[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ale wyczerpująco długie rondo mknęło już ku finałowi; cały wysiłek fizyczny ioddechy muzyków były skupione na ostatnim, omdlewająco błogim wschodzącym pasażu.Rozbrzmiały triumfalne dzwięki instrumentów perkusyjnych!Mocny finałowy akord, słodko gasnący w głębi ciał jeszcze przez kilka sekund.I krótka chwila nieistnienia.Włączyłem szum oklasków, stając pod włoskim prysznicem w tej wspanialewyposażonej łazience.Część piątaSkończą się pociski, skończy się wojna.Przy ogrodzeniu w zmroku samaBędziesz stała pod tymi murami,Pod tymi muramiStała i na mnie czekała,Lili Marlene23W samolocie zdrzemnęła się i we śnie znów leciała pod niebiosami, nad wodnąlustrzaną gładzią, w której odbijała się płonąca piętka słońca.Kiedy otworzyła oczy i spojrzała w iluminator, zobaczyła przepływające w dolegórzyste wyspy z pajęczynami dróg, podobne do map plastycznych, które w dzieciństwierazem z Ariszą robiła na lekcję geografii: rozmazana na kawałku kartonu zielona plastelinabyła równiną, brązową zbierały na kupkę i formowały góry, jak garby wielbłąda.Skoruparozłupanego na pół orzecha włoskiego udawała wyspy.Układały ją grzbietem jak uskarabeusza do góry i zachwycały się - ależ pięknie! Arisza miała umazane plasteliną palce,nos, podbródek.Była kolorowa niczym klaun - ze swoim chytrze zezującym okiem - i patrzącna chichoczącą Niutę, żałośnie pytała:- Jestem ładna?I ona, śmiejąc się, odpowiadała:- Potwornie!W fotelu obok siedział młody misjonarz - chyba baptysta.Przez cały czas czytał jakąśksiążkę, a może tylko ją kartkował.Anna zerknęła kątem oka - był to podręcznik donauczania wiernych.Rozdzialiki miały rozczulające tytuły: Podążaj duszą ku niebu, Rozjaśnijwzrok modlitwą.Dobra, błogosławiona książka bez treści.Na początku lotu zamienili parę zdań, po czym Anna, obawiając się serdecznejrozmowy, szybko zamknęła oczy.Ale tym razem ją przyłapał.A może zauważył przelotnezainteresowanie książką.- Chce pani obejrzeć? - zapytał z uprzejmą gorliwością.- Nie, dziękuję - odparła zbyt pospiesznie.Niegrzecznie.Ale chłopak nie na próżno uczył się na jakichś tam kursach werbowania ludzi.- Nawet sobie pani nie wyobraża, jaką światłość, jaką jasność i przenikliwośćspojrzenia zsyła Pan po szczerej modlitwie! - ogłosił z przejęciem.- Co pan powie - uprzejmie rzuciła Anna.- Naprawdę! Będzie pani wstrząśnięta, pani zdolność percepcji tak się wyostrzy, żezacznie pani czytać w myślach!- No, tu już pan przesadził, mój drogi - odezwała się niechętnie.- Kto w to uwierzy!I odwróciła się.W dole, pośrodku morskiego granatu, dostrzegła statek z białym jak piórko ślademciągnącym się za rufą.W Indianapolis lądowali o zmroku.Miasto jaśniało światłami przypominającymigrudki korali i wielki płonący wiór, jakby zamieciony do kąta gigantyczną miotłą.Eliezer jak zwykle wyjechał po nią swoim starym fordem.Sam też był stary, gruby iłysy.Kiedy odwiedziła go po raz pierwszy, nie mogła przyzwyczaić się do dużych zmian,które w nim zaszły: okazało się bowiem, że jego ogromna głowa była zaledwie niewielkądonicą dla wspaniałego kłującego krzaka czarnych niczym smoła włosów.A kiedy krzakstracił liście, donica zmurszała.Tylko duży nos i ironicznie wytrzeszczone oczy-wisienkipozostały takie jak przedtem.Eliezer nerwowo krzątał się wokół niej, ciężko kołysząc się na boki.Znów próbowałzabrać jej nic nieważący plecaczek, a w samochodzie zaczął otulać jej nogi kocem.- Przeziębisz się, Niuto, mówię ci! Taki tu parszywy klimat!- Zwietnie, że nauczyłeś się prowadzić - zauważyła i tym razem.- To po śmierci Abrama.Musiałem się nauczyć samodzielności.- Spojrzał na nią z ukosa i pochwalił się jak dziecko: - I nauczyłem się!Podjechali pod Regency Park.Był to piętrowy budynek, podobny do tych, które w jejpoprzednim cyrkowym życiu nazywano hotelami robotniczymi: długi korytarz i drzwi po obustronach prowadzące do mikroskopijnych mieszkań - dwa pokoje, łazienka i wnęka zkuchenką i szafką.Weszli na pierwsze piętro i powoli ruszyli korytarzem.Zauważyła, że Eliezer mapoważne problemy z poruszaniem się.A on zawsze wykorzystywał okazję, by pochwalić sięNiutą.- Córka przyjechała, Eliezerze Markowiczu?