[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bardzo zdolny, bardzo logicznie myślący, bardzo czysty.Poznałam go, gdy wynajęłam mieszkanie przerobione z garażu za jego parterowym dom-kiem.Mieszkałam tam nadal i płaciłam mu czynsz nawet po kilku latach zażyłości iwielokrotnie odrzucanych propozycjach małżeństwa.Nie był tym uszczęśliwiony.A jaowszem.75SRPoprzysięgłam sobie, że nigdy nie będę taka jak moja matka.Nigdy nie będę takbardzo kochać mężczyzny, żeby zabiły mnie jego marzenia.Zdystansowałam się więc od lu-dzi i wspomnień, które mnie raniły albo mogły zranić - a nade wszystko od taty.Takprzynajmniej sobie mówiłam.Lubiłam myśleć o sobie, że jestem szczęśliwa i postępuję słusznie.Całkowicie się jednak myliłam.Manifestacja pod hasłem: Ratuj sklepy Peachtree Lane", którą zorganizowałam,odbyła się w dniu idealnie nadającym się na publiczny protest: było pogodnie, błękitne nieboi osiemnaście stopni ciepła - słoneczne ferie w samym środku lodowatej zimy.W nastrojuuśmiechniętej komendantki chodziłam wśród tłumu z tekturową podkładką i przypiętą do niejpetycją.Wyglądałam jak wysoka, stanowcza strażniczka z jakiegoś eleganckiego kobiecegowięzienia.Miałam na sobie czarne jedwabne spodnie, czarny sweter i brązowy wełnianyblezer, włosy upięłam z tyłu w ciasny kok.Ludzie brali to za dobrą monetę i robili to, co immówiłam.Rozdawałam kalkomanie z napisem: RATUJ PEACHTREE LANE iobdarowywałam dzieci srebrnymi ołówkami, ofiarowanymi przez miejscową grupę propagu-jącą umiejętność czytania.Napis na nich nakazywał: Czytaj.Ucz się.Rośnij".Normalnie ciche, obsadzone drzewami dwupasmowe ulice prowadzące do PeachtreeLane zastawione były samochodami i pełne ludzi.Wynajęłam kilku policjantów nie ma-jących akurat służby, żeby regulowali ruch koło sklepów.Tłumy wpływały do małego parkunaprzeciwko, urządzały sobie tam piknik na miękkiej spłowiałej murawie albo tańczyły wzłocistym świetle słonecznym przy dzwiękach orkiestry z nocnego klubu w Buckhead, jednejz dzielnic Atlanty.Orkiestra, która zaoferowała swoje usługi, grała wiązankę starych ballad,swingów i słynnych przebojów.Nuciłam pod nosem Unforgettable Nat King Cole'a.%7łycie powinno ogniskować sięwokół kwestii podstawowych, trwałych wartości, idei i dokonań tak skonstruowanych, bywytrzymały każdą próbę.Osiadłam w dzielnicy starej i z charakterem, a teraz walczyłam,żeby uratować kwartał małych, ceglanych sklepików, którym dotąd udało się szczęśliwieuniknąć buldożerów.- Proszę o podpis! Och, niech Bóg błogosławi.Serdeczne dzięki.- Uzbrojona w tępiękną mantrę Południa, byłam nie do powstrzymania.Wiedziałam, jak postraszyć ludzi,zachowując się uprzejmie, a nauczyłam się tego od nieżyjącej już Edythe Ellis, mojej słynnejpoprzedniczki, właścicielki księgarni.Edythe pochodziła z Atlanty z rodziny urodzonych wczepku i od pokoleń przestrzegających obyczajów Starego Południa.Na parkingu przy długich stołach siedziało ponad dwudziestu autorów i podpisywałoswoje książki.Część zysków miała pójść na fundusz prawny naszego stowarzyszeniakupców.Celowo umieściłam te stoły na środku rozsypującego się i pełnego wybojów placuparkingowego.Chciałam zwrócić uwagę na pełną wdzięku, starą brzoskwinię, która rosła na76SRmałej wysepce ziemi w popękanym betonie, otoczona granitowymi głazami na tyle dużymi,że można było na nich usiąść.Kilkaset osób czekało cierpliwie na autograf w długiej,odgrodzonej linami kolejce.Ulokowałam duży napis na drzewie - od którego nazwę wzięłaulica - tak że każdy stojący w kolejce mógł go przeczytać.JA PIERWSZA BD MUSIAAAZGIN, JEZLI NIE POMO%7łESZ.Byłam