[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałam jeden cel: wrócićcało do akademika i zapisać wszystko, co pamiętałam, szczegółyubioru i wyglądu.Dotarłam na miejsce.Nie pamiętam, czy minęłam kogoś podrodze.Jeżeli nawet tak, to z nikim nie zamieniłam słowa.Zeswojego pokoiku zadzwoniłam na policję.Wyjaśniłam, że w majupadłam ofiarą gwałtu, a teraz wróciłam na uczelnię i zobaczyłamgwałciciela.Spytałam, czy ktoś przyjedzie.Potem usiadłam na łóżku i wykonałam szkic.Dla pamięcizanotowałam szczegóły.Najpierw włosy, potem wzrost, budowęciała, nos, oczy, usta.Opisałam głowę i twarz: Krótka szyja.Nieduża, kulista głowa.Kanciasta szczęka.Włosy opadającelekko na czoło.I skórę: Dosyć ciemna, ale niezupełnie czarna.U dołu strony, w lewym rogu narysowałam go, jak umiałam, aobok wyszczególniłam zapamiętane części jego ubioru: Wiśniowa kurtka, a la wiatrówka, ale ocieplana.Dżinsyniebieskie.Białe buty sportowe.Zjawił się Ken, zdyszany i zdenerwowany.Był drobny,delikatny rok temu, w przypływie romantycznego nastrojunazwałam go miniaturowym Dawidem.Jak na razie nie potrafiłuporać się z sytuacją, w której się znalazłam.Latem raz do mnienapisał.Wyjaśnił co wtedy przyjęłam za dobrą monetę żewłożył to, co ze mną się stało, w nowe ramy, żeby tak bardzo gonie bolało. Będę o tym myślał jak o złamaniu nogi, która zczasem się zrasta.Ty też z czasem się z tego wyleczysz.Ken spróbował poprawić mój szkic, ale ze zdenerwowaniatrzęsły mu się ręce.Siedział na moim łóżku i wydawał mi się takibardzo mały i wystraszony.Postanowiłam myśleć o nim jak ożywym, ciepłym człowieku, który mnie zna i ma dobre chęci.Tomi musiało wystarczyć.Kilka razy próbował narysować głowęgwałciciela.Z korytarza dobiegł tupot ciężkich kroków i odgłosy aparatówwalkie-talkie nastawionych głośno, jakby ich właściciele pragnęlidodać sobie ważności.Kiedy pięści załomotały w moje drzwi,otworzyłam je inne dziewczyny wychodziły właśnie na korytarz.Ochrona uniwersytetu w Syracuse została zawiadomiona przezpolicję.Byli podnieceni.Wreszcie, cholera, coś się działo.Dwajochroniarze mieli wyjątkowo szerokie bary, co stało się jeszczebardziej widoczne w moim maleńkim pokoiku.W chwilę potem przybyła policja miejska Syracuse w siletrzech ludzi.Ktoś zamknął drzwi.Powtórzyłam swoją opowieść,w związku z czym doszło do drobnego sporu kompetencyjnego.Członkowie ochrony uniwersyteckiej byli wyraznie rozczarowani.Otóż incydent miał miejsce w parku Thordena, sprawcę zaświdziano na Marshall Street, a więc nie ulegało wątpliwości, żesprawą powinny zająć się władze miasta Syracuse, a nie kampusu.Dobrze to o nich świadczyło jako o zawodowcach, lecz tegowieczoru byli nie tyle przedstawicielami uniwersytetu, ilemyśliwymi podążającymi świeżym tropem.Policjanci obejrzeli szkice moje i Kena.Wciąż mówili o nimjako o moim chłopcu, chociaż za każdym razem ich poprawiałam.Spoglądali na niego podejrzliwie.Drobny i nerwowy Kenwydawał się dziwadłem w pokoju pełnym potężnych mężczyznuzbrojonych w pistolety i pałki. Kiedy widziała pani podejrzanego? Odpowiedziałam.Ponieważ nie zareagowałam, widząc gwałciciela na ulicy, byłaszansa, że krąży gdzieś w rejonie Marshall Street.Warto więcbyło przejechać się tam wozem patrolowym.Dwóch policjantów wzięło mój szkic, zostawiając rysunekKena. Zrobimy kopie i roześlemy wewnętrzny biuletyn.Wszyscypolicjanci w mieście będą mieli ten portret w wozachpatrolowych, aż złapiemy drania zapewnił jeden z nich. Czy będę ci potrzebny? spytał Ken, kiedy zbieraliśmy siędo wyjścia.Spojrzenia policjantów musiały go sparzyć.Poszedł z nami.Opuściliśmy budynek pod eskortą sześciu umundurowanychmężczyzn.Ken wsiadł ze mną do wozu patrolowego z tyłu; zprzodu siedział jeden policjant.Nie pamiętam jego nazwiska, alepamiętam jego gniew. Dostaniemy skurwiela odgrażał się. Gwałt to jedno znajgorszych przestępstw.Zapłaci za to.Zapalił silnik i włączył błyskającą czerwono-niebiesko lampęna wozie.Z rykiem silnika popędziliśmy na oddaloną zaledwie oparę przecznic Marshall Street. Proszę uważnie się rozglądać polecił policjant.Manewrował wozem z siłą i zręcznością, które pózniejpodziwiałam u nowojorskich taksówkarzy.Ken siedział zgarbiony obok mnie.Uskarżał się, że odmigającego światła boli go głowa.Osłaniał oczy.Wyglądałamprzez okno.Przejechaliśmy kilka razy wzdłuż i wokół MarshallStreet, a tymczasem policjant opowiedział o siedemnastoletniejsiostrzenicy, zwykłej, niewinnej dziewczynie.Dokonano na niejzbiorowego gwałtu. Zrujnowane życie rzekł. Zrujnowaneżycie.Wyciągnął pałkę i zaczął nią tłuc w wolne siedzenie.Kenwzdrygał się przy każdym uderzeniu w winyl.Od początkuobawiałam się, że wyprawa będzie daremna, a teraz dodatkowozaczęłam się bać nieobliczalnego policjanta.Ponieważ nigdzie nie dostrzegłam gwałciciela,zaproponowałam, żebyśmy wrócili na posterunek i przejrzelikartotekę przestępców.Ale policjant musiał się wyładować i tylkoszukał okazji.Przejeżdżając ostatni raz Marshall Street, ostrozahamował. A tam, o, tam wskazał. Czy to nie któryś z tamtych?Spojrzałam i od razu wiedziałam kto to.Trzech czarnychstudentów.Poznałam to po ubiorze.Wszyscy trzej byli wysocy.Za wysocy.%7ładen z nich nie mógł być moim gwałcicielem. Nie odparłam. Jedzmy stąd. To łobuzy rzucił. Zostańcie tu.Wysiadł pośpiesznie z wozu i pobiegł do tamtych.W rękutrzymał pałkę.Ken dostał czegoś w rodzaju ataku paniki, jakie widywałam umatki.Oddychał z trudem.Chciał wysiąść. Co on zrobi? spytał.Spróbował otworzyć drzwi.Automatycznie się zamknęły.Tym autem jezdzili równieżprzestępcy, nie tylko ofiary. Nie wiem.Ci faceci ani trochę nie przypominają tamtego.Nad nami wciąż błyskała lampa sygnałowa.Ludzie zaczęlipodchodzić i zaglądać do wozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Miałam jeden cel: wrócićcało do akademika i zapisać wszystko, co pamiętałam, szczegółyubioru i wyglądu.Dotarłam na miejsce.Nie pamiętam, czy minęłam kogoś podrodze.Jeżeli nawet tak, to z nikim nie zamieniłam słowa.Zeswojego pokoiku zadzwoniłam na policję.Wyjaśniłam, że w majupadłam ofiarą gwałtu, a teraz wróciłam na uczelnię i zobaczyłamgwałciciela.Spytałam, czy ktoś przyjedzie.Potem usiadłam na łóżku i wykonałam szkic.Dla pamięcizanotowałam szczegóły.Najpierw włosy, potem wzrost, budowęciała, nos, oczy, usta.Opisałam głowę i twarz: Krótka szyja.Nieduża, kulista głowa.Kanciasta szczęka.Włosy opadającelekko na czoło.I skórę: Dosyć ciemna, ale niezupełnie czarna.U dołu strony, w lewym rogu narysowałam go, jak umiałam, aobok wyszczególniłam zapamiętane części jego ubioru: Wiśniowa kurtka, a la wiatrówka, ale ocieplana.Dżinsyniebieskie.Białe buty sportowe.Zjawił się Ken, zdyszany i zdenerwowany.Był drobny,delikatny rok temu, w przypływie romantycznego nastrojunazwałam go miniaturowym Dawidem.Jak na razie nie potrafiłuporać się z sytuacją, w której się znalazłam.Latem raz do mnienapisał.Wyjaśnił co wtedy przyjęłam za dobrą monetę żewłożył to, co ze mną się stało, w nowe ramy, żeby tak bardzo gonie bolało. Będę o tym myślał jak o złamaniu nogi, która zczasem się zrasta.Ty też z czasem się z tego wyleczysz.Ken spróbował poprawić mój szkic, ale ze zdenerwowaniatrzęsły mu się ręce.Siedział na moim łóżku i wydawał mi się takibardzo mały i wystraszony.Postanowiłam myśleć o nim jak ożywym, ciepłym człowieku, który mnie zna i ma dobre chęci.Tomi musiało wystarczyć.Kilka razy próbował narysować głowęgwałciciela.Z korytarza dobiegł tupot ciężkich kroków i odgłosy aparatówwalkie-talkie nastawionych głośno, jakby ich właściciele pragnęlidodać sobie ważności.Kiedy pięści załomotały w moje drzwi,otworzyłam je inne dziewczyny wychodziły właśnie