[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Epidemie zabiły na Krymie więcejżołnierzy niż ostrza i kule wroga.Lazarety wojskowe stanowiłysiedlisko chorób ze śmiertelnością powyżej czterdziestu dwóchprocent, dopóki nie zabrała się do nich panna Nightingale.Naprzepełnionych oddziałach i korytarzach upychano pacjentów, jakśledzie w beczce.Edmund musiał znać cholerę; patrzył w bezsilnymprzerażeniu, jak inni obok niego przechodzą kolejne stadia choroby -wymioty, biegunki, potworne skurcze mięśni i wreszcie zgon.Znała toz opisów, które wydawały jej się straszne, a co dopiero, gdy onwidział to wszystko tuż przy sobie.Jane poczuła się nieco lepiej, usiadła i odgarnęła włosy z twarzy.Musi być bardziej wyrozumiała.Nie wolno jej osądzać tych, którzycierpieli, podczas gdy ona bezpiecznie siedziała w domu.Ulżyło jejnieco, jeśli chodzi o tę sprawę, ale przypomniała sobie następnypowód zmartwienia.Dzieci.Dziewięcio - lub dziesięcioletnie dziecipracujące w fabryce! Nie tylko stanowiło to pogwałcenie zasad jejojca, ale było bezprawne.Tym razem jej oburzenie trwało krócej,może dlatego, że czuła się już zmęczona, a może także - zastanawiałasię znów w objęciach starej sofy - uczy się w końcu kontrolować swójwybuchowy temperament.Nie było sensu zwracać się z tym teraz doEdmunda, póki pozostawał w takim nastroju.W dodatku nie znałafaktów.Ojciec nie zwracał specjalnie uwagi na prawo pracy, gdyżwarunki w jego fabryce były zawsze znacznie lepsze niż te, którychwymagano.Jane usiłowała sobie przypomnieć, co powiedział na tematostatniej ustawy, regulującej godziny zatrudnienia nieletnich wfabrykach włókienniczych.Coś o dzieciach poniżej dziewiątego rokużycia - ale czy chodziło o zakaz pracy w ogóle, czy też ograniczeniejej czasu? Mogłaby się dowiedzieć, ale po co? Na każdy zgłaszanyzarzut Edmund miał logiczną, złośliwą i na pozór słuszną odpowiedz.Rozdział drugiILato było tego roku niezwykle gorące, jakby przyroda chciałazachować średnią temperaturę po niezwykle srogiej zimie.Najstarsiludzie, ocierając spocone czoła, mówili, że takiej pogody jeszczenigdy nie przeżywali.W każdym razie Jane uważała, że tak twierdzili,bo nie miała kontaktu z nikim poza domem.I właśnie fakt, że zostałaodcięta od wszelkich informacji o tym, co się dzieje w okolicy, był dlaniej najtrudniejszy do zniesienia.Edmund stał się dla nich jedynymzródłem wiadomości, a skąd je czerpał, Jane nie miała pojęcia.Byłyone rzadkie i skąpe.Tyle nowych zachorowań, tyle ozdrowień, tyleśmierci.Czasem kusiło ją, żeby uciec z zawiniątkiem pod pachą.Wtedy jednak włączał się rozsądek, który mówił, że cierpiącym i taknie pomoże, a nie powinna zostawiać Liny i Megan.Martwiła się o Megan.Jej coraz większa bladość i apatia mogłybyć efektem upału i napięcia, ale Jane podejrzewała, że jest jakaś innaprzyczyna.Edmund nie przejmował się stanem żony i spędzał corazwięcej czasu sam.Czasami czytał, a często zajmował się swąnajnowszą rozrywką - malowaniem.W młodości pobierał lekcjerysunku, nigdy jednak nie przejawiał specjalnego talentu, więc Janewcale się nie zdziwiła, gdy na jego obrazie Grayhaven ze szczytuwzgórza" ich nobliwa rezydencja wyglądała jak dotknięta małymtrzęsieniem ziemi.Brak entuzjazmu Jane był tak wyrazny, że odtądbrat nie pokazał jej już żadnego nowego dzieła.Nie podzielił się teżswymi zainteresowaniami z żoną.Gdy uroda Megan przybladła,wydawał się unikać małżonki.Jane spacerowała teraz codziennie do końca parku i wyglądałaprzez bramę, zamkniętą obecnie na łańcuch, zgodnie z poleceniemEdmunda.Gdy tak stała z twarzą przyciśniętą do krat, czuła się jakwięzień albo raczej jak ubezwłasnowolniony pensjonariuszluksusowego domu dla obłąkanych.Pewnego popołudnia jak zwykle stała tam, wyglądając przezkraty.Zapomniała włożyć kapelusz i słońce prażyło ją w głowę.Powietrze było gęste i ciężkie, bez najmniejszego powiewu wiatru.Lekka mgiełka przyćmiła słońce, ale w niczym nie zmniejszyło toupału.Gdyby tylko popadało, pomyślała tęsknie Jane.Solidna burza zpiorunami oczyściłaby powietrze.W pierwszej chwili nie wierzyła własnym oczom, gdy na drodze,wśród zielonej poświaty zwieszających się gałęzi pojawiła się jakaśpostać.Idąc raz w cieniu, to znów w blasku słońca, ów człowiekzbliżał się do bramy, a ujrzawszy rozpłaszczoną o pręty twarz Jane,uniósł czarny kapelusz i pomachał jej na powitanie.- Pastor Higgins! - zawołała z radością.- To naprawdę pan?Zatrzymał się na wszelki wypadek kilkanaście stóp od niej, wyjął zkieszeni chusteczkę i otarł spoconą twarz.- Nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, że pana widzę - mówiłaszybko Jane.- Jak się cieszę, że jest pan cały i zdrowy.Tak się o panamartwiłam.Wydaje się pan blady i bardzo zmęczony.Aleniepotrzebnie tak paplę, zamiast pozwolić panu wtrącić choć słowo.Proszę mi opowiedzieć o wszystkim, co się dzieje.Pan Higgins odruchowo ruszył do przodu, rozpromieniony, ażzęby sterczały mu prawie pod kątem prostym, zatrzymał się jednak pokilku krokach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Epidemie zabiły na Krymie więcejżołnierzy niż ostrza i kule wroga.Lazarety wojskowe stanowiłysiedlisko chorób ze śmiertelnością powyżej czterdziestu dwóchprocent, dopóki nie zabrała się do nich panna Nightingale.Naprzepełnionych oddziałach i korytarzach upychano pacjentów, jakśledzie w beczce.Edmund musiał znać cholerę; patrzył w bezsilnymprzerażeniu, jak inni obok niego przechodzą kolejne stadia choroby -wymioty, biegunki, potworne skurcze mięśni i wreszcie zgon.Znała toz opisów, które wydawały jej się straszne, a co dopiero, gdy onwidział to wszystko tuż przy sobie.Jane poczuła się nieco lepiej, usiadła i odgarnęła włosy z twarzy.Musi być bardziej wyrozumiała.Nie wolno jej osądzać tych, którzycierpieli, podczas gdy ona bezpiecznie siedziała w domu.Ulżyło jejnieco, jeśli chodzi o tę sprawę, ale przypomniała sobie następnypowód zmartwienia.Dzieci.Dziewięcio - lub dziesięcioletnie dziecipracujące w fabryce! Nie tylko stanowiło to pogwałcenie zasad jejojca, ale było bezprawne.Tym razem jej oburzenie trwało krócej,może dlatego, że czuła się już zmęczona, a może także - zastanawiałasię znów w objęciach starej sofy - uczy się w końcu kontrolować swójwybuchowy temperament.Nie było sensu zwracać się z tym teraz doEdmunda, póki pozostawał w takim nastroju.W dodatku nie znałafaktów.Ojciec nie zwracał specjalnie uwagi na prawo pracy, gdyżwarunki w jego fabryce były zawsze znacznie lepsze niż te, którychwymagano.Jane usiłowała sobie przypomnieć, co powiedział na tematostatniej ustawy, regulującej godziny zatrudnienia nieletnich wfabrykach włókienniczych.Coś o dzieciach poniżej dziewiątego