[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posuwano się bez żadnego ładu, trącano i popy-chano.Jeden tylko człowiek był zupełnie spokojny.Jako doświadczony globtroter, któ-rego nic nie mogło wzruszyć, Seth Stanfort zachował, wśród powszechnego wzburze-nia swój wzgardliwy sposób bycia typowego dyletanta.Zaczął od tego, że po prostu od-wrócił się plecami do towarzyszy, by pójść na spotkanie Arkadii Walker i zaofiarowaćjej swe usługi.Czy była to tylko wyrafinowana grzeczność, czy inne uczucie? Ostatecz-nie, czyż nie było naturalne, że szli razem w stronę bolidu, jeśli wezmie się pod uwagęłączące ich więzy przyjazni? Nareszcie spadł, panie Stanfort! takie były pierwsze słowa pani Arkadii Wal-135ker. Nareszcie spadł! odrzekł pan Seth Stanfort. Nareszcie spadł powtarzał wciąż tłum kierując się ku północno-zachodniemucyplowi wyspy.Pięciu osobom udało się jednak wyprzedzić wszystkich.Był to, po pierwsze, panEwald Schnack, delegat Grenlandii na Konferencję Międzynarodową, któremu nawetnajniecierpliwsi ustępowali grzecznie z drogi;W powstałą w ten sposób lukę wdarli się natychmiast dwaj inni turyści: panowieDean Forsyth i Sydney Hudelson szli teraz na czele, a Jenny i Francis towarzyszyli imwiernie.Młoda para występowała nadal w tych samych rolach, co na pokładzie Mo-zika.Jenny zabiegała o względy pana Forsytha, Francis Gordon zaś otaczał staraniemdoktora Hudelsona.Ich wysiłki, trzeba przyznać, nie zawsze były dobrze przyjmowane,lecz tym razem dwaj rywale byli tak głęboko wzburzeni, że nawet nie zauważyli nawza-jem swej obecności.Nie było więc mowy o protestach przeciw sprytnej taktyce dwojgamłodych, którzy maszerowali obok siebie, pomiędzy dwoma astronomami. Delegat pierwszy obejmie bolid w posiadanie wyrzekał pan Forsyth. Pierwszy położy na nim rękę dodał doktor Hudelson myśląc, że odpowiadaFrancisowi. Lecz nie przeszkodzi mi to dowieść mych praw! oświadczył pan Forsyth zwra-cając się do Jenny. Na pewno nie! potwierdził pan Hudelson myśląc o własnych prawach.Ku największemu zadowoleniu córki i siostrzeńca wydawało się naprawdę, że dwajprzeciwnicy, zapominając o wzajemnych urazach, złączą się w nienawiści do wspólne-go wroga.Szczęśliwym zbiegiem okoliczności stan atmosfery uległ całkowitej zmianie.Zawie-rucha cichła w miarę, jak wiatr obracał się na południe.Słońce wznosiło się wprawdzietylko o kilka stopni nad horyzontem, świeciło jednak pięknie poprzez ostatnie chmu-ry rozrzedzone jego blaskiem.Nie było już deszczu ani wichury, pogoda była ładna, po-wietrze spokojne, temperatura trzymała się pomiędzy ósmym a dziewiątym stopniempowyżej zera.Osadę dzieliła od cypla odległość dobrej mili, którą trzeba było przebyć pieszo.W Uperniviku nikt by oczywiście nie znalazł żadnego pojazdu.Co prawda z łatwościąszło się po gruncie dość płaskim, skalistym, który podnosił się znacznie jedynie w środ-ku wyspy oraz w pobliżu wybrzeża, gdzie widniało kilka wysokich skał nadmorskich.Bolid spadł właśnie za tymi skałami.Z osady nie można go było dostrzec.Krajowiec, który pierwszy przyniósł wielką nowinę, służył za przewodnika.Tuż zanim kroczył pan Schnack, panowie Forsyth i Hudelson, Jenny i Francis, następnie Omi-kron, astronom z