- Có-órka, có-órka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.ale wyczerpująco długie rondo mknęło już ku finałowi; cały wysiłek fizyczny ioddechy muzyków były skupione na ostatnim, omdlewająco błogim wschodzącym pasażu.Rozbrzmiały triumfalne dzwięki instrumentów perkusyjnych!Mocny finałowy akord, słodko gasnący w głębi ciał jeszcze przez kilka sekund.I krótka chwila nieistnienia.Włączyłem szum oklasków, stając pod włoskim prysznicem w tej wspanialewyposażonej łazience.Część piątaSkończą się pociski, skończy się wojna.Przy ogrodzeniu w zmroku samaBędziesz stała pod tymi murami,Pod tymi muramiStała i na mnie czekała,Lili Marlene23W samolocie zdrzemnęła się i we śnie znów leciała pod niebiosami, nad wodnąlustrzaną gładzią, w której odbijała się płonąca piętka słońca.Kiedy otworzyła oczy i spojrzała w iluminator, zobaczyła przepływające w dolegórzyste wyspy z pajęczynami dróg, podobne do map plastycznych, które w dzieciństwierazem z Ariszą robiła na lekcję geografii: rozmazana na kawałku kartonu zielona plastelinabyła równiną, brązową zbierały na kupkę i formowały góry, jak garby wielbłąda.Skoruparozłupanego na pół orzecha włoskiego udawała wyspy.Układały ją grzbietem jak uskarabeusza do góry i zachwycały się - ależ pięknie! Arisza miała umazane plasteliną palce,nos, podbródek.Była kolorowa niczym klaun - ze swoim chytrze zezującym okiem - i patrzącna chichoczącą Niutę, żałośnie pytała:- Jestem ładna?I ona, śmiejąc się, odpowiadała:- Potwornie!W fotelu obok siedział młody misjonarz - chyba baptysta.Przez cały czas czytał jakąśksiążkę, a może tylko ją kartkował.Anna zerknęła kątem oka - był to podręcznik donauczania wiernych.Rozdzialiki miały rozczulające tytuły: Podążaj duszą ku niebu, Rozjaśnijwzrok modlitwą.Dobra, błogosławiona książka bez treści.Na początku lotu zamienili parę zdań, po czym Anna, obawiając się serdecznejrozmowy, szybko zamknęła oczy.Ale tym razem ją przyłapał.A może zauważył przelotnezainteresowanie książką.- Chce pani obejrzeć? - zapytał z uprzejmą gorliwością.- Nie, dziękuję - odparła zbyt pospiesznie.Niegrzecznie.Ale chłopak nie na próżno uczył się na jakichś tam kursach werbowania ludzi.- Nawet sobie pani nie wyobraża, jaką światłość, jaką jasność i przenikliwośćspojrzenia zsyła Pan po szczerej modlitwie! - ogłosił z przejęciem.- Co pan powie - uprzejmie rzuciła Anna.- Naprawdę! Będzie pani wstrząśnięta, pani zdolność percepcji tak się wyostrzy, żezacznie pani czytać w myślach!- No, tu już pan przesadził, mój drogi - odezwała się niechętnie.- Kto w to uwierzy!I odwróciła się.W dole, pośrodku morskiego granatu, dostrzegła statek z białym jak piórko ślademciągnącym się za rufą.W Indianapolis lądowali o zmroku.Miasto jaśniało światłami przypominającymigrudki korali i wielki płonący wiór, jakby zamieciony do kąta gigantyczną miotłą.Eliezer jak zwykle wyjechał po nią swoim starym fordem.Sam też był stary, gruby iłysy.Kiedy odwiedziła go po raz pierwszy, nie mogła przyzwyczaić się do dużych zmian,które w nim zaszły: okazało się bowiem, że jego ogromna głowa była zaledwie niewielkądonicą dla wspaniałego kłującego krzaka czarnych niczym smoła włosów.A kiedy krzakstracił liście, donica zmurszała.Tylko duży nos i ironicznie wytrzeszczone oczy-wisienkipozostały takie jak przedtem.Eliezer nerwowo krzątał się wokół niej, ciężko kołysząc się na boki.Znów próbowałzabrać jej nic nieważący plecaczek, a w samochodzie zaczął otulać jej nogi kocem.- Przeziębisz się, Niuto, mówię ci! Taki tu parszywy klimat!- Zwietnie, że nauczyłeś się prowadzić - zauważyła i tym razem.- To po śmierci Abrama.Musiałem się nauczyć samodzielności.- Spojrzał na nią z ukosa i pochwalił się jak dziecko: - I nauczyłem się!Podjechali pod Regency Park.Był to piętrowy budynek, podobny do tych, które w jejpoprzednim cyrkowym życiu nazywano hotelami robotniczymi: długi korytarz i drzwi po obustronach prowadzące do mikroskopijnych mieszkań - dwa pokoje, łazienka i wnęka zkuchenką i szafką.Weszli na pierwsze piętro i powoli ruszyli korytarzem.Zauważyła, że Eliezer mapoważne problemy z poruszaniem się.A on zawsze wykorzystywał okazję, by pochwalić sięNiutą.- Córka przyjechała, Eliezerze Markowiczu?- Có-órka, có-órka [ Pobierz całość w formacie PDF ]