[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ludzie w większości od dawna martwi wynurzali się z mo-ich wspomnień na ten świat niemej animacji.Nie było wśród nich nikogo z rodzi-38ny, jednak wszyscy kiedyś wiele dla mnie znaczyli.Mimo to w ich pojawianiu się nie było śladu uporządkowania.Widziałem czy-ny szlachetne i godne pogardy; wrogów i przyjaciół.a żadna z osób nie zwra-cała na mnie uwagi; wszystkie pochłonięte były jakimiś od dawna nieistotnymidziałaniami.Zastanawiałem się nad charakterem tej okolicy.Czy była rozcień-czoną wersją Tir-Na Nog th z niedalekim zródłem jakiejś myśloczułej substan-cji, sięgającej do moich wspomnień, by wyświetlić panoramę zatytułowaną "Ototwoje życie"? Czy może po prostu zaczynały się halucynacje? Byłem zmęczony,niespokojny, zmartwiony i rozkojarzony, jechałem zaś szlakiem monotonnie i ła-godnie stymulującym zmysły w sposób wiodący do rozmarzenia.Zdałem sobiesprawę, że już dość dawno straciłem kontrolę nad Cieniem i teraz zwyczajnie po-suwam się liniowo poprzez pejzaż, pochwycony w spektaklu uzewnętrznionegonarcyzmu.Zrozumiałem, że muszę się zatrzymać i odpocząć, może nawet tro-chę się przespać.choć bałem się robić to tutaj.Będę musiał wyrwać się i dotrzećdo spokojniejszego, opuszczonego miejsca.Szarpnąłem otoczenie.Skręciłem je wokół siebie.I wyrwałem się z niego.Wkrótce potem jechałem przez surową, górzystą oko-licę, a po chwili dotarłem do jaskini, której pragnąłem.Wjechaliśmy do wnętrza.Zająłem się Gwiazdą, potem zjadłem coś i wypiłem,ale tylko tyle, by głód stał się mniej dokuczliwy.Nie rozpalałem ognia.Owinąłemsię w płaszcz i wyjęty z juków koc.W prawej dłoni trzymałem Grayswandira.Leżałem zwrócony twarzą w stronę mroku za otworem wyjścia.Nie czułem się najlepiej.Wiedziałem, że Brand jest kłamcą, ale jego słowai tak budziły niepokój.Zawsze byłem dobry w zasypianiu.Zamknąłem oczy i od-płynąłem w sen.Rozdział 5Obudziło mnie wrażenie czyjejś obecności.A może hałas i wrażenie czyjejśobecności.W każdym razie ocknąłem się pewny, że nie jestem sam.Mocniejchwyciłem Grayswandira i otworzyłem oczy.Poza tym, nie poruszałem się.Przez otwór jaskini wpadał słaby, jakby księżycowy blask.Stała tam jakaśpostać, możliwe, że ludzka.W tym oświetleniu nie mogłem stwierdzić, czy stoiprzodem do mnie czy do wyjścia.Ale wtedy zrobiła krok w moją stronę.Poderwałem się, kierując ostrze w jej pierś.Stanęła. Pokój odezwał się męski głos, mówiący w Thari. Chciałem tylkoskryć się przed burzą.Czy mogę przeczekać w twojej jaskini? Jaką burzą? zdziwiłem się.Jakby w odpowiedzi zahuczał grom i dmuchnął pachnący deszczem wiatr. W porządku; to przynajmniej jest prawdą mruknąłem. Rozgość się.Usiadł dość daleko od wyjścia, oparty o ścianę po prawej stronie.Zwinąłemkoc i zająłem miejsce naprzeciwko.Dzieliły nas jakieś cztery metry.Znalazłemfajkę, nabiłem, potem wypróbowałem zapałkę, którą miałem jeszcze z cienia-Zie-mi.Zapaliła się, oszczędzając mi masy kłopotów.Wdychałem zmieszany z wil-gotną bryzą aromat