[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czemu nie mielibyśmy tego wspierać?Uri przeniósł spojrzenie z Riqui na Gabriela i pozostałych.Maleshdostrzegł twardy błysk w oczach swojego stwórcy, oznaczający, że Urima już dość.- Nie powinniśmy sprzymierzać się ze śmiertelnikami.Powinniśmyrządzić, tak jak wilki rządzą w lesie - powiedział, zerkając na Yestina.-To my jesteśmy największymi drapieżnikami.W naturze jest tak, żenajsilniejszy wygrywa.Taka jest wola Pani.- Obrzucił Gabrielagniewnym spojrzeniem.- Przestanę drażnić się z waszym drogimlordem śmiertelnikiem, kiedy udowodni, że potrafi wygrać swojąnagrodę w uczciwej walce.Jeśli ty możesz łamać rozejm, kiedyuważasz za stosowne, ja również mogę.Moja cierpliwość wobec RadyKrwi się wyczerpała.Malesh wyszedł z sali za Urim, starając się zachować obojętny wyraztwarzy.Wszystko to nie mogłoby się lepiej potoczyć, nawet gdybym toja pociągał za sznurki Rozejm jest już martwy.Uri odciął się od resztyRady.Zaproponował Vahanianowi uczciwą grę.Uri jest słaby ipowolny i już niedługo przekona się, jak wygląda prawdziwydrapieżnik.Wszyscy oni martwią się wolą Pani, a to przecież mojawola zmieni Mroczną Ostoję - i Rada nic nie zdoła na to poradzić.Rozdział siedemnastyCam stał przez pół świecy w tonącej w mroku bocznej uliczce ipatrzył, jak bywalcy Gospody pod Bezpańskim Psem wchodzą iwychodzą.Wiatr szarpał wiszącym nad jego głową zapomnianymprzez właścicieli praniem, które w nocy zamarznie na sznurkach.Gdzieś z tyłu zamiauczał kot.Zaułek śmierdział moczem i gnijącymiresztkami jedzenia i tylko nocny chłód sprawiał, że smród był jeszczedo zniesienia.Gospoda mieściła się daleko od ulic, przy których mieszkalinajzamożniejsi mieszkańcy Aberponte, stolicy Isencroftu.Stała wśródkrętych zaułków tej części miasta, która była domem najuboższych,ludzi, których opuściło szczęście.Wyraznie widać było, że budynekBezpańskiego Psa służył przez lata różnym celom, przy czym żadne ztych przedsięwzięć nie zakończyło się powodzeniem.Pokryty strzechądach prześwitywał tu i ówdzie, a tynk przy drzwiach był zabrudzony ipopękany.Na schodach wejściowych jakiś pijak odsypiał libację - natym zimnie było mało prawdopodobne, żeby jeszcze kiedyś sięobudził.Było to tego rodzaju miejsce, do którego Cam mógłby przyjść ztuzinem żołnierzy, żeby je zamknąć za oszukiwanie na podatkach alboszachrajstwa przy grach w karty.Dziś jednak Cam miał na sobie starątunikę i portki, które pożyczył od jednego z pałacowych ogrodników.Ubranie było poplamione, znoszone i śmierdzące brudem;miał nadzieję, że pozwoli mu doskonale wtopić się w otoczenie.Minęły dwa tygodnie, odkąd Cam wrócił ze ślubu w Margolanie, iwiększość tego czasu spędzał na przypatrywaniu się wchodzącym iwychodzącym gościom Bezpańskiego Psa.Rozejrzawszy się nawszystkie strony, wszedł do oberży.- Co podać?Oberżysta podniósł wzrok, po czym równie szybko go spuścił nawidok schowanego w pochwie miecza.Cam położył dwa miedziaki nakontuarze.- Pimo.Wziął kufel i usiadł m miejscu, z którego mógł obserwować drzwi.Koło kominka jakiś bard o ospowatej twarzy zawodził starą balladę.Klientela przybytku była zbyt pijana albo zajęta rozmową, żebyprzejmować się jego często łamiącym się głosem albo zle nastrojonąlirą.Krążyły pogłoski, że w tej gospodzie spotykają się separatyści, choćCamowi żadna z niewielkich grupek klientów nie wydawała siępodejrzana.Jeśli któryś z nich podnosił wzrok znad kości czy piwa, totylko po to, by obrzucić lubieżnym spojrzeniem równie zniszczone jakoberża dziewki służebne.Minęła świeca, potem dwie, a Cam cały czasprzysłuchiwał się toczącym się wokół niego rozmowom.- Słyszałem, że latem zboże będzie kosztowało dwa razy drożej -stwierdził kupiec siedzący przy stole obok.- A czego się spodziewałeś po tych problemach w Margolanie?Będziemy mieć szczęście, jeśli wiosną znajdzie się jeszcze chleb nastołach - powiedział jego towarzysz.- Jakoś przeboleję brak chleba, ale nie chciałbym, żeby skończył sięnam miód pitny.- Sądząc po tym, jak smakuje to paskudztwo, miód pitny w tejgospodzie skończył się już jakiś czas temu.A chleb jest tak czerstwy, że mógłby służyć za cegłę.Fuj! Kiedyś zadwa miedziaki można było dostać coś więcej.Cam wstał i wyszedł tylnym wyjściem do wygódki.Była to żałośniewyglądająca szopa, która śmierdziała nawet w lodowatym powietrzu.Jej skrzypiące drzwi ledwie zakrywały człowieka i nie chroniły odwiatru.Cam załatwił swoją potrzebę i już miał otworzyć drzwiwygódki, kiedy usłyszał w pobliżu głosy.- Co słyszałeś?