[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wdepnąłem hamulec.Rosynant zatańczył po betonowej jezdni, ale już odzyskiwałempanowanie nad nim.Skręciłem kierownicę i celując w przednie koło rąbnąłem w passata!Rozległ się zgrzyt dartych blach i krzyk ojca Leszka:- Co robisz tym nieszczęśnikom, szalona inteligencjo?!Wrzuciłem wsteczny bieg.Rosynant cofnął się posłusznie.Widać chroniony przezściągarkę i dodatkowe wzmocnienia przód samochodu nie ucierpiał.Wyłączyłem silnik i wcisnąłem jeden z przycisków na tablicy rozdzielczej:- No to wysiadamy i idziemy zobaczyć, jak mają się ci nieszczęśliwcy - zaśmiałem sięku oburzeniu zacnego franciszkanina.Passat stał cichy, tylko syczała woda wyciekająca z roztrzaskanej chłodnicy.A zzawozu patrzyły na nas lufy dwóch pistoletów.- Ruki do góry!Poznałem głos Kurowlewa.Odetchnąłem z ulgą, bo to był najbardziej ryzykowny punkt mego planu.GdybyRosjanin chciał nas zabić, już by strzelił!- Kogóż my tu widzimy?! - dołączył do Kurowlewa głos, w którym domyśliłem sięSosnowskiego.- Polską kulturę i sztukę, i przedstawiciela duchowieństwa, i reprezentantamłodzieży, zapewne dziarskiego harcerza!- Jestem wolnym zuchem! - burknął Jacek.Położyłem mu dłoń na ramieniu, by sięuspokoił.Poskutkowało.- Batura w wozie?! - ostro odezwał się Kurowlew, wciąż kryjąc się za passatem.Wzruszyłem ramionami na tyle, na ile pozwoliły mi uniesione w górę ręce:- Przecież wie pan, że -jak mówi przysłowie - nie jadam z jednej miski z tymobywatelem.- Racja! - rozległ się śmiech  Aysego.- Mamy tu wszystkich, co nas gonili.- Ale jak gonili - w głosie Kurowlewa usłyszałem szacunek.- Może za słabo uciekałeś! - dworował sobie z kumpla Sosnowski.- Jak było, tak było- ku memu zdziwieniu ugodowo skinął lufą pistoletu Rosjanin.- Rzecz w tym, co będzie.Abudiet tak, że poczęstujemy naszych gostiej małym łykiem prądu, no i odjediem w sinuju dalna ich maszynie.Oczeń charoszaja maszyna, bo z passata placek, a jej nic! - kiwnął na mniepistoletem.- Nie będzie pan długo szukał swojej maszyny.Waszi pograniczniki znajdą ją,tylko bez nas - zachichotał.- A tak po prawdzie, to ja na was policję wezwać powinienem.Nobo kto w kogo uderzył? Maszynę moją zniszczyliście! Ale znaj serce Ruska! - zaśmiał się, ażzachybotał mu się w ręku pistolet.Gdyby mi na tym zależało.Jeden kop z lewej. - Iwan - przerwał mi błogie rozmyślania  Aysy - to elektryczne świństwo wysiadło!- Niczewo - roześmiał się Kurowlew.- Toż tu nie ma żadnego człowieka.-Odjeżdżamy na ich maszynie.A zanim oni dobiorą się do telefonu i powiadomią policję, tosam wiesz, że po nas nie będzie ni śladu.No, Stiopa, bierz torby i przesiadamy się do ich, jakgo nazwali: Rosynanta! Don Kichoty! A ty dawaj komórkę - machnął na mnie spluwą.Potulnie wykonałem rozkaz.- Poczekaj - łysy chudzina, w którym domyśliłem się Sosnowskiego wyszedł zzapassata i podał swoją broń Kurowlewowi - najpierw sprawdzę, czy są czyści.- obszukał nas.- W porządku, Wania! - zawołał.- Czyli opony nam nie przestrzelą, ani innych kłopotów nie narobią - skwitował całąsprawę Rosjanin.- No, Stiopa, nieś torby!- Pan ich tak puści?! - nie wytrzymał Jacek.- Ot, charoszyj malczyk - Kurowlew głasnął lufą Jacka po ramieniu - ja takiego synachciałbym mieć!- A jak mam nie puścić - pokręciłem głową - przecież są uzbrojeni.- Jeden, drugi szybki kop, z których ponoć pan słynie i przestaną być uzbrojeni - nieustawał chłopak.- A gdzieś takie kopy widział?- W byle filmie!