[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Służący - najwyrazniej otrzymawszy polecenie niewpuszczaniaobcych - usiłował zablokować Ethanowi drogę.Ten jednak, wyższy,silniejszy i zdecydowanie sprawniejszy, bez problemu otworzył siłą drzwii wkroczył do wejściowego holu.- Nie jest pan tu mile widziany - protestował kamerdyner.- Mojemupanu się to nie spodoba.366RSEthan zignorował ostrzeżenie.- Poinformuj panią.pannę Bainbridge, że ma gościa.- Coś za jeden, u diabła? - rozległ się męski głos, jedwabisty izłowrogi jednocześnie.Ethan odwrócił się i zobaczył, jak z pobliskiego pokoju wyszedł dokorytarza przystojny ciemnowłosy mężczyzna.Aha, pewnie ojczym,skonstatował.- Jak już poinformowałem pańskiego sługę, jestem markiz Vessey iprzyjechałem po Lily.Chaulk zamrugał ze zdziwieniem, gładko przechodząc do kłamstwa.- Nie wiem, co powiedzieć, bo mojej pasierbicy tu nie ma.- Oczywiście, że jest.Przyjechał pan do Londynu i zmusił ją, bezwątpienia grozbą, by wraz z panem opuściła dom.Jechałem za wami odwielu dni, wysłuchując przy okazji bardzo ciekawych informacji o młodejrudowłosej kobiecie i dwóch towarzyszących jej mężczyznach.Wiemtakże, że próbowała się ze mną skontaktować, ale uniemożliwił jej panprzesłanie listu.A teraz mów pan, gdzie jest.Szyderczy uśmieszek wykrzywił usta Chaulka.- Jej aktualne miejsce pobytu to nie pańska sprawa, milordzie.Najwyrazniej chciałby pan, by moja pasierbica wróciła do pańskiego łoża,ale ona ma inne plany.Jeszcze dziś po południu wychodzi za mąż zamiejscowego dziedzica, któremu została przyobiecana wiele miesięcytemu.Zeszłej wiosny miała pewne wątpliwości i uciekła.Od tego czasujednak zmieniła zdanie.Prawda, Faylor?W tym momencie z pokoju obok wychynął inny mężczyzna -zapewne ów dziedzic, jak przypuszczał markiz.Krzepki, o grubo367RSciosanych rysach, przypominał Ethanowi wyglądem jednego z wołów,które jego dzierżawcy wykorzystywali czasem do orki, choć trzebaprzyznać, że wyglądał trochę bardziej inteligentnie.Założywszy ręce napiersi, piorunował markiza wzrokiem.Z jego spojrzenia i postawyemanowała nieskrywana wrogość.- Wynoś się pan! - rzucił.Ethan ani drgnął.Miał już nieraz do czynienia z podobnymi bysiami,znał dobrze ten typ, a choć lżejszy o dobrych kilka funtów, pięści miał nieod parady, gdyby przyszło co do czego.- O, wyjdę i to z przyjemnością, gdy tylko zabiorę Lily.Ruszyłszybko w stronę prowadzących na górę schodów.Faylor jednak rzucił się inatychmiast zablokował mu drogę.- Nigdzie pan nie pójdzie.- Dobrze radzę, usuń się pan, jeśli nie chcesz, bym cię skrzywdził.Faylor wymienił rozbawione spojrzenie z Chaulkiem.- Skrzywdził, mówisz pan? Chciałbym to zobaczyć.Lepiej znikajstąd i zostaw w spokoju moją kobietę.- Nie jest twoją kobietą.Lily jest i zawsze będzie moja - odrzekłEthan ze śmiertelnym spokojem, co dla tych, którzy go znali, byłobywystarczającym ostrzeżeniem.Jednak dziedzic tylko się uśmiechnął pobłażliwie.- Doprawdy? Cóż, zobaczymy, kto będzie dziś wieczorem rozsuwałjej nogi.- Mówiąc to, posłał Chaulkowi porozumiewawcze spojrzenie,odchylił głowę do tyłu i głośno zarechotał.Zmiał się jeszcze, kiedy pięść Ethana wylądowała na jego brzuchu, wjednej chwili ucinając rechot.Dziedzic sapnął chrapliwie i z bólu zgiął się368RSwpół.Nie czekając, aż przyjdzie do siebie, Ethan posłał mu mocnego hakaw szczękę i zaraz poprawił sierpowym.Faylor zachwiał się lekko, ale ustał na nogach.Z jego nosa pociekłyczerwone krople, plamiąc biały lniany fular.Przeciągnął ręką nad ustami,by otrzeć krew.Był wyraznie zaszokowany obrażeniami.Uniósł głowę,twarz miał ściągniętą oburzeniem, furia płonęła w jego oczach.Właśnie wtedy Ethan usłyszał szybkie kroki na podeście schodów,zerknął w tamtą stronę i zobaczył to, po co przyjechał.- Lily! Dzięki Bogu! Wszystko dobrze?- Teraz już tak! - krzyknęła do niego, przytrzymując się balustrady.-Cokolwiek ci o mnie powiedzieli, to kłamstwo.Przetrzymują mnie tuwbrew mojej woli i wcale nie chcę go poślubić - stwierdziła, wskazującpalcem dziedzica.- Proszę, Ethanie, proszę, zabierz mnie stąd.- Z ochotą.Po to przyjechałem.- Po moim trupie! - ryknął Faylor.Ethan usłyszał krzyk Lily, który zabrzmiał w holu w tej samej chwili,w której dziedzic rzucił się do przodu.Ethan czym prędzej odskoczył, aleza pózno.Znalazł się w niedzwiedzim uścisku Faylora, siłował się z nimprzez długą chwilę, potem padli obaj na ziemię, a markiza przygwozdziłomasywne cielsko dziedzica.Poczuł ból w żebrach i plecach, ale niepomnyna to, zaczął walić przeciwnika pięściami po głowie.Jednak Faylor nie bezkozery przypominał byka: ciosy markiza nie zrobiły na nim wrażenia.Ethan usłyszał jak przez mgłę, że Lily go woła, i chciałodpowiedzieć, ale nie mógł: Faylor zacisnął ciężkie łapska na jego gardle.Desperacko wciągnął haust powietrza, świadom, że ten chwyt pozbawiago tchu.Zacisnąwszy dłonie na palcach przeciwnika, starał się je369RSpodważyć i odciągnąć.Usłyszał głośne buczenie, przed oczymazawirowały plamki, świadomość słabła.Instynktownie chwycił twarzdziedzica i z całej siły bez litości wepchnął kciuki w jego oczy.Faylor krzyknął, puścił markiza i z jękiem poleciał do tyłu.W mgnieniu oka otrząsnąwszy się z bólu i odzyskawszy oddech,Ethan uniósł się i do końca zepchnął z siebie dziedzica.Uniósł pięści iwymierzył przeciwnikowi kolejny potężny cios, którego siłę sam poczułwe własnym ramieniu.Faylor zamrugał, jęknął i zatoczył się w miejscu.Markiz podniósł się i czekał zdyszany, sprawdzając, czy Faylor zdradzajeszcze chęć do walki.Ale dziedzic miał dość, wywrócił oczyma i kilkasekund pózniej padł nieprzytomny na podłogę.Z zaciśniętymi pięściami Ethan odwrócił się na pięcie wposzukiwaniu Lily.Skraj sukni owinął się jej koło kostek, gdy zbiegała po schodach.Rzuciła się prosto w ramiona Ethana, żadne z nich nie zauważyłoczającego się obok Chaulka.Szybki jak kobra, wyciągnął ręce i owinął jemocno dokoła talii dziewczyny.Ethan z rosnącą furią patrzył, jakkrzyknęła i usiłowała bez powodzenia wydostać się z uścisku ojczyma.- Puść ją, Chaulk - zażądał.- A może chcesz skończyć jak twójprzyjaciel?Chaulk rzucił szybkie spojrzenie na leżącego na ziemi Faylora,potem przeniósł wzrok na Ethana.- Nie zabierzesz jej.Ona jest moją przepustką do okrągłej sumki,której nie dam się tak łatwo pozbawić.- Nic mu nie dawaj! - rzuciła Lily, wyrywając się z rąk ojczyma.- Tołajdak i oprych, zasługuje co najwyżej na stryczek.370RS- Masz absolutną rację, kochanie - powiedział Ethan.- Ale jeśli idzieo pieniądze, zapłacę każdą sumę, by cię uwolnić.Dla mnie jesteścenniejsza niż wszystkie rubiny i perły.Chaulk się uśmiechnął.- Mądry człek z tego twojego kochasia.Dobrze, ile dasz za nią?- Nie, Ethanie.To sęp.Jeśli dasz mu pensa, wróci po funta.Ojczympotrząsnął dziewczyną.