[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak.To byłoby dobre miejsce.Zresztą i tak przecież niedługo miałtu wrócić.– Starcy zeszli po tej linie? – zapytał, spoglądając w ciemność pod sobą.– Stare krasnoludy, sir.Jesteśmy silni jak na nasz wzrost.Ale nie zejdzie pan na dół, prawda?W dole jest boczny tunel.– W dole musi być boczny tunel – oświadczył Vimes.Grom przetoczył się nad górami.– Ale reszta zaraz tu będzie, sir! Nie spieszy się pan chyba tak bardzo.Nie czekaj na nich.– Nie będę czekał.Powiedz, żeby szli za mną.Słuchaj, tracimy czas.Nie mogę tak wisieć cały dzień.Cudo zawahała się, po czym wyjęła coś z mieszka u pasa.– W takim razie proszę przynajmniej wziąć to, sir – powiedziała.Chwycił niewielką paczuszkę, zanim spadła.Okazała się zaskakująco ciężka.– Nawoskowane zapałki, sir.Nie zmoczą się.A opakowanie będzie płonąć jak pochodnia przynajmniej przez cztery minuty.Jest tam również mały bochenek chleba krasnoludów.– No wiesz.dziękuję – powiedział Vimes, zwracając się do niespokojnego, zaokrąglonego cienia na tle żółtego nieba.– Słuchaj, sprawdzę, czy na dole jest jakieś światło.Jeśli nie, natychmiast wracam.Nie jestem durniem.Zsunął się kawałek po linie.Co kilka stóp wyczuwał węzły.Po upale w dolinie, tutaj powietrze wydawało się mroźne.Z dołu unosił się drobny pył wodny.Tunel był sporo ponad huczącą wodą.Vimes potrafił niemal sam siebie przekonać, że w oddali dostrzega światło.Ale przecież nie jest głupcem.Musi.Puść.Dłonie rozluźniły uchwyt.Nie miał nawet czasu, by zakląć, nim zamknęła się nad nim woda.* * *Otworzył oczy.Po chwili, wolno przesuwając bolącą rękę, odnalazł swoją twarz i przekonał się, że powieki ma istotnie otwarte.Który kawałek ciała go nie bolał? Sprawdził.Nie, chyba takich nie było.Żebra grały melodię cierpienia, ale kolana, łokcie i głowa także dodawały swoje trele i arpeggia.Za każdym razem, kiedy zmieniał pozycję, by złagodzić mękę, przenosiła się gdzie indziej.Głowa bolała go tak, jakby ktoś od środka tłukł młotem w gałki oczne.Jęknął i kaszlnął wodą.Pod sobą czuł szorstki piasek.W pobliżu słyszał szum wody, ale sam piasek był tylko wilgotny.Nie wydawało się to właściwe.Zaryzykował przewrócenie się, co wyrwało z niego znaczącą liczbę stęknięć.Pamiętał lodowatą wodę.Nie było nawet mowy o pływaniu.Mógł tylko zwinąć się w kłębek, gdy prąd ciskał nim po stole bilardowym, jakim jest dolina Koom.Był pewien, że przynajmniej raz spadł z podziemnego wodospadu i zdążył wciągnąć powietrze, nim nurt porwał go dalej.A potem była głębia i ciśnienie i życie zaczęło przewijać mu się przed oczami, a ostatnią myślą było: Proszę, proszę, czy możemy przeskoczyć ten kawałek z Mavis Trouncer.A teraz leżał tutaj na niewidocznej plaży, daleko od wody.Jak to się stało? Przecież w tym miejscu na pewno nie ma pływów.Czyli ktoś był w tej czerni i go obserwował.Na pewno tak.Wyciągnęli go z wody, a teraz czekali, co zrobi.Znowu otworzył oczy.Część bólu odeszła, pozostawiając na pamiątkę sztywność.Miałwrażenie, że minął pewien czas.Ze wszystkich stron naciskała ciemność gęsta jak aksamit.Przetoczył się znowu, przy wtórze kolejnych jęków, ale tym razem udało mu się stanąć na czworakach.– Kto tam jest? – wymamrotał i bardzo ostrożnie podniósł się na nogi.Pionowa pozycja jakoś pchnęła mózg do działania.– Jest tu kto?Ciemność pochłonęła dźwięk.A zresztą co by zrobił, gdyby w odpowiedzi usłyszał„Tak”?Dobył miecza i trzymał go przed sobą.Po kilkunastu krokach klinga brzęknęła o skałę.– Zapałki – wymruczał.– Mam zapałki!Znalazł nawoskowaną paczuszkę.Wolno operując zmarzniętymi palcami, wyjął jedną zapałkę.Zdrapał kciukiem wosk z główki i potarł nią o kamień.Błysk ranił oczy.Patrzeć, szybko! Płynąca woda, gładki piasek, wychodzące z wody odciski dłoni i stóp – tylko jeden zestaw? Tak.Ściany wyglądały na suche, nieduża jaskinia, tam ciemność, wyjście.Kulejąc, ruszył do owalnego otworu jak najszybciej.Zapałka pryskała i skwierczała.Dalej była większa jaskinia, tak wielka, że czerń w niej zdawała się wysysać całe światło zapałki, która sparzyła go w palce i zgasła.Ciężka ciemność otuliła go znowu jak kotara, ale teraz rozumiał już, o czym mówiły krasnoludy.To nie był mrok pod kapturem czy w piwnicy, czy nawet w ich płytkiej małej kopalni.Znalazł się głęboko pod powierzchnią i ciężar tej ciemności go przygniatał.Co jakiś czas słyszał „plink!” kropli wody spadającej do jakiejś niewidocznej sadzawki.Zataczając się, szedł naprzód.Wiedział, że krwawi.Nie miał pojęcia, dlaczego idzie, ale wiedział, że musi.Może znajdzie światło dnia.Może znajdzie jakąś kłodę, która tu wpadła, i wypłynie na niej spod ziemi.Nie mógł umrzeć tutaj, w ciemności, daleko od domu.Dużo wody kapało w tej grocie.W tej chwili spora jej część spływała mu po karku, ale„plink!” słyszał ze wszystkich stron.Ha.Woda ściekająca za kołnierz i dziwne odgłosy wśród cieni.No więc wtedy się przekonujemy, czy mamy prawdziwego glinę, tak? Tylko że tutaj nie było cieni.Brakowało światła.Może szedł tędy ten nieszczęsny krasnolud.Ale on znalazł wyjście.Może znał drogę, może miał linę, może był młody i zwinny.i w końcu wydostał się, konający, ukrył skarb i zszedł do doliny, idąc po grobach.To może człowieka dobić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl