[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak ukazała się pierwsza gwiazda i we wsi zrobiło się cicho jak makiem zasiał,usiadłam za pustym stołem, przed nieprzełamanym opłatkiem.Tylko ja i nakrycie dlaniespodziewanego gościa.Jakiego właściwie? Ducha mamy? Babci? Po chałupie Hryciakówskikała jak wściekła amerykańska sarenka, w telewizji rzępolono kolędy, wszyscy siadaliodświętnie ubrani do wigilijnej wieczerzy i łamali się uroczyście opłatkiem.Wszyscy, tylko nieja.Tak mi się przynajmniej wydawało.Zapomniałam o tym, że córka Tatałajowej już od lat nieodwiedza matki, że pani Woyłłowiczowa będzie Krysi, jak w każdą Wigilię, ciosała kołki nagłowie, a Basia Czykwin, jak tylko skończy karpia, położy głowę na obrusie i zapłacze.W jejpamięci zatrą się wszystkie ciężkie chwile, jakie przeżyła z Władkiem, i będzie już tylko tęskniłaza jego mocnymi ramionami i hałaśliwym śmiechem.O tym wszystkim nie myślałam, tylkoo tym, że dookoła ludzie świętują radośnie w otoczeniu swoich bliskich, jedynie ja jedna siedzęsama jak palec, tępo wbijam wzrok w puste nakrycie i drapię za uszami Krecika, któregowzięłam do izby, żeby mieć koło siebie jakieś żywe stworzenie.O dziewiątej, kiedy już zupełnie zapuchłam od płaczu, do okna zapukał Wawrzek.Całyzaśnieżony wtoczył się do sieni, głośno tupiąc, żeby otrząsnąć śnieg z walonków. Dziadek mówi, żebyś zaraz przyszła, bo słabuje, ale ja tak sobie myślę, że nic mu niejest, tylko kutii mu się zachciało.Masz może kutię? No mam kutię, mam, u nas zawsze kutia na Wigilię była. Zakrzątnęłam się po kuchni,rada, że już nie muszę dłużej siedzieć sama. Taką z makiem, miodem i pszenicą, dobra będzie? Pewno, że dobra.No to bierz tę kutię, filce, fufajkę i paszli, bo co się będę ze starymw Wigilię kłócić.Ojciec Wawrzyńca wcale nie słabował, tylko był w towarzyskim nastroju, chciał sobiepogadać i pośpiewać kolędy.Przy święcie odwiedziły go co prawda córki z mężami i wnukami,ale po wieczerzy wszyscy szybko się pożegnali, bo śnieg padał coraz gęstszy i wyglądało na to,że drogi wkrótce staną się nieprzejezdne.U starego, który od tygodni czekał na ich wizytę, tenpospieszny wyjazd pozostawił uczucie niedosytu.Był naburmuszony i chciał świętować nadal.Wspólne śpiewanie kolęd w Wigilię było u Hałaburdów tradycją.Ojciec Wawrzyńcajeszcze do niedawna śpiewał w kościelnym chórze, znał całe mnóstwo pieśni, kantyczeki pastorałek, do tej pory miał silny, głęboki bas.Ale i głos Wawrzyńca brzmiał sympatycznie.Zupełnie dobrze nam to razem szło, sumiennie wykonaliśmy cały repertuar, który pozostałdziadkowi w pamięci, i spędziłam u Hałaburdów nieoczekiwanie miły wieczór.Po powrocie do domu starannie sprzątnęłam popiół, który jak zawsze rozsypałam podpiecem.Co roku stawiałam na nim razem z babcią resztki wigilijnej wieczerzy dla dusz naszychzmarłych.W nocy znikały i następnego ranka nie było ani okruszka.Tym razem nic niepostawiłam.Samotna Wigilia była już wystarczająco ciężką próbą, nie miałam najmniejszegozamiaru spędzać jeszcze i nocy w towarzystwie duchów.Wrzuciłam więc tylko do pieca kawałekopłatka i powiedziałam: Wesołych świąt, babciu.Było to bardzo pouczające przeżycie i od tego czasu już nigdy więcej nie spędziłamWigilii sama.Umówiłyśmy się z Basią Czykwin, że będziemy urządzały wspólnie święta, nazmianę raz u niej, raz u mnie i co roku zapraszałyśmy Wawrzyńca z ojcem.Tym razem Wigiliawypadała u mnie i cały czas miałam nadzieję, że Alek na nią przyjedzie.Poczułam się jednakokropnie godna politowania, jak tylko go o to zapytałam i natychmiast zaczęłam tego żałować. Martusia ma dopiero pięć lat powiedział łagodnie Alek. Rozstaliśmy się z Ilonązaledwie rok temu.Ilona mówi, że nawet jeżeli nie zdaliśmy egzaminu jako małżeństwo, niemożemy rozczarować dziecka także i jako rodzice.Martusia musi wiedzieć, że ma w nas zawszeoparcie, jak wszystkie inne dzieci.I jak wszystkie inne dzieci spędzi oczywiście Wigilię z tatąi mamą.Mnie to przemawia do przekonania, brzmi zupełnie logicznie.Odnosisz odmiennewrażenie?Milcząc, pokręciłam przecząco głową, bo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.Owszem, jak najbardziej odnosiłam odmienne wrażenie.Moim zdaniem, gromadząc rodzinęw komplecie przy wigilijnym stole, Ilona nie kierowała się dobrem dziecka, tylko obsikiwała jakpies swój rewir, ale może byłam niesprawiedliwa.Najprawdopodobniej przemawiała przeze mniezwykła zawiść, bo ja sama nigdy nie miałam w moich rodzicach oparcia.Poza tym Alekwspomniał, że Ilona po powrocie z Nowego Jorku musiała zwęzić całą swoją konfekcjęz rozmiaru trzydzieści sześć do rozmiaru trzydzieści cztery, co mnie kompletnie załamało.Kontrast między bywałą w świecie, długonogą, anorektyczną dziennikarką i mną, czyliprzaśnym, wiejskim chwastem, nie mógł być chyba większy! Nie miałam przy niej żadnychszans.Nawet gdybym biegła co sił, nigdy jej nie dogonię. Zawiedziona jesteś?Nie, skądże.Facet, który spędza Wigilię z inną kobietą, zawsze wydawał mi się szczytemsubtelności.Wyobraziłam ich sobie, jak śmiejąc się, rozpakowują prezenty pod choinką, pijąrazem szampana, a ich córeczka klaszcze ze szczęścia w rączki.No nie, dlaczego miałabym czućsię zawiedziona? Jeśli chcesz, przyjadę w pierwszy dzień świąt.Bóg zapłać i za to.Zaprosiłam na Wigilię Basię z chłopcami, doktora Janotę i Wawrzyńca z ojcem.Tatęprzeniósł Wawrzek po prostu na plecach przez pole, staruszek ważył już teraz tyle co świerszcz.Co nie znaczy, że cykał sobie spokojnie za kominem, nie zawracając nikomu głowy.Do takichpotulnych, niekłopotliwych staruszków ojciec Wawrzyńca absolutnie nie należał.Już z dalekasłyszałam jego gromkie pokrzykiwania, kiedy usadowiony wygodnie na grzbiecie syna zbliżał siędo mojego obejścia: Jak ty leziesz przez to bołoto[38], jełopie, durnowaty ty, czy co? Dawaj na zad,Wawrzek, na zad, mówię! Ożeż ty, przecie nic nie potrafisz akuratnie zrobić!I spokojny głos Wawrzyńca: To niech ojciec złazi i dalej sam pieszkom zapierdala.Oczywiście miałam sianko pod obrusem, choinkę, dwanaście potraw i nakrycie dlaniespodziewanego gościa.Wszystko to jednak było nic w porównaniu z prawdziwą, tradycyjnąpodlaską Wigilią, jaką wyprawiła Gabrysia dla swoich gości.Najpierw Dzidek Sokole Oko,w łapciach z łyka i lnianej sukmanie, odczytał Ewangelię według świętego Aukasza, potemdziewczynki odegrały opowieść wigilijną, przy czym Jasia była Józefem, a Misia Marią.W roliDzieciątka wystąpił wypożyczony od Kosiorków wnuczek, który spoczywał w żłobku naprawdziwym sianie, podskubywanym przez białą kózkę, też wynajętą na godziny od Tatałajowej.W przededniu Wigilii nie obeszło się, niestety, bez niesmacznej scysji: Tatałajowa zażądała dlakózki podwyżki, bo spotkana przez nią przypadkiem Kosiorkowa wygadała się, że jej wnusio zagodzinkę żłobkowania ma zarobić tyle, co chłop za dzień roboty. Co za ciemna, pazerna baba powiedziała Gabrysia do Dzidka, trzęsąc się ze złości.Zamiast się cieszyć, że jej bydlę po raz pierwszy w życiu dostanie pieniądze za żarcie siania,jeszcze się ze mną targuje! Powiedz jej, że może sobie tę durną kozę zabrać z powrotem, za tepieniądze mogę mieć całą krowę.W końcu koza została, ku zachwytowi gości, chociaż zjadła strzechę szopki, świętegoJózefa i parę bombek z choinki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Jak ukazała się pierwsza gwiazda i we wsi zrobiło się cicho jak makiem zasiał,usiadłam za pustym stołem, przed nieprzełamanym opłatkiem.Tylko ja i nakrycie dlaniespodziewanego gościa.Jakiego właściwie? Ducha mamy? Babci? Po chałupie Hryciakówskikała jak wściekła amerykańska sarenka, w telewizji rzępolono kolędy, wszyscy siadaliodświętnie ubrani do wigilijnej wieczerzy i łamali się uroczyście opłatkiem.Wszyscy, tylko nieja.Tak mi się przynajmniej wydawało.Zapomniałam o tym, że córka Tatałajowej już od lat nieodwiedza matki, że pani Woyłłowiczowa będzie Krysi, jak w każdą Wigilię, ciosała kołki nagłowie, a Basia Czykwin, jak tylko skończy karpia, położy głowę na obrusie i zapłacze.W jejpamięci zatrą się wszystkie ciężkie chwile, jakie przeżyła z Władkiem, i będzie już tylko tęskniłaza jego mocnymi ramionami i hałaśliwym śmiechem.O tym wszystkim nie myślałam, tylkoo tym, że dookoła ludzie świętują radośnie w otoczeniu swoich bliskich, jedynie ja jedna siedzęsama jak palec, tępo wbijam wzrok w puste nakrycie i drapię za uszami Krecika, któregowzięłam do izby, żeby mieć koło siebie jakieś żywe stworzenie.O dziewiątej, kiedy już zupełnie zapuchłam od płaczu, do okna zapukał Wawrzek.Całyzaśnieżony wtoczył się do sieni, głośno tupiąc, żeby otrząsnąć śnieg z walonków. Dziadek mówi, żebyś zaraz przyszła, bo słabuje, ale ja tak sobie myślę, że nic mu niejest, tylko kutii mu się zachciało.Masz może kutię? No mam kutię, mam, u nas zawsze kutia na Wigilię była. Zakrzątnęłam się po kuchni,rada, że już nie muszę dłużej siedzieć sama. Taką z makiem, miodem i pszenicą, dobra będzie? Pewno, że dobra.No to bierz tę kutię, filce, fufajkę i paszli, bo co się będę ze starymw Wigilię kłócić.Ojciec Wawrzyńca wcale nie słabował, tylko był w towarzyskim nastroju, chciał sobiepogadać i pośpiewać kolędy.Przy święcie odwiedziły go co prawda córki z mężami i wnukami,ale po wieczerzy wszyscy szybko się pożegnali, bo śnieg padał coraz gęstszy i wyglądało na to,że drogi wkrótce staną się nieprzejezdne.U starego, który od tygodni czekał na ich wizytę, tenpospieszny wyjazd pozostawił uczucie niedosytu.Był naburmuszony i chciał świętować nadal.Wspólne śpiewanie kolęd w Wigilię było u Hałaburdów tradycją.Ojciec Wawrzyńcajeszcze do niedawna śpiewał w kościelnym chórze, znał całe mnóstwo pieśni, kantyczeki pastorałek, do tej pory miał silny, głęboki bas.Ale i głos Wawrzyńca brzmiał sympatycznie.Zupełnie dobrze nam to razem szło, sumiennie wykonaliśmy cały repertuar, który pozostałdziadkowi w pamięci, i spędziłam u Hałaburdów nieoczekiwanie miły wieczór.Po powrocie do domu starannie sprzątnęłam popiół, który jak zawsze rozsypałam podpiecem.Co roku stawiałam na nim razem z babcią resztki wigilijnej wieczerzy dla dusz naszychzmarłych.W nocy znikały i następnego ranka nie było ani okruszka.Tym razem nic niepostawiłam.Samotna Wigilia była już wystarczająco ciężką próbą, nie miałam najmniejszegozamiaru spędzać jeszcze i nocy w towarzystwie duchów.Wrzuciłam więc tylko do pieca kawałekopłatka i powiedziałam: Wesołych świąt, babciu.Było to bardzo pouczające przeżycie i od tego czasu już nigdy więcej nie spędziłamWigilii sama.Umówiłyśmy się z Basią Czykwin, że będziemy urządzały wspólnie święta, nazmianę raz u niej, raz u mnie i co roku zapraszałyśmy Wawrzyńca z ojcem.Tym razem Wigiliawypadała u mnie i cały czas miałam nadzieję, że Alek na nią przyjedzie.Poczułam się jednakokropnie godna politowania, jak tylko go o to zapytałam i natychmiast zaczęłam tego żałować. Martusia ma dopiero pięć lat powiedział łagodnie Alek. Rozstaliśmy się z Ilonązaledwie rok temu.Ilona mówi, że nawet jeżeli nie zdaliśmy egzaminu jako małżeństwo, niemożemy rozczarować dziecka także i jako rodzice.Martusia musi wiedzieć, że ma w nas zawszeoparcie, jak wszystkie inne dzieci.I jak wszystkie inne dzieci spędzi oczywiście Wigilię z tatąi mamą.Mnie to przemawia do przekonania, brzmi zupełnie logicznie.Odnosisz odmiennewrażenie?Milcząc, pokręciłam przecząco głową, bo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.Owszem, jak najbardziej odnosiłam odmienne wrażenie.Moim zdaniem, gromadząc rodzinęw komplecie przy wigilijnym stole, Ilona nie kierowała się dobrem dziecka, tylko obsikiwała jakpies swój rewir, ale może byłam niesprawiedliwa.Najprawdopodobniej przemawiała przeze mniezwykła zawiść, bo ja sama nigdy nie miałam w moich rodzicach oparcia.Poza tym Alekwspomniał, że Ilona po powrocie z Nowego Jorku musiała zwęzić całą swoją konfekcjęz rozmiaru trzydzieści sześć do rozmiaru trzydzieści cztery, co mnie kompletnie załamało.Kontrast między bywałą w świecie, długonogą, anorektyczną dziennikarką i mną, czyliprzaśnym, wiejskim chwastem, nie mógł być chyba większy! Nie miałam przy niej żadnychszans.Nawet gdybym biegła co sił, nigdy jej nie dogonię. Zawiedziona jesteś?Nie, skądże.Facet, który spędza Wigilię z inną kobietą, zawsze wydawał mi się szczytemsubtelności.Wyobraziłam ich sobie, jak śmiejąc się, rozpakowują prezenty pod choinką, pijąrazem szampana, a ich córeczka klaszcze ze szczęścia w rączki.No nie, dlaczego miałabym czućsię zawiedziona? Jeśli chcesz, przyjadę w pierwszy dzień świąt.Bóg zapłać i za to.Zaprosiłam na Wigilię Basię z chłopcami, doktora Janotę i Wawrzyńca z ojcem.Tatęprzeniósł Wawrzek po prostu na plecach przez pole, staruszek ważył już teraz tyle co świerszcz.Co nie znaczy, że cykał sobie spokojnie za kominem, nie zawracając nikomu głowy.Do takichpotulnych, niekłopotliwych staruszków ojciec Wawrzyńca absolutnie nie należał.Już z dalekasłyszałam jego gromkie pokrzykiwania, kiedy usadowiony wygodnie na grzbiecie syna zbliżał siędo mojego obejścia: Jak ty leziesz przez to bołoto[38], jełopie, durnowaty ty, czy co? Dawaj na zad,Wawrzek, na zad, mówię! Ożeż ty, przecie nic nie potrafisz akuratnie zrobić!I spokojny głos Wawrzyńca: To niech ojciec złazi i dalej sam pieszkom zapierdala.Oczywiście miałam sianko pod obrusem, choinkę, dwanaście potraw i nakrycie dlaniespodziewanego gościa.Wszystko to jednak było nic w porównaniu z prawdziwą, tradycyjnąpodlaską Wigilią, jaką wyprawiła Gabrysia dla swoich gości.Najpierw Dzidek Sokole Oko,w łapciach z łyka i lnianej sukmanie, odczytał Ewangelię według świętego Aukasza, potemdziewczynki odegrały opowieść wigilijną, przy czym Jasia była Józefem, a Misia Marią.W roliDzieciątka wystąpił wypożyczony od Kosiorków wnuczek, który spoczywał w żłobku naprawdziwym sianie, podskubywanym przez białą kózkę, też wynajętą na godziny od Tatałajowej.W przededniu Wigilii nie obeszło się, niestety, bez niesmacznej scysji: Tatałajowa zażądała dlakózki podwyżki, bo spotkana przez nią przypadkiem Kosiorkowa wygadała się, że jej wnusio zagodzinkę żłobkowania ma zarobić tyle, co chłop za dzień roboty. Co za ciemna, pazerna baba powiedziała Gabrysia do Dzidka, trzęsąc się ze złości.Zamiast się cieszyć, że jej bydlę po raz pierwszy w życiu dostanie pieniądze za żarcie siania,jeszcze się ze mną targuje! Powiedz jej, że może sobie tę durną kozę zabrać z powrotem, za tepieniądze mogę mieć całą krowę.W końcu koza została, ku zachwytowi gości, chociaż zjadła strzechę szopki, świętegoJózefa i parę bombek z choinki [ Pobierz całość w formacie PDF ]