bezwstydna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Bardzo zdolny, bardzo logicznie myślący, bardzo czysty.Poznałam go, gdy wynajęłam mieszkanie przerobione z garażu za jego parterowym dom-kiem.Mieszkałam tam nadal i płaciłam mu czynsz nawet po kilku latach zażyłości iwielokrotnie odrzucanych propozycjach małżeństwa.Nie był tym uszczęśliwiony.A jaowszem.75SRPoprzysięgłam sobie, że nigdy nie będę taka jak moja matka.Nigdy nie będę takbardzo kochać mężczyzny, żeby zabiły mnie jego marzenia.Zdystansowałam się więc od lu-dzi i wspomnień, które mnie raniły albo mogły zranić - a nade wszystko od taty.Takprzynajmniej sobie mówiłam.Lubiłam myśleć o sobie, że jestem szczęśliwa i postępuję słusznie.Całkowicie się jednak myliłam.Manifestacja pod hasłem: Ratuj sklepy Peachtree Lane", którą zorganizowałam,odbyła się w dniu idealnie nadającym się na publiczny protest: było pogodnie, błękitne nieboi osiemnaście stopni ciepła - słoneczne ferie w samym środku lodowatej zimy.W nastrojuuśmiechniętej komendantki chodziłam wśród tłumu z tekturową podkładką i przypiętą do niejpetycją.Wyglądałam jak wysoka, stanowcza strażniczka z jakiegoś eleganckiego kobiecegowięzienia.Miałam na sobie czarne jedwabne spodnie, czarny sweter i brązowy wełnianyblezer, włosy upięłam z tyłu w ciasny kok.Ludzie brali to za dobrą monetę i robili to, co immówiłam.Rozdawałam kalkomanie z napisem: RATUJ PEACHTREE LANE iobdarowywałam dzieci srebrnymi ołówkami, ofiarowanymi przez miejscową grupę propagu-jącą umiejętność czytania.Napis na nich nakazywał: Czytaj.Ucz się.Rośnij".Normalnie ciche, obsadzone drzewami dwupasmowe ulice prowadzące do PeachtreeLane zastawione były samochodami i pełne ludzi.Wynajęłam kilku policjantów nie ma-jących akurat służby, żeby regulowali ruch koło sklepów.Tłumy wpływały do małego parkunaprzeciwko, urządzały sobie tam piknik na miękkiej spłowiałej murawie albo tańczyły wzłocistym świetle słonecznym przy dzwiękach orkiestry z nocnego klubu w Buckhead, jednejz dzielnic Atlanty.Orkiestra, która zaoferowała swoje usługi, grała wiązankę starych ballad,swingów i słynnych przebojów.Nuciłam pod nosem Unforgettable Nat King Cole'a.%7łycie powinno ogniskować sięwokół kwestii podstawowych, trwałych wartości, idei i dokonań tak skonstruowanych, bywytrzymały każdą próbę.Osiadłam w dzielnicy starej i z charakterem, a teraz walczyłam,żeby uratować kwartał małych, ceglanych sklepików, którym dotąd udało się szczęśliwieuniknąć buldożerów.- Proszę o podpis! Och, niech Bóg błogosławi.Serdeczne dzięki.- Uzbrojona w tępiękną mantrę Południa, byłam nie do powstrzymania.Wiedziałam, jak postraszyć ludzi,zachowując się uprzejmie, a nauczyłam się tego od nieżyjącej już Edythe Ellis, mojej słynnejpoprzedniczki, właścicielki księgarni.Edythe pochodziła z Atlanty z rodziny urodzonych wczepku i od pokoleń przestrzegających obyczajów Starego Południa.Na parkingu przy długich stołach siedziało ponad dwudziestu autorów i podpisywałoswoje książki.Część zysków miała pójść na fundusz prawny naszego stowarzyszeniakupców.Celowo umieściłam te stoły na środku rozsypującego się i pełnego wybojów placuparkingowego.Chciałam zwrócić uwagę na pełną wdzięku, starą brzoskwinię, która rosła na76SRmałej wysepce ziemi w popękanym betonie, otoczona granitowymi głazami na tyle dużymi,że można było na nich usiąść.Kilkaset osób czekało cierpliwie na autograf w długiej,odgrodzonej linami kolejce.Ulokowałam duży napis na drzewie - od którego nazwę wzięłaulica - tak że każdy stojący w kolejce mógł go przeczytać.JA PIERWSZA BD MUSIAAAZGIN, JEZLI NIE POMO%7łESZ.Byłam bezwstydna [ Pobierz całość w formacie PDF ]