[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było nagrodyza smoka.Nagrody z góry wyznaczonej.I nie było co nanią liczyć w państwie krzy\ackim.Ale na południu, naMazowszu.Jak mógł wywnioskować ze słów von Egge-ra, panowały tam nieco inne obyczaje, bardziej przy-pominające te, do których przywykł.Mo\na ubić bestię,zawiezć tam łeb, potargować się.Nie musi od razu mó-wić, \e smoka ubił za granicą.Arnold wprawdzie twierdził, \e lud tam dziki, w do-datku poganom sprzyjający.Ale te\ opowiadał o dwor-nych obyczajach na ciechanowskim zamku, o turniejach,gonitwach, pięknych damach.O goszczących zachodnichrycerzach.Coś mówiło sir Rogerowi, \e będzie tam lepiejni\ tu, w tym zamku, gdzie czuło się nastrój oblę\onejtwierdzy.Pozostawał tylko jeden problem.Trzeba zabić smoka.Właściwie problemy były dwa.Po pierwsze, jak zdą\ył82 Tomasz Pacyńskisię zorientować z opowiadań, smoki były tu wyjątkowookazałe i grozne.Przypuszczał, \e to z powodu srogiegoklimatu, a być mo\e dlatego, \e nikt ich tu jak dotąd nietępił.Drugi problem był gorszy.Rzemiosło było tu bardzosłabo rozwinięte.Mógł się sam o tym przekonać, widzącwyjątkowo zle uszyte ci\my, które nosili słu\ący.Wdodatku brak nagrody.Nie ma co liczyć na przedsię-biorczego szewczyka znęconego wizją awansu.Smoka trzeba zabić samemu.No có\, nie pierwszy raz, melancholijnie pomyślał,zdmuchując kaganek.Nie był zachwycony, ostateczniebyło to bardzo dawno.Jednak nie miał innego wyjścia.Gdy zasypiał, pomyślał jeszcze, \e komtur jest wy-jątkowo skąpy.Nie miał wprawdzie córki na wydaniu,zawsze jednak dzielnemu szewczykowi mógł zaoferowaćza \onę swą mazurską brankę.***Ranek wstał ciemny, bardziej zimowy ni\ jesienny.Gdyrycerz wyszedł na podwórzec, śnieg pokrywał bruk cien-ką, lecz nie topniejącą warstwą.Sir Roger przeciągnąłsię, rozprostowując kości obolałe po nocy na niewy-godnym posłaniu.Zamek nale\ał do tych okazałych.Wysokie, potę\nemury z czerwonej cegły, masywne wie\e.Potę\ne bu-dynki spichrzy i arsenałów.Uwagę sir Rogera przyciągnął opuszczony most.Przed bramą stał wóz, dwóch \ydowskich kupców, za-Nic osobistego 83maszyście gestykulując, kłóciło się z pełniącym stra\knechtem.Knecht dłubał spokojnie w nosie, nie zwra-cając uwagi na coraz natarczywsze głosy i gesty.Na okosir Rogera był to ten sam dureń, który poprzedniego dniasterczał na blankach.A jeśli nie ten sam, to zapewne bratblizniak tamtego, równie durny.To mógł być zresztą takilokalny standard.Smokobójca splunął z niesmakiem.Postanowił zajrzeć do stajni i sprawdzić, jak te\ zajętosię jego bojowym wierzchowcem.Wprawdzie młodyArnold obiecał wszystkiego dopilnować, ale zawsze war-to zrobić to osobiście.Koń wart był majątek, zaś w obec-nej sytuacji stanowił niewątpliwie najcenniejszą częśćdobytku pogromcy smoków.Ruszył w kierunku stajni.- Herr Roger! - usłyszał za sobą.Odwrócił się, by zszacunkiem pokłonić się rycerzowi i zakonnikowi.Komtur odkłonił się niedbale, nie zatrzymując się na-wet.Czerwona twarz nabrzmiała złością, nielicującą zgodnością zakonnej osoby.Nie bacząc na powagę sirRogera, na sławę znaną w całym chrześcijańskim świe-cie, stanął tu\ przed nim.Mimo wczesnej pory komtur miał na sobie pełny pan-cerz, okryty białym płaszczem przekreślonym czarnymkrzy\em.Brakowało mu jedynie hełmu.Spod okrywają-cej głowę misiurki wymykały się rude kosmyki, w tejchwili znacznie bledsze od policzków zakonnika.Komturbył wściekły.Sir Roger skłonił się raz jeszcze, nieco chłodniej.Ostatecznie był gościem, nie chciał uchybiać obyczajom.84 Tomasz PacyńskiTwarz Krzy\aka poczerwieniała jeszcze bardziej.Rycerzchciał wypowiedzieć słowa powitania, nie zdą\ył jednak.