- Zamknij się, czy postradałaś rozum? I jak, u licha, wydostałaś się zpokoju? Zamknęliśmy cię przecież na cztery spusty.Na ustach wykwitł jej śmiały uśmieszek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Służący - najwyrazniej otrzymawszy polecenie niewpuszczaniaobcych - usiłował zablokować Ethanowi drogę.Ten jednak, wyższy,silniejszy i zdecydowanie sprawniejszy, bez problemu otworzył siłą drzwii wkroczył do wejściowego holu.- Nie jest pan tu mile widziany - protestował kamerdyner.- Mojemupanu się to nie spodoba.366RSEthan zignorował ostrzeżenie.- Poinformuj panią.pannę Bainbridge, że ma gościa.- Coś za jeden, u diabła? - rozległ się męski głos, jedwabisty izłowrogi jednocześnie.Ethan odwrócił się i zobaczył, jak z pobliskiego pokoju wyszedł dokorytarza przystojny ciemnowłosy mężczyzna.Aha, pewnie ojczym,skonstatował.- Jak już poinformowałem pańskiego sługę, jestem markiz Vessey iprzyjechałem po Lily.Chaulk zamrugał ze zdziwieniem, gładko przechodząc do kłamstwa.- Nie wiem, co powiedzieć, bo mojej pasierbicy tu nie ma.- Oczywiście, że jest.Przyjechał pan do Londynu i zmusił ją, bezwątpienia grozbą, by wraz z panem opuściła dom.Jechałem za wami odwielu dni, wysłuchując przy okazji bardzo ciekawych informacji o młodejrudowłosej kobiecie i dwóch towarzyszących jej mężczyznach.Wiemtakże, że próbowała się ze mną skontaktować, ale uniemożliwił jej panprzesłanie listu.A teraz mów pan, gdzie jest.Szyderczy uśmieszek wykrzywił usta Chaulka.- Jej aktualne miejsce pobytu to nie pańska sprawa, milordzie.Najwyrazniej chciałby pan, by moja pasierbica wróciła do pańskiego łoża,ale ona ma inne plany.Jeszcze dziś po południu wychodzi za mąż zamiejscowego dziedzica, któremu została przyobiecana wiele miesięcytemu.Zeszłej wiosny miała pewne wątpliwości i uciekła.Od tego czasujednak zmieniła zdanie.Prawda, Faylor?W tym momencie z pokoju obok wychynął inny mężczyzna -zapewne ów dziedzic, jak przypuszczał markiz.Krzepki, o grubo367RSciosanych rysach, przypominał Ethanowi wyglądem jednego z wołów,które jego dzierżawcy wykorzystywali czasem do orki, choć trzebaprzyznać, że wyglądał trochę bardziej inteligentnie.Założywszy ręce napiersi, piorunował markiza wzrokiem.Z jego spojrzenia i postawyemanowała nieskrywana wrogość.- Wynoś się pan! - rzucił.Ethan ani drgnął.Miał już nieraz do czynienia z podobnymi bysiami,znał dobrze ten typ, a choć lżejszy o dobrych kilka funtów, pięści miał nieod parady, gdyby przyszło co do czego.- O, wyjdę i to z przyjemnością, gdy tylko zabiorę Lily.Ruszyłszybko w stronę prowadzących na górę schodów.Faylor jednak rzucił się inatychmiast zablokował mu drogę.- Nigdzie pan nie pójdzie.- Dobrze radzę, usuń się pan, jeśli nie chcesz, bym cię skrzywdził.Faylor wymienił rozbawione spojrzenie z Chaulkiem.- Skrzywdził, mówisz pan? Chciałbym to zobaczyć.Lepiej znikajstąd i zostaw w spokoju moją kobietę.- Nie jest twoją kobietą.Lily jest i zawsze będzie moja - odrzekłEthan ze śmiertelnym spokojem, co dla tych, którzy go znali, byłobywystarczającym ostrzeżeniem.Jednak dziedzic tylko się uśmiechnął pobłażliwie.- Doprawdy? Cóż, zobaczymy, kto będzie dziś wieczorem rozsuwałjej nogi.- Mówiąc to, posłał Chaulkowi porozumiewawcze spojrzenie,odchylił głowę do tyłu i głośno zarechotał.Zmiał się jeszcze, kiedy pięść Ethana wylądowała na jego brzuchu, wjednej chwili ucinając rechot.Dziedzic sapnął chrapliwie i z bólu zgiął się368RSwpół.Nie czekając, aż przyjdzie do siebie, Ethan posłał mu mocnego hakaw szczękę i zaraz poprawił sierpowym.Faylor zachwiał się lekko, ale ustał na nogach.Z jego nosa pociekłyczerwone krople, plamiąc biały lniany fular.Przeciągnął ręką nad ustami,by otrzeć krew.Był wyraznie zaszokowany obrażeniami.Uniósł głowę,twarz miał ściągniętą oburzeniem, furia płonęła w jego oczach.Właśnie wtedy Ethan usłyszał szybkie kroki na podeście schodów,zerknął w tamtą stronę i zobaczył to, po co przyjechał.