[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłby to znak, że nie jest muobojętna, nawet jeśli byłaby to jedynie czysto fizyczna namiętność.Od pierwszego spotkania, wtedy w barze, Liz wiedziała, żeRichard nadal jej pragnie.Poznała to po pożądliwym błysku w jegooczach, głodnych spojrzeniach, drżących dłoniach.Ona równieżnieraz przyłapała się na tym, że patrząc na jego ręce myślała opieszczotach, a przenosząc wzrok na jego wargi, przypominała sobienamiętne pocałunki.Pragnęła go całą sobą, podczas gdy on miał dlaniej jedynie przyjacielski uścisk dłoni i braterski pocałunek wpoliczek.96RSJedno było pewne, przyjazń i braterskie przywiązanie, jakimi jądarzył przez te ostatnie miesiące, zupełnie jej nie wystarczały.Pragnęła go bardziej, niż kiedykolwiek przedtem i czuła, że niepotrafi już dłużej tego ukrywać.Doskonale zdawała sobie sprawę, żezgodziła się na wspólny weekend w nadziei, że te spędzone razemczterdzieści osiem godzin pomogą im przełamać barierynieśmiałości i pozornej obojętności.Wierzyła, że uda jej się zmusićRicharda, by wyznał jej swoje uczucia.Przyjechała tu oczekując, żeznów zostaną kochankami.- Pan Deacon? - Recepcjonistą z uwagą studiował listę rezerwacji.- A.tak.Dwa pojedyncze pokoje na dwie noce dla pana i panny Neal.Liz oniemiała.Drżącą ręką przytrzymała się kontuaru.Dwapojedyncze pokoje? Panna Neal? No tak, teraz już wiedziała.Wiedziała, co czuł, a raczej czego do niej nie czuł.Jakoś zdołała złożyć swój podpis na podsuniętym jej przezrecepcjonistę blankiecie, używając nazwiska, które podał Richard.- Tędy, proszę - wskazał im drogę boy hotelowy.Nawet jeśliRichard zauważył jej zmieszanie, nie dał tego po sobie poznać.Weszli do windy.Liz odetchnęła z ulgą, kiedy Richard wdał się wuprzejmą rozmowę z windziarzem.Oparta o ścianę windy oddychałagłęboko, starając się uspokoić.Serce waliło jej jak oszalałe.Pojedyncze pokoje! Panna Neal! Dopiero teraz uświadomiła sobie,jak bardzo pragnęła, by Richard zamówił dla nich jeden wspólnypokój, jak przystało na męża i żonę, którymi przecież byli.Pomimoże w świetle prawa nadal pozostawali małżeństwem, dla Richardabyła już tylko Liz Neal.Nie mógł wybrać lepszego sposobu, by okazaćjej, że nic już dla niego nie znaczy.Powoli ruszyła korytarzem.Boy wniósł ich walizki dosąsiadujących ze sobą pokojów i odszedł.Tego obawiała sięnajbardziej.Chwili, kiedy zostanie sam na sam z mężczyzną, któregotak bardzo kochała, a który właśnie dał jej do zrozumienia, że jestmu zupełnie obojętna.- No cóż, chyba zostawię cię teraz, żebyś mogła rozpakować się iodpocząć po podróży.97RSJego pogodny, prawie wesoły ton całkiem zbił ją z tropu.- Dlaczego to zrobiłeś? - wyrwało się jej bezwiednie.Richardpopatrzył na nią zaskoczony.- A co takiego zrobiłem?- Dobrze wiesz, o czym mówię.Tam, na dole, w recepcji.Zdenerwowanie nie pozwalało jej mówić.- A.o to ci chodzi - domyślił się Richard.- Panna Neal! - odzyskała głos Liz.- Panna Neal!- Dlaczego nie? Przecież właśnie tego nazwiska ostatnio używałaś.- Richard zmarszczył brwi.Liz zamarła.Te słowa były jak policzek.- Bo chyba nie powiesz, że chodzi ci o te dwa pojedyncze pokoje -ciągnął drwiąco.- Jestem pewien, że nie chciałabyś dzielić ze mnąłó.- Nawet mnie o to nie spytałeś - przerwała mu z gniewem Liz.- Nie musiałem pytać.Doskonale wiedziałem, jak brzmiałabytwoja odpowiedz.- O! Czyżbyś czytał w moich myślach? - Gniew, ból i rozczarowanienadały jej głosowi aroganckie brzmienie.- Nawet nie musiałem.Sama powiedziałaś mi, żebym nigdy więcejnie ważył się cię dotknąć.Liz zbladła.Zupełnie zapomniała o rzuconych w gniewie ostrych,obrazliwych słowach.Zapomniała też o tamtej ostatniej nocy, kiedypostanowiła odejść od niego i kiedy Richard po raz pierwszy użyłprzemocy, by nasycić swoje żądze.Pamięć tych strasznych chwilpowróciła.Chciała sprawić mu ból, zranić go tak, jak on wtedy jązranił.- I co z tego? Czy to cię kiedyś powstrzymało? Przyznaj się, żewłaśnie o to ci chodziło, kiedy zaproponowałeś wspólny wyjazd!Przyznaj się, że.Urwała, zmrożona jego lodowatym spojrzeniem.- No proszę! I kto tu czyta w myślach! - zadrwił Richard.- Aleproszę, proszę, mów dalej.Nie przerywaj sobie.Powiedz mi, o czymmyślałem, kiedy prosiłem cię, byś tu ze mną przyjechała.Pewnie98RSchciałem dopaść cię sam na sam w jakimś ciemnym kacie i nasycićsię twoim pięknym ciałem, co, Beth? liz zadrżała.- Nie, skarbie - ciągnął Richard, ale w ironicznym tonie pojawiłasię nutka goryczy.- Nie, moja śliczna Beth.Nawet o tym niepomyślałem.Nie sądzisz chyba, że próbowałbym wziąć cię siłą, choćjuż raz to chyba zrobiłem, czy tak? Tamten raz w zupełności miwystarczył.Nagle Liz zrozumiała, że trafiła.Udało jej się.Udało jej się gozranić.To nie gniew ujrzała w niebieskich oczach, ale ból.Pełnegoryczy oskarżenia spełniły swoje zadanie.A więc myliła się sądząc, że Richard wybrał dla nich oddzielnepokoje dlatego, że była mu obojętna.Och, jak bardzo się myliła!Teraz wiedziała już, że zrobił to, ponieważ nie chciał jej urazić.Cozresztą innego mógł zrobić po tym, jak zabroniła mu się do siebiezbliżać.Troskę wzięła za obojętność, a delikatność za chłód.Iprzecież, gdyby była mu tak zupełnie obojętna, czyż mogłaby gozranić?- Richard? - szepnęła, wyciągając dłoń, by dotknąć jego twarzy.- Nie! - Richard cofnął się gwałtownie.- Nie! - powtórzył niskim,chrapliwym głosem.- Być może ty już o tym zapomniałaś, ale japamiętam każde twoje słowo, Beth.Myślę, że oboje potrzebujemyteraz trochę czasu dla siebie.Pewnie chciałabyś się rozpakować iodpocząć.Wiesz co, spotkajmy się na drinka przed kolacją.Powiedzmy o ósmej, dobrze?Liz milczała.- No? Co ty na to?Wolałaby, żeby został i żeby teraz dokończyli rozmowę.Wiedziałajednak, że pora nie jest odpowiednia.Był już przy drzwiach i całajego postać ostrzegała, by go nie zatrzymywała.Może to właśniejemu potrzebny był czas.Może potrzebował go, by ochłonąć, zebraćmyśli i przygotować się do rozmowy, którą w końcu musieli kiedyśprzeprowadzić.- W porządku - kiwnęła głową.Nigdy nie przypuszczała, że jest takdobrą aktorką.- Masz rację.Muszę się trochę odświeżyć i99RSrozpakować rzeczy.Spotkamy się w barze na dole.Ale kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi wiedziała, że wcale niebędzie rozpakowywać walizek.Richard miał rację.Obojepotrzebowali czasu, ale nie po to, by się rozpakować i odpocząćprzed kolacją.Potrzebowali czasu, by spokojnie i na zimnoprzemyśleć pewne sprawy i zadecydować, jak będzie wyglądać ichdalsze życie.Rozejrzała się po pokoju.Nie! Tutaj nie potrafiła się skupić.Nie wtym eleganckim, bezosobowym pokoju hotelowym i z jegoobecnością tuż obok, za ścianą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Byłby to znak, że nie jest muobojętna, nawet jeśli byłaby to jedynie czysto fizyczna namiętność.Od pierwszego spotkania, wtedy w barze, Liz wiedziała, żeRichard nadal jej pragnie.Poznała to po pożądliwym błysku w jegooczach, głodnych spojrzeniach, drżących dłoniach.Ona równieżnieraz przyłapała się na tym, że patrząc na jego ręce myślała opieszczotach, a przenosząc wzrok na jego wargi, przypominała sobienamiętne pocałunki.Pragnęła go całą sobą, podczas gdy on miał dlaniej jedynie przyjacielski uścisk dłoni i braterski pocałunek wpoliczek.96RSJedno było pewne, przyjazń i braterskie przywiązanie, jakimi jądarzył przez te ostatnie miesiące, zupełnie jej nie wystarczały.Pragnęła go bardziej, niż kiedykolwiek przedtem i czuła, że niepotrafi już dłużej tego ukrywać.Doskonale zdawała sobie sprawę, żezgodziła się na wspólny weekend w nadziei, że te spędzone razemczterdzieści osiem godzin pomogą im przełamać barierynieśmiałości i pozornej obojętności.Wierzyła, że uda jej się zmusićRicharda, by wyznał jej swoje uczucia.Przyjechała tu oczekując, żeznów zostaną kochankami.- Pan Deacon? - Recepcjonistą z uwagą studiował listę rezerwacji.- A.tak.Dwa pojedyncze pokoje na dwie noce dla pana i panny Neal.Liz oniemiała.Drżącą ręką przytrzymała się kontuaru.Dwapojedyncze pokoje? Panna Neal? No tak, teraz już wiedziała.Wiedziała, co czuł, a raczej czego do niej nie czuł.Jakoś zdołała złożyć swój podpis na podsuniętym jej przezrecepcjonistę blankiecie, używając nazwiska, które podał Richard.- Tędy, proszę - wskazał im drogę boy hotelowy.Nawet jeśliRichard zauważył jej zmieszanie, nie dał tego po sobie poznać.Weszli do windy.Liz odetchnęła z ulgą, kiedy Richard wdał się wuprzejmą rozmowę z windziarzem.Oparta o ścianę windy oddychałagłęboko, starając się uspokoić.Serce waliło jej jak oszalałe.Pojedyncze pokoje! Panna Neal! Dopiero teraz uświadomiła sobie,jak bardzo pragnęła, by Richard zamówił dla nich jeden wspólnypokój, jak przystało na męża i żonę, którymi przecież byli.Pomimoże w świetle prawa nadal pozostawali małżeństwem, dla Richardabyła już tylko Liz Neal.Nie mógł wybrać lepszego sposobu, by okazaćjej, że nic już dla niego nie znaczy.Powoli ruszyła korytarzem.Boy wniósł ich walizki dosąsiadujących ze sobą pokojów i odszedł.Tego obawiała sięnajbardziej.Chwili, kiedy zostanie sam na sam z mężczyzną, któregotak bardzo kochała, a który właśnie dał jej do zrozumienia, że jestmu zupełnie obojętna.- No cóż, chyba zostawię cię teraz, żebyś mogła rozpakować się iodpocząć po podróży.97RSJego pogodny, prawie wesoły ton całkiem zbił ją z tropu.- Dlaczego to zrobiłeś? - wyrwało się jej bezwiednie.Richardpopatrzył na nią zaskoczony.- A co takiego zrobiłem?- Dobrze wiesz, o czym mówię.Tam, na dole, w recepcji.Zdenerwowanie nie pozwalało jej mówić.- A.o to ci chodzi - domyślił się Richard.- Panna Neal! - odzyskała głos Liz.- Panna Neal!- Dlaczego nie? Przecież właśnie tego nazwiska ostatnio używałaś.- Richard zmarszczył brwi.Liz zamarła.Te słowa były jak policzek.- Bo chyba nie powiesz, że chodzi ci o te dwa pojedyncze pokoje -ciągnął drwiąco.- Jestem pewien, że nie chciałabyś dzielić ze mnąłó.- Nawet mnie o to nie spytałeś - przerwała mu z gniewem Liz.- Nie musiałem pytać.Doskonale wiedziałem, jak brzmiałabytwoja odpowiedz.