tytoniu, nasłuchiwałem odgłosów deszczu i obserwowałemsylwetkę mojego bezimiennego towarzysza.Myślałem o wszystkich możliwychniebezpieczeństwach; lecz głos, który się do mnie odezwał, nie należał do Bran-da. To nie jest zwyczajna burza oznajmił przybysz. Naprawdę? Dlaczego? Przede wszystkim nadciąga z północy.O tej porze roku nigdy nie przycho-dzą z północy.Nie tutaj. W taki sposób powstają legendy zauważyłem. Po drugie, jeszcze nigdy nie widziałem, by burza tak się zachowywała.Przez cały dzień obserwowałem, jak nadchodzi: sunąca wolno ściana z frontemgładkim jak tafla szkła.A tyle błyskawic, że wyglądała jak gigantyczny owadz setkami błyszczących odnóży.Bardzo dziwne.A za nią wszystko się wykrzywia. Tak bywa podczas deszczu.40 Nie w ten sposób.Wszystko jakby traci kształt.Płynie.Jak gdyby ta burzarozpuszczała świat.albo rozgniatała jego formy.Zadrżałem.Miałem nadzieję, że wyprzedziłem mroczne fale dostatecznie, bychwilę odpocząć.Z drugiej strony, przybysz mógł się mylić, a zjawisko było tylkonietypową burzą.Mimo wszystko, wolałem nie ryzykować.Wstałem i spojrzałemw głąb jaskini.Gwizdnąłem.%7ładnej odpowiedzi.Podszedłem i zacząłem macać rękami. Coś się stało? Mój koń zniknął. Może gdzieś odbiegł? Na pewno.Chociaż myślałem, że Gwiazda ma więcej rozumu.Podszedłem do otworu jaskini, ale niczego nie dostrzegłem.Za to w jednejchwili przemokłem do nitki.Wróciłem na swój posterunek pod lewą ścianą. Dla mnie wygląda to jak całkiem zwyczajna burza oświadczyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.I ludzie w większości od dawna martwi wynurzali się z mo-ich wspomnień na ten świat niemej animacji.Nie było wśród nich nikogo z rodzi-38ny, jednak wszyscy kiedyś wiele dla mnie znaczyli.Mimo to w ich pojawianiu się nie było śladu uporządkowania.Widziałem czy-ny szlachetne i godne pogardy; wrogów i przyjaciół.a żadna z osób nie zwra-cała na mnie uwagi; wszystkie pochłonięte były jakimiś od dawna nieistotnymidziałaniami.Zastanawiałem się nad charakterem tej okolicy.Czy była rozcień-czoną wersją Tir-Na Nog th z niedalekim zródłem jakiejś myśloczułej substan-cji, sięgającej do moich wspomnień, by wyświetlić panoramę zatytułowaną "Ototwoje życie"? Czy może po prostu zaczynały się halucynacje? Byłem zmęczony,niespokojny, zmartwiony i rozkojarzony, jechałem zaś szlakiem monotonnie i ła-godnie stymulującym zmysły w sposób wiodący do rozmarzenia.Zdałem sobiesprawę, że już dość dawno straciłem kontrolę nad Cieniem i teraz zwyczajnie po-suwam się liniowo poprzez pejzaż, pochwycony w spektaklu uzewnętrznionegonarcyzmu.Zrozumiałem, że muszę się zatrzymać i odpocząć, może nawet tro-chę się przespać.choć bałem się robić to tutaj.Będę musiał wyrwać się i dotrzećdo spokojniejszego, opuszczonego miejsca.Szarpnąłem otoczenie.Skręciłem je wokół siebie.I wyrwałem się z niego.Wkrótce potem jechałem przez surową, górzystą oko-licę, a po chwili dotarłem do jaskini, której pragnąłem.Wjechaliśmy do wnętrza.Zająłem się Gwiazdą, potem zjadłem coś i wypiłem,ale tylko