[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrócę wieczorem.RLTRozdział trzeciStephano Beshaley stał nieruchomo w sypialni swojego londyńskiego domu przyBloomsbury Square.Munch, jego pokojowiec, pomagał mu przeobrazić się z powrotemw angielskiego dżentelmena, lorda Stephena Saltertona.Odłożył właśnie pogniecionyfular i zaczął wiązać świeży.- Skoro nalegasz, żeby zacząć od początku.- poddał się Stephano, chociaż wolał-by przystąpić jak najszybciej do działania.Zmarnował kilka godzin w nocy, jeżdżąc po wiejskich terenach, aby zmylić VerityCarlow.Popsuło mu szyki nagłe pojawienie się w Londynie Roberta Veryana, wicehra-biego Keddintona.- Skoro udaje się pan do biura Keddintona, węzeł musi być nienaganny.Głos Muncha brzmiał bezbarwnie, podobnie pozbawiona wyrazu była jego twarz.Wielu ludzi mylnie oceniało go jako człowieka miernych umiejętności i inteligencji.Tymczasem jego grube palce radziły sobie nader sprawnie z wiązaniem skomplikowane-go węzła, a ocena sytuacji była zawsze celna.- Nie można oczekiwać, że potraktują pana serio, jeśli pan zachowa się lekceważą-co.Nie może pan pozwolić sobie na okazanie słabości, nawet gdyby miał to sygnalizo-wać tylko niezbyt perfekcyjnie zawiązany fular.- Pewnie masz rację.Niech go diabli wezmą za zepsucie mi poranka! Miałem na-dzieję na porządne śniadanie i drzemkę, a wizyta zajmie mi znaczną część dnia.Aatwiejmi sprawiać wrażenie silnego, kiedy jestem wypoczęty.- A jak się czujesz, sahib Stephen? - spytał Akshat, kamerdyner i przyjaciel, zaw-sze gotów do pomocy.- Ból głowy nie dokucza mi dzisiaj tak bardzo.- Rzeczywiście czuł się lepiej, niżmógłby się spodziewać po bezsennej nocy i kilku godzinach w siodle.- Wypiję filiżankętwojej specjalnej herbaty i będę jak nowo narodzony.Akshat przewidział prośbę chlebodawcy i zawczasu przygotował napar z mieszankiziół, jedynej, która uśmierzała bezustanny tętniący ból pod czaszką.Gdyby przestał gonękać przez kilka dni, Stephano mógłby uznać, że klątwa matki straciła moc.Wypił na-RLTpar i przejrzał się w lustrze.Był teraz innym człowiekiem.A może właśnie dawnym so-bą? W każdym razie patrzył na Stephena Hebdena, jubilera, który strzepywał nieistnieją-cy pyłek z czarnej wełnianej tkaniny pierwszorzędnej jakości.Kiedy ktoś ze szlachetnieurodzonych chciał sprzedać rodowe klejnoty albo wykonać wierną kopię kosztownościutraconych przy zielonym stoliku lub podarowanych kochance, zwracał się do StephenaHebdena.Był dyskretny, godny zaufania i skrupulatnie uczciwy, zawsze też znajdowałsię tam, gdzie go akurat potrzebowano.Jeśli ktoś miał do załatwienia sprawę nieco bar-dziej podejrzaną, jubiler Stephen Hebden zawsze mógł liczyć na lorda Stephena Salterto-na.Istniał także Stephano Beshaley, Rom.Robert Veryan, wicehrabia Keddinton, miał do czynienia z wszystkimi trzemawcieleniami.Służba w domu przy Bloomsbury Square była przyzwyczajona do ciągłychprzemian swego pana, natomiast dla Veryana były one denerwujące, nigdy bowiem niewiedział, w której postaci Stephano się pojawi.Dzisiejszego dnia ten brak pewności da-wał Stephano przewagę.Spojrzał znowu w lustro i zadowolony z perfekcyjnego krojusurduta, spytał:- Jak myślisz, Munch, wyglądam wystarczająco poważnie, żeby złożyć wizytę wi-cehrabiemu?Akshat uśmiechnął się, a Munch odpowiedział:- Wystarczająco nawet na to, żeby