- O! Czyżbyś czytał w moich myślach? - Gniew, ból i rozczarowanienadały jej głosowi aroganckie brzmienie.- Nawet nie musiałem.Sama powiedziałaś mi, żebym nigdy więcejnie ważył się cię dotknąć.Liz zbladła.Zupełnie zapomniała o rzuconych w gniewie ostrych,obrazliwych słowach.Zapomniała też o tamtej ostatniej nocy, kiedypostanowiła odejść od niego i kiedy Richard po raz pierwszy użyłprzemocy, by nasycić swoje żądze.Pamięć tych strasznych chwilpowróciła.Chciała sprawić mu ból, zranić go tak, jak on wtedy jązranił.- I co z tego? Czy to cię kiedyś powstrzymało? Przyznaj się, żewłaśnie o to ci chodziło, kiedy zaproponowałeś wspólny wyjazd!Przyznaj się, że.Urwała, zmrożona jego lodowatym spojrzeniem.- No proszę! I kto tu czyta w myślach! - zadrwił Richard.- Aleproszę, proszę, mów dalej.Nie przerywaj sobie.Powiedz mi, o czymmyślałem, kiedy prosiłem cię, byś tu ze mną przyjechała.Pewnie98RSchciałem dopaść cię sam na sam w jakimś ciemnym kacie i nasycićsię twoim pięknym ciałem, co, Beth? liz zadrżała.- Nie, skarbie - ciągnął Richard, ale w ironicznym tonie pojawiłasię nutka goryczy.- Nie, moja śliczna Beth.Nawet o tym niepomyślałem.Nie sądzisz chyba, że próbowałbym wziąć cię siłą, choćjuż raz to chyba zrobiłem, czy tak? Tamten raz w zupełności miwystarczył.Nagle Liz zrozumiała, że trafiła.Udało jej się.Udało jej się gozranić.To nie gniew ujrzała w niebieskich oczach, ale ból.Pełnegoryczy oskarżenia spełniły swoje zadanie.A więc myliła się sądząc, że Richard wybrał dla nich oddzielnepokoje dlatego, że była mu obojętna.Och, jak bardzo się myliła!Teraz wiedziała już, że zrobił to, ponieważ nie chciał jej urazić.Cozresztą innego mógł zrobić po tym, jak zabroniła mu się do siebiezbliżać.Troskę wzięła za obojętność, a delikatność za chłód.Iprzecież, gdyby była mu tak zupełnie obojętna, czyż mogłaby gozranić?- Richard? - szepnęła, wyciągając dłoń, by dotknąć jego twarzy.- Nie! - Richard cofnął się gwałtownie.- Nie! - powtórzył niskim,chrapliwym głosem.- Być może ty już o tym zapomniałaś, ale japamiętam każde twoje słowo, Beth.Myślę, że oboje potrzebujemyteraz trochę czasu dla siebie.Pewnie chciałabyś się rozpakować iodpocząć.Wiesz co, spotkajmy się na drinka przed kolacją.Powiedzmy o ósmej, dobrze?Liz milczała.- No? Co ty na to?Wolałaby, żeby został i żeby teraz dokończyli rozmowę.Wiedziałajednak, że pora nie jest odpowiednia.Był już przy drzwiach i całajego postać ostrzegała, by go nie zatrzymywała.Może to właśniejemu potrzebny był czas.Może potrzebował go, by ochłonąć, zebraćmyśli i przygotować się do rozmowy, którą w końcu musieli kiedyśprzeprowadzić.- W porządku - kiwnęła głową.Nigdy nie przypuszczała, że jest takdobrą aktorką.- Masz rację.Muszę się trochę odświeżyć i99RSrozpakować rzeczy.Spotkamy się w barze na dole.Ale kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi wiedziała, że wcale niebędzie rozpakowywać walizek.Richard miał rację.Obojepotrzebowali czasu, ale nie po to, by się rozpakować i odpocząćprzed kolacją.Potrzebowali czasu, by spokojnie i na zimnoprzemyśleć pewne sprawy i zadecydować, jak będzie wyglądać ichdalsze życie.Rozejrzała się po pokoju.Nie! Tutaj nie potrafiła się skupić.Nie wtym eleganckim, bezosobowym pokoju hotelowym i z jegoobecnością tuż obok, za ścianą [ Pobierz całość w formacie PDF ]