[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To gozaciekawiło.Śmierć zaczyna się od kończyn.Jego ciało błyskawiczniesprawdzało długą listę, wykreślając z niej po kolei zbędne elementy.Zwierzęcy organizm stojący na zawrotnie wysokim stopniu ewolucji,zaprogramowany w taki sposób, aby jak najdłużej podtrzymać swojąpodstawową funkcję.Zaprogramowany tak, aby móc bezlitośnieprzedefiniować tę funkcję z sekundy na sekundę.Nogi? Po co komunogi? Ręce? Po co ręce? Liczy się tylko mózg.Mózg umrze na samymkońcu.Cztery minuty, pomyślał.Taka liczba przyszła mu do głowy.Pamiętał ze szkolenia.Tonący w stawie człowiek, dziecko, które czymśsię krztusi, mają cztery minuty, a potem serce przestaje bić.Czuł, jakjego życie maleje i przenosi się w górę, do głowy.Tylko tym teraz jest.Głową.Mózgiem.Niczym więcej.I nigdy nie był niczym więcej.Żadenczłowiek nie był niczym więcej.Cogito ergo sum.„Myślę, więc jestem”.Nie było już bólu.Zmienił się w samodzielnie funkcjonujący mózg.Jakbohater science fiction.Jak Marsjanin.Kosmita.Wciąż widział.Ale polewidzenia zaczęło ciemnieć na brzegach.Jak obraz w starym telewizorze.Tak to będzie wyglądało? Zrozumiał.Wreszcie.Znał odpowiedź napytanie.Rozwiązanie zagadki.Wyłączy się jak stary czarno-białytelewizor, kurcząc się do rozmiarów maleńkiego punkciku żarzącego siępośrodku ekranu, który po chwili zniknie na zawsze.47Wycieraczki śmigały w górę i w dół, a krople deszczu bębniłyo dach samochodu, odbijając się i lądując na poboczu.W półmrokuReacher zobaczył wysoko nad równiną jasno oświetlone logo firmynaftowej.Niecały kilometr stąd, pomyślał.Sorenson zerknęła na niegoi powiedziała:– Uwaga, zaraz zobaczysz.Miejscowi nazywają to MiastemGrzechu.Tu się wszystko zaczęło.Zwolniła.Stacja benzynowa była po lewej.Sorenson skręciła jednakw prawo, na wysypany grubym żwirem parking za budynkiemz pustaków, bez szyldu.Z chrzęstem podjechała jeszcze kawałeki zatrzymała się za niskim beżowym budynkiem.Przy tylnym wyjściustała zaparkowana czerwona mazda.– Tu pracowała Delfuenso – wyjaśniła Sorenson.– To nocny bar.Tym czerwonym samochodem przyjechali od skrzyżowania Kingi McQueen.Ruszyła dalej przez deszcz, podskakując na wybojach i rozpryskująckałuże.Zatrzymała się za kolejnym niskim budynkiem.– Sklep – powiedziała.– Tutaj kupili koszule i wodę.Następnie skierowała się na drogę, ale przed samym skrętemprzystanęła.– Stąd pojechali na północ, a co się działo dalej, już wiesz.Sorenson skręciła jednak w drugą stronę i ruszyła na południe.Reacher zobaczył puste pola soi z wodą stojącą w koleinach międzyskibami, dalej mokre i żałosne stare maszyny rolnicze na sprzedażstojące na odcinku trzystu metrów przy drodze, a potem znów pola.Później wyłoniły się niskie budynki, z których rynien spływały strugideszczówki, i małe skupiska wymarłych sklepików.Dotarli dozabudowań miasteczka.Strzałka GPS-u zbliżała się do skrzyżowania.Oś północ–południe miała się niebawem przeciąć z osią wschód–zachód.Mapa była dość dokładna.Jeśli ktoś chciał się dostać gdzieśdalej niż do miejscowego sklepiku, nie miał wyboru i musiał skorzystaćz którejś z tych dwóch dróg.Na skrzyżowaniu Sorenson skręciła na zachód i sto metrów dalejzatrzymała się przed niskim betonowym bunkrem długości okołosześciu metrów, szerokości czterech i pół i wysokości trzech metrów.Pozbawiony okien miał płaski betonowy dach i stare metalowe drzwi.Mokry od deszczu wydawał się teraz gładki i miał jasnobrązowy kolor.