wziąć udział w pogrzebie któregoś z szacow-nych arystokratów.Samo ubranie nie wystarczało, żeby uwolnić jego głowę od natrętnych myśli otrudnościach czekającego go dnia.Mógłby uznać, że porwanie udało się, niezależnie odzwłoki, jaką spowoduje wizyta u Keddintona.Niestety, nie docenił branki i nie przewi-dział swojej reakcji na jej obecność.Przez kilka tygodni obserwował dyskretnie Verity Carlow i nabrał przekonania, żeniczym się nie wyróżnia wśród innych panien z towarzystwa.Owszem, była śliczna, alepozbawiona własnego zdania, jeśli jej zachowanie wobec innych miało być tego wy-znacznikiem.Dawała sobą kierować i nie okazywała zniecierpliwienia, które wskazywa-łoby na to, że ją to czasem męczy, tak że zaczął nawet podejrzewać ją o niedostatek inte-ligencji.RLTByć może tu należało szukać przyczyny jej apatycznego zachowania wobec adora-torów.Zlekceważeni przez nią mężczyzni nie szczędzili w swoim gronie nieprzychyl-nych, często wręcz niegrzecznych uwag na jej temat, i uważali, że mimo nienagannychmanier zachowuje się nie fair.Co z tego, że ich zaloty zyskiwały aprobatę jej ojca,George'a Carlowa, hrabiego Narborough, i brata, Marcusa Carlowa, wicehrabiegoStanegate'a, skoro Verity reagowała na ich starania całkowitym brakiem zainteresowaniai chłodem.Jakby nie rozumiała, że od kobiety w jej wieku oczekuje się zawarcia ko-rzystnego małżeństwa.Stephano nie przewidywał kłopotów, kiedy planował porwanie.Zakładał, że Verityalbo pójdzie z nim do ogrodu, bo zabraknie jej rozsądku, aby tego nie robić, albo uciek-nie do gotowalni.Nie spodziewał się, że będzie z nim walczyć, a strach wcale jej nie spa-raliżuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wrócę wieczorem.RLTRozdział trzeciStephano Beshaley stał nieruchomo w sypialni swojego londyńskiego domu przyBloomsbury Square.Munch, jego pokojowiec, pomagał mu przeobrazić się z powrotemw angielskiego dżentelmena, lorda Stephena Saltertona.Odłożył właśnie pogniecionyfular i zaczął wiązać świeży.- Skoro nalegasz, żeby zacząć od początku.- poddał się Stephano, chociaż wolał-by przystąpić jak najszybciej do działania.Zmarnował kilka godzin w nocy, jeżdżąc po wiejskich terenach, aby zmylić VerityCarlow.Popsuło mu szyki nagłe pojawienie się w Londynie Roberta Veryana, wicehra-biego Keddintona.- Skoro udaje się pan do biura Keddintona, węzeł musi być nienaganny.Głos Muncha brzmiał bezbarwnie, podobnie pozbawiona wyrazu była jego twarz.Wielu ludzi mylnie oceniało go jako człowieka miernych umiejętności i inteligencji.Tymczasem jego grube palce radziły sobie nader sprawnie z wiązaniem skomplikowane-go węzła, a ocena sytuacji była zawsze celna.- Nie można oczekiwać, że potraktują pana serio, jeśli pan zachowa się lekceważą-co.Nie może pan pozwolić sobie na okazanie słabości, nawet gdyby miał to sygnalizo-wać tylko niezbyt perfekcyjnie zawiązany fular.- Pewnie masz rację.Niech go diabli wezmą za zepsucie mi poranka! Miałem na-dzieję na porządne śniadanie i drzemkę, a wizyta zajmie mi znaczną część dnia.Aatwiejmi sprawiać wrażenie silnego, kiedy jestem wypoczęty.- A jak się czujesz, sahib Stephen? - spytał Akshat, kamerdyner i przyjaciel, zaw-sze gotów do pomocy.- Ból głowy nie dokucza mi dzisiaj tak bardzo.- Rzeczywiście czuł się lepiej, niżmógłby się spodziewać po bezsennej nocy i kilku godzinach w siodle.