[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podjazd, stanowiący część sekcjiogonowej, opuszczał się i wtargnęła między nas arktyczna noc.Wzią-łem głęboki oddech, ale czując wpływające we mnie lodowate powie-trze pomyślałem, \e nie było to najmądrzejsze.Koniec rampy uderzył ju\ o lód, Iain Meldrum uruchamiał więcwłaśnie silnik pierwszego skutera.Chance wskoczył na niego i przezkabinę zjechał po rampie na dół.Meldrum uruchamiał ka\dą maszynęi wypychał, a ka\dy z nas wskakiwał na swoją i ostro\nie zje\d\ał zsamolotu na lód.Znalazłszy się na zewnątrz otwieraliśmy gazniki, byszybko ogrzać silniki.Chance zostawił swój pojazd i wrócił do samo-lotu, by ostatecznie ustalić naszą pozycję.Po chwili zszedł i przecho-dząc od maszyny do maszyny wykrzykiwał instrukcje.Zbli\ywszy siędo mnie wskazał gwiazdę jasno połyskującą na niebie. Nasz kierunek! wrzasnął i zatrzasnął drzwiczki śniegołazu.Siedziałem, czekając na sygnał do wymarszu i spoglądałem na bi-zona.Hydrauliczny podnośnik umieścił rampę w poprzednim poło\e-niu, a potem śmigła zaczęły się kręcić coraz szybciej i szybciej.Zkabiny pilotów pomachała ręka i bizon ruszył; teraz, gdy był l\ejszy,szybciej nabierał prędkości.Po kilku chwilach ogon opuścił się nieco,płozy oderwały od ziemi i samolot z warkotem wzbił się w noc.Rozejrzałem się dokoła.Bizon był ju\ tylko światełkiem na niebie.Koło mnie śniegołazy, małe białe karzełki, stru\ki spalin z rury wyde-chowej.Byliśmy sami na Morzu Arktycznym.ROZDZIAA CZTERNASTYOglądany przez szybę widok przypominał jedną z tych fotografiiprasowych, która spędziła w wywoływaczu tylko połowę właściwegoczasu: wielkie połacie bieli z czarnymi cieniami.Niemowlęcy księ\ycrzucał jedynie bledziutkie światło, wystarczające, by na tle ciemnegonieba zobaczyć opadające płatki śniegu.Reflektor skutera Chance'a rozbłysnął raz, potem drugi i Meldrumwolno oddzielił się od nas, wykręcając w kierunku gwiazdy i ruszającprzed siebie.On miał prowadzić.Poniewa\ ka\dy jard drogi biegł pocałkowicie niepewnej powierzchni i poniewa\ tempo naszej jazdy niepozwalało na bezpieczną powolność, więc wa\ne było to, by na czelemałej kolumny znalazł się ktoś o kocim refleksie.Zniegołazy mająznakomite hamowanie i przy dziesięciojardowych odstępach międzynimi powinno się uniknąć zderzenia.Ruszaliśmy po kolei, Yamamoto jako drugi, ja na trzeciej pozycji,Chance na czwartej, a Ericson i Szary Dym jechali obok siebie nakońcu, ex aequo na piątym i szóstym miejscu.Było to dla nich obudodatkowe niebezpieczeństwo, gdy\ w przeciwieństwie do nas \adenz nich nie podą\ał śladem Meldruma.Oddaleni od siebie o pięć stóp,jechali po obu stronach ście\ki w nie przetartym śniegu.Z drugiejstrony niepodobna, by ktoś ktokolwiek miał jechać samotnie nakońcu.Szary Dym i Ericson widzieli się nawzajem; gdyby jeden znich wpadł w tarapaty, przynajmniej drugi wiedziałby o tym.Dziwnie jakoś było siedzieć tak sobie w śniegołazie, jadąc zaYamamoto i od czasu do czasu widząc Meldruma błyskającego z przodu.137Mały rotax, dwusuw, 640 cm, pomrukiwał dzielnie, na zewnątrz lekkiświst śniegu i lodu, ale poza tym \adnego więcej dzwięku.Wycie-raczka nieustannie przebiegała z jednej strony szyby na drugą, a przezoczyszczony wizjer widziałem dwa białe owady coraz szybciej mkną-ce przez lodowe pole.Meldrum w przodzie przed nami czuł niemal drogę całym sobą, je-śli to mo\liwe przy szybkości dwudziestu mil na godzinę.Jego dłoniei tył spodni, nie tracący widać wra\liwości pod grubymi warstwamiwierzchniego odzienia, odgadywały przesuwającą się dołem powierz-chnię.Przyspieszał, a wraz z tym, jak rosła jego pewność, przenosiłasię na całą resztę.Dłonie w rękawicach musiały tylko trzymać się tyłumaszyny Yamamoto, a kciuk coraz bardziej przyciskał guzik gaznika,abym się nie opózniał.Znie\na powierzchnia pod nami była zadziwiająco gładka.Skuterpodskakiwał od czasu do czasu, przeje\d\ając nad