[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vanyel i Yfandes potrzebowali teraz jeszcze więcej, jeszcze silniej-szej magicznej energii, by mogli osiągnąć cel swej podróży gdziekolwiek onsię znajdował bez przeszkód.Vanyel wytężył zmysły w poszukiwaniu ogniskamocy, która pomogłaby im przedostać się przez bramy miasta tym samym spo-sobem, który tak dobrze sprawdził się na granicy, i aż drgnął zaskoczony swymodkryciem.Otóż miasto to, gdzie tak ostro potępia się magów oraz ich dary, kipiało wręczod magicznej energii.Leżało ono na skrzyżowaniu trzech, może pięciu, a mo-że nawet siedmiu strumieni mocy z których żadnego nie można by nazwaćznikomym spływających do ogniska znajdującego się pod miastem niczympłynne tęcze jednostajnie mruczące swe pieśni o potędze.Ich natężenie było taksilne, że nawet świeżo upieczony biegły mógłby czerpać z nich energię; oczy-wiście pod warunkiem, że miał wrażliwość, która pozwalała mu postrzegać obec-ność strumieni.Jednakże nad samym ogniskiem energii, gdzie gromadziła się mocowych strumieni, prawdopodobnie zapanować umiałby tylko biegły o ogromnymdoświadczeniu.Yfandes, zatrzymaj się na chwilkę.Yfandes usłuchała.Vanyel zaś natężył swój dar, kierując go ku najbliższe-mu strumieniowi, po czym zbierając siły na stawienie czoła wstrząsowi spotkaniaz wielką falą energii, uniósł w górę ręce, przygotowując się do rzucenia tym razemjuż na prawdę silnego zaklęcia budzącego iluzje i tłumiącego dzwięki.Bramy miasta oświetlone były nazbyt dobrze i strzeżone nazbyt szczelnie,a w samym mieście panował za duży tłok, aby ryzykować użycie zaklęcia podob-nego do tego, którym Vanyel unieszkodliwił wartowników granicznych.Zależałomu na pośpiechu, lecz nie odważyłby się działać na łapu capu.Ostrożnie po-127wiedział do siebie. To Savil jest specjalistką w tej dziedzinie, nie ty.Pośpiechmoże wszystko zepsuć.Yfandes wierciła się niespokojnie, dzwoneczki przy uzdzie pobrzękiwały ci-cho, a kopyta stukały na wyłożonej kamieniami drodze.Pośpiesz się popędzała go.Jej myśli przesycone były strachem. Proszęcię.On umrze, wszyscy umrą.tam jest jeszcze jeden Towarzysz, ona już odcho-dzi od zmysłów, nawet nie może mówić.Yfandes, nie przeszkadzaj mi.Staram się jak mogę, ale jeśli teraz nie nabio-rę odpowiedniej energii, zabraknie mi jej wtedy, gdy będzie potrzebna, W tejsekundzie zaczęła się weń wlewać potężna, nie spętana niczym moc, wypełniająccałą pustkę w jego wnętrzu.Naturalny, powolny proces powracania do sił nigdynie zdołałby uczynić czegoś podobnego.Teraz Vanyel zamierzał poczekać, aż jegodotąd puste rezerwuary mocy wypełnią się na nowo, nim przystąpi do pracy nadtak trudnym zadaniem; a zważywszy na prędkość, z jaką przepływała energia, niezanosiło się na długie oczekiwanie.Ponadto istniało duże prawdopodobieństwo,że moc ta będzie mu niezmiernie potrzebna.Gdyby wszystko mieli wziąć diablii musiałby uciekać się do zaklęcia Bramy.Bogowie, To jak.zjadanie słońca, wdychanie tęczy, picie wiatru.Energiawlewała się w niego, dzika i nieokiełznana.Po raz pierwszy od wielu miesięcypoczuł swą pełnię, był jak świeżo przywrócony do życia.Nigdzie w okolicachForst Reach nie odnalazł ogniska o tak potężnej mocy.Gdy wiadomo, jak wielka moc przepływa pod Highjourne i marnuje się niewykorzystana, to przyczyna, dla której Mavełanom tak bardzo zależało na Line-asie, przestaje być zagadką.Vanyel był bliski współczucia dla tutejszych lordówmagów, którzy musieli się wszak czuć, jak gdyby żyli obok ludzi, co wraz z mie-dzią wydobywają z ziemi cenne kamienie, lecz wyrzucają je z odpadkami, zara-zem jednak nikomu nie pozwalają ich zbierać.Trzeba się spieszyć.Zostało namjuż niewiele czasu.Ostrożnie sięgnął do ogniska energii, która już po chwili poczęła spływać naniego jeszcze obfitszym strumieniem.Tyle wystarczy.A teraz uczynię ją moją mocą.Sięgnął w głąb nie ujarzmionej jeszcze energii, którą miał już w sobie, przy-swoił ją i ujął w swe ręce.Na poły z wysiłku, na poły z niecierpliwości, cały był już zlany potem.Bo-gowie, to zajmuje za dużo czasu, ale przecież nie mogę sobie pozwolić na żadneniespodzianki.Powoli, ostrożnie jął wysnuwać z tego kłębowiska mocy pojedyncze niteczkienergii widoczne jedynie dla oczu jego daru patrzenia w głąb, i jął pleść z nichkokon, który pochłonie wszystkie dzwięki, a oczom, które zatrzymają się na nim,rozkaże patrzeć w przeciwnym kierunku.Warstwa po warstwie, nitka po kolejnejdelikatnej nitce tak powstawał ów kokon.Było to zaklęcie wymagające abso-128lutnej koncentracji uwagi, gdyż najdrobniejszy nawet błąd mógłby doprowadzićdo defektu do utworzenia się małego punkciku, na którym mógłby zatrzymaćsię czyjś wzrok, lub też przez który mógłby przesączyć się jakiś dzwięk.Yfan-des nie okazywała już zniecierpliwienia, stała nieruchomo niczym figura lodowabłyszcząca w księżycowej poświacie.Nareszcie, odetchnąwszy z ulgą, Vanyel splótł ostatnie oczko swej pajęczyny.Uzupełnił zapasy energii, a potem odciął swe połączenie z macierzystym strumie-niem.W ramionach czuł ból, jednak wiedział doskonale, że nim wszystko dobiegniekońca, przyjdzie mu jeszcze cierpieć daleko bardziej.Ruszaj! rzucił do Yfandes, która natychmiast skoczyła w mrok, do otwar-tych bram miasta wprost przed nimi.Gdy pruła powietrze niczym strzała pędzącaku jej tylko znanemu celowi, Vanyel złapał wodze i przytrzymał się łęku siodła.Yfandes! Dokąd jedziemy?Do pałacu!Uliczki wiły się leniwie i zdawało się, że w ich układzie brak jakiegokolwiekładu i porządku.Niektóre z nich rozświetlały pochodnie i latarnie, na niektóre tyl-ko księżyc rzucał odrobinę swego blasku.Yfandes i Vanyel przemierzali je, razpogrążając się w mroku, to znów wypadając w jasność.Kopyta Yfandes z chlupo-tem zanurzały się w kałużach wody i innych mniej przyjemnych płynów.Vanyelsłyszał pod sobą ich tętent dziwnie przytłumiony.I czuł wonie równie intrygujące,co obrzydliwe: zdradliwe odory wpadające do jego nosa i wydmuchiwane przezeńjeszcze szybciej, nim zdołał je rozpoznać.Dookoła pełno było ludzi: zamiataczyulicznych, żebraków, ladacznic, pijaków i innych typków, których trudno byłookreślić.Zaklęcie działało doskonale oczy ludzi mijanych na ulicach miastaprześlizgiwały się po nich bez cienia zainteresowania.Pierwszy Towarzysz, ten młodszy.nie mogę nawet do niego dotrzeć.teżjest bliski szaleństwa, Van, on się tak bardzo boi! Yfandes sama z trudem pano-wała nad emocjami i wyrażała się dość niespójnie.Strumień płynących ku Vany-elowi myśli zniekształcały targające nią uczucia i napięcie, tak że trudno już byłowyłowić z niego pojedyncze słowa. Ten drugi.to.jej Wybrany.ona niemoże znieść tego, co on robi, odgradza się od wszystkiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Vanyel