tyle, by głód stał się mniej dokuczliwy.Nie rozpalałem ognia.Owinąłemsię w płaszcz i wyjęty z juków koc.W prawej dłoni trzymałem Grayswandira.Leżałem zwrócony twarzą w stronę mroku za otworem wyjścia.Nie czułem się najlepiej.Wiedziałem, że Brand jest kłamcą, ale jego słowai tak budziły niepokój.Zawsze byłem dobry w zasypianiu.Zamknąłem oczy i od-płynąłem w sen.Rozdział 5Obudziło mnie wrażenie czyjejś obecności.A może hałas i wrażenie czyjejśobecności.W każdym razie ocknąłem się pewny, że nie jestem sam.Mocniejchwyciłem Grayswandira i otworzyłem oczy.Poza tym, nie poruszałem się.Przez otwór jaskini wpadał słaby, jakby księżycowy blask.Stała tam jakaśpostać, możliwe, że ludzka.W tym oświetleniu nie mogłem stwierdzić, czy stoiprzodem do mnie czy do wyjścia.Ale wtedy zrobiła krok w moją stronę.Poderwałem się, kierując ostrze w jej pierś.Stanęła. Pokój odezwał się męski głos, mówiący w Thari. Chciałem tylkoskryć się przed burzą.Czy mogę przeczekać w twojej jaskini? Jaką burzą? zdziwiłem się.Jakby w odpowiedzi zahuczał grom i dmuchnął pachnący deszczem wiatr. W porządku; to przynajmniej jest prawdą mruknąłem. Rozgość się.Usiadł dość daleko od wyjścia, oparty o ścianę po prawej stronie.Zwinąłemkoc i zająłem miejsce naprzeciwko.Dzieliły nas jakieś cztery metry.Znalazłemfajkę, nabiłem, potem wypróbowałem zapałkę, którą miałem jeszcze z cienia-Zie-mi.Zapaliła się, oszczędzając mi masy kłopotów.Wdychałem zmieszany z wil-gotną bryzą aromat tytoniu, nasłuchiwałem odgłosów deszczu i obserwowałemsylwetkę mojego bezimiennego towarzysza.Myślałem o wszystkich możliwychniebezpieczeństwach; lecz głos, który się do mnie odezwał, nie należał do Bran-da. To nie jest zwyczajna burza oznajmił przybysz. Naprawdę? Dlaczego? Przede wszystkim nadciąga z północy.O tej porze roku nigdy nie przycho-dzą z północy.Nie tutaj. W taki sposób powstają legendy zauważyłem. Po drugie, jeszcze nigdy nie widziałem, by burza tak się zachowywała.Przez cały dzień obserwowałem, jak nadchodzi: sunąca wolno ściana z frontemgładkim jak tafla szkła.A tyle błyskawic, że wyglądała jak gigantyczny owadz setkami błyszczących odnóży.Bardzo dziwne.A za nią wszystko się wykrzywia. Tak bywa podczas deszczu.40 Nie w ten sposób.Wszystko jakby traci kształt.Płynie.Jak gdyby ta burzarozpuszczała świat.albo rozgniatała jego formy.Zadrżałem.Miałem nadzieję, że wyprzedziłem mroczne fale dostatecznie, bychwilę odpocząć.Z drugiej strony, przybysz mógł się mylić, a zjawisko było tylkonietypową burzą.Mimo wszystko, wolałem nie ryzykować.Wstałem i spojrzałemw głąb jaskini.Gwizdnąłem.%7ładnej odpowiedzi.Podszedłem i zacząłem macać rękami. Coś się stało? Mój koń zniknął. Może gdzieś odbiegł? Na pewno.Chociaż myślałem, że Gwiazda ma więcej rozumu.Podszedłem do otworu jaskini, ale niczego nie dostrzegłem.Za to w jednejchwili przemokłem do nitki.Wróciłem na swój posterunek pod lewą ścianą. Dla mnie wygląda to jak całkiem zwyczajna burza oświadczyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]