać.W jakiś sposób, wirując w tańcu, uderzył ząbkowaną ręką SepplaBauera w głowę i młodzieniec leżał teraz rozciągnięty na ziemi wśród migoczących pochodni.Niektórzy w tłumie wydawali z gardeł nieprzyjemne warczenie.Inni zebrali się wokół scenyzajścia zadając pytania.- Potwór zaatakował mojego syna! - oznajmił Volkmar.Potoczył ręką po sąsiadach.-Wszyscy to widzieliśmy.Kilku przytaknęło i zamruczało.Inni kręcili głowami.Kilku wołało, że to był wypadek.Brzemienna Ulrika wrzasnęła, widząc powalonego w ten sposób męża.- Ty bestio! - wrzasnęła na Gottfrieda.- Ty bestio!Dietrich ujrzał gniew, dezorientację, przerażenie, rozpoznał oznaki.Kątem okazauważył garść innych Krenków, którzy zbierali się w ciemności na zewnątrz.Jeden z nich,który miał wśród nich rangę oficera i przez to znany był jako Maks Skoczek, odpiął pokrywęsakwy, skrywającej jego pot de fer.- Gregor - zawołał Dietrich do Mauera.- Przyprowadz z zamku Maksa.Powiedz mu, żemamy sprawę dla pańskiego sądu.- Chyba sądu pana! - krzyknął Volkmar.- Morderstwo to sprawa dla wysokiego sądu.- Nie.Spójrz! Twój syn oddycha.Trzeba mu tylko przyszyć z powrotem skórę naczaszce i trochę odpoczynku.- Wy mu go nie przyszyjecie - odparł Volkmar.- Wasza miłość do tych demonów toskandal.Pozostało tajemnicą, co mogło by się wtedy wydarzyć, ponieważ przybył Maks zszóstką zbrojnych i zaprowadził pokój w imię pana, zaś kiedy przybył podenerwowany póznągodziną Manfred, uznał sprawę za wypadek i oznajmił, że pełne dochodzenie poczeka dodorocznych sądów na świętego Michała.Tłum rozproszył się z ponurymi minami.Niektórzy poklepywali Volkmara po ramieniu,inni obrzucali go pełnym wstrętu spojrzeniem.Gregor powiedział do Dietricha:- Volkmar nie jest złym człowiekiem, ale język potrafi wyśliznąć mu się z jadaczki,zanim się o tym dowie.A stwierdza różne rzeczy z taką pewnością, że nie może im pózniejzaprzeczyć, nie wydając się przy tym głupcem.- Gregor, czasami myślę, że jesteś najmądrzejszym człowiekiem w Oberhochwald.Mauer przeżegnał się.- Boże uchowaj, toż to żaden wyczyn.Kiedy uczestnicy zabawy rozproszyli się i Dietrich pozostał sam z Hansem iGottfriedem, Hans powiedział:- Nasz pan to mądry człowiek.Sąd zbiera się za trzy miesiące, a na długo przedtemwszystkie fakty będą podane w wątpliwość [ Pobierz całość w formacie PDF ]