Bostonu i całe stado turystów.136Nieco w tyle pan Seth Stanfort szedł obok pani Arkadii Walker.Dwoje byłych mał-żonków wiedziało o legendarnej kłótni dwóch rodzin, a zwierzenia Francisa, z którymSeth Stanfort nawiązał w czasie przeprawy bliższe stosunki, poinformowały tego ostat-niego o konsekwencjach zerwania. To się ułoży przepowiadała pani Arkadia, gdy i ona z kolei dowiedziała sięo wszystkim. Dałby Bóg! zgodził się Seth Stanfort. Na pewno! rzekła pani Arkadia. I tak będzie nawet lepiej.Widzi pan, nieco-trudności i obaw przed ślubem dobrze wpływa na małżeństwo.Związki zawarte zbytłatwo mogą się równie łatwo rozchwiać.Czy zgadza się pan ze mną? Najzupełniej, pani Arkadio.Dowodem jesteśmy my, nasze małżeństwo.W ciągupięciu minut.na koniu.w czasie wystarczającym zaledwie na popuszczenie cugli. Aby ściągnąć je po sześciu tygodniach! przerwała z uśmiechem pani ArkadiaWalker. No tak! Francis Gordon i panna Jenny Hudelson, nie pobierając się konno,będą tym pewniejsi, że zdobędą szczęście.Nie trzeba dodawać, że wśród tłumu ciekawych jedynie pan Seth Stanfort i pani Ar-kadia Walker, nie licząc dwojga narzeczonych, nie interesowali się w tym momenciemeteorem, nie mówili o nim, lecz filozofowali sobie spokojnie.Podobnie zachowałby się pewnie pan John Proth, którego twarz o wyrazie dobro-dusznej delikatności przypomniała się eks-małżonkom w czasie ich rozmowy.Maszerowali dobrym krokiem po płaskowzgórzu usianym, nędznymi krzakami,z których podrywały się do ucieczki stada dziwnie zaniepokojonych ptaków.W przeciągu pół godziny tłum przebył trzy czwarte mili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Posuwano się bez żadnego ładu, trącano i popy-chano.Jeden tylko człowiek był zupełnie spokojny.Jako doświadczony globtroter, któ-rego nic nie mogło wzruszyć, Seth Stanfort zachował, wśród powszechnego wzburze-nia swój wzgardliwy sposób bycia typowego dyletanta.Zaczął od tego, że po prostu od-wrócił się plecami do towarzyszy, by pójść na spotkanie Arkadii Walker i zaofiarowaćjej swe usługi.Czy była to tylko wyrafinowana grzeczność, czy inne uczucie? Ostatecz-nie, czyż nie było naturalne, że szli razem w stronę bolidu, jeśli wezmie się pod uwagęłączące ich więzy przyjazni? Nareszcie spadł, panie Stanfort! takie były pierwsze słowa pani Arkadii Wal-135ker. Nareszcie spadł! odrzekł pan Seth Stanfort. Nareszcie spadł powtarzał wciąż tłum kierując się ku północno-zachodniemucyplowi wyspy.Pięciu osobom udało się jednak wyprzedzić wszystkich.Był to, po pierwsze, panEwald Schnack, delegat Grenlandii na Konferencję Międzynarodową, któremu nawetnajniecierpliwsi ustępowali grzecznie z drogi;W powstałą w ten sposób lukę wdarli się natychmiast dwaj inni turyści: panowieDean Forsyth i Sydney Hudelson szli teraz na czele, a Jenny i Francis towarzyszyli imwiernie.Młoda para występowała nadal w tych samych rolach, co na pokładzie Mo-zika.Jenny zabiegała o względy pana Forsytha, Francis Gordon zaś otaczał staraniemdoktora Hudelsona.Ich wysiłki, trzeba przyznać, nie zawsze były dobrze przyjmowane,lecz tym razem dwaj rywale byli tak głęboko wzburzeni, że nawet nie zauważyli nawza-jem swej obecności.Nie było więc mowy o protestach przeciw sprytnej