[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I z niewiadomychwzględów, pomimo twoich rozlicznych wad ciebie także kocham.Simon poczuł, że ściska mu się gardło, a na policzki wypełza zdradziecki rumieniec.- Przedziwna sprawa.- Mnie to mówisz? Nigdy w życiu nie zależało mi na niczym tak bardzo, jak na wasobojgu.- %7łeby stworzyć rodzinę?- Właśnie.Simon wpatrywał się w stół.Miał dużo do powiedzenia, miał wiele pytań, lecz chciał jewłaściwie sformułować.- Czy się z nią ożenisz, nawet jeśli nie zrobicie dziecka?To jednak nie takie straszne, pomyślał Brad.- Skoro już o tym mowa, chciałbym mieć z nią dziecko.Ale.Zaczekaj chwilę, coś cipokażę.Zaraz wracam.Simon mocno przetarł oczy.Nie chciał się popłakać, jak dziewczyna.Człowiek niepowinien płakać podczas prawdziwej męskiej rozmowy, jak to nazywał ojciec Chucka.Pociągnął łyk coli, który jednak nie uspokoił jego żołądka.Wszystko mu w środkupodskakiwało.Kiedy usłyszał kroki Brada, dołożył wszelkich starań, żeby się uspokoić ina wszelki wypadek jeszcze raz otarł twarz.Brad wrócił do kuchni i usiadł.- To jest sprawa między nami dwoma.Między tobą a mną, Simonie.Obiecaj mi.- Coś jak tajemnica?- Tak.To ważne.- Dobra.Nikomu nie powiem.- Uroczyście napluł na dłoń i wyciągnął ją do Brada.Brad zastygł na chwilę w bezruchu.Pewne rzeczy, pomyślał, dziwnie podniesiony naduchu, nigdy się nie zmieniają.Powtórzył gest Simona i podali sobie ręce.212W milczeniu położył na stole małe pudełeczko.Otworzył je i pokazał Simonowispoczywający wewnątrz pierścionek.- Należał do mojej babci.Podarowała mi go, kiedy obchodzili z dziadkiem pięćdziesiątąrocznicę ślubu.- O rety.Muszą być okropnie starzy.Wargi Brada zadrgały, lecz jego głos nadal brzmiał spokojnie.- Owszem.To był jej pierścionek zaręczynowy, a na pięćdziesięciolecie dostała oddziadka drugi.Pierwszy przeznaczyła dla kobiety, z którą się ożenię.Mówi, że onprzynosi szczęście.Simon ściągnął usta i popchnął pudełeczko palcem.- Naprawdę błyszczy.Brad przyjrzał się ponownie staroświeckiemu pierścionkowi z brylancikami ułożonymi wkształt drobnego kwiatka.- Myślę, że spodoba się Zoe.Jest delikatny, oryginalny i już się sprawdził.Zamierzam gowręczyć twojej mamie w sobotę.- Po co tyle czekać? Możesz go jej dać, kiedy wróci do domu.- Nie jest jeszcze gotowa.Potrzebuje trochę więcej czasu.- Popatrzył na chłopca.- Dopiątku musi znalezć klucz.Nie chcę jej ponaglać ani rozpraszać.- A jeśli go nie znajdzie, to co?- Nie wiem.Miejmy nadzieję, że znajdzie.Tak czy inaczej zamierzam go dać w sobotę ipoprosić, żeby za mnie wyszła.Mówię ci o tym nie tylko dlatego, że jesteś mężczyzną izasługujesz, by poznać moje intencje, lecz także dlatego, że ty i Zoe stanowicie tandem.Masz prawo do wyrażenia własnej opinii.- Będziesz się o nią troszczył? Och, ty wspaniały dzieciaku.- Najlepiej jak potrafię.- Musisz jej od czasu do czasu przynosić prezenty.Możesz sam robić, tak jak ja, bylebyśtylko nie zapomniał.Zwłaszcza na urodziny.- Nie zapomnę.Obiecuję.213Simon przesuwał szklankę kolistymi ruchami po stole.- Jeśli powie tak i się pobierzecie, czy będzie się nazywała tak samo jak ty?- Mam nadzieję, że tego zechce.Vaneowie są naprawdę dumni ze swojego nazwiska.Gdyby je przyjęła, miałoby to dla mnie duże znaczenie.Chłopiec obrócił szklankę, wpatrując się w nią z napięciem.- A czy ja będę się nazywał tak jak ty?Uczucie rozpłomieniło Brada od wewnątrz niczym jedna wielka świeca.- Mam nadzieję, że również wyrazisz zgodę, bo w ten sposób każdy się dowie, żenależysz do mnie.Simonie, jeśli twoja mama powie tak i się pobierzemy, czy będzieszdo mnie mówił tato ?Serce Simona waliło tak mocno, że aż słyszał dzwonienie w uszach.Podniósł oczy,uśmiechnął się.- Dobra.Kiedy Brad wyciągnął ramiona, chłopcu nie pozostało nic innego, tylko się w nie wtulić.Miała tak wiele spraw do przemyślenia i wszystkie zdawały się kłębić w jej głowie, gdyjechała wzdłuż rzeki.Dzień dobiegł końca - pozostało ich tylko pięć.Pięć dni, by znalezćklucz i otworzyć ostatni zamek.Pięć dni, by przeszukać swój umysł, serce, życie.Nic nie było takie jak przedtem.A gdy ten tydzień minie, wszystko znowu się zmieni.Tylenowych kierunków, pomyślała, tyle dróg zamiast tej jednej, prostej, którą kroczyładawniej.Zarobić na życie, utrzymać dom.Stworzyć taki dom, w którym jej syn mógłby wieśćszczęśliwe, zdrowe, normalne życie.Jakkolwiek bywało trudno, komplikacje zdarzały sięstosunkowo rzadko.Wstawała rano i krok po kroku robiła to, co miała do zrobienia.Powtarzała wszystkie czynności, z drobnymi wariacjami, nazajutrz.System się sprawdzał i to całkiem niezle.Ale tak naprawdę - przyznała, zwalniając przed zakrętem - tak naprawdę zawszepragnęła czegoś więcej.Aadnych rzeczy, drobiazgów, które oglądała w magazynach.Nieczęsto mogła sobie na nie pozwolić, ale znalazła sposób: nauczyła się je robić.Miłedla oka zasłony, ustawienie stołu, ogródek uprawiany od wiosny do pierwszych mrozówna pewno uprzyjemniały otoczenie.214I poważniejszych rzeczy.Takich jak fundusz przeznaczony na studia Simona, którypowiększał się co miesiąc o pewną sumę.I jak salon, który otwierała.Choć zatem podążała prostą drogą, zawsze wypatrywała na niej jakiegoś zakrętu.I znalazła go.Podjechawszy pod dom Brada, dostrzegła samochody Flynna i Jordana.Uśmiechnęłasię na ten widok.Dzięki zakrętowi na swej życiowej drodze spotkała nie tylko dwiekobiety, które pokochała, lecz także trzech interesujących mężczyzn.W ciągu niecałychtrzech miesięcy ci ludzie stali jej się bliżsi niż własna rodzina.Zaparkowała auto.Wydawało jej się, że skoro wysnuła taki wniosek, odezwie siępoczucie winy.Odchyliła się w zadumie na oparcie fotela.Nie, wcale nie czuła się winna.Uświadomiła sobie, że stworzyła dla siebie nową rodzinę.Niezwykłym zrządzeniem losuci ludzie rozumieli ją lepiej niż najbliżsi krewni.Nigdy nie spotkała się z tak głębokimzrozumieniem.Może i kochała matkę, siostry, brata, łączyło ją z nimi wiele wspomnień, wiele wspólnychchwil, dobrych i złych.Ale