- Tu przedmurze chrześcijaństwa, verstanden?.- wy-krzyknął komtur łamaną francuszczyzną.- Tu walczyćz pogany! Nie ze strzyga, nie z Teufel! Znaczy z Teufelte\, ale po naszemu! Pracą i modlitwą, czasem tylkomieczem przez łeb! Nie sława, jeno obowiązek!A\ się zachłysnął.Knechci i sługi starali się zniknąć zpola widzenia.Korzystając z przerwy, sir Roger wpadłmu w słowo.- Smok, szlachetny komturze, Bogu przeciwną bestiąjest - zaczął pojednawczo.Nie miał problemów z języ-kiem, poznał tutejszą mowę podczas rocznych bez maławędrówek po niemieckich księstwach.- Przeto uczyn-kiem dobrym na miarę rycerską jest pokonać go, mocepiekielne upokorzyć.Co na po\ytek Zakonu całego.Urwał, widząc jak komtur wybałusza oczy we wście-kłym grymasie.- Himmelherrgott! - zgrzytnął zębami prawy i świętyrycerz Maryi Panny.- Hier ist Ordnung! Tu nie ma\aden szmok! Kein szmok!Knecht stojący z \ydowskimi kupcami zniknął z za-łomku murów, a ci, pozbawieni słuchacza, zamilkli za-intrygowani znajomym słowem.- Shmock? - spytał jeden, unosząc brwi.Drugi po-ciągnął go za rękaw chałata, nawet nic mówić nie musiał,tylko spojrzeniem wskazał.Ten pierwszy zerknął nakomtura, po czym obaj w milczącym porozumieniu i nadwyraz skwapliwie poszli za przykładem knechta.- Kein szmok, kein Geld!Nic osobistego 85Przyczyna niechęci komtura do wiary w smoki stałasię jasna.- Szlachetny komturze - zaczął znów sir Roger, wi-dząc, \e twarz rozmówcy zaczyna sinieć niepokojąco.-Nie oczekuję ja doczesnej nagrody.Pełnię swoją misję,ile sił starcza, by świat od plugastwa zbawiać, w imięBo\e i świętego Jerzego, któregom na patrona swychpoczynań i wzór niedościgły przyjął.Tak i teraz beztrwogi na bestię wyruszę nie mieszkając.Komtur przybrał nieco zdrowszy odcień.Najwyraz-niej nie było mu pisane, by krew zalała go tym razem.- Skoroś nie dla zysku, a czczej sławy przybył.- za-czął łagodniejszym głosem.- Wprawdzie nie smok na-szym głównym jest wrogiem, jeno poganie i przeklęteMazury, \e o śmudzinach ju\ nie wspomnę, ale skoroprzybyłeś.I nagrody nie oczekujesz.Witaj przeto wnaszym zamku, gościem bądz, póki w bój nie wyru-szysz.Sir Roger odetchnął nieznacznie.Jego przemowa, naj-lepsza od lat, odniosła skutek.Komtur sięgnął do boku.- Klnę się.- sapnął, dobywając miecza.- Klnę sięna tę rękojeść, i\ pomocy w twym zbo\nym dziele.Z wie\y dobiegły pierwsze tony gęśli.- Herr Jesus! - wrzasnął komtur, wzywając imieniaZbawiciela swego jak najbardziej nadaremno, śpiew bo-wiem nie ucichł.Krzy\ak zamachnął się i cisnął mieczemw stronę ciemnego okienka, z którego dobywałasię melodia.Orę\ z brzękiem uderzył o mur, odbił się,nie czyniąc szkody nikomu i co gorsza, najmniejszegowra\enia nie czyniąc na śpiewaczce.86 Tomasz PacyńskiKomtur zgarbił się, przycisnął dłonie do głowy jakbyw obawie, \e za chwilę pęknie.Ruszył przed siebie,mamrocząc coś pod nosem.Sir Roger posłuchał chwilętęsknych tonów, po czym pospiesznie podą\ył za nim.***Grube mury chroniły nieco, zwłaszcza gdy zawarto wie-rzeje.Komtur opadł na ławę.- Słyszycie, panie? - spytał z rezygnacją.