- Wszystko jest już załatwione [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Czemu nie mielibyśmy tego wspierać?Uri przeniósł spojrzenie z Riqui na Gabriela i pozostałych.Maleshdostrzegł twardy błysk w oczach swojego stwórcy, oznaczający, że Urima już dość.- Nie powinniśmy sprzymierzać się ze śmiertelnikami.Powinniśmyrządzić, tak jak wilki rządzą w lesie - powiedział, zerkając na Yestina.-To my jesteśmy największymi drapieżnikami.W naturze jest tak, żenajsilniejszy wygrywa.Taka jest wola Pani.- Obrzucił Gabrielagniewnym spojrzeniem.- Przestanę drażnić się z waszym drogimlordem śmiertelnikiem, kiedy udowodni, że potrafi wygrać swojąnagrodę w uczciwej walce.Jeśli ty możesz łamać rozejm, kiedyuważasz za stosowne, ja również mogę.Moja cierpliwość wobec RadyKrwi się wyczerpała.Malesh wyszedł z sali za Urim, starając się zachować obojętny wyraztwarzy.Wszystko to nie mogłoby się lepiej potoczyć, nawet gdybym toja pociągał za sznurki Rozejm jest już martwy.Uri odciął się od resztyRady.Zaproponował Vahanianowi uczciwą grę.Uri jest słaby ipowolny i już niedługo przekona się, jak wygląda prawdziwydrapieżnik.Wszyscy oni martwią się wolą Pani, a to przecież mojawola zmieni Mroczną Ostoję - i Rada nic nie zdoła na to poradzić.Rozdział siedemnastyCam stał przez pół świecy w tonącej w mroku bocznej uliczce ipatrzył, jak bywalcy Gospody pod Bezpańskim Psem wchodzą iwychodzą.Wiatr szarpał wiszącym nad jego głową zapomnianymprzez właścicieli praniem, które w nocy zamarznie na sznurkach.Gdzieś z tyłu zamiauczał kot.Zaułek śmierdział moczem i gnijącymiresztkami jedzenia i tylko nocny chłód sprawiał, że smród był jeszczedo zniesienia.Gospoda mieściła się daleko od ulic, przy których mieszkalinajzamożniejsi mieszkańcy Aberponte, stolicy Isencroftu.Stała wśródkrętych zaułków tej części miasta, która była domem najuboższych,ludzi, których opuściło szczęście.Wyraznie widać było, że budynekBezpańskiego Psa służył przez lata różnym celom, przy czym żadne ztych przedsięwzięć nie zakończyło się powodzeniem.Pokryty strzechądach prześwitywał tu i ówdzie, a tynk przy drzwiach był zabrudzony ipopękany.Na schodach wejściowych jakiś pijak odsypiał libację - natym zimnie było mało prawdopodobne, żeby jeszcze kiedyś sięobudził.Było to tego rodzaju miejsce, do którego Cam mógłby przyjść ztuzinem żołnierzy, żeby je zamknąć za oszukiwanie na podatkach alboszachrajstwa przy grach w karty.Dziś jednak Cam miał na sobie starątunikę i portki, które pożyczył od jednego z pałacowych ogrodników.Ubranie było poplamione, znoszone i śmierdzące brudem;miał nadzieję, że pozwoli mu doskonale wtopić się w otoczenie.Minęły dwa tygodnie, odkąd Cam wrócił ze ślubu w Margolanie, iwiększość tego czasu spędzał na przypatrywaniu się wchodzącym iwychodzącym gościom Bezpańskiego Psa.Rozejrzawszy się nawszystkie strony, wszedł do oberży.- Co podać?Oberżysta podniósł wzrok, po czym równie szybko go spuścił nawidok schowanego w pochwie miecza.Cam położył dwa miedziaki nakontuarze.- Pimo.Wziął kufel i usiadł m miejscu, z którego mógł obserwować drzwi.Koło kominka jakiś bard o ospowatej twarzy zawodził starą balladę.Klientela przybytku była zbyt pijana albo zajęta rozmową, żebyprzejmować się jego często łamiącym się głosem albo zle nastrojonąlirą.Krążyły pogłoski, że w tej gospodzie spotykają się separatyści, choćCamowi żadna z niewielkich grupek klientów nie wydawała siępodejrzana.Jeśli któryś z nich podnosił wzrok znad kości czy piwa, totylko po to, by obrzucić lubieżnym spojrzeniem równie zniszczone jakoberża dziewki służebne.Minęła świeca, potem dwie, a Cam cały czasprzysłuchiwał się toczącym się wokół niego rozmowom.- Słyszałem, że latem zboże będzie kosztowało dwa razy drożej -stwierdził kupiec siedzący przy stole obok.- A czego się spodziewałeś po tych problemach w Margolanie?Będziemy mieć szczęście, jeśli wiosną znajdzie się jeszcze chleb nastołach - powiedział jego towarzysz.- Jakoś przeboleję brak chleba, ale nie chciałbym, żeby skończył sięnam miód pitny.- Sądząc po tym, jak smakuje to paskudztwo, miód pitny w tejgospodzie skończył się już jakiś czas temu.A chleb jest tak czerstwy, że mógłby służyć za cegłę.Fuj! Kiedyś zadwa miedziaki można było dostać coś więcej.Cam wstał i wyszedł tylnym wyjściem do wygódki.Była to żałośniewyglądająca szopa, która śmierdziała nawet w lodowatym powietrzu.Jej skrzypiące drzwi ledwie zakrywały człowieka i nie chroniły odwiatru.Cam załatwił swoją potrzebę i już miał otworzyć drzwiwygódki, kiedy usłyszał w pobliżu głosy.- Co słyszałeś?- Wszystko jest już załatwione [ Pobierz całość w formacie PDF ]