nie czuła, nie mogła czuć takiej samej więzi, takiej samejbliskości, jak z tą nową rodziną, którą sobie stworzyła.Byli dla niej kimś więcej.Nic nie mogło jej odebrać tego, co zbudowali w ciągu ostatnich trzech miesięcy.Cokolwiek miało się jeszcze wydarzyć, zachowa swoje coś więcej na zawsze.Od tych doznań zakręciło jej się w głowie.Wysiadła z auta i ruszyła w stronę domu.Przyjemnie się maszerowało tą ścieżką, swobodnie zmierzała do frontowych drzwi, choćnie bardzo wiedziała, co za nimi zastanie.Szalejące psy, trzech mężczyzn i chłopca pogrążonych w futbolowym stuporze, kataklizmw kuchni.Nieważne, co zastanie, ponieważ sama była tego częścią.Przystanęła, zaskoczona.Między nią a tym, co działo się w domu, istniał ścisły związek.Podobnie jak między nią a mężczyzną, do którego dom należał.Zawróciła powoli wstronę rzeki, zatrzymała się i obejrzała.Pamiętała dzień, gdy zobaczyła dom po raz pierwszy.Siedziała w samochodzie i poprostu patrzyła zachwycona.Nie znała Brada, nikogo z nich jeszcze tak naprawdę nieznała.Ale dom ją oczarował.Zastanawiała się wtedy, jak by to było, gdyby mogła zamieszkać w tak wspanialezaprojektowanym budynku.Odnalezć własne miejsce w otoczeniu wody i lasów.A kiedyznalazła się w środku, zdumienie mieszało się z zachwytem.Ciepło i przestrzeń215pociągnęły ją dalej.Stanęła przy oknie w dużym pokoju, myśląc, jak fantastycznie byłobywyglądać przez to okno, ilekroć miałaby ochotę.Teraz nic nie stało na przeszkodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- I z niewiadomychwzględów, pomimo twoich rozlicznych wad ciebie także kocham.Simon poczuł, że ściska mu się gardło, a na policzki wypełza zdradziecki rumieniec.- Przedziwna sprawa.- Mnie to mówisz? Nigdy w życiu nie zależało mi na niczym tak bardzo, jak na wasobojgu.- %7łeby stworzyć rodzinę?- Właśnie.Simon wpatrywał się w stół.Miał dużo do powiedzenia, miał wiele pytań, lecz chciał jewłaściwie sformułować.- Czy się z nią ożenisz, nawet jeśli nie zrobicie dziecka?To jednak nie takie straszne, pomyślał Brad.- Skoro już o tym mowa, chciałbym mieć z nią dziecko.Ale.Zaczekaj chwilę, coś cipokażę.Zaraz wracam.Simon mocno przetarł oczy.Nie chciał się popłakać, jak dziewczyna.Człowiek niepowinien płakać podczas prawdziwej męskiej rozmowy, jak to nazywał ojciec Chucka.Pociągnął łyk coli, który jednak nie uspokoił jego żołądka.Wszystko mu w środkupodskakiwało.Kiedy usłyszał kroki Brada, dołożył wszelkich starań, żeby się uspokoić ina wszelki wypadek jeszcze raz otarł twarz.Brad wrócił do kuchni i usiadł.- To jest sprawa między nami dwoma.Między tobą a mną, Simonie.Obiecaj mi.- Coś jak tajemnica?- Tak.To ważne.- Dobra.Nikomu nie powiem.- Uroczyście napluł na dłoń i wyciągnął ją do Brada.Brad zastygł na chwilę w bezruchu.Pewne rzeczy, pomyślał, dziwnie podniesiony naduchu, nigdy się nie zmieniają.Powtórzył gest Simona i podali sobie ręce.212W milczeniu położył na stole małe pudełeczko.Otworzył je i pokazał Simonowispoczywający wewnątrz pierścionek.