[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyczerpana czynie, wzięła się w garść.- Wystarczająco dużo, panie Noonan, żeby rozumieć, cosię wokół mnie dzieje.- Wyciągnęła rękę.- Jeszcze raz bar-dzo panu dziękuję.Bóg zesłał pana w samą porę.- Nieprawda.Bóg tylko szepnął mi, że powinienem zjeśćhamburgera w Wiejskim Zajezdzie.A może to nie był On,tylko jego Główny Przeciwnik.Czy Buddy wciąż królujew swoim lokalu?Uśmiechnęła się ponownie, a mnie od razu zrobiło się cie-plej na sercu.- Będzie obsługiwał jeszcze dzieciaki Kii, chyba że które-goś dnia wejdzie jakiś przyjezdny i poprosi na przykłado krewetki w cieście migdałowym.- Biedny Buddy umrze wtedy ze zdziwienia.Mattie skinęła głową.- Jak tylko przyślą mi tę nową książkę, podrzucę ci je-den egzemplarz.Wciąż się uśmiechała, ale już znacznie ostrożniej.- Nie musi pan tego robić, panie Noonan.- Wiem, ale mimo to zrobię.Dostaję pięćdziesiąt egzem-plarzy autorskich każdego tytułu.Coraz więcej, w miarę jaksię starzeję.Chyba usłyszała w moim głosie więcej, niż zamierzałemprzekazać (niekiedy tak się dzieje), ponieważ skinęła głową.- W porządku.Będzie mi bardzo miło.Przyjrzałem się dziewczynce, śpiącej w niedbałej, charak-terystycznej pozie: główka przechylona na ramię, rozwarteusteczka, na których zawisł bąbelek śliny.Zawsze najbar-dziej zdumiewała mnie dziecięca skóra, tak gładka i doskona-ła, jakby nie było w niej żadnych porów.Poprawiłem małejczapeczkę, żeby daszek osłaniał jej oczy przed słońcem.- Kyra.- wyszeptałem.- Czyli dama.- Kia to afrykańskie imię - powiedziałem.- Oznacza po-czątek lata.WOREK KOZCI 117Odwróciłem się, podszedłem, do chevroleta, otworzyłemdrzwi po stronie kierowcy i nie odwracając się, pomachałemlewą ręką.Czułem na plecach zdziwione spojrzenie Mattiei bardzo, ale to bardzo chciało mi się płakać.Rozdział 8Istotnie, Buddy Jellison wcale się nie zmienił - ten sambrudny strój kucharza i wymięty fartuch, te same rozczo-chrane siwe włosy wystające spod papierowej czapy popla-mionej krwią albo sokiem truskawkowym, chyba nawet tesame okruszki na wąsach.Równie dobrze mógł mieć pięć-dziesiąt pięć lat, jak i siedemdziesiąt, co w przypadku męż-czyzn takich jak on oznaczało po prostu, że był w średnimwieku.Mierzył co najmniej metr dziewięćdziesiąt pięć, wa-żył pewnie ze sto trzydzieści kilogramów i stanowił taki samokaz wdzięku, poczucia humoru i radości życia, jak czterylata temu.- Chcesz menu, czy znasz je na pamięć? - warknął na po-witanie, jakbym ostatnio był tutaj poprzedniego wieczoru.- Można tu jeszcze dostać wiejskiego hamburgera ekstra?- A czy wrony jeszcze obsrywają ziemię pod drzewami?Wyblakłe oczy mierzyły mnie obojętnym spojrzeniem.%7ładnych wyrazów współczucia, z czego akurat byłem bar-dzo zadowolony.- Chyba tak - odparłem.- W takim razie, jeden ham-burger wiejski ekstra ze wszystkimi dodatkami, a oprócz te-go mrożoną czekoladę.Miło znowu cię widzieć.Podałem mu rękę.Przyjrzał jej się z zaskoczeniem, możenawet podejrzliwie, ale w końcu dotknął swoją.Jego ręka,w przeciwieństwie do stroju, była czysta.Nawet paznokciebyły czyste.Buddy bąknął coś pod nosem, po czym odwróciłsię do kobiety o niezdrowej ziemistej cerze, która siekała ce-bulę na blacie obok grilla.