rokużycia - ale czy chodziło o zakaz pracy w ogóle, czy też ograniczeniejej czasu? Mogłaby się dowiedzieć, ale po co? Na każdy zgłaszanyzarzut Edmund miał logiczną, złośliwą i na pozór słuszną odpowiedz.Rozdział drugiILato było tego roku niezwykle gorące, jakby przyroda chciałazachować średnią temperaturę po niezwykle srogiej zimie.Najstarsiludzie, ocierając spocone czoła, mówili, że takiej pogody jeszczenigdy nie przeżywali.W każdym razie Jane uważała, że tak twierdzili,bo nie miała kontaktu z nikim poza domem.I właśnie fakt, że zostałaodcięta od wszelkich informacji o tym, co się dzieje w okolicy, był dlaniej najtrudniejszy do zniesienia.Edmund stał się dla nich jedynymzródłem wiadomości, a skąd je czerpał, Jane nie miała pojęcia.Byłyone rzadkie i skąpe.Tyle nowych zachorowań, tyle ozdrowień, tyleśmierci.Czasem kusiło ją, żeby uciec z zawiniątkiem pod pachą.Wtedy jednak włączał się rozsądek, który mówił, że cierpiącym i taknie pomoże, a nie powinna zostawiać Liny i Megan.Martwiła się o Megan.Jej coraz większa bladość i apatia mogłybyć efektem upału i napięcia, ale Jane podejrzewała, że jest jakaś innaprzyczyna.Edmund nie przejmował się stanem żony i spędzał corazwięcej czasu sam.Czasami czytał, a często zajmował się swąnajnowszą rozrywką - malowaniem.W młodości pobierał lekcjerysunku, nigdy jednak nie przejawiał specjalnego talentu, więc Janewcale się nie zdziwiła, gdy na jego obrazie Grayhaven ze szczytuwzgórza" ich nobliwa rezydencja wyglądała jak dotknięta małymtrzęsieniem ziemi.Brak entuzjazmu Jane był tak wyrazny, że odtądbrat nie pokazał jej już żadnego nowego dzieła.Nie podzielił się teżswymi zainteresowaniami z żoną.Gdy uroda Megan przybladła,wydawał się unikać małżonki.Jane spacerowała teraz codziennie do końca parku i wyglądałaprzez bramę, zamkniętą obecnie na łańcuch, zgodnie z poleceniemEdmunda.Gdy tak stała z twarzą przyciśniętą do krat, czuła się jakwięzień albo raczej jak ubezwłasnowolniony pensjonariuszluksusowego domu dla obłąkanych.Pewnego popołudnia jak zwykle stała tam, wyglądając przezkraty.Zapomniała włożyć kapelusz i słońce prażyło ją w głowę.Powietrze było gęste i ciężkie, bez najmniejszego powiewu wiatru.Lekka mgiełka przyćmiła słońce, ale w niczym nie zmniejszyło toupału.Gdyby tylko popadało, pomyślała tęsknie Jane.Solidna burza zpiorunami oczyściłaby powietrze.W pierwszej chwili nie wierzyła własnym oczom, gdy na drodze,wśród zielonej poświaty zwieszających się gałęzi pojawiła się jakaśpostać.Idąc raz w cieniu, to znów w blasku słońca, ów człowiekzbliżał się do bramy, a ujrzawszy rozpłaszczoną o pręty twarz Jane,uniósł czarny kapelusz i pomachał jej na powitanie.- Pastor Higgins! - zawołała z radością.- To naprawdę pan?Zatrzymał się na wszelki wypadek kilkanaście stóp od niej, wyjął zkieszeni chusteczkę i otarł spoconą twarz.- Nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, że pana widzę - mówiłaszybko Jane.- Jak się cieszę, że jest pan cały i zdrowy.Tak się o panamartwiłam.Wydaje się pan blady i bardzo zmęczony.Aleniepotrzebnie tak paplę, zamiast pozwolić panu wtrącić choć słowo.Proszę mi opowiedzieć o wszystkim, co się dzieje.Pan Higgins odruchowo ruszył do przodu, rozpromieniony, ażzęby sterczały mu prawie pod kątem prostym, zatrzymał się jednak pokilku krokach [ Pobierz całość w formacie PDF ]