małymi wzgórkamii dziurami w lodzie, ale nie było to gorsze od jazdy MG po wyboistejdrodze polnej.Po przejechaniu około pięciu mil w kabinie zrobiło się nieprzy-jemnie gorąco i zacząłem ociekać potem.Przesunąłem pokrętło kon-troli ogrzewania i rozpiąłem suwak kurtki.Najchętniej zdjąłbym ją,ale to wymagało zatrzymania się, co było niemo\liwe.Absolutnie niechciałem za bardzo się spocić, co przede wszystkim dotyczyło stóp.Koniec końców, pot to głównie woda i diablo skutecznie mógł prze-moczyć filcowe buty.Za nic nie chciałem stwierdzić, gdy dotrzemyna miejsce, \e mam przemarznięte stopy.Po czterdziestu minutach niebo zaczęło się rozjaśniać zrazu nie-znacznie, a potem całkiem szybko.Zaczynała się krótka pora zorzyarktycznej.Aatwiej było teraz trzymać się Yamamoto, sunącegoprzede mną po śniegu.Zorientowałem się, \e w powietrzu nie było ju\płatków śnie\nych i wyłączyłem wycieraczkę.Niepotrzebnie.Wiatrporywał śnieg z nietrwałego śladu skuterów Meldruma i Yamamoto ioblepiał nim szybę.Sięgnąłem do przycisku wycieraczki, która pokilku bezowocnych ruchach szybko oczyściła osłonę.Dostałem na-uczkę i nie zamierzałem ju\ manipulować wycieraczką; ciepło z wnę-trza kabiny topiło płatki osiadające na pleksiglasie, a wiatr zamieniałje w lód.Gdyby skrzydełko zatrzymało się na krótki choćby czas,jechałbym na ślepo.138Tymczasem Yamamoto odskoczył ode mnie.Odstęp pomiędzynami zwiększył się do stu jardów.Otworzyłem gaznik, by nadgonić;silnik zawarczał wesoło i poczułem, jak tył maszyny osiada, gdy płozamocniej w\arła się w śnieg.Przy zwiększonej szybkości przypomina-ło to jazdę po wodzie.Wydawało się, \e lecę, podskoki rozmywały sięw pędzie.Było w tym coś niesamowitego, wra\enie, jakby w ślizga-czu mknęło się przez wielkie, puste, bezbrze\ne jezioro.Meldrum wykorzystywał jasność, by posuwać się tak szybko, jakto mo\liwe.Ka\da zrobiona mila była milą na naszą korzyść, szłolepiej, ni\ planowaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Podjazd, stanowiący część sekcjiogonowej, opuszczał się i wtargnęła między nas arktyczna noc.Wzią-łem głęboki oddech, ale czując wpływające we mnie lodowate powie-trze pomyślałem, \e nie było to najmądrzejsze.Koniec rampy uderzył ju\ o lód, Iain Meldrum uruchamiał więcwłaśnie silnik pierwszego skutera.Chance wskoczył na niego i przezkabinę zjechał po rampie na dół.Meldrum uruchamiał ka\dą maszynęi wypychał, a ka\dy z nas wskakiwał na swoją i ostro\nie zje\d\ał zsamolotu na lód.Znalazłszy się na zewnątrz otwieraliśmy gazniki, byszybko ogrzać silniki.Chance zostawił swój pojazd i wrócił do samo-lotu, by ostatecznie ustalić naszą pozycję.Po chwili zszedł i przecho-dząc od maszyny do maszyny wykrzykiwał instrukcje.Zbli\ywszy siędo mnie wskazał gwiazdę jasno połyskującą na niebie. Nasz kierunek! wrzasnął i zatrzasnął drzwiczki śniegołazu.Siedziałem, czekając na sygnał do wymarszu i spoglądałem na bi-zona.Hydrauliczny podnośnik umieścił rampę w poprzednim poło\e-niu, a potem śmigła zaczęły się kręcić coraz szybciej i szybciej.Zkabiny pilotów pomachała ręka i bizon ruszył; teraz, gdy był l\ejszy,szybciej nabierał prędkości.Po kilku chwilach ogon opuścił się nieco,płozy oderwały od ziemi i samolot z warkotem wzbił się w noc.Rozejrzałem się dokoła.Bizon był ju\ tylko światełkiem na niebie.Koło mnie śniegołazy, małe białe karzełki, stru\ki spalin z rury wyde-chowej.Byliśmy sami na Morzu Arktycznym.ROZDZIAA CZTERNASTYOglądany przez szybę widok przypominał jedną z tych fotografiiprasowych, która spędziła w wywoływaczu tylko połowę właściwegoczasu: wielkie połacie bieli z czarnymi cieniami.Niemowlęcy księ\ycrzucał jedynie bledziutkie światło, wystarczające, by na tle ciemnegonieba zobaczyć opadające płatki śniegu.Reflektor skutera Chance'a rozbłysnął raz, potem drugi i Meldrumwolno oddzielił się od nas, wykręcając w kierunku gwiazdy i ruszającprzed siebie.On miał prowadzić.Poniewa\ ka\dy jard drogi biegł pocałkowicie niepewnej powierzchni i poniewa\ tempo naszej jazdy niepozwalało na bezpieczną powolność, więc wa\ne było to, by na czelemałej kolumny znalazł się ktoś o kocim refleksie.Zniegołazy mająznakomite hamowanie i przy dziesięciojardowych odstępach międzynimi powinno się uniknąć zderzenia.Ruszaliśmy po kolei, Yamamoto jako drugi, ja na trzeciej pozycji,Chance na czwartej, a Ericson i Szary Dym jechali obok siebie nakońcu, ex aequo na piątym i szóstym miejscu.Było to dla nich obudodatkowe niebezpieczeństwo, gdy\ w przeciwieństwie do nas \adenz nich nie podą\ał śladem Meldruma.Oddaleni od siebie o pięć stóp,jechali po obu stronach ście\ki w nie przetartym śniegu.Z drugiejstrony niepodobna, by ktoś ktokolwiek miał jechać samotnie nakońcu.Szary Dym i Ericson widzieli się nawzajem; gdyby jeden znich wpadł w tarapaty, przynajmniej drugi wiedziałby o tym.Dziwnie jakoś było siedzieć tak sobie w śniegołazie, jadąc zaYamamoto i od czasu do czasu widząc Meldruma błyskającego z przodu.137Mały rotax, dwusuw, 640 cm, pomrukiwał dzielnie, na zewnątrz lekkiświst śniegu i lodu, ale poza tym \adnego więcej dzwięku.Wycie-raczka nieustannie przebiegała z jednej strony szyby na drugą, a przezoczyszczony wizjer widziałem dwa białe owady coraz szybciej mkną-ce przez lodowe pole.Meldrum w przodzie przed nami czuł niemal drogę całym sobą, je-śli to mo\liwe przy szybkości dwudziestu mil na godzinę.Jego dłoniei tył spodni, nie tracący widać wra\liwości pod grubymi warstwamiwierzchniego odzienia, odgadywały przesuwającą się dołem powierz-chnię.Przyspieszał, a wraz z tym, jak rosła jego pewność, przenosiłasię na całą resztę.Dłonie w rękawicach musiały tylko trzymać się tyłumaszyny Yamamoto, a kciuk coraz bardziej przyciskał guzik gaznika,abym się nie opózniał.Znie\na powierzchnia pod nami była zadziwiająco gładka.Skuterpodskakiwał od czasu do czasu, przeje\d\ając nad małymi wzgórkamii dziurami w lodzie, ale nie było to gorsze od jazdy MG po wyboistejdrodze polnej.Po przejechaniu około pięciu mil w kabinie zrobiło się nieprzy-jemnie gorąco i zacząłem ociekać potem.Przesunąłem pokrętło kon-troli ogrzewania i rozpiąłem suwak kurtki.Najchętniej zdjąłbym ją,ale to wymagało zatrzymania się, co było niemo\liwe.Absolutnie niechciałem za bardzo się spocić, co przede wszystkim dotyczyło stóp.Koniec końców, pot to głównie woda i diablo skutecznie mógł prze-moczyć filcowe buty.Za nic nie chciałem stwierdzić, gdy dotrzemyna miejsce, \e mam przemarznięte stopy.Po czterdziestu minutach niebo zaczęło się rozjaśniać zrazu nie-znacznie, a potem całkiem szybko.Zaczynała się krótka pora zorzyarktycznej.Aatwiej było teraz trzymać się Yamamoto, sunącegoprzede mną po śniegu.Zorientowałem się, \e w powietrzu nie było ju\płatków śnie\nych i wyłączyłem wycieraczkę.Niepotrzebnie.Wiatrporywał śnieg z nietrwałego śladu skuterów Meldruma i Yamamoto ioblepiał nim szybę.Sięgnąłem do przycisku wycieraczki, która pokilku bezowocnych ruchach szybko oczyściła osłonę.Dostałem na-uczkę i nie zamierzałem ju\ manipulować wycieraczką; ciepło z wnę-trza kabiny topiło płatki osiadające na pleksiglasie, a wiatr zamieniałje w lód.Gdyby skrzydełko zatrzymało się na krótki choćby czas,jechałbym na ślepo.138Tymczasem Yamamoto odskoczył ode mnie.Odstęp pomiędzynami zwiększył się do stu jardów.Otworzyłem gaznik, by nadgonić;silnik zawarczał wesoło i poczułem, jak tył maszyny osiada, gdy płozamocniej w\arła się w śnieg.Przy zwiększonej szybkości przypomina-ło to jazdę po wodzie.Wydawało się, \e lecę, podskoki rozmywały sięw pędzie.Było w tym coś niesamowitego, wra\enie, jakby w ślizga-czu mknęło się przez wielkie, puste, bezbrze\ne jezioro.Meldrum wykorzystywał jasność, by posuwać się tak szybko, jakto mo\liwe.Ka\da zrobiona mila była milą na naszą korzyść, szłolepiej, ni\ planowaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]