- Audrey, jeden wiejski ekstra z zielskiem.Zazwyczaj siadam przy barze, tym razem jednak zająłemmiejsce przy stoliku w pobliżu przeszklonej lodówki z napo-WOREK KOZCI 119jami i czekałem, aż Buddy krzyknie, że moje zamówienie jestgotowe.Audrey przygotowuje potrawy, ale nie podaje ichgościom.Chciałem trochę pomyśleć, a lokal Buddy'ego toświetne miejsce na myślenie.Oprócz mnie siedziało tamdwóch albo trzech miejscowych, zajadając kanapki i popija-jąc je napojami gazowanymi prosto z butelki.Właściciele let-nich domów nad jeziorem musieliby przymierać głodem, że-by się tu zjawić, a nawet wtedy w ostatniej chwili z pewnościąpróbowaliby uciec i trzeba by wciągać ich siłą do środka.Podłogę pokrywało czerwone pomarszczone linoleum; po-dobnie jak strój Buddy'ego, sporo brakowało mu do czysto-ści (letnicy z pewnością nie zwróciliby uwagi na czyste ręcewłaściciela), ciemna boazeria podejrzanie błyszczała, jakbyod tłuszczu, wyżej zaś, na ścianach, roiło się od nalepek nazderzaki - w zamyśle Buddy'ego miały zapewne stanowićozdobę lokalu.JE%7łD%7ł BEZ KLAKSONU, ALE MAM ZRODKOWYPALEC.ZGUBIAEM %7łON I PSA.NAGRODA ZA ODPRO-WADZENIE PSA.W NASZYM MIEZCIE NIE MA NOTORYCZNEGOPIJAKA.PRACUJEMY NA ZMIAN.Humor to prawie zawsze gniew z nałożonym makijażem,ale w małych miasteczkach warstwa makijażu bywa wyjąt-kowo cienka.Trzy podsufitowe wentylatory apatycznie meł-ły łopatkami gorące powietrze, na lewo od lodówki zwisałydwa lepy na muchy, dość obficie upstrzone okazami miejsco-wej owadziej populacji.Niektóre dawały jeszcze znaki życia.Jeśli ten widok nie pozbawił cię apetytu, oznaczało to, żemasz żołądek ze stali.Rozmyślałem o zastanawiającej zbieżności imion, któraz pewnością była - musiała być! - wyłącznie dziełem przy-padku.Rozmyślałem o ładnej młodej dziewczynie, któraw wieku szesnastu albo siedemnastu lat została matką, byowdowieć niespełna trzy lata pózniej.Rozmyślałem o przy-padkowym muśnięciu jej piersi oraz o tym, jak społeczeń-stwo ocenia mężczyzn po czterdziestce, kiedy ci nagle odkry-ją fascynujący świat młodych kobiet.Przede wszystkimjednak rozmyślałem o przedziwnym złudzeniu, jakiego do-znałem w chwili, kiedy usłyszałem imię dziewczynki -jakbymoje usta wypełniły się wezbranym strumieniem zimnej wo-dy o metalicznym posmaku.120 WOREK KOZCIBuddy musiał wołać mnie dwa razy, żebym odebrał swo-jego hamburgera.- Zostajesz na dłużej czy od razu znikasz? - zapytał, kie-dy podszedłem do baru.- A co, stęskniłeś się za mną?- Nie, ale przynajmniej jesteś z naszego stanu, Wiesz, żew języku Indian Piscataqua Massachusetts" znaczy du-pek"?- Widzę, że poczucie humoru cię nie opuszcza.- Szkolę się na Lettermanie.Wiesz, dlaczego Bóg dał me-wom skrzydła?- Dlaczego?Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.- %7łeby mogły dolecieć na wysypisko, zanim dotrą tamFrancuzi.Zdjąłem z wieszaka gazetę, wziąłem słomkę do mrożonejczekolady, po czym podszedłem do automatu, wetknąłem so-bie gazetę pod pachę i otworzyłem książkę telefoniczną.Cho-ciaż znajdowały się w niej nazwiska wszystkich abonentówCastle County, była dość cienka.Nikt nie zadał sobie trudu,żeby choć przywiązać ją na sznurku do telefonu, bo i po co?Nie wyobrażam sobie, żeby komuś chciało się ukraść książ-kę telefoniczną Castle County.Znalazłem ponad dwudziestu Devore, co specjalnie mnienie zaskoczyło, ponieważ nazwisko to należy do tej samejkategorii co, powiedzmy, Pelkey, Bowie albo Toothaker -mnóstwo tego w okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wyczerpana czynie, wzięła się w garść.