[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Albertine - powiedziała na głos Inger Johanne.Ona miałana myśli Albertine.- Nie chcę opiekunki! - krzyknęła Ragnhild i przytrzymałaszczoteczkę zębami.Pani umarła, mamo.Kristiane powtarzała to wiele razy, gdy zdezorientowaną izmarzniętą zabrano ze Stortingsgaten w trakcie wesela ciotki.- Mamo! - krzyknęła Ragnhild przez zaciśnięte zęby.- Boli!- Przepraszam.- Inger Johanne puściła szczoteczkę, jakbysię sparzyła.- Przepraszam, kochanie.Mama jest strasznieniemądra.Uklękła i objęła dziewczynkę, wcisnęła twarz w jej szyję.- Teraz mnie udusisz - wykrztusiła Ragnhild.- Nie mogęoddychać, mamo!Inger Johanne zwolniła uścisk, ale złapała Ragnhild zaramiona.Popatrzyła jej w oczy i zmusiła się do uśmiechu.- Musisz mi pomóc - powiedziała, z trudem przełykającślinę.- Pomożesz mamie?- Taak.- Ragnhild zmarszczyła czoło, jakby usiłowanonakłonić ją do czegoś, czego nie znosiła.- Kogo Kristiane nazywa panią? - spytała, próbującuśmiechnąć się jeszcze szerzej.- Wszystkich, których nie zna.Jeśli to nie pany.- I tych, których nie zna za dobrze, prawda?- Nie.- Ależ, tak! Na przykład Albertine.Przecież ona zajmowałasię wami najwyżej z pięć czy sześć razy.O Albertine Kristianeteż może powiedzieć pani , prawda?Ragnhild zaśmiała się głośno.Aezki na rzęsach zamigotaływ świetle łazienkowej lampy.- Rzeczywiście jesteś niemądra, mamo.Na AlbertineKristiane mówi Albertine.Ale my nie będziemy dzisiaj zopiekunką, prawda? Ty będziesz.Pani umarła.- Tak, tak - potwierdziła Inger Johanne, wstając.- Dzisiaj jasię będę tobą opiekować.Myślami była zupełnie gdzie indziej.To nie ona wyjmowała tabletkę z fluorem i wsuwała ją do ustRagnhild.To nie Inger Johanne Vik spokojnie wyszła dokuchni po pudełka z kanapkami, nawet nie zerkając nagazetę.Kiedy zbliżała się do schodów prowadzących dowyjściowych drzwi, prawie nie czuła, że trzyma małą,dziecinną rączkę.Dusza.Nie widać, jak opuszcza ciało.Zwiąteczny obiad.Słowa Kristiane, gdy rozmawiali o śmierci.- Mamo! - odezwała się Ragnhild cicho, kiedy już włożyłaocieplane kalosze.- Jesteś jakaś dziwna.Inger Johanne nie potrafiła zdobyć się na odpowiedz.Ani nawet na uśmiech.***Yngvar nigdy wcześniej nie widział, żeby Lukas Lysgaardsię uśmiechał.Zawsze mu się wydawał bardzo poważnymmłodym człowiekiem.Może nic w tym dziwnego, poznali sięprzecież w tragicznych okolicznościach, ale mimo wszystkowyczuwał w charakterze Lukasa jakąś zadumę, wręcz smutek.Coś, co wcale nie musiało mieć związku ze śmiercią matki.Teraz młody Lysgaard wyglądał jak podtopiony kot, akrzywy uśmiech wydawał się wręcz idiotyczny.- Cześć - powiedział, wyciągając rękę, ale zmienił zdanie i jąopuścił.- Cała mokra i zimna, przepraszam.- Możemy porozmawiać w moim samochodzie.Jest nagrzany.Lukas posłusznie wsiadł do renault.- No tak - zaczął Yngvar, kiedy już siedział za kierownicą inawet położył na niej dłonie, ale nie zapalił silnika.- Co tobyło za ćwiczenie?Lukas wciąż miał na twarzy ten sam uśmieszek.Bagatelizujący uśmiech nastolatka, który świadczył jedynie otym, że nie ma pojęcia, co powiedzieć.- No.- przeciągał.- Chciałem, tylko.Kiedy byłem mały.Zanim przenieśliśmy się do Stavanger, robiłem to kilka razy.Chodziłem po dachu.Pewnie po to, żeby pokazać, jaki jestemtwardy.Matka na ten widok kiedyś śmiertelnie się przeraziła.Ale było.fajnie.- Mhm - pokiwał głową Yngvar.Postu kał palcami wkierownicę.