[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy obudziłam się następnym razem, straszne kołysanie i podrygiwanie ustało.Czułam się słaba ikręciło mi się w głowie, ale skończyły się nudności.Usiadłam i opuściłam bose stopy na podłogę.Niecochwiejnie, lecz o nic się nie opierając, poszłam na paluszkach do kajuty Harry'ego.Drzwi otworzyły siębezgłośnie.Stanęłam na progu milcząc.Celia pochylała się nad koją Harry'ego z miską zupy w jednej ręce, drugą zaś podłożyła mu pod plecy.Pod plecy mojego Harry'ego.Patrzyłam, jak Harry siorbie zupę niczym chore niemowlę.Potem Celia ułożyłago na poduszce. Lepiej? spytała niewymownie czule.Harry pogłaskał jej dłoń. Moja droga odezwał się jesteś dla mnie taka dobra, taka kochana.Celia uśmiechnęła się i delikatnie odgarnęła kosmyk włosów z czoła Harry'ego. Och, ty głuptasku.Przecież jestem twoją żoną.Oczywiście, że muszę się tobą opiekować, kiedyjesteś chory.Przyrzekałam ci miłość w zdrowiu i w chorobie.Jestem szczęśliwa mogąc pielęgnować i ciebie, idrogą Beatrice.Ze zgrozą obserwowałam, jak Harry ujął dłoń Celii i delikatnie pocałował.A ona, ta chłodna nieśmiałaCelia pochyliła się i pocałowała go w czoło.Potem zaciągnęła kotary wokół koi.Wycofałam się po cichu nabosych stopach i zamknęłam drzwi.Poufałość Celii, czułość wobec Harry'ego, zdumiewały i obudziły mojączujność.Jeszcze raz poczułam ukłucie zazdrości, a także strach przed wykluczeniem poza nawias ich stadła.Dla dodania sobie odwagi, dla upewnienia się o swojej piękności zwróciłam się do lusterka zawieszonego nadrewnianej ścianie kajuty.Wyglądałam blado, jak osoba schorowana; skóra przybrała odcień wosku.Upadły wszelkie pomysły podkradania się do kajuty Harry'ego czy nawet do jego koi.Jeśli znajdowałsię w podobnym stanie, nie miałby ochoty ani na kłótnię, ani na namiętne pojednanie.Ubrałam się, wciąż z wyrazem oszołomienia na twarzy.Po raz pierwszy ujawniły się różnice międzynami z dala od domu, w chorobie.Uderzyło mnie, jak niewiele mamy z Harrym wspólnego.Z dala odWideacre, z dala od mojej obsesji i zbyt wyczerpani, by się kochać byliśmy jak obcy sobie ludzie.Gdybymposzła do jego kajuty nie po to, by urządzać scenę zazdrości, właściwie nie miałabym nic do powiedzenia.Mnie nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby przynosić mu zupę i karmić go niczym odrażające przerośnięteniemowlę albo zaciągać kotary, żeby nic nie zakłócało jego snu.Nigdy nie pielęgnowałam inwalidy.Nigdy wdzieciństwie nie bawiłam się lalkami i nigdy nie pociągała mnie miłość jako związek, w którym dominujeczułość i opiekuńczość.RLTCelia rozkwitała czując się potrzebna, wdzięczność zaś Harry'ego i zabieganie o jej opiekę tworzyłyosobliwe zaiste tło dla zachowań młodej żony, a ja nie wiedziałam, jak mam traktować ich nową więz.Na pokładzie, patrząc na cudownie spokojny już horyzont, nie planowałam w żadnym razie zepsuciaradości Celii.Jeśli podobało jej się opiekowanie Harrym i mną podczas szkaradnej choroby morskiej, niepowinnam jej tego zazdrościć.I jeśli Harry pocałował ją w rękę z wdzięczności, to także nie mogłam się czućpokrzywdzona.Wiatr smagał mi policzki, dodawał im rumieńców i splątywał włosy, a we mnie rosła nadzieja.Tu, we Francji, podczas długich wakacji, nie podpatrywani przez nikogo, przez nikogo nie podsłuchiwani,mogliśmy do woli oszukiwać naiwną, głupiutką oddaną Celię.Harry i Celia przyłączyli się do mnie.Wybaczyłam im nawet to, że szli pod ramię; spostrzegłam, że mójongiś silny, zdrowy kochanek szuka wsparcia w Celii.Był blady i chwiał się.Uśmiechnął się dopiero wtedy,gdy zapewniłam, że za niecałą godzinę schodzimy na ląd.Nie niepokoiłam się więcej.Kiedy tylko Harrywydobrzeje i wróci mu apetyt, znów będzie mój, na skinienie ręki.Obiad zjedliśmy tego dnia w Cherbourgu, tu też nocowaliśmy.Rano Harry poczuł się świetnie.Ja teżnie narzekałam na zdrowie, lecz mdłości powróciły i nie zjadłam śniadania.Zawroty głowy minęły; kiedyjednak rano tylko podniosłam głowę z poduszki, zrobiło mi się niedobrze.Inni jedli na śniadanie rogaliki, pilikawę, a ja przechadzałam się na świeżym powietrzu w ogrodzie gospody i patrzyłam, jak ładują nasze bagażedo dyliżansu.Przerażała mnie długa droga do Paryża w ciasnocie kołyszącej się karety.Kiedy Harry podał mirękę przy wsiadaniu do powozu, z trudem zdobyłam się na uśmiech [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kiedy obudziłam się następnym razem, straszne kołysanie i podrygiwanie ustało.Czułam się słaba ikręciło mi się w głowie, ale skończyły się nudności.Usiadłam i opuściłam bose stopy na podłogę.Niecochwiejnie, lecz o nic się nie opierając, poszłam na paluszkach do kajuty Harry'ego.Drzwi otworzyły siębezgłośnie.Stanęłam na progu milcząc.Celia pochylała się nad koją Harry'ego z miską zupy w jednej ręce, drugą zaś podłożyła mu pod plecy.Pod plecy mojego Harry'ego.Patrzyłam, jak Harry siorbie zupę niczym chore niemowlę.Potem Celia ułożyłago na poduszce. Lepiej? spytała niewymownie czule.Harry pogłaskał jej dłoń. Moja droga odezwał się jesteś dla mnie taka dobra, taka kochana.Celia uśmiechnęła się i delikatnie odgarnęła kosmyk włosów z czoła Harry'ego. Och, ty głuptasku.Przecież jestem twoją żoną.Oczywiście, że muszę się tobą opiekować, kiedyjesteś chory.Przyrzekałam ci miłość w zdrowiu i w chorobie.Jestem szczęśliwa mogąc pielęgnować i ciebie, idrogą Beatrice.Ze zgrozą obserwowałam, jak Harry ujął dłoń Celii i delikatnie pocałował.A ona, ta chłodna nieśmiałaCelia pochyliła się i pocałowała go w czoło.Potem zaciągnęła kotary wokół koi.Wycofałam się po cichu nabosych stopach i zamknęłam drzwi.Poufałość Celii, czułość wobec Harry'ego, zdumiewały i obudziły mojączujność.Jeszcze raz poczułam ukłucie zazdrości, a także strach przed wykluczeniem poza nawias ich stadła.Dla dodania sobie odwagi, dla upewnienia się o swojej piękności zwróciłam się do lusterka zawieszonego nadrewnianej ścianie kajuty.Wyglądałam blado, jak osoba schorowana; skóra przybrała odcień wosku.Upadły wszelkie pomysły podkradania się do kajuty Harry'ego czy nawet do jego koi.Jeśli znajdowałsię w podobnym stanie, nie miałby ochoty ani na kłótnię, ani na namiętne pojednanie.Ubrałam się, wciąż z wyrazem oszołomienia na twarzy.Po raz pierwszy ujawniły się różnice międzynami z dala od domu, w chorobie.Uderzyło mnie, jak niewiele mamy z Harrym wspólnego.Z dala odWideacre, z dala od mojej obsesji i zbyt wyczerpani, by się kochać byliśmy jak obcy sobie ludzie.Gdybymposzła do jego kajuty nie po to, by urządzać scenę zazdrości, właściwie nie miałabym nic do powiedzenia.Mnie nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby przynosić mu zupę i karmić go niczym odrażające przerośnięteniemowlę albo zaciągać kotary, żeby nic nie zakłócało jego snu.Nigdy nie pielęgnowałam inwalidy.Nigdy wdzieciństwie nie bawiłam się lalkami i nigdy nie pociągała mnie miłość jako związek, w którym dominujeczułość i opiekuńczość.RLTCelia rozkwitała czując się potrzebna, wdzięczność zaś Harry'ego i zabieganie o jej opiekę tworzyłyosobliwe zaiste tło dla zachowań młodej żony, a ja nie wiedziałam, jak mam traktować ich nową więz.Na pokładzie, patrząc na cudownie spokojny już horyzont, nie planowałam w żadnym razie zepsuciaradości Celii.Jeśli podobało jej się opiekowanie Harrym i mną podczas szkaradnej choroby morskiej, niepowinnam jej tego zazdrościć.I jeśli Harry pocałował ją w rękę z wdzięczności, to także nie mogłam się czućpokrzywdzona.Wiatr smagał mi policzki, dodawał im rumieńców i splątywał włosy, a we mnie rosła nadzieja.Tu, we Francji, podczas długich wakacji, nie podpatrywani przez nikogo, przez nikogo nie podsłuchiwani,mogliśmy do woli oszukiwać naiwną, głupiutką oddaną Celię.Harry i Celia przyłączyli się do mnie.Wybaczyłam im nawet to, że szli pod ramię; spostrzegłam, że mójongiś silny, zdrowy kochanek szuka wsparcia w Celii.Był blady i chwiał się.Uśmiechnął się dopiero wtedy,gdy zapewniłam, że za niecałą godzinę schodzimy na ląd.Nie niepokoiłam się więcej.Kiedy tylko Harrywydobrzeje i wróci mu apetyt, znów będzie mój, na skinienie ręki.Obiad zjedliśmy tego dnia w Cherbourgu, tu też nocowaliśmy.Rano Harry poczuł się świetnie.Ja teżnie narzekałam na zdrowie, lecz mdłości powróciły i nie zjadłam śniadania.Zawroty głowy minęły; kiedyjednak rano tylko podniosłam głowę z poduszki, zrobiło mi się niedobrze.Inni jedli na śniadanie rogaliki, pilikawę, a ja przechadzałam się na świeżym powietrzu w ogrodzie gospody i patrzyłam, jak ładują nasze bagażedo dyliżansu.Przerażała mnie długa droga do Paryża w ciasnocie kołyszącej się karety.Kiedy Harry podał mirękę przy wsiadaniu do powozu, z trudem zdobyłam się na uśmiech [ Pobierz całość w formacie PDF ]