- Wystarczająco dużo, panie Noonan, żeby rozumieć, cosię wokół mnie dzieje.- Wyciągnęła rękę.- Jeszcze raz bar-dzo panu dziękuję.Bóg zesłał pana w samą porę.- Nieprawda.Bóg tylko szepnął mi, że powinienem zjeśćhamburgera w Wiejskim Zajezdzie.A może to nie był On,tylko jego Główny Przeciwnik.Czy Buddy wciąż królujew swoim lokalu?Uśmiechnęła się ponownie, a mnie od razu zrobiło się cie-plej na sercu.- Będzie obsługiwał jeszcze dzieciaki Kii, chyba że które-goś dnia wejdzie jakiś przyjezdny i poprosi na przykłado krewetki w cieście migdałowym.- Biedny Buddy umrze wtedy ze zdziwienia.Mattie skinęła głową.- Jak tylko przyślą mi tę nową książkę, podrzucę ci je-den egzemplarz.Wciąż się uśmiechała, ale już znacznie ostrożniej.- Nie musi pan tego robić, panie Noonan.- Wiem, ale mimo to zrobię.Dostaję pięćdziesiąt egzem-plarzy autorskich każdego tytułu.Coraz więcej, w miarę jaksię starzeję.Chyba usłyszała w moim głosie więcej, niż zamierzałemprzekazać (niekiedy tak się dzieje), ponieważ skinęła głową.- W porządku.Będzie mi bardzo miło.Przyjrzałem się dziewczynce, śpiącej w niedbałej, charak-terystycznej pozie: główka przechylona na ramię, rozwarteusteczka, na których zawisł bąbelek śliny.Zawsze najbar-dziej zdumiewała mnie dziecięca skóra, tak gładka i doskona-ła, jakby nie było w niej żadnych porów.Poprawiłem małejczapeczkę, żeby daszek osłaniał jej oczy przed słońcem.- Kyra.- wyszeptałem.- Czyli dama.- Kia to afrykańskie imię - powiedziałem.- Oznacza po-czątek lata.WOREK KOZCI 117Odwróciłem się, podszedłem, do chevroleta, otworzyłemdrzwi po stronie kierowcy i nie odwracając się, pomachałemlewą ręką.Czułem na plecach zdziwione spojrzenie Mattiei bardzo, ale to bardzo chciało mi się płakać.Rozdział 8Istotnie, Buddy Jellison wcale się nie zmienił - ten sambrudny strój kucharza i wymięty fartuch, te same rozczo-chrane siwe włosy wystające spod papierowej czapy popla-mionej krwią albo sokiem truskawkowym, chyba nawet tesame okruszki na wąsach.Równie dobrze mógł mieć pięć-dziesiąt pięć lat, jak i siedemdziesiąt, co w przypadku męż-czyzn takich jak on oznaczało po prostu, że był w średnimwieku.Mierzył co najmniej metr dziewięćdziesiąt pięć, wa-żył pewnie ze sto trzydzieści kilogramów i stanowił taki samokaz wdzięku, poczucia humoru i radości życia, jak czterylata temu.- Chcesz menu, czy znasz je na pamięć? - warknął na po-witanie, jakbym ostatnio był tutaj poprzedniego wieczoru.- Można tu jeszcze dostać wiejskiego hamburgera ekstra?- A czy wrony jeszcze obsrywają ziemię pod drzewami?Wyblakłe oczy mierzyły mnie obojętnym spojrzeniem.%7ładnych wyrazów współczucia, z czego akurat byłem bar-dzo zadowolony.- Chyba tak - odparłem.- W takim razie, jeden ham-burger wiejski ekstra ze wszystkimi dodatkami, a oprócz te-go mrożoną czekoladę.Miło znowu cię widzieć.Podałem mu rękę.Przyjrzał jej się z zaskoczeniem, możenawet podejrzliwie, ale w końcu dotknął swoją.Jego ręka,w przeciwieństwie do stroju, była czysta.Nawet paznokciebyły czyste.Buddy bąknął coś pod nosem, po czym odwróciłsię do kobiety o niezdrowej ziemistej cerze, która siekała ce-bulę na blacie obok grilla.