[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy jeszcze żadnej nie pilotowałem.Prawdopodobnieżaden drow w historii tego nie robił.- To nie jest takie trudne - wyjaśniła. Statek żyje.Po prostuzmuszasz go siłą woli, żeby płynął tam, dokąd chcesz.- To takie proste? - zapytał sceptycznie mag.Aliisza patrzyła, jak draegloth rozszarpuje kłami i pazuramiosłabionego uridezu.-Tak.Nie tracąc ani sekundy, rozjuszony półdemon rzucił się naniewidzialną ścianę z kłami i pazurami.Widok ten sprawił, żeAliiszy szybciej zabiło serce.Kapitan uridezu kulił się za ścianą.Nawet nie starał się uda-wać, że nie wie, co się stanie, jeśli draegloth przedostanie sięprzez niewidzialną barierę.- Pozwól draeglothowi go zabić, kochanie - powiedziałaAliisza, gdy jej zaklęcie zaczęło słabnąć.- Możemy pilotowaćstatek razem.Pharaun otworzył szczelinę pomiędzy wymiarami i wkroczyłw nią.W jednej chwili znalazł się na pokładzie statku chaosuobok sparaliżowanej kapłanki i dokładnie pod niewidzialną, le-witującą Aliisza, która zaczęła opadać ku niemu.- Jeggred - zwrócił się mag do draeglotha - przestań.Przestań natychmiast.Potrzebujemy go.Czarodziej odwrócił się do wysokiej kapłanki, której rękaociekała posoką uridezu.%7łmije na końcu bicza syczały na nie-go ostrzegawczo.- Mistrzyni - powtórzył - każ mu przestać.Jest sparaliżowana wyszeptała mu do ucha Aliisza, stającna tyle blisko, żeby nie potrzebować zaklęcia.Pharaun zamiastsię wzdrygnąć, uśmiechnął się.- Mnie demon nie posłucha.- Mówiłam ci, Pharaunie - szepnęła alu-demon - nie po-trzebujemy go.- My? - zapytał.Choć Pharaun wciąż jej nie widział, wydawało mu się, żeAliisza zarumieniła się.- Skoro Raashub potrafi pilotować ten statek - zapytała -dlaczego my nie mielibyśmy potrafić? Czy to może być aż taktrudne?Pharaun wziął głęboki oddech i westchnął ciężko.- I tak będzie mi się wciąż sprzeciwiał, prawda?- Z kim.- odezwała się Quenthel, która z drżeniem koń-czyn dochodziła do siebie po paraliżującym ukąszeniuuride-zu.- rozmawiasz?-A jak ty byś się zachował na jego miejscu? ~ wyszeptałaAliisza, lekceważąc pytanie wysokiej kapłanki.Pharaun odwrócił się do niej i spojrzał jej prosto w oczy, choćbyła pewna, że jej nie widzi.Mrugnął do niej, a potem obróciłsię z powrotem do kapłanki.- Jeggred chce zabić kapitana - oznajmił.- Pozwól mu - odparła kapłanka, rozglądając się po pokła-dzie za czymś, czym mogłaby się wytrzeć z krwi.- Cóż - wyszeptała Aliisza do ucha maga - teraz to jej po-mysł, nieprawdaż?Pharaun machnął ręką i zlikwidował barierę.Draegloth skoczył na kapitana.Obaj przelecieli przez burtę.Aańcuch, którym uridezu był przykuty do pokładu i planu ma-terialnego trzasnął, jak gdyby był zrobiony z trzonu grzyba.Roz-legł się głośny plusk i pokład zalała woda, mieszając się z krwiązabitych demonów.Aliisza zawisła w powietrzu nad Pharaunem i Quenthel,którzy podbiegli do burty i wbili wzrok w czarną wodę.Na po-wierzchnię wypływały bąbelki, a po wodzie rozchodziły się krę-gi, widomy znak toczącej się pod powierzchnią walki.Potem bąbelki znikły.Kręgi wygładziły się i nic już nie mą-ciło powierzchni jeziora.- Płyń za nimi - rozkazała Pharaunowi kapłanka.Aliisza zdołała jakoś pohamować wybuch śmiechu.Pharaun uniósł brew, spojrzał na kapłankę i powiedział:- Obawiam się, że musiałem anulować czar pozwalający mioddychać pod wodą.Kapłanka popatrzyła na niego gniewnie, ale dalszą dyskusjęprzerwał kolejny plusk.Coś wyleciało łukiem z wody i uderzy-ło z głuchym łomotem o pokład.Głowa kapitana potoczyła sięna drugą stroną okrętu i zatrzymała się, patrząc przed siebiepustym wzrokiem.