taktyce dwojgamłodych, którzy maszerowali obok siebie, pomiędzy dwoma astronomami. Delegat pierwszy obejmie bolid w posiadanie wyrzekał pan Forsyth. Pierwszy położy na nim rękę dodał doktor Hudelson myśląc, że odpowiadaFrancisowi. Lecz nie przeszkodzi mi to dowieść mych praw! oświadczył pan Forsyth zwra-cając się do Jenny. Na pewno nie! potwierdził pan Hudelson myśląc o własnych prawach.Ku największemu zadowoleniu córki i siostrzeńca wydawało się naprawdę, że dwajprzeciwnicy, zapominając o wzajemnych urazach, złączą się w nienawiści do wspólne-go wroga.Szczęśliwym zbiegiem okoliczności stan atmosfery uległ całkowitej zmianie.Zawie-rucha cichła w miarę, jak wiatr obracał się na południe.Słońce wznosiło się wprawdzietylko o kilka stopni nad horyzontem, świeciło jednak pięknie poprzez ostatnie chmu-ry rozrzedzone jego blaskiem.Nie było już deszczu ani wichury, pogoda była ładna, po-wietrze spokojne, temperatura trzymała się pomiędzy ósmym a dziewiątym stopniempowyżej zera.Osadę dzieliła od cypla odległość dobrej mili, którą trzeba było przebyć pieszo.W Uperniviku nikt by oczywiście nie znalazł żadnego pojazdu.Co prawda z łatwościąszło się po gruncie dość płaskim, skalistym, który podnosił się znacznie jedynie w środ-ku wyspy oraz w pobliżu wybrzeża, gdzie widniało kilka wysokich skał nadmorskich.Bolid spadł właśnie za tymi skałami.Z osady nie można go było dostrzec.Krajowiec, który pierwszy przyniósł wielką nowinę, służył za przewodnika.Tuż zanim kroczył pan Schnack, panowie Forsyth i Hudelson, Jenny i Francis, następnie Omi-kron, astronom z Bostonu i całe stado turystów.136Nieco w tyle pan Seth Stanfort szedł obok pani Arkadii Walker.Dwoje byłych mał-żonków wiedziało o legendarnej kłótni dwóch rodzin, a zwierzenia Francisa, z którymSeth Stanfort nawiązał w czasie przeprawy bliższe stosunki, poinformowały tego ostat-niego o konsekwencjach zerwania. To się ułoży przepowiadała pani Arkadia, gdy i ona z kolei dowiedziała sięo wszystkim. Dałby Bóg! zgodził się Seth Stanfort. Na pewno! rzekła pani Arkadia. I tak będzie nawet lepiej.Widzi pan, nieco-trudności i obaw przed ślubem dobrze wpływa na małżeństwo.Związki zawarte zbytłatwo mogą się równie łatwo rozchwiać.Czy zgadza się pan ze mną? Najzupełniej, pani Arkadio.Dowodem jesteśmy my, nasze małżeństwo.W ciągupięciu minut.na koniu.w czasie wystarczającym zaledwie na popuszczenie cugli. Aby ściągnąć je po sześciu tygodniach! przerwała z uśmiechem pani ArkadiaWalker. No tak! Francis Gordon i panna Jenny Hudelson, nie pobierając się konno,będą tym pewniejsi, że zdobędą szczęście.Nie trzeba dodawać, że wśród tłumu ciekawych jedynie pan Seth Stanfort i pani Ar-kadia Walker, nie licząc dwojga narzeczonych, nie interesowali się w tym momenciemeteorem, nie mówili o nim, lecz filozofowali sobie spokojnie.Podobnie zachowałby się pewnie pan John Proth, którego twarz o wyrazie dobro-dusznej delikatności przypomniała się eks-małżonkom w czasie ich rozmowy.Maszerowali dobrym krokiem po płaskowzgórzu usianym, nędznymi krzakami,z których podrywały się do ucieczki stada dziwnie zaniepokojonych ptaków.W przeciągu pół godziny tłum przebył trzy czwarte mili [ Pobierz całość w formacie PDF ]