- I to ma tłumaczyć, że tuż przed trzydziestkąrobi pan to samo w zacinającym styczniowym deszczu, dwatygodnie po śmierci matki, kiedy pański ojciec jest bliskizałamania nerwowego.Niebo sypnęło nagle gęstym gradem, bębnienie o dachsamochodu ogłuszało.Yngvar wykorzystał tę przerwę nauruchomienie samochodu i podkręcenie ogrzewania namaksimum.Nie bardzo zrozumiał działanie ręcznegohamulca, gdy człowiek w punkcie AVIS mu je tłumaczył,trzymał więc stopę na pedale hamulca, jednocześniewrzucając na luz.- Lukas, nie chce mi się.- Pociągnął nosem i lekko sięobrócił na wąskim siedzeniu.- Nie chce mi się dłużej obchodzić z tobą jak z porcelanowąlalką, okej? - Wbił wzrok w młodego Lysgaarda.- Jesteśdorosłym, dobrze wykształconym ojcem trojga dzieci.Odśmierci twojej matki upłynęło już trochę czasu.Mam, prawdęmówiąc, dość tego, że nie odpowiadasz na moje pytania.- Przecież odpowiedziałem na wszystko.- Cicho bądz! - wybuchnął Yngvar, nachylając się nad nim.-O mojej cierpliwości wiele już powiedziano.Niektórzytwierdzą, że jestem za dobry.Głupio dobry, mówią czasami.Ale jeśli nawet przez moment ci się wydaje, że cię stądpuszczę, zanim mi wyjaśnisz te akrobacje na dachu, to sięgrubo mylisz! Cholernie się mylisz!Szyby zaparowały.Lukas miał usta zamknięte.- Co robiłeś na dachu? - powtórzył gniewnie Yngvar.- Musiałem zejść ze strychu.Yngvar zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że zaczęładrżeć.- A co takiego robiłeś, do cholery, na strychu, że nie mogłeśjak ludzie zejść stamtąd po schodach?- To nie ma żadnego związku ze śmiercią matki - mruknąłLukas i spuścił głowę.- Chodzi o coś zupełnie innego.To.tosprawa osobista.Zaczął dzwonić zębami i cały się skulił.- To ja zdecyduję, czy to jest sprawa osobista - warknąłYngvar.- A tobie daję dokładnie dwadzieścia sekund narozsądną odpowiedz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Albertine - powiedziała na głos Inger Johanne.Ona miałana myśli Albertine.- Nie chcę opiekunki! - krzyknęła Ragnhild i przytrzymałaszczoteczkę zębami.Pani umarła, mamo.Kristiane powtarzała to wiele razy, gdy zdezorientowaną izmarzniętą zabrano ze Stortingsgaten w trakcie wesela ciotki.- Mamo! - krzyknęła Ragnhild przez zaciśnięte zęby.- Boli!- Przepraszam.- Inger Johanne puściła szczoteczkę, jakbysię sparzyła.- Przepraszam, kochanie.Mama jest strasznieniemądra.Uklękła i objęła dziewczynkę, wcisnęła twarz w jej szyję.- Teraz mnie udusisz - wykrztusiła Ragnhild.- Nie mogęoddychać, mamo!Inger Johanne zwolniła uścisk, ale złapała Ragnhild zaramiona.Popatrzyła jej w oczy i zmusiła się do uśmiechu.- Musisz mi pomóc - powiedziała, z trudem przełykającślinę.- Pomożesz mamie?- Taak.- Ragnhild zmarszczyła czoło, jakby usiłowanonakłonić ją do czegoś, czego nie znosiła.- Kogo Kristiane nazywa panią? - spytała, próbującuśmiechnąć się jeszcze szerzej.- Wszystkich, których nie zna.Jeśli to nie pany.- I tych, których nie zna za dobrze, prawda?- Nie.- Ależ, tak! Na przykład Albertine.Przecież ona zajmowałasię wami najwyżej z pięć czy sześć razy.O Albertine Kristianeteż może powiedzieć pani , prawda?Ragnhild zaśmiała się głośno.Aezki na rzęsach zamigotaływ świetle łazienkowej lampy.- Rzeczywiście jesteś niemądra, mamo.Na AlbertineKristiane mówi Albertine.Ale my nie będziemy dzisiaj zopiekunką, prawda? Ty będziesz.Pani umarła.- Tak, tak - potwierdziła Inger Johanne, wstając.- Dzisiaj jasię będę tobą opiekować.Myślami była zupełnie gdzie indziej.To nie ona wyjmowała tabletkę z fluorem i wsuwała ją do ustRagnhild.To nie Inger Johanne Vik spokojnie wyszła dokuchni po pudełka z kanapkami, nawet nie zerkając nagazetę.Kiedy zbliżała się do schodów prowadzących dowyjściowych drzwi, prawie nie czuła, że trzyma małą,dziecinną rączkę.Dusza.Nie widać, jak opuszcza ciało.Zwiąteczny obiad.Słowa Kristiane, gdy rozmawiali o śmierci.- Mamo! - odezwała się Ragnhild cicho, kiedy już włożyłaocieplane kalosze.- Jesteś jakaś dziwna.Inger Johanne nie potrafiła zdobyć się na odpowiedz.Ani nawet na uśmiech.***Yngvar nigdy wcześniej nie widział, żeby Lukas Lysgaardsię uśmiechał.Zawsze mu się wydawał bardzo poważnymmłodym człowiekiem.Może nic w tym dziwnego, poznali sięprzecież w tragicznych okolicznościach, ale mimo wszystkowyczuwał w charakterze Lukasa jakąś zadumę, wręcz smutek.Coś, co wcale nie musiało mieć związku ze śmiercią matki.Teraz młody Lysgaard wyglądał jak podtopiony kot, akrzywy uśmiech wydawał się wręcz idiotyczny.- Cześć - powiedział, wyciągając rękę, ale zmienił zdanie i jąopuścił.- Cała mokra i zimna, przepraszam.- Możemy porozmawiać w moim samochodzie.Jest nagrzany.Lukas posłusznie wsiadł do renault.- No tak - zaczął Yngvar, kiedy już siedział za kierownicą inawet położył na niej dłonie, ale nie zapalił silnika.- Co tobyło za ćwiczenie?Lukas wciąż miał na twarzy ten sam uśmieszek.Bagatelizujący uśmiech nastolatka, który świadczył jedynie otym, że nie ma pojęcia, co powiedzieć.- No.- przeciągał.- Chciałem, tylko.Kiedy byłem mały.Zanim przenieśliśmy się do Stavanger, robiłem to kilka razy.Chodziłem po dachu.Pewnie po to, żeby pokazać, jaki jestemtwardy.Matka na ten widok kiedyś śmiertelnie się przeraziła.Ale było.fajnie.- Mhm - pokiwał głową Yngvar.Postu kał palcami wkierownicę.- I to ma tłumaczyć, że tuż przed trzydziestkąrobi pan to samo w zacinającym styczniowym deszczu, dwatygodnie po śmierci matki, kiedy pański ojciec jest bliskizałamania nerwowego.Niebo sypnęło nagle gęstym gradem, bębnienie o dachsamochodu ogłuszało.Yngvar wykorzystał tę przerwę nauruchomienie samochodu i podkręcenie ogrzewania namaksimum.Nie bardzo zrozumiał działanie ręcznegohamulca, gdy człowiek w punkcie AVIS mu je tłumaczył,trzymał więc stopę na pedale hamulca, jednocześniewrzucając na luz.- Lukas, nie chce mi się.- Pociągnął nosem i lekko sięobrócił na wąskim siedzeniu.- Nie chce mi się dłużej obchodzić z tobą jak z porcelanowąlalką, okej? - Wbił wzrok w młodego Lysgaarda.- Jesteśdorosłym, dobrze wykształconym ojcem trojga dzieci.Odśmierci twojej matki upłynęło już trochę czasu.Mam, prawdęmówiąc, dość tego, że nie odpowiadasz na moje pytania.- Przecież odpowiedziałem na wszystko.- Cicho bądz! - wybuchnął Yngvar, nachylając się nad nim.-O mojej cierpliwości wiele już powiedziano.Niektórzytwierdzą, że jestem za dobry.Głupio dobry, mówią czasami.Ale jeśli nawet przez moment ci się wydaje, że cię stądpuszczę, zanim mi wyjaśnisz te akrobacje na dachu, to sięgrubo mylisz! Cholernie się mylisz!Szyby zaparowały.Lukas miał usta zamknięte.- Co robiłeś na dachu? - powtórzył gniewnie Yngvar.- Musiałem zejść ze strychu.Yngvar zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że zaczęładrżeć.- A co takiego robiłeś, do cholery, na strychu, że nie mogłeśjak ludzie zejść stamtąd po schodach?- To nie ma żadnego związku ze śmiercią matki - mruknąłLukas i spuścił głowę.- Chodzi o coś zupełnie innego.To.tosprawa osobista.Zaczął dzwonić zębami i cały się skulił.- To ja zdecyduję, czy to jest sprawa osobista - warknąłYngvar.- A tobie daję dokładnie dwadzieścia sekund narozsądną odpowiedz [ Pobierz całość w formacie PDF ]