na korytarz.Ochrona uniwersytetu w Syracuse została zawiadomiona przezpolicję.Byli podnieceni.Wreszcie, cholera, coś się działo.Dwajochroniarze mieli wyjątkowo szerokie bary, co stało się jeszczebardziej widoczne w moim maleńkim pokoiku.W chwilę potem przybyła policja miejska Syracuse w siletrzech ludzi.Ktoś zamknął drzwi.Powtórzyłam swoją opowieść,w związku z czym doszło do drobnego sporu kompetencyjnego.Członkowie ochrony uniwersyteckiej byli wyraznie rozczarowani.Otóż incydent miał miejsce w parku Thordena, sprawcę zaświdziano na Marshall Street, a więc nie ulegało wątpliwości, żesprawą powinny zająć się władze miasta Syracuse, a nie kampusu.Dobrze to o nich świadczyło jako o zawodowcach, lecz tegowieczoru byli nie tyle przedstawicielami uniwersytetu, ilemyśliwymi podążającymi świeżym tropem.Policjanci obejrzeli szkice moje i Kena.Wciąż mówili o nimjako o moim chłopcu, chociaż za każdym razem ich poprawiałam.Spoglądali na niego podejrzliwie.Drobny i nerwowy Kenwydawał się dziwadłem w pokoju pełnym potężnych mężczyznuzbrojonych w pistolety i pałki. Kiedy widziała pani podejrzanego? Odpowiedziałam.Ponieważ nie zareagowałam, widząc gwałciciela na ulicy, byłaszansa, że krąży gdzieś w rejonie Marshall Street.Warto więcbyło przejechać się tam wozem patrolowym.Dwóch policjantów wzięło mój szkic, zostawiając rysunekKena. Zrobimy kopie i roześlemy wewnętrzny biuletyn.Wszyscypolicjanci w mieście będą mieli ten portret w wozachpatrolowych, aż złapiemy drania zapewnił jeden z nich. Czy będę ci potrzebny? spytał Ken, kiedy zbieraliśmy siędo wyjścia.Spojrzenia policjantów musiały go sparzyć.Poszedł z nami.Opuściliśmy budynek pod eskortą sześciu umundurowanychmężczyzn.Ken wsiadł ze mną do wozu patrolowego z tyłu; zprzodu siedział jeden policjant.Nie pamiętam jego nazwiska, alepamiętam jego gniew. Dostaniemy skurwiela odgrażał się. Gwałt to jedno znajgorszych przestępstw.Zapłaci za to.Zapalił silnik i włączył błyskającą czerwono-niebiesko lampęna wozie.Z rykiem silnika popędziliśmy na oddaloną zaledwie oparę przecznic Marshall Street. Proszę uważnie się rozglądać polecił policjant.Manewrował wozem z siłą i zręcznością, które pózniejpodziwiałam u nowojorskich taksówkarzy.Ken siedział zgarbiony obok mnie.Uskarżał się, że odmigającego światła boli go głowa.Osłaniał oczy.Wyglądałamprzez okno.Przejechaliśmy kilka razy wzdłuż i wokół MarshallStreet, a tymczasem policjant opowiedział o siedemnastoletniejsiostrzenicy, zwykłej, niewinnej dziewczynie.Dokonano na niejzbiorowego gwałtu. Zrujnowane życie rzekł. Zrujnowaneżycie.Wyciągnął pałkę i zaczął nią tłuc w wolne siedzenie.Kenwzdrygał się przy każdym uderzeniu w winyl.Od początkuobawiałam się, że wyprawa będzie daremna, a teraz dodatkowozaczęłam się bać nieobliczalnego policjanta.Ponieważ nigdzie nie dostrzegłam gwałciciela,zaproponowałam, żebyśmy wrócili na posterunek i przejrzelikartotekę przestępców.Ale policjant musiał się wyładować i tylkoszukał okazji.Przejeżdżając ostatni raz Marshall Street, ostrozahamował. A tam, o, tam wskazał. Czy to nie któryś z tamtych?Spojrzałam i od razu wiedziałam kto to.Trzech czarnychstudentów.Poznałam to po ubiorze.Wszyscy trzej byli wysocy.Za wysocy.%7ładen z nich nie mógł być moim gwałcicielem. Nie odparłam. Jedzmy stąd. To łobuzy rzucił. Zostańcie tu.Wysiadł pośpiesznie z wozu i pobiegł do tamtych.W rękutrzymał pałkę.Ken dostał czegoś w rodzaju ataku paniki, jakie widywałam umatki.Oddychał z trudem.Chciał wysiąść. Co on zrobi? spytał.Spróbował otworzyć drzwi.Automatycznie się zamknęły.Tym autem jezdzili równieżprzestępcy, nie tylko ofiary. Nie wiem.Ci faceci ani trochę nie przypominają tamtego.Nad nami wciąż błyskała lampa sygnałowa.Ludzie zaczęlipodchodzić i zaglądać do wozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]