- Należał do mojej babci.Podarowała mi go, kiedy obchodzili z dziadkiem pięćdziesiątąrocznicę ślubu.- O rety.Muszą być okropnie starzy.Wargi Brada zadrgały, lecz jego głos nadal brzmiał spokojnie.- Owszem.To był jej pierścionek zaręczynowy, a na pięćdziesięciolecie dostała oddziadka drugi.Pierwszy przeznaczyła dla kobiety, z którą się ożenię.Mówi, że onprzynosi szczęście.Simon ściągnął usta i popchnął pudełeczko palcem.- Naprawdę błyszczy.Brad przyjrzał się ponownie staroświeckiemu pierścionkowi z brylancikami ułożonymi wkształt drobnego kwiatka.- Myślę, że spodoba się Zoe.Jest delikatny, oryginalny i już się sprawdził.Zamierzam gowręczyć twojej mamie w sobotę.- Po co tyle czekać? Możesz go jej dać, kiedy wróci do domu.- Nie jest jeszcze gotowa.Potrzebuje trochę więcej czasu.- Popatrzył na chłopca.- Dopiątku musi znalezć klucz.Nie chcę jej ponaglać ani rozpraszać.- A jeśli go nie znajdzie, to co?- Nie wiem.Miejmy nadzieję, że znajdzie.Tak czy inaczej zamierzam go dać w sobotę ipoprosić, żeby za mnie wyszła.Mówię ci o tym nie tylko dlatego, że jesteś mężczyzną izasługujesz, by poznać moje intencje, lecz także dlatego, że ty i Zoe stanowicie tandem.Masz prawo do wyrażenia własnej opinii.- Będziesz się o nią troszczył? Och, ty wspaniały dzieciaku.- Najlepiej jak potrafię.- Musisz jej od czasu do czasu przynosić prezenty.Możesz sam robić, tak jak ja, bylebyśtylko nie zapomniał.Zwłaszcza na urodziny.- Nie zapomnę.Obiecuję.213Simon przesuwał szklankę kolistymi ruchami po stole.- Jeśli powie tak i się pobierzecie, czy będzie się nazywała tak samo jak ty?- Mam nadzieję, że tego zechce.Vaneowie są naprawdę dumni ze swojego nazwiska.Gdyby je przyjęła, miałoby to dla mnie duże znaczenie.Chłopiec obrócił szklankę, wpatrując się w nią z napięciem.- A czy ja będę się nazywał tak jak ty?Uczucie rozpłomieniło Brada od wewnątrz niczym jedna wielka świeca.- Mam nadzieję, że również wyrazisz zgodę, bo w ten sposób każdy się dowie, żenależysz do mnie.Simonie, jeśli twoja mama powie tak i się pobierzemy, czy będzieszdo mnie mówił tato ?Serce Simona waliło tak mocno, że aż słyszał dzwonienie w uszach.Podniósł oczy,uśmiechnął się.- Dobra.Kiedy Brad wyciągnął ramiona, chłopcu nie pozostało nic innego, tylko się w nie wtulić.Miała tak wiele spraw do przemyślenia i wszystkie zdawały się kłębić w jej głowie, gdyjechała wzdłuż rzeki.Dzień dobiegł końca - pozostało ich tylko pięć.Pięć dni, by znalezćklucz i otworzyć ostatni zamek.Pięć dni, by przeszukać swój umysł, serce, życie.Nic nie było takie jak przedtem.A gdy ten tydzień minie, wszystko znowu się zmieni.Tylenowych kierunków, pomyślała, tyle dróg zamiast tej jednej, prostej, którą kroczyładawniej.Zarobić na życie, utrzymać dom.Stworzyć taki dom, w którym jej syn mógłby wieśćszczęśliwe, zdrowe, normalne życie.Jakkolwiek bywało trudno, komplikacje zdarzały sięstosunkowo rzadko.Wstawała rano i krok po kroku robiła to, co miała do zrobienia.Powtarzała wszystkie