[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ręce mi się ześliznęły i upadłem twarzą do wody.Latarka również do niej wpadła.Dzięki Bogu, nadal świeciła.Wraz ze zwiększoną pochyłością coraz silniejszy strumień wody napierał na mnie, popychając do przodu.Jeżeli tunel będzie się coraz bardziej zwężał, zostanę w nim zakleszczony, znajdę się w pułapce.Plecami wciąż ocieram się o strop.Poziom wody się podnosi.Może już mam zwidy?Znowu się pośliznąłem, popychając muł i wodę do przodu.Przerażony, usiłujęzawrócić, nie mogę się jednak zatrzymać.Tracę siłę w nogach.Przeskakuję przez wystający próg, po czym padam.Ląduję w wodzie i odchodach.Chce mi sięwymiotować.Czarny muł oblepia mi twarz łącznie z oczami.Usiłuję go zeskrobać.Wokół panuje absolutna ciemność.Zgubiłem latarkę, wpadła do wody albo też uszkodziła się przy moim upadku.Usiadłem i próbowałem sprawdzić, czy czegoś sobie nie złamałem.Ręce mi się trzęsą z zimna i nie czuję palców.Na głowę leje mi się woda.Muszę się stądwydostać!Zastanawiam się, gdzie się znajduję w stosunku do budynków osiedla Dolphin.Nie widzę zegarka, nie wiem więc, jak długo tu jestem.Murowany występ na dole kanału zwęża się,259poruszam się więc coraz wolniej.Być może przebyłem jedynie kilkaset metrów.Słyszę ruch kołowy.Muszę zatem być pod jezdnią.Nasłuchuję odległych odgłosów i czuję nagle na policzku lekki powiew.Poderwałem się zbyt szybko i głową uderzyłem w sklepienie.Teraz kucam, dłoniądotykam wystających cegieł i poruszam się po omacku jak ślepiec w labiryncie.Zatrzymuję się i znowu czuję na policzkach powiew.Mój umysł zaczyna płatać figle.Czuję ów powiew raz z jednej, raz z drugiej strony.Czuję także, jak wzbiera we mnie uczucie desperacji, zaschło mi w gardle.Może powinienem zawrócić? W tychciemnościach wpadnę do szybu i nigdy już nie wydostanę się z tunelu.Nagle widzę przed sobą poświatę.Snop światła wygląda jak hologram w tunelu.Podchodzę dotego miejsca i podnoszę głowę.Przez kratownicę włazu widzę niebo.Z otoczkikratownicy zwisa darń.Zadzieram głowę i widzę podeszwy butów do piłki nożnej,obłocone kolana i nagolenniki.Kilku uczniów i nauczycieli ogląda mecz.Ktośkrzyczy: „Atakuj!", ktoś inny woła: „Podaj na bok!".Najbliżej mnie siedzi samotny chłopak i czyta książkę.- Pomóż mi! - wołam.Rozgląda się wokół.- Jestem tutaj, na dole!Spogląda na kratę studzienki ściekowej.- Pomóż mi wyjść! - ponaglam go.Ukląkł i wpatruje się w kratownicę.- Co pan tam robi?- Jestem policjantem.Wiem, że to niewiele mu mówi, lecz nie zignorował mojej prośby.Idzie donauczyciela.Słyszę, jak rozmawia.- Proszę pana, tam na dole w kanalizacji ktoś jest.Chyba nie może się wydostać.Nad kratownicą pojawia się nowa twarz, należąca do starszego człowieka, być może nauczyciela.- Co pan tam robi?260- Usiłuję się wydostać.Wokół studzienki kanalizacyjnej widzę coraz więcej twarzy.Wydaje mi się, żezapomniano o meczu.Większość graczy chce zobaczyć faceta, który „utknął tam na dole".Przyniesiono z samochodu łom.Z krawędzi metalowej kraty zeskrobano darń.Odsunięto kratownicę na bok i ktoś podał mi rękę.Zmrużywszy oczy, ujrzałempromienie słońca angielskiej jesieni.Z twarzy starłem resztki mułu.Znalazłem w kieszeni spodni ostatnią kapsułkę morfiny.Dziwnym zbiegiemokoliczności ból ustąpił, ale zawładnęły mną silne emocje.Nie lubię się roztkliwiać, lecz opanował mnie przedziwny nastrój wyciskający łzy z oczu, powodujący zamęt w głowie wręcz rozkoszny jak po miłosnym stosunku, jak po tryumfalnym zwycięstwie w rugby.Szczególnie przypadli mi jednak do gustu chłopcy ze szkolnego boiska, po prostu ich kocham.Mają na szyjach takie same chusty szkolne, niezmordowaniebiegają za piłką.Wyglądają wspaniale.Pozwolili mi skorzystać z prysznica wpawilonie sportowym, pożyczyli bluzę i buty treningowe.Wyglądałem jak senior na bieżni.Wezwany profesor zastał mnie w sportowym pawilonie szkoły.Bez żadnych ceregieli z miejsca potraktował mnie jak pacjenta, obejrzał dokładnie twarz, uważnie popatrzyłw oczy.- Ile wziąłeś kapsułek morfiny? - zapytał.- Dwie ostatnie - odparłem.- Jezu!- Dobrze się czuję, naprawdę.Posłuchaj! Byłem w podziemiach.w rzece.Powinniśmy to zobaczyć przed trzema laty.- O czym ty mówisz?- Teraz już wiem, jak Mickey wyprowadzono z kamienicy.Zeszła do piwnicy, apotem do szybu kanalizacyjnego, i znikła jak Alicja z Krainy Czarów.Wiem, że to, co mówię, na pierwszy rzut oka nie ma sensu, lecz Joe wykazuje dużą cierpliwość i słucha.W miarę jednak, jak opowiadam swoje przygody, zamiastwykazywać coraz większe zainteresowanie, okazuje złość.261Uważa, że postąpiłem głupio, lekkomyślnie, zbyt impulsywnie, lecz każde słowokrytyki poprzedza kurtuazyjnym „z całym szacunkiem".W żadnej zdotychczasowych rozmów nie byliśmy dla siebie tak uprzejmi.Spojrzałem na zegarek.Jest prawie jedenasta przed południem.W południe zaś mam stawić się w sądzie.- Możemy jeszcze zdążyć - mówi.- Najpierw muszę gdzieś wstąpić.- Aby zmienić ubranie?- Aby zobaczyć się z chłopcem w sprawie jego latarki.25W gmachu sądu w Strand są tysiące pokoi i z pięć kilometrów korytarzy wyłożonych czarną boazerią pochłaniającą światło i stwarzającą ponury nastrój.Budynek sądu to wiktoriański gotyk, imponująca budowla, miejsce onieśmielające ludzi, skłaniające ich do mówienia prawdy w majestacie prawa.Dla Eddiego Barretta, adwokata mianowanego z rekomendacji przewodniczącegoIzby Lordów i ministra sprawiedliwości, to po prostu jeszcze jedno miejsce popisu umiejętności prawniczych.Dumnym krokiem przemierza korytarze, z rozmachemotwiera drzwi, nonszalancko przemyka pośród grupek szepczących kolegówprawników.Jak na mężczyznę o krótkich nogach, chodzi zadziwiająco szybko,obdarzając otoczenie butnym spojrzeniem buldoga.W środowisku adwokackim Barrett jest tym, czym hieny na afrykańskich równinach -zbirem działającym na zlecenie i padlinożercą.Weźmie każdą sprawę nie tyle zewzględu na adwokackie honorarium, ile rozgłos, jaki może mu ona przynieść.Wykorzysta wszelkie luki w przepisach prawnych oraz wszystkie niejasności,chwaląc jednocześnie brytyjski system sądowy i prawo procesowe jako najlepsze i najuczciwsze w świecie.262Według Eddiego prawo to pojęcie bardzo elastyczne.Można je naginać, przekręcać,niwelować, rozciągać i tak kształtować, aż wreszcie będzie w pełni odpowiadać zainteresowanym stronom.Eddie Barrett może nawet uznać, że są sytuacje,przypadki i sprawy, których nie można w ogóle rozpatrywać, ponieważ nieprzewidziało ich prawo.Parę kroków za nim idzie adwokat Charles Raynor.Mówią na niego „Gawron"; ma czarne jak kruk włosy i zakrzywiony nos [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ręce mi się ześliznęły i upadłem twarzą do wody.Latarka również do niej wpadła.Dzięki Bogu, nadal świeciła.Wraz ze zwiększoną pochyłością coraz silniejszy strumień wody napierał na mnie, popychając do przodu.Jeżeli tunel będzie się coraz bardziej zwężał, zostanę w nim zakleszczony, znajdę się w pułapce.Plecami wciąż ocieram się o strop.Poziom wody się podnosi.Może już mam zwidy?Znowu się pośliznąłem, popychając muł i wodę do przodu.Przerażony, usiłujęzawrócić, nie mogę się jednak zatrzymać.Tracę siłę w nogach.Przeskakuję przez wystający próg, po czym padam.Ląduję w wodzie i odchodach.Chce mi sięwymiotować.Czarny muł oblepia mi twarz łącznie z oczami.Usiłuję go zeskrobać.Wokół panuje absolutna ciemność.Zgubiłem latarkę, wpadła do wody albo też uszkodziła się przy moim upadku.Usiadłem i próbowałem sprawdzić, czy czegoś sobie nie złamałem.Ręce mi się trzęsą z zimna i nie czuję palców.Na głowę leje mi się woda.Muszę się stądwydostać!Zastanawiam się, gdzie się znajduję w stosunku do budynków osiedla Dolphin.Nie widzę zegarka, nie wiem więc, jak długo tu jestem.Murowany występ na dole kanału zwęża się,259poruszam się więc coraz wolniej.Być może przebyłem jedynie kilkaset metrów.Słyszę ruch kołowy.Muszę zatem być pod jezdnią.Nasłuchuję odległych odgłosów i czuję nagle na policzku lekki powiew.Poderwałem się zbyt szybko i głową uderzyłem w sklepienie.Teraz kucam, dłoniądotykam wystających cegieł i poruszam się po omacku jak ślepiec w labiryncie.Zatrzymuję się i znowu czuję na policzkach powiew.Mój umysł zaczyna płatać figle.Czuję ów powiew raz z jednej, raz z drugiej strony.Czuję także, jak wzbiera we mnie uczucie desperacji, zaschło mi w gardle.Może powinienem zawrócić? W tychciemnościach wpadnę do szybu i nigdy już nie wydostanę się z tunelu.Nagle widzę przed sobą poświatę.Snop światła wygląda jak hologram w tunelu.Podchodzę dotego miejsca i podnoszę głowę.Przez kratownicę włazu widzę niebo.Z otoczkikratownicy zwisa darń.Zadzieram głowę i widzę podeszwy butów do piłki nożnej,obłocone kolana i nagolenniki.Kilku uczniów i nauczycieli ogląda mecz.Ktośkrzyczy: „Atakuj!", ktoś inny woła: „Podaj na bok!".Najbliżej mnie siedzi samotny chłopak i czyta książkę.- Pomóż mi! - wołam.Rozgląda się wokół.- Jestem tutaj, na dole!Spogląda na kratę studzienki ściekowej.- Pomóż mi wyjść! - ponaglam go.Ukląkł i wpatruje się w kratownicę.- Co pan tam robi?- Jestem policjantem.Wiem, że to niewiele mu mówi, lecz nie zignorował mojej prośby.Idzie donauczyciela.Słyszę, jak rozmawia.- Proszę pana, tam na dole w kanalizacji ktoś jest.Chyba nie może się wydostać.Nad kratownicą pojawia się nowa twarz, należąca do starszego człowieka, być może nauczyciela.- Co pan tam robi?260- Usiłuję się wydostać.Wokół studzienki kanalizacyjnej widzę coraz więcej twarzy.Wydaje mi się, żezapomniano o meczu.Większość graczy chce zobaczyć faceta, który „utknął tam na dole".Przyniesiono z samochodu łom.Z krawędzi metalowej kraty zeskrobano darń.Odsunięto kratownicę na bok i ktoś podał mi rękę.Zmrużywszy oczy, ujrzałempromienie słońca angielskiej jesieni.Z twarzy starłem resztki mułu.Znalazłem w kieszeni spodni ostatnią kapsułkę morfiny.Dziwnym zbiegiemokoliczności ból ustąpił, ale zawładnęły mną silne emocje.Nie lubię się roztkliwiać, lecz opanował mnie przedziwny nastrój wyciskający łzy z oczu, powodujący zamęt w głowie wręcz rozkoszny jak po miłosnym stosunku, jak po tryumfalnym zwycięstwie w rugby.Szczególnie przypadli mi jednak do gustu chłopcy ze szkolnego boiska, po prostu ich kocham.Mają na szyjach takie same chusty szkolne, niezmordowaniebiegają za piłką.Wyglądają wspaniale.Pozwolili mi skorzystać z prysznica wpawilonie sportowym, pożyczyli bluzę i buty treningowe.Wyglądałem jak senior na bieżni.Wezwany profesor zastał mnie w sportowym pawilonie szkoły.Bez żadnych ceregieli z miejsca potraktował mnie jak pacjenta, obejrzał dokładnie twarz, uważnie popatrzyłw oczy.- Ile wziąłeś kapsułek morfiny? - zapytał.- Dwie ostatnie - odparłem.- Jezu!- Dobrze się czuję, naprawdę.Posłuchaj! Byłem w podziemiach.w rzece.Powinniśmy to zobaczyć przed trzema laty.- O czym ty mówisz?- Teraz już wiem, jak Mickey wyprowadzono z kamienicy.Zeszła do piwnicy, apotem do szybu kanalizacyjnego, i znikła jak Alicja z Krainy Czarów.Wiem, że to, co mówię, na pierwszy rzut oka nie ma sensu, lecz Joe wykazuje dużą cierpliwość i słucha.W miarę jednak, jak opowiadam swoje przygody, zamiastwykazywać coraz większe zainteresowanie, okazuje złość.261Uważa, że postąpiłem głupio, lekkomyślnie, zbyt impulsywnie, lecz każde słowokrytyki poprzedza kurtuazyjnym „z całym szacunkiem".W żadnej zdotychczasowych rozmów nie byliśmy dla siebie tak uprzejmi.Spojrzałem na zegarek.Jest prawie jedenasta przed południem.W południe zaś mam stawić się w sądzie.- Możemy jeszcze zdążyć - mówi.- Najpierw muszę gdzieś wstąpić.- Aby zmienić ubranie?- Aby zobaczyć się z chłopcem w sprawie jego latarki.25W gmachu sądu w Strand są tysiące pokoi i z pięć kilometrów korytarzy wyłożonych czarną boazerią pochłaniającą światło i stwarzającą ponury nastrój.Budynek sądu to wiktoriański gotyk, imponująca budowla, miejsce onieśmielające ludzi, skłaniające ich do mówienia prawdy w majestacie prawa.Dla Eddiego Barretta, adwokata mianowanego z rekomendacji przewodniczącegoIzby Lordów i ministra sprawiedliwości, to po prostu jeszcze jedno miejsce popisu umiejętności prawniczych.Dumnym krokiem przemierza korytarze, z rozmachemotwiera drzwi, nonszalancko przemyka pośród grupek szepczących kolegówprawników.Jak na mężczyznę o krótkich nogach, chodzi zadziwiająco szybko,obdarzając otoczenie butnym spojrzeniem buldoga.W środowisku adwokackim Barrett jest tym, czym hieny na afrykańskich równinach -zbirem działającym na zlecenie i padlinożercą.Weźmie każdą sprawę nie tyle zewzględu na adwokackie honorarium, ile rozgłos, jaki może mu ona przynieść.Wykorzysta wszelkie luki w przepisach prawnych oraz wszystkie niejasności,chwaląc jednocześnie brytyjski system sądowy i prawo procesowe jako najlepsze i najuczciwsze w świecie.262Według Eddiego prawo to pojęcie bardzo elastyczne.Można je naginać, przekręcać,niwelować, rozciągać i tak kształtować, aż wreszcie będzie w pełni odpowiadać zainteresowanym stronom.Eddie Barrett może nawet uznać, że są sytuacje,przypadki i sprawy, których nie można w ogóle rozpatrywać, ponieważ nieprzewidziało ich prawo.Parę kroków za nim idzie adwokat Charles Raynor.Mówią na niego „Gawron"; ma czarne jak kruk włosy i zakrzywiony nos [ Pobierz całość w formacie PDF ]