- Audrey, jeden wiejski ekstra z zielskiem.Zazwyczaj siadam przy barze, tym razem jednak zająłemmiejsce przy stoliku w pobliżu przeszklonej lodówki z napo-WOREK KOZCI 119jami i czekałem, aż Buddy krzyknie, że moje zamówienie jestgotowe.Audrey przygotowuje potrawy, ale nie podaje ichgościom.Chciałem trochę pomyśleć, a lokal Buddy'ego toświetne miejsce na myślenie.Oprócz mnie siedziało tamdwóch albo trzech miejscowych, zajadając kanapki i popija-jąc je napojami gazowanymi prosto z butelki.Właściciele let-nich domów nad jeziorem musieliby przymierać głodem, że-by się tu zjawić, a nawet wtedy w ostatniej chwili z pewnościąpróbowaliby uciec i trzeba by wciągać ich siłą do środka.Podłogę pokrywało czerwone pomarszczone linoleum; po-dobnie jak strój Buddy'ego, sporo brakowało mu do czysto-ści (letnicy z pewnością nie zwróciliby uwagi na czyste ręcewłaściciela), ciemna boazeria podejrzanie błyszczała, jakbyod tłuszczu, wyżej zaś, na ścianach, roiło się od nalepek nazderzaki - w zamyśle Buddy'ego miały zapewne stanowićozdobę lokalu.JE%7łD%7ł BEZ KLAKSONU, ALE MAM ZRODKOWYPALEC.ZGUBIAEM %7łON I PSA.NAGRODA ZA ODPRO-WADZENIE PSA.W NASZYM MIEZCIE NIE MA NOTORYCZNEGOPIJAKA.PRACUJEMY NA ZMIAN.Humor to prawie zawsze gniew z nałożonym makijażem,ale w małych miasteczkach warstwa makijażu bywa wyjąt-kowo cienka.Trzy podsufitowe wentylatory apatycznie meł-ły łopatkami gorące powietrze, na lewo od lodówki zwisałydwa lepy na muchy, dość obficie upstrzone okazami miejsco-wej owadziej populacji.Niektóre dawały jeszcze znaki życia.Jeśli ten widok nie pozbawił cię apetytu, oznaczało to, żemasz żołądek ze stali.Rozmyślałem o zastanawiającej zbieżności imion, któraz pewnością była - musiała być! - wyłącznie dziełem przy-padku.Rozmyślałem o ładnej młodej dziewczynie, któraw wieku szesnastu albo siedemnastu lat została matką, byowdowieć niespełna trzy lata pózniej.Rozmyślałem o przy-padkowym muśnięciu jej piersi oraz o tym, jak społeczeń-stwo ocenia mężczyzn po czterdziestce, kiedy ci nagle odkry-ją fascynujący świat młodych kobiet.Przede wszystkimjednak rozmyślałem o przedziwnym złudzeniu, jakiego do-znałem w chwili, kiedy usłyszałem imię dziewczynki -jakbymoje usta wypełniły się wezbranym strumieniem zimnej wo-dy o metalicznym posmaku.120 WOREK KOZCIBuddy musiał wołać mnie dwa razy, żebym odebrał swo-jego hamburgera.- Zostajesz na dłużej czy od razu znikasz? - zapytał, kie-dy podszedłem do baru.- A co, stęskniłeś się za mną?- Nie, ale przynajmniej jesteś z naszego stanu, Wiesz, żew języku Indian Piscataqua Massachusetts" znaczy du-pek"?- Widzę, że poczucie humoru cię nie opuszcza.- Szkolę się na Lettermanie.Wiesz, dlaczego Bóg dał me-wom skrzydła?- Dlaczego?Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.- %7łeby mogły dolecieć na wysypisko, zanim dotrą tamFrancuzi.Zdjąłem z wieszaka gazetę, wziąłem słomkę do mrożonejczekolady, po czym podszedłem do automatu, wetknąłem so-bie gazetę pod pachę i otworzyłem książkę telefoniczną.Cho-ciaż znajdowały się w niej nazwiska wszystkich abonentówCastle County, była dość cienka.Nikt nie zadał sobie trudu,żeby choć przywiązać ją na sznurku do telefonu, bo i po co?Nie wyobrażam sobie, żeby komuś chciało się ukraść książ-kę telefoniczną Castle County.Znalazłem ponad dwudziestu Devore, co specjalnie mnienie zaskoczyło, ponieważ nazwisko to należy do tej samejkategorii co, powiedzmy, Pelkey, Bowie albo Toothaker -mnóstwo tego w okolicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]