- Wypiję filiżankętwojej specjalnej herbaty i będę jak nowo narodzony.Akshat przewidział prośbę chlebodawcy i zawczasu przygotował napar z mieszankiziół, jedynej, która uśmierzała bezustanny tętniący ból pod czaszką.Gdyby przestał gonękać przez kilka dni, Stephano mógłby uznać, że klątwa matki straciła moc.Wypił na-RLTpar i przejrzał się w lustrze.Był teraz innym człowiekiem.A może właśnie dawnym so-bą? W każdym razie patrzył na Stephena Hebdena, jubilera, który strzepywał nieistnieją-cy pyłek z czarnej wełnianej tkaniny pierwszorzędnej jakości.Kiedy ktoś ze szlachetnieurodzonych chciał sprzedać rodowe klejnoty albo wykonać wierną kopię kosztownościutraconych przy zielonym stoliku lub podarowanych kochance, zwracał się do StephenaHebdena.Był dyskretny, godny zaufania i skrupulatnie uczciwy, zawsze też znajdowałsię tam, gdzie go akurat potrzebowano.Jeśli ktoś miał do załatwienia sprawę nieco bar-dziej podejrzaną, jubiler Stephen Hebden zawsze mógł liczyć na lorda Stephena Salterto-na.Istniał także Stephano Beshaley, Rom.Robert Veryan, wicehrabia Keddinton, miał do czynienia z wszystkimi trzemawcieleniami.Służba w domu przy Bloomsbury Square była przyzwyczajona do ciągłychprzemian swego pana, natomiast dla Veryana były one denerwujące, nigdy bowiem niewiedział, w której postaci Stephano się pojawi.Dzisiejszego dnia ten brak pewności da-wał Stephano przewagę.Spojrzał znowu w lustro i zadowolony z perfekcyjnego krojusurduta, spytał:- Jak myślisz, Munch, wyglądam wystarczająco poważnie, żeby złożyć wizytę wi-cehrabiemu?Akshat uśmiechnął się, a Munch odpowiedział:- Wystarczająco nawet na to, żeby wziąć udział w pogrzebie któregoś z szacow-nych arystokratów.Samo ubranie nie wystarczało, żeby uwolnić jego głowę od natrętnych myśli otrudnościach czekającego go dnia.Mógłby uznać, że porwanie udało się, niezależnie odzwłoki, jaką spowoduje wizyta u Keddintona.Niestety, nie docenił branki i nie przewi-dział swojej reakcji na jej obecność.Przez kilka tygodni obserwował dyskretnie Verity Carlow i nabrał przekonania, żeniczym się nie wyróżnia wśród innych panien z towarzystwa.Owszem, była śliczna, alepozbawiona własnego zdania, jeśli jej zachowanie wobec innych miało być tego wy-znacznikiem.Dawała sobą kierować i nie okazywała zniecierpliwienia, które wskazywa-łoby na to, że ją to czasem męczy, tak że zaczął nawet podejrzewać ją o niedostatek inte-ligencji.RLTByć może tu należało szukać przyczyny jej apatycznego zachowania wobec adora-torów.Zlekceważeni przez nią mężczyzni nie szczędzili w swoim gronie nieprzychyl-nych, często wręcz niegrzecznych uwag na jej temat, i uważali, że mimo nienagannychmanier zachowuje się nie fair.Co z tego, że ich zaloty zyskiwały aprobatę jej ojca,George'a Carlowa, hrabiego Narborough, i brata, Marcusa Carlowa, wicehrabiegoStanegate'a, skoro Verity reagowała na ich starania całkowitym brakiem zainteresowaniai chłodem.Jakby nie rozumiała, że od kobiety w jej wieku oczekuje się zawarcia ko-rzystnego małżeństwa.Stephano nie przewidywał kłopotów, kiedy planował porwanie.Zakładał, że Verityalbo pójdzie z nim do ogrodu, bo zabraknie jej rozsądku, aby tego nie robić, albo uciek-nie do gotowalni.Nie spodziewał się, że będzie z nim walczyć, a strach wcale jej nie spa-raliżuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]