- Nieważne - wydyszała Quenthel, zerkając na Pharauna.Draegloth wygramolił się powoli na pokład zaplecami mrocz-nych elfów.Połdemon otrząsnął się gwałtownie, opryskującich oboje.Pharaun i Quenthel obrócili się w jego stronę,- Na to - huknął draegloth - warto było czekać.13Danifae chciała spotkać się z nimi w zrujnowanej świątynina skraju bagna, na którego wschodnim brzegu uchodziła domorza szeroka rzeka.Halisstra przez pierwszą noc wędrówkitłumaczyła Ryldowi co oznacza większość tych słów.Przedwschodem słońca pierwszego dnia dotarli na wybrzeże.Na wi-dok pozornie bezkresnego przestworu szarej wody Halisstrzczabrakło tchu.Jak w większości miejsc Zwiata Ponad Ryldczuł się tu nieswojo, a nawet nerwowo.Halisstra była pewna,że w końcu się do tego przyzwyczai, a nawet to polubi.Musiał.Szli zachodnim brzegiem zatoki zwanej przez mieszkańcówpowierzchni Smoczym Przesmykiem przez dwie długie noce,unikając innych podróżników i nieoczekiwanych niebezpie-czeństw dzięki wyczulonym zmysłom Rylda, magii bae 'qesheli magii kapłanek Eilistraee.O brzasku trzeciego dnia stanęli nabrzegu szerokiej delty rzeki Lis, mając po prawej szarobiałe,spienione wody Smoczego Przesmyku.Po lewej na północ widzieli rzekę, lasy i falujące, zasypane śniegiem wzgórza.Byłoponuro i przerazliwie zimno, i Halisstra musiała użyć magii,żeby nie odmrozili sobie palców u rąk i nóg.- Musimy dostać się na drugą stronę? - zapytał Ryld, chociaż znał odpowiedz.Ukryli siew rzadkim zagajniku bezlistnych drzew.W delcierzeki roiło się od łodzi wszelkich rozmiarów.Halisstra jeszczenigdy takich nie widziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nigdy jeszcze żadnej nie pilotowałem.Prawdopodobnieżaden drow w historii tego nie robił.- To nie jest takie trudne - wyjaśniła. Statek żyje.Po prostuzmuszasz go siłą woli, żeby płynął tam, dokąd chcesz.- To takie proste? - zapytał sceptycznie mag.Aliisza patrzyła, jak draegloth rozszarpuje kłami i pazuramiosłabionego uridezu.-Tak.Nie tracąc ani sekundy, rozjuszony półdemon rzucił się naniewidzialną ścianę z kłami i pazurami.Widok ten sprawił, żeAliiszy szybciej zabiło serce.Kapitan uridezu kulił się za ścianą.Nawet nie starał się uda-wać, że nie wie, co się stanie, jeśli draegloth przedostanie sięprzez niewidzialną barierę.- Pozwól draeglothowi go zabić, kochanie - powiedziałaAliisza, gdy jej zaklęcie zaczęło słabnąć.- Możemy pilotowaćstatek razem.Pharaun otworzył szczelinę pomiędzy wymiarami i wkroczyłw nią.W jednej chwili znalazł się na pokładzie statku chaosuobok sparaliżowanej kapłanki i dokładnie pod niewidzialną, le-witującą Aliisza, która zaczęła opadać ku niemu.- Jeggred - zwrócił się mag do draeglotha - przestań.Przestań natychmiast.Potrzebujemy go.Czarodziej odwrócił się do wysokiej kapłanki, której rękaociekała posoką uridezu.%7łmije na końcu bicza syczały na nie-go ostrzegawczo.- Mistrzyni - powtórzył - każ mu przestać.Jest sparaliżowana wyszeptała mu do ucha Aliisza, stającna tyle blisko, żeby nie potrzebować zaklęcia.Pharaun zamiastsię wzdrygnąć, uśmiechnął się.- Mnie demon nie posłucha.- Mówiłam ci, Pharaunie - szepnęła alu-demon - nie po-trzebujemy go.- My? - zapytał.Choć Pharaun wciąż jej nie widział, wydawało mu się, żeAliisza zarumieniła się.- Skoro Raashub potrafi pilotować ten statek - zapytała -dlaczego my nie mielibyśmy potrafić? Czy to może być aż taktrudne?Pharaun wziął głęboki oddech i westchnął ciężko.- I tak będzie mi się wciąż sprzeciwiał, prawda?- Z kim.- odezwała się Quenthel, która z drżeniem koń-czyn dochodziła do siebie po paraliżującym ukąszeniuuride-zu.- rozmawiasz?-A jak ty byś się zachował na jego miejscu? ~ wyszeptałaAliisza, lekceważąc pytanie wysokiej kapłanki.Pharaun odwrócił się do niej i spojrzał jej prosto w oczy, choćbyła pewna, że jej nie widzi.Mrugnął do niej, a potem obróciłsię z powrotem do kapłanki.- Jeggred chce zabić kapitana - oznajmił.- Pozwól mu - odparła kapłanka, rozglądając się po pokła-dzie za czymś, czym mogłaby się wytrzeć z krwi.- Cóż - wyszeptała Aliisza do ucha maga - teraz to jej po-mysł, nieprawdaż?Pharaun machnął ręką i zlikwidował barierę.Draegloth skoczył na kapitana.Obaj przelecieli przez burtę.Aańcuch, którym uridezu był przykuty do pokładu i planu ma-terialnego trzasnął, jak gdyby był zrobiony z trzonu grzyba.Roz-legł się głośny plusk i pokład zalała woda, mieszając się z krwiązabitych demonów.Aliisza zawisła w powietrzu nad Pharaunem i Quenthel,którzy podbiegli do burty i wbili wzrok w czarną wodę.Na po-wierzchnię wypływały bąbelki, a po wodzie rozchodziły się krę-gi, widomy znak toczącej się pod powierzchnią walki.Potem bąbelki znikły.Kręgi wygładziły się i nic już nie mą-ciło powierzchni jeziora.- Płyń za nimi - rozkazała Pharaunowi kapłanka.Aliisza zdołała jakoś pohamować wybuch śmiechu.Pharaun uniósł brew, spojrzał na kapłankę i powiedział:- Obawiam się, że musiałem anulować czar pozwalający mioddychać pod wodą.Kapłanka popatrzyła na niego gniewnie, ale dalszą dyskusjęprzerwał kolejny plusk.Coś wyleciało łukiem z wody i uderzy-ło z głuchym łomotem o pokład.Głowa kapitana potoczyła sięna drugą stroną okrętu i zatrzymała się, patrząc przed siebiepustym wzrokiem.- Nieważne - wydyszała Quenthel, zerkając na Pharauna.Draegloth wygramolił się powoli na pokład zaplecami mrocz-nych elfów.Połdemon otrząsnął się gwałtownie, opryskującich oboje.Pharaun i Quenthel obrócili się w jego stronę,- Na to - huknął draegloth - warto było czekać.13Danifae chciała spotkać się z nimi w zrujnowanej świątynina skraju bagna, na którego wschodnim brzegu uchodziła domorza szeroka rzeka.Halisstra przez pierwszą noc wędrówkitłumaczyła Ryldowi co oznacza większość tych słów.Przedwschodem słońca pierwszego dnia dotarli na wybrzeże.Na wi-dok pozornie bezkresnego przestworu szarej wody Halisstrzczabrakło tchu.Jak w większości miejsc Zwiata Ponad Ryldczuł się tu nieswojo, a nawet nerwowo.Halisstra była pewna,że w końcu się do tego przyzwyczai, a nawet to polubi.Musiał.Szli zachodnim brzegiem zatoki zwanej przez mieszkańcówpowierzchni Smoczym Przesmykiem przez dwie długie noce,unikając innych podróżników i nieoczekiwanych niebezpie-czeństw dzięki wyczulonym zmysłom Rylda, magii bae 'qesheli magii kapłanek Eilistraee.O brzasku trzeciego dnia stanęli nabrzegu szerokiej delty rzeki Lis, mając po prawej szarobiałe,spienione wody Smoczego Przesmyku.Po lewej na północ widzieli rzekę, lasy i falujące, zasypane śniegiem wzgórza.Byłoponuro i przerazliwie zimno, i Halisstra musiała użyć magii,żeby nie odmrozili sobie palców u rąk i nóg.- Musimy dostać się na drugą stronę? - zapytał Ryld, chociaż znał odpowiedz.Ukryli siew rzadkim zagajniku bezlistnych drzew.W delcierzeki roiło się od łodzi wszelkich rozmiarów.Halisstra jeszczenigdy takich nie widziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]