- Ona takcały dzień.A i w nocy potrafi.Smokobójca przytaknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nie było nagrodyza smoka.Nagrody z góry wyznaczonej.I nie było co nanią liczyć w państwie krzy\ackim.Ale na południu, naMazowszu.Jak mógł wywnioskować ze słów von Egge-ra, panowały tam nieco inne obyczaje, bardziej przy-pominające te, do których przywykł.Mo\na ubić bestię,zawiezć tam łeb, potargować się.Nie musi od razu mó-wić, \e smoka ubił za granicą.Arnold wprawdzie twierdził, \e lud tam dziki, w do-datku poganom sprzyjający.Ale te\ opowiadał o dwor-nych obyczajach na ciechanowskim zamku, o turniejach,gonitwach, pięknych damach.O goszczących zachodnichrycerzach.Coś mówiło sir Rogerowi, \e będzie tam lepiejni\ tu, w tym zamku, gdzie czuło się nastrój oblę\onejtwierdzy.Pozostawał tylko jeden problem.Trzeba zabić smoka.Właściwie problemy były dwa.Po pierwsze, jak zdą\ył82 Tomasz Pacyńskisię zorientować z opowiadań, smoki były tu wyjątkowookazałe i grozne.Przypuszczał, \e to z powodu srogiegoklimatu, a być mo\e dlatego, \e nikt ich tu jak dotąd nietępił.Drugi problem był gorszy.Rzemiosło było tu bardzosłabo rozwinięte.Mógł się sam o tym przekonać, widzącwyjątkowo zle uszyte ci\my, które nosili słu\ący.Wdodatku brak nagrody.Nie ma co liczyć na przedsię-biorczego szewczyka znęconego wizją awansu.Smoka trzeba zabić samemu.No có\, nie pierwszy raz, melancholijnie pomyślał,zdmuchując kaganek.Nie był zachwycony, ostateczniebyło to bardzo dawno.Jednak nie miał innego wyjścia.Gdy zasypiał, pomyślał jeszcze, \e komtur jest wy-jątkowo skąpy.Nie miał wprawdzie córki na wydaniu,zawsze jednak dzielnemu szewczykowi mógł zaoferowaćza \onę swą mazurską brankę.***Ranek wstał ciemny, bardziej zimowy ni\ jesienny.Gdyrycerz wyszedł na podwórzec, śnieg pokrywał bruk cien-ką, lecz nie topniejącą warstwą.Sir Roger przeciągnąłsię, rozprostowując kości obolałe po nocy na niewy-godnym posłaniu.Zamek nale\ał do tych okazałych.Wysokie, potę\nemury z czerwonej cegły, masywne wie\e.Potę\ne bu-dynki spichrzy i arsenałów.Uwagę sir Rogera przyciągnął opuszczony most.Przed bramą stał wóz, dwóch \ydowskich kupców, za-Nic osobistego 83maszyście gestykulując, kłóciło się z pełniącym stra\knechtem.Knecht dłubał spokojnie w nosie, nie zwra-cając uwagi na coraz natarczywsze głosy i gesty.Na okosir Rogera był to ten sam dureń, który poprzedniego dniasterczał na blankach.A jeśli nie ten sam, to zapewne bratblizniak tamtego, równie durny.To mógł być zresztą takilokalny standard.Smokobójca splunął z niesmakiem.Postanowił zajrzeć do stajni i sprawdzić, jak te\ zajętosię jego bojowym wierzchowcem.Wprawdzie młodyArnold obiecał wszystkiego dopilnować, ale zawsze war-to zrobić to osobiście.Koń wart był majątek, zaś w obec-nej sytuacji stanowił niewątpliwie najcenniejszą częśćdobytku pogromcy smoków.Ruszył w kierunku stajni.- Herr Roger! - usłyszał za sobą.Odwrócił się, by zszacunkiem pokłonić się rycerzowi i zakonnikowi.Komtur odkłonił się niedbale, nie zatrzymując się na-wet.Czerwona twarz nabrzmiała złością, nielicującą zgodnością zakonnej osoby.Nie bacząc na powagę sirRogera, na sławę znaną w całym chrześcijańskim świe-cie, stanął tu\ przed nim.Mimo wczesnej pory komtur miał na sobie pełny pan-cerz, okryty białym płaszczem przekreślonym czarnymkrzy\em.Brakowało mu jedynie hełmu.Spod okrywają-cej głowę misiurki wymykały się rude kosmyki, w tejchwili znacznie bledsze od policzków zakonnika.Komturbył wściekły.Sir Roger skłonił się raz jeszcze, nieco chłodniej.Ostatecznie był gościem, nie chciał uchybiać obyczajom.84 Tomasz PacyńskiTwarz Krzy\aka poczerwieniała jeszcze bardziej.Rycerzchciał wypowiedzieć słowa powitania, nie zdą\ył jednak.- Tu przedmurze chrześcijaństwa, verstanden?.- wy-krzyknął komtur łamaną francuszczyzną.- Tu walczyćz pogany! Nie ze strzyga, nie z Teufel! Znaczy z Teufelte\, ale po naszemu! Pracą i modlitwą, czasem tylkomieczem przez łeb! Nie sława, jeno obowiązek!A\ się zachłysnął.Knechci i sługi starali się zniknąć zpola widzenia.Korzystając z przerwy, sir Roger wpadłmu w słowo.- Smok, szlachetny komturze, Bogu przeciwną bestiąjest - zaczął pojednawczo.Nie miał problemów z języ-kiem, poznał tutejszą mowę podczas rocznych bez maławędrówek po niemieckich księstwach.- Przeto uczyn-kiem dobrym na miarę rycerską jest pokonać go, mocepiekielne upokorzyć.Co na po\ytek Zakonu całego.Urwał, widząc jak komtur wybałusza oczy we wście-kłym grymasie.- Himmelherrgott! - zgrzytnął zębami prawy i świętyrycerz Maryi Panny.- Hier ist Ordnung! Tu nie ma\aden szmok! Kein szmok!Knecht stojący z \ydowskimi kupcami zniknął z za-łomku murów, a ci, pozbawieni słuchacza, zamilkli za-intrygowani znajomym słowem.- Shmock? - spytał jeden, unosząc brwi.Drugi po-ciągnął go za rękaw chałata, nawet nic mówić nie musiał,tylko spojrzeniem wskazał.Ten pierwszy zerknął nakomtura, po czym obaj w milczącym porozumieniu i nadwyraz skwapliwie poszli za przykładem knechta.- Kein szmok, kein Geld!Nic osobistego 85Przyczyna niechęci komtura do wiary w smoki stałasię jasna.- Szlachetny komturze - zaczął znów sir Roger, wi-dząc, \e twarz rozmówcy zaczyna sinieć niepokojąco.-Nie oczekuję ja doczesnej nagrody.Pełnię swoją misję,ile sił starcza, by świat od plugastwa zbawiać, w imięBo\e i świętego Jerzego, któregom na patrona swychpoczynań i wzór niedościgły przyjął.Tak i teraz beztrwogi na bestię wyruszę nie mieszkając.Komtur przybrał nieco zdrowszy odcień.Najwyraz-niej nie było mu pisane, by krew zalała go tym razem.- Skoroś nie dla zysku, a czczej sławy przybył.- za-czął łagodniejszym głosem.- Wprawdzie nie smok na-szym głównym jest wrogiem, jeno poganie i przeklęteMazury, \e o śmudzinach ju\ nie wspomnę, ale skoroprzybyłeś.I nagrody nie oczekujesz.Witaj przeto wnaszym zamku, gościem bądz, póki w bój nie wyru-szysz.Sir Roger odetchnął nieznacznie.Jego przemowa, naj-lepsza od lat, odniosła skutek.Komtur sięgnął do boku.- Klnę się.- sapnął, dobywając miecza.- Klnę sięna tę rękojeść, i\ pomocy w twym zbo\nym dziele.Z wie\y dobiegły pierwsze tony gęśli.- Herr Jesus! - wrzasnął komtur, wzywając imieniaZbawiciela swego jak najbardziej nadaremno, śpiew bo-wiem nie ucichł.Krzy\ak zamachnął się i cisnął mieczemw stronę ciemnego okienka, z którego dobywałasię melodia.Orę\ z brzękiem uderzył o mur, odbił się,nie czyniąc szkody nikomu i co gorsza, najmniejszegowra\enia nie czyniąc na śpiewaczce.86 Tomasz PacyńskiKomtur zgarbił się, przycisnął dłonie do głowy jakbyw obawie, \e za chwilę pęknie.Ruszył przed siebie,mamrocząc coś pod nosem.Sir Roger posłuchał chwilętęsknych tonów, po czym pospiesznie podą\ył za nim.***Grube mury chroniły nieco, zwłaszcza gdy zawarto wie-rzeje.Komtur opadł na ławę.- Słyszycie, panie? - spytał z rezygnacją.- Ona takcały dzień.A i w nocy potrafi.Smokobójca przytaknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]