– To jest ta stara pompownia? – spytał Reacher.Sorenson skinęła głową.– Denat leżał na posadzce.Świadek widział, jak King i McQueenodjeżdżali stąd czerwoną mazdą.Reacher spojrzał przed siebie, do tyłu, w lewo i w prawo.Manipulując przyciskami GPS-u, pomniejszył skalę mapy, którapokazywała teraz teren w promieniu trzydziestu kilometrów.Naekranie nie było widać nic poza drogą północno-południowąi wschodnio-zachodnią.Pozostałe, mało istotne szlaki zniknęły.– Wydaje mi się, że King i McQueen byli nietutejsi – orzekł.–Prawdopodobnie przyjechali tu pierwszy raz.Być może zjechaliz międzystanowej, tak samo jak my.Zobaczyli bary i bistra.Nie chcielijechać czerwonym samochodem, więc wrócili tą samą drogą dojedynego miejsca, które widzieli i gdzie, jak sądzili, mogli zmienić wóz.– No dobrze, ale dlaczego nie wrócili na to skrzyżowanie i nieskręcili na wschód?– Z dwóch powodów.Nie są stąd, więc nie mogli wiedzieć, dokądprowadzi ta droga.Przypuszczam, że Delfuenso nie miaław samochodzie GPS-u ani map w schowku.Co ważniejsze, przyjęlizałożenie, że na skrzyżowaniu od początku będą blokady.Czterypieczenie na jednym ogniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.To gozaciekawiło.Śmierć zaczyna się od kończyn.Jego ciało błyskawiczniesprawdzało długą listę, wykreślając z niej po kolei zbędne elementy.Zwierzęcy organizm stojący na zawrotnie wysokim stopniu ewolucji,zaprogramowany w taki sposób, aby jak najdłużej podtrzymać swojąpodstawową funkcję.Zaprogramowany tak, aby móc bezlitośnieprzedefiniować tę funkcję z sekundy na sekundę.Nogi? Po co komunogi? Ręce? Po co ręce? Liczy się tylko mózg.Mózg umrze na samymkońcu.Cztery minuty, pomyślał.Taka liczba przyszła mu do głowy.Pamiętał ze szkolenia.Tonący w stawie człowiek, dziecko, które czymśsię krztusi, mają cztery minuty, a potem serce przestaje bić.Czuł, jakjego życie maleje i przenosi się w górę, do głowy.Tylko tym teraz jest.Głową.Mózgiem.Niczym więcej.I nigdy nie był niczym więcej.Żadenczłowiek nie był niczym więcej.Cogito ergo sum.„Myślę, więc jestem”.Nie było już bólu.Zmienił się w samodzielnie funkcjonujący mózg.Jakbohater science fiction.Jak Marsjanin.Kosmita.Wciąż widział.Ale polewidzenia zaczęło ciemnieć na brzegach.Jak obraz w starym telewizorze.Tak to będzie wyglądało? Zrozumiał.Wreszcie.Znał odpowiedź napytanie.Rozwiązanie zagadki.Wyłączy się jak stary czarno-białytelewizor, kurcząc się do rozmiarów maleńkiego punkciku żarzącego siępośrodku ekranu, który po chwili zniknie na zawsze.47Wycieraczki śmigały w górę i w dół, a krople deszczu bębniłyo dach samochodu, odbijając się i lądując na poboczu.W półmrokuReacher zobaczył wysoko nad równiną jasno oświetlone logo firmynaftowej.Niecały kilometr stąd, pomyślał.Sorenson zerknęła na niegoi powiedziała:– Uwaga, zaraz zobaczysz.Miejscowi nazywają to MiastemGrzechu.Tu się wszystko zaczęło.Zwolniła.Stacja benzynowa była po lewej.Sorenson skręciła jednakw prawo, na wysypany grubym żwirem parking za budynkiemz pustaków, bez szyldu.Z chrzęstem podjechała jeszcze kawałeki zatrzymała się za niskim beżowym budynkiem.Przy tylnym wyjściustała zaparkowana czerwona mazda.– Tu pracowała Delfuenso – wyjaśniła Sorenson.– To nocny bar.Tym czerwonym samochodem przyjechali od skrzyżowania Kingi McQueen.Ruszyła dalej przez deszcz, podskakując na wybojach i rozpryskująckałuże.Zatrzymała się za kolejnym niskim budynkiem.– Sklep – powiedziała.– Tutaj kupili koszule i wodę.Następnie skierowała się na drogę, ale przed samym skrętemprzystanęła.– Stąd pojechali na północ, a co się działo dalej, już wiesz.Sorenson skręciła jednak w drugą stronę i ruszyła na południe.Reacher zobaczył puste pola soi z wodą stojącą w koleinach międzyskibami, dalej mokre i żałosne stare maszyny rolnicze na sprzedażstojące na odcinku trzystu metrów przy drodze, a potem znów pola.Później wyłoniły się niskie budynki, z których rynien spływały strugideszczówki, i małe skupiska wymarłych sklepików.Dotarli dozabudowań miasteczka.Strzałka GPS-u zbliżała się do skrzyżowania.Oś północ–południe miała się niebawem przeciąć z osią wschód–zachód.Mapa była dość dokładna.Jeśli ktoś chciał się dostać gdzieśdalej niż do miejscowego sklepiku, nie miał wyboru i musiał skorzystaćz którejś z tych dwóch dróg.Na skrzyżowaniu Sorenson skręciła na zachód i sto metrów dalejzatrzymała się przed niskim betonowym bunkrem długości okołosześciu metrów, szerokości czterech i pół i wysokości trzech metrów.Pozbawiony okien miał płaski betonowy dach i stare metalowe drzwi.Mokry od deszczu wydawał się teraz gładki i miał jasnobrązowy kolor.– To jest ta stara pompownia? – spytał Reacher.Sorenson skinęła głową.– Denat leżał na posadzce.Świadek widział, jak King i McQueenodjeżdżali stąd czerwoną mazdą.Reacher spojrzał przed siebie, do tyłu, w lewo i w prawo.Manipulując przyciskami GPS-u, pomniejszył skalę mapy, którapokazywała teraz teren w promieniu trzydziestu kilometrów.Naekranie nie było widać nic poza drogą północno-południowąi wschodnio-zachodnią.Pozostałe, mało istotne szlaki zniknęły.– Wydaje mi się, że King i McQueen byli nietutejsi – orzekł.–Prawdopodobnie przyjechali tu pierwszy raz.Być może zjechaliz międzystanowej, tak samo jak my.Zobaczyli bary i bistra.Nie chcielijechać czerwonym samochodem, więc wrócili tą samą drogą dojedynego miejsca, które widzieli i gdzie, jak sądzili, mogli zmienić wóz.– No dobrze, ale dlaczego nie wrócili na to skrzyżowanie i nieskręcili na wschód?– Z dwóch powodów.Nie są stąd, więc nie mogli wiedzieć, dokądprowadzi ta droga.Przypuszczam, że Delfuenso nie miaław samochodzie GPS-u ani map w schowku.Co ważniejsze, przyjęlizałożenie, że na skrzyżowaniu od początku będą blokady.Czterypieczenie na jednym ogniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]