[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie ma pan konia. powtórzyła, rozglądając się po wybiegu.Właśnie siodłano wierzchowce przed następną gonitwą. Mieszkam w Waszyngtonie wyjaśnił. Jestem szefemgabinetu prezydenta.Zabrzmiało to głupio, jakby się przed nią tłumaczył. Szefem gabinetu. uśmiechnęła się.Miał wrażenie, że z niegodrwi. Ho ho ho.Przez chwilę miał ochotę ją uderzyć.Nigdy nie zrobił czegośtakiego, w przeciwieństwie do swego ojca.Na szczęście Bloch przyniósłdżin, uwalniając Moody'ego od konieczności riposty.Ale w uśmiechu Lenore poza drwiną kryło się także wyzwanie, amoże nawet zachęta.Miała klasę.Podobała mu się.Nawet bardziej niżzeszłego wieczoru.Gdyby tylko nie była taka pijana. Dzięki za dżin, skarbie.Miło się z panem gadało, hmm, szefie.Zachwiała się, zrobiła krok do tyłu, wypiła łyk ze szklanki,a potem odeszła w stronę wybiegu.Moody otarł pot z czoła i nosa. Do diabła odezwał się. Nie daj sobie zawrócić w głowie ostrzegł go Bloch. Onazawsze tak prowokuje mężczyzn. Na mnie to nie działa.Miliarder zerknął na zegarek. Już niedługo.Moody obserwował, jak Lenore Fairbrother wchodzi na wybieg,zręcznie omijając końskie odchody.Dżokej Blocha siedział już w siodle,a dwóch stajennych przytrzymywało jego konia. Nie zamierzasz porozmawiać ze swoim zawodnikiem? Nigdy nie zbliżam się do moich koni, Bobby.Dopiero kiedywygrają.Teren wyścigów znajdował się u podnóża długiego wzgórza, miejscakrótkiej, ale gwałtownej potyczki kawalerii podczas wojny domowej.Konfederaci zaatakowali obóz unionistów i rozproszyli przeciwnika,który salwował się ucieczką do pobliskiego lasu.Na pamiątkę tegowydarzenia przy szosie postawiono mały pomnik.Na wzgórzu znowu rozbito namioty, tym razem nie wojskowe, alecywilne schronienie przed słońcem dla bogatych widzów orazprzedstawicieli wielkich korporacji, które finansowały wyścigi.Chorągiewki i proporce falowały leniwie na wietrze.Całośćprzypominała miejsce średniowiecznego turnieju.Na trawie przed różnokolorowymi namiotami stały stoliki i krzesła,ogrodzone sznurami.Tabliczki informowały: WSTP TYLKO DLAZAPROSZONYCH GOZCI.Robert Moody nie miał takiegozaproszenia i nie wiedział, że dostała je jego córka.Przyjechała zKalifornii do Waszyngtonu, aby podpisać kontrakt na rolę Rozalindy w Jak wam się podoba" Szekspira, wystawianym tej jesieni przez teatrFolgera.Jeden z głównych sponsorów przedstawienia, bankier StevenGranby, zaproponował jej spędzenie niedzieli za miastem, więc siedziałateraz między namiotami, obserwując z góry własnego ojca.Był ostatniąosobą, którą spodziewała się zobaczyć na wyścigach, wśród koni iarystokratów.Mógł pracować w biurze albo wybrać się na jakieśprzyjęcie ale nie tutaj.Zgadzając się na występy w Waszyngtonie,zdawała sobie sprawę z tego, że wcześniej czy pózniej go spotka, alewyobrażała to sobie inaczej: miała nadzieję, że przyjdzie zprzeprosinami za kulisy, a ona będzie mogła go wpuścić albo nie.Tymczasem przyjechała dopiero dwa dni temu i już na siebie wpadli.Siedzi na dole razem z tym okropnym Bernie Blochem, przy którymnajgorsi dranie w Hollywood to wszyscy święci.Granby, całkiem przystojny mężczyzna w średnim wieku, był niecoonieśmielony, ale i dumny z towarzystwa gwiazdy filmowej.Cały czaspodrywał May i bez wątpienia chciał zaciągnąć ją do łóżka, ale szybkowybiła mu to z głowy, wymuszając obietnicę powrotu do Waszyngtonuwczesnym popołudniem.Cieszyła się na ten dzień, ale spotkanie z ojcem zepsuło jej humor.Gdyby nie to, że nie chciała wywoływać sensacji, wyjechałaby stądnatychmiast, tłumacząc się upałem, bólem głowy albo czymkolwiekinnym.Poza tym nie powinna zrażać do siebie Granby'ego.Nierozmawiała z ojcem od trzech lat, jeśli nie liczyć krótkiej, burzliwejwymiany zdań przez telefon.Gniew minął, ale uraza i nienawiśćpozostały.Na szczęście nic nie zauważył.Spoglądał parę razy w jej stronę, alezdołała zniknąć w tłumie.W tym zawodzie to bardzo ważnaumiejętność.Nosiła bardzo ciemne okulary, a na głowę założyłaszyfonową chustę i kapelusz z szerokim rondem, trochę w styluMarleny Dietrich.Granby przedstawiał swoją towarzyszkęprzyjaciołom jako pannę Moody".Nic im to nie mówiło.Jeśli ci ludzie mają dobry smak, na pewno nie widzieli kilkuostatnich filmów z jej udziałem; tak kiepskich, że nie nadawały sięnawet do wypożyczalni wideo.Gwiazda zaledwie trzydziestoletniejaktorki powoli gasła.May nigdy zresztą nie rozumiała, dlaczegopodoba się ludziom. Dobrze się bawisz? zapytał Granby, kładąc dłoń na jejramieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Nie ma pan konia. powtórzyła, rozglądając się po wybiegu.Właśnie siodłano wierzchowce przed następną gonitwą. Mieszkam w Waszyngtonie wyjaśnił. Jestem szefemgabinetu prezydenta.Zabrzmiało to głupio, jakby się przed nią tłumaczył. Szefem gabinetu. uśmiechnęła się.Miał wrażenie, że z niegodrwi. Ho ho ho.Przez chwilę miał ochotę ją uderzyć.Nigdy nie zrobił czegośtakiego, w przeciwieństwie do swego ojca.Na szczęście Bloch przyniósłdżin, uwalniając Moody'ego od konieczności riposty.Ale w uśmiechu Lenore poza drwiną kryło się także wyzwanie, amoże nawet zachęta.Miała klasę.Podobała mu się.Nawet bardziej niżzeszłego wieczoru.Gdyby tylko nie była taka pijana. Dzięki za dżin, skarbie.Miło się z panem gadało, hmm, szefie.Zachwiała się, zrobiła krok do tyłu, wypiła łyk ze szklanki,a potem odeszła w stronę wybiegu.Moody otarł pot z czoła i nosa. Do diabła odezwał się. Nie daj sobie zawrócić w głowie ostrzegł go Bloch. Onazawsze tak prowokuje mężczyzn. Na mnie to nie działa.Miliarder zerknął na zegarek. Już niedługo.Moody obserwował, jak Lenore Fairbrother wchodzi na wybieg,zręcznie omijając końskie odchody.Dżokej Blocha siedział już w siodle,a dwóch stajennych przytrzymywało jego konia. Nie zamierzasz porozmawiać ze swoim zawodnikiem? Nigdy nie zbliżam się do moich koni, Bobby.Dopiero kiedywygrają.Teren wyścigów znajdował się u podnóża długiego wzgórza, miejscakrótkiej, ale gwałtownej potyczki kawalerii podczas wojny domowej.Konfederaci zaatakowali obóz unionistów i rozproszyli przeciwnika,który salwował się ucieczką do pobliskiego lasu.Na pamiątkę tegowydarzenia przy szosie postawiono mały pomnik.Na wzgórzu znowu rozbito namioty, tym razem nie wojskowe, alecywilne schronienie przed słońcem dla bogatych widzów orazprzedstawicieli wielkich korporacji, które finansowały wyścigi.Chorągiewki i proporce falowały leniwie na wietrze.Całośćprzypominała miejsce średniowiecznego turnieju.Na trawie przed różnokolorowymi namiotami stały stoliki i krzesła,ogrodzone sznurami.Tabliczki informowały: WSTP TYLKO DLAZAPROSZONYCH GOZCI.Robert Moody nie miał takiegozaproszenia i nie wiedział, że dostała je jego córka.Przyjechała zKalifornii do Waszyngtonu, aby podpisać kontrakt na rolę Rozalindy w Jak wam się podoba" Szekspira, wystawianym tej jesieni przez teatrFolgera.Jeden z głównych sponsorów przedstawienia, bankier StevenGranby, zaproponował jej spędzenie niedzieli za miastem, więc siedziałateraz między namiotami, obserwując z góry własnego ojca.Był ostatniąosobą, którą spodziewała się zobaczyć na wyścigach, wśród koni iarystokratów.Mógł pracować w biurze albo wybrać się na jakieśprzyjęcie ale nie tutaj.Zgadzając się na występy w Waszyngtonie,zdawała sobie sprawę z tego, że wcześniej czy pózniej go spotka, alewyobrażała to sobie inaczej: miała nadzieję, że przyjdzie zprzeprosinami za kulisy, a ona będzie mogła go wpuścić albo nie.Tymczasem przyjechała dopiero dwa dni temu i już na siebie wpadli.Siedzi na dole razem z tym okropnym Bernie Blochem, przy którymnajgorsi dranie w Hollywood to wszyscy święci.Granby, całkiem przystojny mężczyzna w średnim wieku, był niecoonieśmielony, ale i dumny z towarzystwa gwiazdy filmowej.Cały czaspodrywał May i bez wątpienia chciał zaciągnąć ją do łóżka, ale szybkowybiła mu to z głowy, wymuszając obietnicę powrotu do Waszyngtonuwczesnym popołudniem.Cieszyła się na ten dzień, ale spotkanie z ojcem zepsuło jej humor.Gdyby nie to, że nie chciała wywoływać sensacji, wyjechałaby stądnatychmiast, tłumacząc się upałem, bólem głowy albo czymkolwiekinnym.Poza tym nie powinna zrażać do siebie Granby'ego.Nierozmawiała z ojcem od trzech lat, jeśli nie liczyć krótkiej, burzliwejwymiany zdań przez telefon.Gniew minął, ale uraza i nienawiśćpozostały.Na szczęście nic nie zauważył.Spoglądał parę razy w jej stronę, alezdołała zniknąć w tłumie.W tym zawodzie to bardzo ważnaumiejętność.Nosiła bardzo ciemne okulary, a na głowę założyłaszyfonową chustę i kapelusz z szerokim rondem, trochę w styluMarleny Dietrich.Granby przedstawiał swoją towarzyszkęprzyjaciołom jako pannę Moody".Nic im to nie mówiło.Jeśli ci ludzie mają dobry smak, na pewno nie widzieli kilkuostatnich filmów z jej udziałem; tak kiepskich, że nie nadawały sięnawet do wypożyczalni wideo.Gwiazda zaledwie trzydziestoletniejaktorki powoli gasła.May nigdy zresztą nie rozumiała, dlaczegopodoba się ludziom. Dobrze się bawisz? zapytał Granby, kładąc dłoń na jejramieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]