czynności, z drobnymi wariacjami, nazajutrz.System się sprawdzał i to całkiem niezle.Ale tak naprawdę - przyznała, zwalniając przed zakrętem - tak naprawdę zawszepragnęła czegoś więcej.Aadnych rzeczy, drobiazgów, które oglądała w magazynach.Nieczęsto mogła sobie na nie pozwolić, ale znalazła sposób: nauczyła się je robić.Miłedla oka zasłony, ustawienie stołu, ogródek uprawiany od wiosny do pierwszych mrozówna pewno uprzyjemniały otoczenie.214I poważniejszych rzeczy.Takich jak fundusz przeznaczony na studia Simona, którypowiększał się co miesiąc o pewną sumę.I jak salon, który otwierała.Choć zatem podążała prostą drogą, zawsze wypatrywała na niej jakiegoś zakrętu.I znalazła go.Podjechawszy pod dom Brada, dostrzegła samochody Flynna i Jordana.Uśmiechnęłasię na ten widok.Dzięki zakrętowi na swej życiowej drodze spotkała nie tylko dwiekobiety, które pokochała, lecz także trzech interesujących mężczyzn.W ciągu niecałychtrzech miesięcy ci ludzie stali jej się bliżsi niż własna rodzina.Zaparkowała auto.Wydawało jej się, że skoro wysnuła taki wniosek, odezwie siępoczucie winy.Odchyliła się w zadumie na oparcie fotela.Nie, wcale nie czuła się winna.Uświadomiła sobie, że stworzyła dla siebie nową rodzinę.Niezwykłym zrządzeniem losuci ludzie rozumieli ją lepiej niż najbliżsi krewni.Nigdy nie spotkała się z tak głębokimzrozumieniem.Może i kochała matkę, siostry, brata, łączyło ją z nimi wiele wspomnień, wiele wspólnychchwil, dobrych i złych.Ale nie czuła, nie mogła czuć takiej samej więzi, takiej samejbliskości, jak z tą nową rodziną, którą sobie stworzyła.Byli dla niej kimś więcej.Nic nie mogło jej odebrać tego, co zbudowali w ciągu ostatnich trzech miesięcy.Cokolwiek miało się jeszcze wydarzyć, zachowa swoje coś więcej na zawsze.Od tych doznań zakręciło jej się w głowie.Wysiadła z auta i ruszyła w stronę domu.Przyjemnie się maszerowało tą ścieżką, swobodnie zmierzała do frontowych drzwi, choćnie bardzo wiedziała, co za nimi zastanie.Szalejące psy, trzech mężczyzn i chłopca pogrążonych w futbolowym stuporze, kataklizmw kuchni.Nieważne, co zastanie, ponieważ sama była tego częścią.Przystanęła, zaskoczona.Między nią a tym, co działo się w domu, istniał ścisły związek.Podobnie jak między nią a mężczyzną, do którego dom należał.Zawróciła powoli wstronę rzeki, zatrzymała się i obejrzała.Pamiętała dzień, gdy zobaczyła dom po raz pierwszy.Siedziała w samochodzie i poprostu patrzyła zachwycona.Nie znała Brada, nikogo z nich jeszcze tak naprawdę nieznała.Ale dom ją oczarował.Zastanawiała się wtedy, jak by to było, gdyby mogła zamieszkać w tak wspanialezaprojektowanym budynku.Odnalezć własne miejsce w otoczeniu wody i lasów.A kiedyznalazła się w środku, zdumienie mieszało się z zachwytem.Ciepło i przestrzeń215pociągnęły ją dalej.Stanęła przy oknie w dużym pokoju, myśląc, jak fantastycznie byłobywyglądać przez to okno, ilekroć miałaby ochotę.Teraz nic nie stało na przeszkodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]