i Yfandes potrzebowali teraz jeszcze więcej, jeszcze silniej-szej magicznej energii, by mogli osiągnąć cel swej podróży gdziekolwiek onsię znajdował bez przeszkód.Vanyel wytężył zmysły w poszukiwaniu ogniskamocy, która pomogłaby im przedostać się przez bramy miasta tym samym spo-sobem, który tak dobrze sprawdził się na granicy, i aż drgnął zaskoczony swymodkryciem.Otóż miasto to, gdzie tak ostro potępia się magów oraz ich dary, kipiało wręczod magicznej energii.Leżało ono na skrzyżowaniu trzech, może pięciu, a mo-że nawet siedmiu strumieni mocy z których żadnego nie można by nazwaćznikomym spływających do ogniska znajdującego się pod miastem niczympłynne tęcze jednostajnie mruczące swe pieśni o potędze.Ich natężenie było taksilne, że nawet świeżo upieczony biegły mógłby czerpać z nich energię; oczy-wiście pod warunkiem, że miał wrażliwość, która pozwalała mu postrzegać obec-ność strumieni.Jednakże nad samym ogniskiem energii, gdzie gromadziła się mocowych strumieni, prawdopodobnie zapanować umiałby tylko biegły o ogromnymdoświadczeniu.Yfandes, zatrzymaj się na chwilkę.Yfandes usłuchała.Vanyel zaś natężył swój dar, kierując go ku najbliższe-mu strumieniowi, po czym zbierając siły na stawienie czoła wstrząsowi spotkaniaz wielką falą energii, uniósł w górę ręce, przygotowując się do rzucenia tym razemjuż na prawdę silnego zaklęcia budzącego iluzje i tłumiącego dzwięki.Bramy miasta oświetlone były nazbyt dobrze i strzeżone nazbyt szczelnie,a w samym mieście panował za duży tłok, aby ryzykować użycie zaklęcia podob-nego do tego, którym Vanyel unieszkodliwił wartowników granicznych.Zależałomu na pośpiechu, lecz nie odważyłby się działać na łapu capu.Ostrożnie po-127wiedział do siebie. To Savil jest specjalistką w tej dziedzinie, nie ty.Pośpiechmoże wszystko zepsuć.Yfandes wierciła się niespokojnie, dzwoneczki przy uzdzie pobrzękiwały ci-cho, a kopyta stukały na wyłożonej kamieniami drodze.Pośpiesz się popędzała go.Jej myśli przesycone były strachem. Proszęcię.On umrze, wszyscy umrą.tam jest jeszcze jeden Towarzysz, ona już odcho-dzi od zmysłów, nawet nie może mówić.Yfandes, nie przeszkadzaj mi.Staram się jak mogę, ale jeśli teraz nie nabio-rę odpowiedniej energii, zabraknie mi jej wtedy, gdy będzie potrzebna, W tejsekundzie zaczęła się weń wlewać potężna, nie spętana niczym moc, wypełniająccałą pustkę w jego wnętrzu.Naturalny, powolny proces powracania do sił nigdynie zdołałby uczynić czegoś podobnego.Teraz Vanyel zamierzał poczekać, aż jegodotąd puste rezerwuary mocy wypełnią się na nowo, nim przystąpi do pracy nadtak trudnym zadaniem; a zważywszy na prędkość, z jaką przepływała energia, niezanosiło się na długie oczekiwanie.Ponadto istniało duże prawdopodobieństwo,że moc ta będzie mu niezmiernie potrzebna.Gdyby wszystko mieli wziąć diablii musiałby uciekać się do zaklęcia Bramy.Bogowie, To jak.zjadanie słońca, wdychanie tęczy, picie wiatru.Energiawlewała się w niego, dzika i nieokiełznana.Po raz pierwszy od wielu miesięcypoczuł swą pełnię, był jak świeżo przywrócony do życia.Nigdzie w okolicachForst Reach nie odnalazł ogniska o tak potężnej mocy.Gdy wiadomo, jak wielka moc przepływa pod Highjourne i marnuje się niewykorzystana, to przyczyna, dla której Mavełanom tak bardzo zależało na Line-asie, przestaje być zagadką.Vanyel był bliski współczucia dla tutejszych lordówmagów, którzy musieli się wszak czuć, jak gdyby żyli obok ludzi, co wraz z mie-dzią wydobywają z ziemi cenne kamienie, lecz wyrzucają je z odpadkami, zara-zem jednak nikomu nie pozwalają ich zbierać.Trzeba się spieszyć.Zostało namjuż niewiele czasu.Ostrożnie sięgnął do ogniska energii, która już po chwili poczęła spływać naniego jeszcze obfitszym strumieniem.Tyle wystarczy.A teraz uczynię ją moją mocą.Sięgnął w głąb nie ujarzmionej jeszcze energii, którą miał już w sobie, przy-swoił ją i ujął w swe ręce.Na poły z wysiłku, na poły z niecierpliwości, cały był już zlany potem.Bo-gowie, to zajmuje za dużo czasu, ale przecież nie mogę sobie pozwolić na żadneniespodzianki.Powoli, ostrożnie jął wysnuwać z tego kłębowiska mocy pojedyncze niteczkienergii widoczne jedynie dla oczu jego daru patrzenia w głąb, i jął pleść z nichkokon, który pochłonie wszystkie dzwięki, a oczom, które zatrzymają się na nim,rozkaże patrzeć w przeciwnym kierunku.Warstwa po warstwie, nitka po kolejnejdelikatnej nitce tak powstawał ów kokon.Było to zaklęcie wymagające abso-128lutnej koncentracji uwagi, gdyż najdrobniejszy nawet błąd mógłby doprowadzićdo defektu do utworzenia się małego punkciku, na którym mógłby zatrzymaćsię czyjś wzrok, lub też przez który mógłby przesączyć się jakiś dzwięk.Yfan-des nie okazywała już zniecierpliwienia, stała nieruchomo niczym figura lodowabłyszcząca w księżycowej poświacie.Nareszcie, odetchnąwszy z ulgą, Vanyel splótł ostatnie oczko swej pajęczyny.Uzupełnił zapasy energii, a potem odciął swe połączenie z macierzystym strumie-niem.W ramionach czuł ból, jednak wiedział doskonale, że nim wszystko dobiegniekońca, przyjdzie mu jeszcze cierpieć daleko bardziej.Ruszaj! rzucił do Yfandes, która natychmiast skoczyła w mrok, do otwar-tych bram miasta wprost przed nimi.Gdy pruła powietrze niczym strzała pędzącaku jej tylko znanemu celowi, Vanyel złapał wodze i przytrzymał się łęku siodła.Yfandes! Dokąd jedziemy?Do pałacu!Uliczki wiły się leniwie i zdawało się, że w ich układzie brak jakiegokolwiekładu i porządku.Niektóre z nich rozświetlały pochodnie i latarnie, na niektóre tyl-ko księżyc rzucał odrobinę swego blasku.Yfandes i Vanyel przemierzali je, razpogrążając się w mroku, to znów wypadając w jasność.Kopyta Yfandes z chlupo-tem zanurzały się w kałużach wody i innych mniej przyjemnych płynów.Vanyelsłyszał pod sobą ich tętent dziwnie przytłumiony.I czuł wonie równie intrygujące,co obrzydliwe: zdradliwe odory wpadające do jego nosa i wydmuchiwane przezeńjeszcze szybciej, nim zdołał je rozpoznać.Dookoła pełno było ludzi: zamiataczyulicznych, żebraków, ladacznic, pijaków i innych typków, których trudno byłookreślić.Zaklęcie działało doskonale oczy ludzi mijanych na ulicach miastaprześlizgiwały się po nich bez cienia zainteresowania.Pierwszy Towarzysz, ten młodszy.nie mogę nawet do niego dotrzeć.teżjest bliski szaleństwa, Van, on się tak bardzo boi! Yfandes sama z trudem pano-wała nad emocjami i wyrażała się dość niespójnie.Strumień płynących ku Vany-elowi myśli zniekształcały targające nią uczucia i napięcie, tak że trudno już byłowyłowić z niego pojedyncze słowa. Ten drugi.to.jej Wybrany.ona niemoże znieść tego, co on robi, odgradza się od wszystkiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]