- Lily! Dzięki Bogu! Wszystko dobrze?- Teraz już tak! - krzyknęła do niego, przytrzymując się balustrady.-Cokolwiek ci o mnie powiedzieli, to kłamstwo.Przetrzymują mnie tuwbrew mojej woli i wcale nie chcę go poślubić - stwierdziła, wskazującpalcem dziedzica.- Proszę, Ethanie, proszę, zabierz mnie stąd.- Z ochotą.Po to przyjechałem.- Po moim trupie! - ryknął Faylor.Ethan usłyszał krzyk Lily, który zabrzmiał w holu w tej samej chwili,w której dziedzic rzucił się do przodu.Ethan czym prędzej odskoczył, aleza pózno.Znalazł się w niedzwiedzim uścisku Faylora, siłował się z nimprzez długą chwilę, potem padli obaj na ziemię, a markiza przygwozdziłomasywne cielsko dziedzica.Poczuł ból w żebrach i plecach, ale niepomnyna to, zaczął walić przeciwnika pięściami po głowie.Jednak Faylor nie bezkozery przypominał byka: ciosy markiza nie zrobiły na nim wrażenia.Ethan usłyszał jak przez mgłę, że Lily go woła, i chciałodpowiedzieć, ale nie mógł: Faylor zacisnął ciężkie łapska na jego gardle.Desperacko wciągnął haust powietrza, świadom, że ten chwyt pozbawiago tchu.Zacisnąwszy dłonie na palcach przeciwnika, starał się je369RSpodważyć i odciągnąć.Usłyszał głośne buczenie, przed oczymazawirowały plamki, świadomość słabła.Instynktownie chwycił twarzdziedzica i z całej siły bez litości wepchnął kciuki w jego oczy.Faylor krzyknął, puścił markiza i z jękiem poleciał do tyłu.W mgnieniu oka otrząsnąwszy się z bólu i odzyskawszy oddech,Ethan uniósł się i do końca zepchnął z siebie dziedzica.Uniósł pięści iwymierzył przeciwnikowi kolejny potężny cios, którego siłę sam poczułwe własnym ramieniu.Faylor zamrugał, jęknął i zatoczył się w miejscu.Markiz podniósł się i czekał zdyszany, sprawdzając, czy Faylor zdradzajeszcze chęć do walki.Ale dziedzic miał dość, wywrócił oczyma i kilkasekund pózniej padł nieprzytomny na podłogę.Z zaciśniętymi pięściami Ethan odwrócił się na pięcie wposzukiwaniu Lily.Skraj sukni owinął się jej koło kostek, gdy zbiegała po schodach.Rzuciła się prosto w ramiona Ethana, żadne z nich nie zauważyłoczającego się obok Chaulka.Szybki jak kobra, wyciągnął ręce i owinął jemocno dokoła talii dziewczyny.Ethan z rosnącą furią patrzył, jakkrzyknęła i usiłowała bez powodzenia wydostać się z uścisku ojczyma.- Puść ją, Chaulk - zażądał.- A może chcesz skończyć jak twójprzyjaciel?Chaulk rzucił szybkie spojrzenie na leżącego na ziemi Faylora,potem przeniósł wzrok na Ethana.- Nie zabierzesz jej.Ona jest moją przepustką do okrągłej sumki,której nie dam się tak łatwo pozbawić.- Nic mu nie dawaj! - rzuciła Lily, wyrywając się z rąk ojczyma.- Tołajdak i oprych, zasługuje co najwyżej na stryczek.370RS- Masz absolutną rację, kochanie - powiedział Ethan.- Ale jeśli idzieo pieniądze, zapłacę każdą sumę, by cię uwolnić.Dla mnie jesteścenniejsza niż wszystkie rubiny i perły.Chaulk się uśmiechnął.- Mądry człek z tego twojego kochasia.Dobrze, ile dasz za nią?- Nie, Ethanie.To sęp.Jeśli dasz mu pensa, wróci po funta.Ojczympotrząsnął dziewczyną.- Zamknij się, czy postradałaś rozum? I jak, u licha, wydostałaś się zpokoju? Zamknęliśmy cię przecież na cztery spusty.Na ustach wykwitł jej śmiały uśmieszek [ Pobierz całość w formacie PDF ]