- Właśnie.A tu my mamy rzeczywistość!Wydało mi się, że Kurowlew patrzy na mnie z politowaniem.- Pokorne ciele dwie matki ssie - powiedział ojciec Leszek, ale jednocześnie zrobiłkrok w stronę Rosjanina i łypnął ku mnie pytająco.Pokręciłem przecząco głową.Franciszkanin wsunął potężne dłonie w rękawy habitu,bo zapewne go swędziały, by spuścić je na łby naszych przeciwników.- Czy możemy opuścić ręce? - spytałem grzecznie.- A opuszczajcie je sobie - zaśmiał się  Aysy.- O, kluczyki w stacyjce.Wsiadaj,Wania.Tam Grigorij nie może się nas doczekać.Warknął silnik Rosynanta zagłuszając chór protestów moich towarzyszy.Samochódminął nas nabierając prędkości.I nagle.Zatoczył raz i drugi, ryknął pełną mocą i utknął w skarpie.Silnik ucichł.Zgasłyświatła.- Co to? - zawołał ojciec Leszek.Zaśmiałem się: - Przewaga gazu usypiającego nad inteligencją zła.Jak widzisz - zwróciłem się doJacka - nie zawsze trzeba kopać.- Dla mnie bomba! - nie krył podziwu.- No a teraz pójdziemy, przewietrzymy Rosynanta i przeszukamy bossów  yródła.Jeszcze raz przypomnę, żeby zwracać uwagę na blaszane płaskie pudełko lub papierośnicę.Otworzyliśmy drzwi wozu, w którym błogo śnili Kurowlew i Sosnowski iodczekawszy chwilę wyciągnęliśmy na pobocze ich torby.- Ojciec Leszek jedna torba, Jacek druga.Ja zajrzę im do kieszeni.- Ale czy to się godzi? - wyraził zastrzeżenie franciszkanin.- Okraść złodzieja? - zerknąłem na niego.- W moim kodeksie moralnym jaknajbardziej.Po to tu jechałem.Ale skoro ojciec uważa, że nie wypada, to proszę stanąć zboku.Może najwyżej ojciec zabrać im pistolety, baretty jak sądzę.Rzucimy je po drodze doPasłęki.- Chyba mam - usłyszeliśmy pełen zachwytu szept Jacka, który buszował w torbieKurowlewa.Podskoczyłem do niego.Trzymał blaszane, pordzewiałe pudełko po papierosach Juno , produkowanych w czasie ostatniej wojny.- No to na co czekasz, otwieraj!W pudełku leżała złożona na pół kartka.Zapaliłem reflektor-szperacz Rosynanta ipodeszliśmy do Jacka.Czytałem, tłumacząc od razu na polski:Szanowny Panie Doktorze!Jestem zmuszony przenieść skrzynie w inne miejsce.Ten głupiec Kruger wpadł w ręceczerwonych.Na pewno wyśpiewa im, co wie o bunkrze.Szczęściem nie wie nic o schowku nalist, który piszę nie mogąc skontaktować się z Panem drogą radiową.Tak więcF3H4F5D6F7D8, E2D4B5D6B7D8.Heil Hitler!SS-Obersturmbannfuhrer Georg Wichmann- Tak więc mamy szyfr - złożyłem kartkę i schowałem z powrotem do pudełka.- Alespecjaliści sobie z nim poradzą.Zresztą i my, wróciwszy do klasztoru, przyjrzymy mu się razjeszcze przy dobrej kawie czy herbacie, jak kto woli.- Ee - skrzywił się Jacek - w liście nie było ani słowa o Bursztynowej Komnacie. - Jeszcze jedno maskowanie - wzruszyłem ramionami.- Wichmann napisał skrzynie , by ktoś nie wiedzący o Komnacie zlekceważył list.No, zabieramy się zaKurowlewa i Sosnowskiego.- Co pan proponuje?- Najchętniej oddałbym tych śpiących rycerzy w ręce policji.Ale o co możemy ichoskarżyć? Już prędzej oni mnie o spowodowanie wypadku.- A Batura?- Na tyle go poznałem, ty zresztą też, że wybierze prywatną drogę zemsty.Wyładowujemy klientów! Niech się przedrzemią na skarpie.- Nielitościwa inteligencjo - załamał ręce ojciec Leszek - toż zamarzną tutaj! Tendeszcz ze śniegiem!- Nic się im nie stanie - wysapałem taszcząc Kurowlewa.- Najwyżej dostaną kataru.Za jakąś godzinę powinni się obudzić.Po chwili  Aysy spoczął obok swego kompana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl